Ok.
Przeczytałem najnowszego Wiedźmina,
Sezon Burz.
AS po raz kolejny zaskoczył. Tym jednak razem
in minus. Czytałem opinię oraz minirecenzje o książce (bardzo pochlebne) i czułem się dziwnie - tak jakbym dostał jakieś inne dzieło. Rzadko mi się zdarza, aby tak rozmijać się ze zdaniem recenzentów i krytyków. Sam tedy jąłem się zastanawiać - o co chodzi? Przejdę jednak do książki.
Już od początku nie jest dobrze. Rozdział pierwszy, jest pójściem na łatwiznę totalną - Geralt rąbię potwora. WOW! Tego jeszcze nie było. Po około stu stronach książki przerwałem! Przerwałem czytanie Sapkowskiego, co mi się osobiście jeszcze w życiu nie zdarzyło. Ja, który
Bożych Bojowników przeczytałem w dni kilka.
Do
Sezonu Burz wróciłem po miesiącu.
Przebrnąłem jakoś do końca.
Wstyd, bo to koło Sagi nawet nie stało, a położyć, cholera, trzeba. Poziom jaki zaprezentował AS w tej książce jest żenująco niski. O wiele bardziej dotkliwy, bo Sapkowski przyzwyczaił mnie do fajerwerków, do rzeczy, których trzeba ze świecą szukać u innych pisarzy.
Humor u Sapka zawsze był lekki, niewymuszony, błyskotliwy. Teraz pisarz serwuje żarty o puszczaniu bąków. Masakra. Fabuła jest przewidywalna, aż do bólu, Geralt przez całą książkę idzie i zabija, idzie i zabija, idzie i od czasu do czasu chędoży czarodziejkę. Nawet Jaskier nie jest ten sam co z
Krwi Elfów czy
Czasu Pogardy. Zaprawdę, dziwne to. Po co ta książka? Toż już lepiej nie pisać. Tylko raz w necie spotkałem się z opinią podobną do mojej -w audycji z 21-12-2013 "Poczytalni" Radia Tok FM, warta wysłuchania.
Zawsze podczas pisania powinien istnieć jakiś szkielet fabularny, ale nie znaczy to, że historia ma być przedstawiana linearnie – zwłaszcza w fantasy, gatunku tak bardzo przecież narażonym na niebezpieczeństwo banału. A banałem nad banałami jest fabuła linearna, w której bohaterowie idą, coś zabiją, idą dalej, coś zabijają, słowem, znane wojskowym „strzelanie numer jeden”: tarcza się podnosi – strzał – tarcza opada, marsz, tarcza się podnosi, i tak dalej. Każdy wyrobiony czytelnik, mając przed sobą taką książkę, natychmiast wykona nią tak zwany łuk od siebie.
Zgadnijcie kto to powiedział? Tak, tak - Andrzej Sapkowski w rozmowie ze Stanisławem Beresiem (
Historia i fantastyka).
Mam nieodparte wrażenie, że z twórczością Sapkowskiego dzieje się coś niedobrego i nie wcale od wydania
Sezonu, tylko już od dobrych kiku lat. Nie mówię tego z wysokości katedry, tylko pokornie, jako zatroskany czytelnik. Bo Andrzeja Sapkowskiego przeczytałem (prawie) wszystko. Nie tknąłem
Tandaradei! oraz
Złotego popołudnia.
Sagę o Wiedźminie czytałem kilkakrotnie,
Trylogię Husycką, a w szczególności
Narrenturm kilkanaście razy. I widzę coś niedobrego, coś co dzieje się z twórczością ASa od wydania
Lux Perpetua. A może już od
Spanienkreuz?
Żmija też przecież nie powalała.
Sapkowski stosuje te same "tricki", akcję i fabułę prowadzi w podobny sposób, a mianowicie w taki, którzy jego fanowie już znają. A naprawdę trudno jest się ekscytować tym samym daniem.
Sezon burz postawię obok Sagi, ale zrobię to z przykrością. Ostatnią książkę od cyklu dzieli bowiem przepaść. Nie ma w niej poziomu artystycznego, kreacji postaci, nawet cholera dialogow, które były przecież znakiem firmowym pisarza.
W Sapkowskiego jednak ciągle wierzę - nie dlatego, że popełnił
Sagę i
Trylogię . Tylko dlatego, iż udowodnił, że pisać może w sposób frapujący, że można trzymać poziom, tworząc w zupełnie innych światach, innej scenerii.
Tak jak w
Zdarzeniu w Mischief Creek, tak jak w
Leju po bombie, tak jak w
Drodze z której się nie wraca, tak jak w
Muzykantach. I tak jak w miniaturce
Battle Dust. Mnie ostatnim z tych opowiadań rozwalił, pokazał jak na zaledwie kilunastu stronach można przedstawić fenomenalną opowieść.
Życzę zarówno pisarzowi, jak i samemu sobie (jako czytelnikowi), żeby Sapkowski wrócił do formy. I pokazał kto tu rządzi.
Pozdrawiam.