O tym, jak Dzieciątko nawiedziło Weryludki
(Kwintybble)
Święta pachniały jodłą i wypiekami Jasona. Z każdego mebla na Zamku zwisały papierowe łańcuchy, girlandy; tu i ówdzie połyskiwały tłuszczem garści włosów. Bynajmniej nie anielskich. Zdaje się, że ćwiczenia nieuczciwych chwytów w dyskusji wymknęły się odrobinkę spod kontroli. Nie psujmy jednak nastroju narzekaniem – kilka ozdób przetrwało bójki i trafiło na choinkę. Rannych sofistów było niewielu, a powierzchowne obrażenia szybko opatrzono. Dębowymi skrzynkami i metrem ziemi.
Zbliżał się najważniejszy moment tego wieczoru. Kto mógł, biegł, by złożyć dar Dzieciątku:
Barri, wystrojony w garnitur i najlepsze tenisówki, owinął wstążką swój nowy protest song.
Czuowiek Kwartału przysłała małpę z zapasem karmy. Prezent wywołał entuzjazm, choć szybko okazał się nieporozumieniem. Nikt nigdy nie widział Czuowiek; nie poznano więc, że to ona sama niosła wielką kiść bananów.
Irysek, świadoma bolączek minionych epok, taszczyła ogromny patefon, by umilał czas w niezelektryfikowanej przecież Stajence.
Romka wręcz przeciwnie, nikt dotąd nie uświadomił – przyniósł DVD ze swoją bajką.
Wołka zorganizowała sporą wyprawkę dla niemowlaka. Kierowała też ekipą wolontariuszy do opieki i śpiewania kołysanek. (Miśkowi uprzejmie, ale stanowczo, zabroniono śpiewać).
Słowem, wszystko było gotowe.
Pierwsza gwiazdka zamrugała przyjaźnie. Wypełnione miłością serca Weryludków biły mocno wokół żłóbka. Pogodzeni sofiści chwycili się za ręce. Ciekawska Czuowiek Kwartału podeszła najbliżej i zapytała:
– Zaraz... Czy tu nie powinno być dziecka?
Ludek literacki doświadczał tego dziwacznego uczucia, gdy czegoś wcale się nie dostrzegało; ale kiedy ktoś o tym powiedział, nie sposób było zapomnieć. Żłóbek był pusty. „Spóźni się?” „Nie znalazło nas?” „To za karę?” – szeptano. Pionk nawet się popłakał; próbowano go pocieszać, dopóki nie wyjawił powodu.
– Była tu jakaś para z dzieckiem, akurat kiedy miałem dyżur na bramie. I ja ich... i ja ich... nie wpuściłem!
Niedowierzanie było tak wielkie, że zapomniano go obić. Łagodny i dobrotliwy Pionk przemienił się w Grincha? Jego wyjaśnienia niosły się echem w absolutnej ciszy:
– No bo niemowlak płakał. A Rada Starszych zabroniła wpuszczać dzieci na Zamek. Zwłaszcza takie, które płaczą i wzbudzają współczucie.
Szef Rady pobladł. Gryzło go przeczucie, że jeśli ktoś właśnie pisze nową Biblię, znów będą tam źle wspominali faraona.
Zimnej krwi nie straciła za to Sara. Przejmując na swe barki zarządzanie kryzysowe, wypytywała szefa:
– Szybko, daj jakieś dziecko zastępcze! Mamy tu nieletnich?
– Żadnego...
– Lalkę! Dziewczyny, która bawi się lalkami, przyznać się!
Acte była gotowa oddać własne zabawki – komplet noży do rzucania i garotę; pozostałe rozkładały tylko ręce. (Miśkowi uprzejmie, ale stanowczo, zabroniono przynoszenia swojej lalki).
– Archiwum! – Sara nie traciła rezonu. – Teraz nie wpuszczamy dzieci, ale przecież muszą być jakieś w archiwum!
– Było dość sporo... – zaczął ostrożnie Faraon – ale Eldil wszystkie zeżarł...
– Co zrobił? – Wulkan energii w ciele kobiety po raz pierwszy w życiu przygasał. – A gdzie Eldil?
– Nie ma...
– To co w końcu jest?!
– Ja...
Świąteczna radość wróciła do Weryludków. Pośpiesznie zorganizowała się grupa krawców, szyjąca z prześcieradeł śpioszki na rozmiar; Wołka popędziła wymienić pampersy na większe. Oszołomiony Faraon zrozumiał co się dzieje dopiero, kiedy tłum go uniósł i wrzucił do żłóbka.
– Ale co wy... gdzie mi z tym śliniakiem... Jestem dorosły! Dowód od pięciu lat! Żenić się mam!
Misiek uprzejmie, ale stanowczo, uciszył krzyki smoczkiem.
.