Strach. Strach. STRACH!
Znów dziś przyszedł. Obudził mnie przed świtem. Ściskający. Duszący. Nie rozpoznaję miejsca, ani czasu. Kim jest ta kobieta obok mnie? Czyje są dzieci śpiące w pokoju obok? To moja żona. To moje dzieci. Strach. Rozłożył się jak stary kocur na brzuchu, jakby chciał się ogrzać. Trochę pomruczeć. Znam go. On zna mnie. Czasem przychodzi pod pretekstem: “Co, pieniądze się skończyły?”, albo “Nie umiesz tego, po co się tam pchasz?”. Czasem zupełnie bez powodu. Nie potrzebuje pretekstów. Czuje się jak u siebie. Nie pyta o zgodę. Wchodzi i bierze co chce. Czy dziś stanie się coś złego? Powiedzą, że się nie nadaję? O czymś zapomniałem? Nie.
Strach. Z kocura zmienił się mrok. Wysunął macki. Oplótł skronie. Wstrzymuje oddech. Odbiera światło. Zabiera sens. Przepędził sen. Dzieci śpią spokojnie. Żona uśmiecha się wtulona. Kot, słysząc że się obudziłem, przyszedł się łasić. Domaga się śniadania. Jak co rano. Za wcześnie kiciu. Jeszcze godzina.
Strach z mroku zmienił się w ołów. Naciska mocniej. Miażdży żołądek. Łamie żebra. Wciska w materac. Ściska skroń. Odbiera siłę pięściom. Ale dlaczego? Nie masz powodu! Nie martw się - odpowiada - powód się znajdzie. Jeszcze pół godziny.
Budzik mnie uratował…
Strach odsunął się w cień. Będzie mi towarzyszył cały dzień. Skulił się lekko. Tylko tyle by schować się gdzieś w czaszce. Albo gdzieś w żołądku. A może to tylko głód? Jeszcze dwanaście godzin.