Narreweid

1
Najpierw dał się słyszeć dźwięk łamanych gałęzi, krzyki, rżenie koni. Potem sylwetki jeźdźców pojawiły się między drzewami, rozległo się głośne szczekanie. Mieszkańcy lasu, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem rzucili się do ucieczki. Ptaki z krzykiem zerwały się do lotu, drobne zwierzęta, które miały taką możliwość, zaszyły się w swych norach, wiewiórki śmignęły ku górze, ku koronom drzew. Dziki, kręcące się u podnóża wielkiego dębu, ruszyły pędem w przeciwnym kierunku od tego, z którego nadchodziły niepokojące dźwięki. I pora ku temu była najwyższa. Myśliwi już je dojrzeli, rozległ się dźwięk rogu i jeden za drugim, kolejni jeźdźcy wychynęli z gęstwiny wpadając na polanę. Psy poszły przodem, konni za nimi, jeden, drugi, trzeci… Zamieszanie nie sprzyjało ich zliczeniu. Większość z nich przemknęła przez polanę nie zatrzymując się ani na chwilę. Dopiero ostatnia trójka, poruszająca się znacznie ostrożniej, dała mieszkańców lasu okazję, na uważniejsze im się przyjrzenie. Dla wiewiórek nie miało większego znaczenia, że wśród nich znalazły się osoby z całej grupy znacznie się wyróżniające. Szczególnie dwoje spośród nich, mężczyzna i kobieta. Jeździec, czterdziestoletni, postawny wąsacz o gęstych, ciemnych włosach, na czole nosił stalową obręcz zdobioną precyzyjnie naniesionym wzorem. Ubiór jego, na który składał się bordowy płaszcz, zdobiony złotymi ćwiekami kaftan, spodnie skrojone do jazdy konnej i sięgające kolan buty wyszywane złotą nicią, wskazywał w sposób nie budzący wątpliwości na wysokie pochodzenie. Podobnie sprawa się przedstawiała w przypadku jego towarzyszki. Kobieta mogła mieć lat dwadzieścia kilka, czarne włosy nosiła upięte w złocistej siateczce, a cały jej strój nie przystawał zbytnio do charakteru wyprawy, będąc nieco nazbyt wytworny. Zdawała się pełnić rolę wyłącznie ozdoby u boku, jak można było przypuszczać, męża. W tej roli sprawdzała się zresztą doskonale. Gładka cera, proporcjonalna twarz o regularnym zarysie, pełne usta, nos leciutko zadarty i duże, zielone oczy, wszystko to sprawiało, że mało kto zatrzymawszy na niej wzrok był w stanie szybko go oderwać. Mimo to wąsacz zdawał się nie zwracać na nią zbytniej uwagi. Pochłonięty polowaniem, wypatrywał swych ludzi, którzy zniknęli wśród zarośli na drugim końcu polany. W końcu zawołał:
- Dalej Kaslanie, nie traćmy czasu, naprzód! – i ruszył z kopyta.
Trzeci z jeźdźców miał sięgające ramion, kasztanowe włosy, starannie przystrzyżoną brodę i strój o wiele mniej wykwintny, choć starannie wykonany, mocny, szyty z myślą nie o zamkowych komnatach, a o końskim siodle. Przez plecy przewieszony miał cisowy łuk i zdobiony jasną skórą kołczan, pełen strzał. Ten zdawał się bardziej zatroskany o towarzyszącą im kobietę. Znajdowało to swe odzwierciedlenie tak w zaniepokojonym spojrzeniu jak i słowach, którymi odpowiedział:
- Wszyscy poszli przodem panie, a służba została daleko w tyle. Przed nami teren niepewny, pani Andrea powinna jechać ostrożnie. Czy mam z nią zostać?
Wąsacz obejrzał się, spojrzenie miał groźne, surowe.
- Potrzebuję cię. Zwierzyna wypłoszona, służba wkrótce tu będzie – i zwracając się ku kobiecie dodał – zaczekaj tutaj, na polanie. Będziesz bezpieczna.
Kaslan zacisnął usta, rzucił kobiecie pytające spojrzenie.
- Zaczekam. Ruszajcie. – odpowiedziała przyjemnym, dźwięcznym głosem.
Wąsacz popędził konia, nie oglądając się. Kaslan niechętnie ruszył za nim. Gdy zniknęli w zaroślach, na polanie została tylko samotna kobieta na białym koniu. Dźwięki zakłócające spokój lasu oddalały się. Po chwili dał się słyszeć, z początku jakby nieśmiały, śpiew co odważniejszych ptaków. Andrea rozejrzała się. Wokół niej szumiały drzewa. Ich gęste, rozłożyste korony przesłaniały niebo nawet tu, na polanie. Wysoko stojące słońce przeświecało przez nie, a że wiał wiatr i gałęzie wciąż były w ruchu, światło migotało, chwilami rażąc podniesione ku słońcu oczy. Przez chwilę Andrea, młoda żona hrabiego Adrewalda z Enk poczuła ogarniający ją spokój. Nie zdążyła nawet pomyśleć o tym, że oto jest sama pośród kniei, w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą roiło się od dzikiej zwierzyny, także tej niebezpiecznej. W tej właśnie chwili zapomniała o całym świecie i czuła się wolna. Wystarczyło tylko popędzić konia. Pognać gdzieś w bok, z dala od kierunku, w którym podążyli mąż, Kaslan i reszta myśliwych. Zapomnieć o wszystkim, pomknąć przed siebie, poczuć wiatr we włosach…
Zerwała złocistą siateczkę, potrząsnęła głową rozrzucając swe bujne, czarne włosy. Jeszcze chwila, dwie chwile, zaraz będzie tu służba, zaraz do niej dołączą. Zacznie się usługiwanie, dopytywanie czy aby jej czego nie trzeba, potem wróci mąż. Z upolowaną zwierzyną, tryumfalnie. Potem pojadą na zamek, uczta, wino będzie się lało strumieniami, grajkowie i trubadurzy na chwilę pomogą zapomnieć o tym jak dalekie jest jej życie od tej wymarzonej wolności, a potem on przypomni jej, gdzie jej miejsce i…
Z zadumy wyrwał ją jakiś szelest w pobliskich krzakach i zaraz potem głośny ryk, gdy potężny odyniec wypadł spośród zarośli, ledwie kilka kroków od niej. Skąd się wziął? Nie było czasu na zastanowienie, koń zarżał przeraźliwie, stanął dęba, po czym rzucił się w las. Straciła równowagę, ale nie spadła. Zacisnęła dłonie na wodzach, przywarła do grzbietu zwierzęcia, chwytając się ręką jego szyi i zacisnęła oczy gdy gałęzie smagnęły ją po twarzy. Poczuła krew na policzku i ustach. Biała klacz mknęła między drzewami, a Andrea mogła myśleć tylko o tym, by próbować się utrzymać. Na myślenie o niczym innym nie było czasu. Znowu poczuła gałęzie, potem koń gwałtownie zakręcił, przed oczami mignęły jej świetlne refleksy na powierzchni jeziora, przybrzeżne zarośla, usłyszała plusk wody pod kopytami, poczuła, że wodze wyślizgują się z dłoni…
Nagle znalazła się w powietrzu.
Ręce na próżno szukały czegokolwiek, czego można by się chwycić. Sekundę później z głośnym pluskiem wpadła do płytkiej wody, płosząc pływające w pobliżu dzikie kaczki, które nie omieszkały tego faktu skomentować głośnym, wyraźnie niezadowolonym kwakaniem.
Po chwili oparła się na rękach, dźwigając się do pozycji klęczącej. Policzek piekł, lewa ręka bolała. Woda sięgała jej ledwie do połowy uda, gdy tak w niej klęczała. Pomyślała, iż chyba należy się cieszyć, że nie skończyło się to gorzej. Rozejrzała się, próbując ustalić gdzie jest i w którą stronę powinna się teraz udać. W okolicy było tylko jedno jezioro, lecz było ono ogromne, a jego linia brzegowa nieregularna. O ile zgubić się nie powinna, to już kwestia tego, ile czasu zajmie jej odnalezienie myśliwych pozostawała otwarta, a ewentualność samotnego powrotu nie zdawała się już zbytnio kusząca. Jej niedawna myśl o tym, jak to może uciec i być wolna, nagle zaczęła jej się jawić jako rzecz całkowicie absurdalna. Jako wybór, którego nigdy nie mogłaby dokonać i w żaden sposób nie zmieniał tego ani wiatr we włosach, ani słońce na twarzy.
Teraz chciała być odnaleziona.
Jej wzrok szukał wśród porastających brzeg jeziora zarośli, kogokolwiek spośród myśliwskiej wyprawy. Czy byłby to mąż, czy ktoś ze służby, a już najlepiej Kaslan Hilfiker, łowczy na hrabiowskim dworze. Teraz przy nikim innym nie czułaby się bezpieczniej i widok nikogo innego nie ucieszyłby jej bardziej.
Jednak na próżno wypatrywała i nasłuchiwała jakichkolwiek znaków obecności myśliwych. Zaczęła się zastanawiać, jak długo trwała ta szalona jazda. Co prawda chwile, gdy rozpaczliwie walczyła o utrzymanie się na końskim grzebiecie dłużyły jej się w nieskończoność, lecz nie wierzyła by mogło być to więcej niż kilkanaście sekund.
Koń, pomyślała, zniknął gdzieś.
Podniosła się i wolnym krokiem ruszyła w stronę odległego o kilkanaście kroków brzegu, wypatrując zarówno tych, których znaleźć chciała jak i tego wszystkiego, na co wolała by się w leśnych ostępach nie natknąć. Jej suknia nasiąkła wodą, co znacząco utrudniało jej poruszanie się po tej płyciźnie, ale odrobina wysiłku wystarczyła, by postawić stopy na nie do końca suchym, bo nieco błotnistym, ale przynajmniej sprawiającym wrażenie bezpiecznego lądzie. Wzięła głęboki oddech, rozejrzała się chcąc zdecydować, dokąd iść, po czym uznała, że dobrym pomysłem będzie zawołać.
- Pomocy! Jest tu kto?! Kaslanie!
Zamilkła i nasłuchiwała odpowiedzi. Dostała ją nie stąd, skąd się spodziewała i tym bardziej nie od tego, kogo by chciała usłyszeć.
- Ktoś tu jest, piękna pani.
Głos był niski, brzmiał dziwnie, chłodno i nieprzyjemnie. Niemal ją sparaliżował. Przez chwilę nie wiedziała, czy chce się obejrzeć i przekonać kim jest tego głosu właściciel. Tylko przez chwilę.
Obejrzała się i zobaczyła.
Stał jakieś dziesięć kroków dalej, po kolana w wodzie. Wyższy o głowę od niemal każdego mężczyzna jakiego znała. Jego włosy, czarne, bujne, mokre, splątane z wodorostami, zwisały mu do pasa. Był bardzo szczupły, a w jego gładkiej, pozbawionej zarostu twarzy dominowały wielkie, żółtawe oczy. Jego skóra miała wyraźnie zielonkawy odcień. Był zupełnie nagi.
Krzyknęła głośno, krótko, cofając się i potykając o fałdy sukni. Usiadła w błocie. Nieznajomy, stwór, coś, sama nie wiedziała jak o tym myśleć, przekrzywiło głowę i zmrużywszy wielkie oczy, przypatrywało się jej uważnie.
- Spokojnie – odezwał się ten sam, zimny, nieprzyjemny głos.
O spokój było teraz ciężko. Zdała sobie sprawę, że nie ucieknie, na pewno nie w tym stroju. Pozostawało więc liczyć na to, że ktoś się zjawi, by wybawić ją z opresji. Trzeba było dać temu komuś czas. Jak najwięcej czasu. Chwilę trwało nim opanowała się na tyle, by coś powiedzieć.
- Kim jesteś?
Wiedziała dobrze, że ma przed sobą istotę należącą do rasy, którą mieszkający nad jeziorem ludzie straszyli dzieci. Rasy o której krążyło wiele opowieści, rasy, której istnieniu mieszkańcy większych miast często nie dawali wiary. Jak widać niesłusznie.
- Narreweid, do usług – odpowiedział stwór, jednocześnie postępując krok do przodu – witaj w moim domu.
- Domu? – odpowiedziała pytaniem, nie mogąc wymyślić niczego innego.
- Tak. To – wskazał ręką rozpościerające się za jego plecami wody wielkiego jeziora – to mój dom. Można by rzec, moje królestwo.
- Koń mi się spłoszył, już mnie szukają, pozwolisz, że się oddalę.
Obcy uśmiechnął się lekko, mrużąc oczy w słońcu.
- Jeśli tego sobie życzysz…
Zdała sobie sprawę, że nieznajomy mówi nie poruszając ustami, a tym dziwnym czymś w jego głosie był fakt, że rozbrzmiewał on nie w jej uszach, lecz w umyśle. Znowu postąpił dwa kroki ku niej i spojrzał jej w oczy, otwierając szeroko swoje.
- Przecież nie chcesz odejść.
Chciała zaprzeczyć, ale coś mąciło jej myśli i sama już nie wiedziała, czy to, co usłyszała było jego słowami czy może jej własną myślą. Wielkie oczy stwora wpatrywały się w nią i z każdą chwilą strach coraz bardziej ustępował. Przestała myśleć o Adrewaldzie, Kaslanie i kimkolwiek innym. Wodnik podszedł do niej, wyciągnął swe długie ręce, chwycił ją za ramiona i podniósł nie przestając wpatrywać się w jej oczy.
Potem poniósł ją przez wodę w kierunku pobliskich szuwarów.

*

Caslan biegł przez las, mijał drzewa, przedzierał się przez zarośla. Co chwilę zatrzymywał się, rozglądał uważnie i nasłuchiwał, szukając czegokolwiek, co wskazało by mu właściwy kierunek. Tylko chwila wystarczyła, a po Andrei nie zostało śladu. Służba jej nie znalazła, zniknęła z polany i hrabia czym prędzej zarządził poszukiwania. Teraz się przejął, pomyślał Caslan. Teraz, gdy diabli wiedzą co się stało. Wolał szukać sam, rozejrzał się po polanie, wybrał kierunek, wkrótce trafił na ślady kopyt. Wiedział, że to te właściwe, koń miał oznaczone podkowy. Większość szukających rozesłał w inne strony, tylko by mu przeszkadzali, zadeptali by trop, a pożytku i tak by z nich nie miał. Ze sobą wziął tylko dwóch tropicieli, którym wkrótce kazał sprawdzić teren po obu stronach obszaru, który sam sobie obrał za teren poszukiwań. Przemieszczał się ostrożnie, uważnie lustrując wzrokiem tak grunt jak i wszystko, co go otaczało. Podpowiedź mogła znajdować się wszędzie, musiał więc zachować czujność. W końcu trafił na ślady kopyt wiodące prostopadle do tych, za którymi szedł. Jedne i drugie należały do tego samego konia, z czego wywnioskował, że ten musiał zatoczyć koło. Pozostawało pytanie czy iść za świeższym tropem, czy też przebyć całą trasę, jaką przebył koń na wypadek gdyby się okazało, że Andrea została zeń zrzucona gdzieś wcześniej. Rozwiązanie problemu pojawiło się samo. Usłyszał rżenie konia gdzieś nieopodal. Przyspieszył, kierując się w tę stronę z której dobiegło i rozgarnąwszy zarośla stwierdził, że stało się to czego się obawiał. Koń zgubił jeźdźca i co za tym szło, trzeba było przejść się po śladach badając całą drogę jaką przebył.
- Pani Andreo! – zawołał w nadziei, że poszukiwana jest gdzieś blisko i być może go usłyszy – Andreo!
Odpowiedziały mu wyłącznie odgłosy lasu.
Wziął konia za uzdę i zawrócił, po czym ruszył tropem, którym szedł wcześniej. Jego zwyczajny spokój i opanowanie gdzieś się ulotniły, gdy zdał sobie sprawę, że może nie znaleźć jej żywej. Szedł szybko. W końcu ujrzał między drzewami jezioro, usłyszał coś i zatrzymał się. Pogładził konia po pysku, by go uspokoić i zaczął nasłuchiwać. Po chwili dobiegło go coś, co mogło być kobiecym krzykiem. Zostawił konia w zaroślach i ruszył w kierunku, z którego dochodził ten dźwięk. Zatrzymał się na linii drzew i rozejrzał po okolicy. Próbował złowić jakikolwiek odgłos, nie zaliczający się do szerokiej gamy, słyszalnych w tej chwili dźwięków, wydawanych przez liczne, latające nad jeziorem ptactwo. Na próżno. Zatrzymał wzrok na pobliskich szuwarach i zamarł.
Przedzierała się przez nie wysoka, humanoidalna postać o sięgających powierzchni wody kudłach splątanych z wodorostami i nienaturalnym kolorze skóry. Nie to jednak było w tej chwili dla Kaslana najważniejsze. Ważne było to, że ów dziwny stwór niósł na rękach nieprzytomną kobietę, w podartej sukni. Kaslan rozpoznał suknię, ale i bez tego miał całkowitą pewność, co do tego, kogo niesie dziwadło. Zdjął z pleców łuk, nałożył strzałę na cięciwę i przystanął przy drzewie obserwując. Z tej odległości wiedział, że trafi. Problem w tym, czy trafi tak, by od razu zabić. A jeśli nie? Co wtedy zrobi to coś? Sposób w jaki niesie Andreę wskazywał na to, że wciąż żyła. I to w tej chwili było najważniejsze. Zapewnić jej bezpieczeństwo. Nic innego się nie liczyło.
Napiął łuk.
Stwór zatrzymał się parę kroków od brzegu, w sięgającej po kostki wodzie. Potem przeszedł jeszcze parę kroków, pochylił się i delikatnie złożył swoje brzemię na samym brzegu. Rozejrzał się, a łucznik cofnął się o krok i schował za drzewem. Miał przed sobą wodnika, istotę której przypisywano nadzwyczajne zdolności. Nie mógł mieć pewności czy będzie go w stanie zabić, postanowił więc uciekać się do przemocy tylko wtedy, gdyby stwór nie dał mu wyboru.
Wodnik spojrzał raz jeszcze na leżącą Andreę. Następnie obrócił się i po kilku krokach rzucił się w wodę, znikając pod powierzchnią. Kaslan odczekał jeszcze chwilę, wyszedł zza drzewa i podbiegł do leżącej na brzegu kobiety. Pochyliwszy się nad nią, odetchnął z ulgą. Żyła. Kiedy tylko uniósł jej głowę i wymówił imię, otworzyła oczy.
Słońce wciąż było wysoko i jego promienie sprawiły, że musiała je zaraz przymknąć. Łucznik przesunął się tak, by dać jej trochę cienia. Spojrzała na niego wzrokiem, z którego wyczytał zdziwienie i zaskoczenie.
- Co się stało? – spytała.
- Chyba ja powinienem o to pytać – powiedział łucznik, uśmiechając się.
Nadal zachowywał czujność, wciąż mając na oku kierunek, w którym oddalił się wodnik.
- Koń…koń się spłoszył i…i…
Widać było, że próbuje sobie przypomnieć, ale bezskutecznie.
- Zrzucił cię na brzegu, leżałaś tu, gdy cię znalazłem.
Kaslan nie umiał kłamać, ale tym razem nie wzbudził podejrzeń, gdyż Andrea była wciąż zbyt mocno oszołomiona, by zauważyć, że nie mówi wszystkiego. Chciał jej powiedzieć o tym, co widział, lecz coś podpowiadało mu, że być może lepiej dla niej będzie nie wiedzieć. I postanowił zachować to dla siebie, przynajmniej do czasu, gdy zajdzie potrzeba, by się tą wiedzą podzielić.
Gdy już oprzytomniała do końca, pomógł jej wstać i przyprowadził konia. Potem pomógł jej na niego wsiąść, po czym poprowadził go poprzez knieję aż do polany, na której czekał już hrabia ze swymi ludźmi. Na widok odnalezionej nie okazał zbytnich emocji. Podjechał wolno, mierząc ją wzrokiem, po czym zapytał, kierując swe słowa bardziej do łowczego, niźli do żony:
- Cóż to się stało?
- Koń poniósł – rzekł Kaslan, a w gardle miał sucho – dziękować bogom, że pani cała i zdrowa.
- Bogom – powtórzył hrabia – i temu, kto ją całą i zdrową na powrót do mnie sprowadził. Tyś Kaslanie jest człek bezcenny i niezawodny. Takiego mieć przy swoim boku to szczęście prawdziwe. Dziś będziemy pić za twoje zdrowie.
Łowczy skłonił się lekko, ale myślami był wciąż nad jeziorem i miał nieodparte wrażenie, że jeszcze długo nad nim zostanie.
Ostatnio zmieniony ndz 21 gru 2014, 19:43 przez Vercenvard, łącznie zmieniany 1 raz.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

2
Plus za wodnika. Taki zwykły, swojski, normalny wodnik to bardzo przyjemna odmiana po tych wszystkich stworach z tolkienowskiego fantasy rodem. Nawet nie będę się czepiać, że błon między palcami nie ma.

Zawiązanie akcji - też w porządku. Co prawda, skoro pani Andrea miała być tylko "ozdobą męża", to ktoś stale powinien jej towarzyszyć: jakieś dwórki czy służący nie zaangażowani w polowanie, jeśli już tam są. Łowczy ma wówczas zupełnie inne zadania, niż dotrzymywanie towarzystwa samotnej małżonce pana. Ale niech tam, jak rozumiem, to pretekst, żeby została całkiem sama i mogła pomarzyć o wolności...
Heroina nieświadoma tego, co się właściwie stało, sługa, który widział ją w ramionach wodnika - ta sytuacja wystarczy, żeby akcja dała się interesująco rozwinąć.

To tyle dobrych wiadomości. Bo mam i gorsze: tekst niewątpliwie by zyskał, gdyby go skrócić o jakąś jedną trzecią.

Ale do tego jeszcze wrócę.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

3
o prawda, skoro pani Andrea miała być tylko "ozdobą męża", to ktoś stale powinien jej towarzyszyć: jakieś dwórki czy służący nie zaangażowani w polowanie,
Są, są, ale im się w tyle zostało :P

Co do łowczego i jego zadań - na chwilę obecną czytelnik wie tyle, ile wie, a reszty może się co najwyżej domyślać ;)
Bo mam i gorsze: tekst niewątpliwie by zyskał, gdyby go skrócić o jakąś jedną trzecią.
Tak, już to słyszałem. Właściwie to już jest trochę skrócony, ale ciągle work in progress.
przyjemna odmiana po tych wszystkich stworach z tolkienowskiego fantasy rodem.
orków, elfów, krasnoludów i hobbitów nie przewiduję. Jakiś ogr/olbrzym się może trafić :)

Aktualnie całość liczy 850 stron i spodziewam się, że jeszcze z 600 do tego dojdzie.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

4
Na początek parę uwag technicznych:
Mieszkańcy lasu, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem rzucili się do ucieczki.
Po "zamieszaniem" potrzebny przecinek na domknięcie wtrącenia.
Myśliwi już je dojrzeli, rozległ się dźwięk rogu i jeden za drugim, kolejni jeźdźcy wychynęli z gęstwiny wpadając na polanę.
Konieczny przecinek po "gęstwiny".
Większość z nich przemknęła przez polanę nie zatrzymując się ani na chwilę.
Brakuje przecinka po "polanę".
Dopiero ostatnia trójka, poruszająca się znacznie ostrożniej, dała mieszkańców lasu okazję, na uważniejsze im się przyjrzenie.
Powinno chyba być "mieszkańcom"?
Trzeci z jeźdźców miał sięgające ramion, kasztanowe włosy, starannie przystrzyżoną brodę i strój o wiele mniej wykwintny, choć starannie wykonany, mocny, szyty z myślą nie o zamkowych komnatach, a o końskim siodle. Przez plecy przewieszony miał cisowy łuk i zdobiony jasną skórą kołczan, pełen strzał.
Trochę drażniące tu powtórzenie "miał". Według mnie zbyt blisko siebie.
Wysoko stojące słońce przeświecało przez nie, a że wiał wiatr i gałęzie wciąż były w ruchu, światło migotało, chwilami rażąc podniesione ku słońcu oczy.
Powtórzenie "słońce". To drugie można byłoby zastąpić "ku górze".
Przez chwilę Andrea, młoda żona hrabiego Adrewalda z Enk poczuła ogarniający ją spokój.
Jeśli przecinkiem przed "młoda" oddzielasz wtrącenie, to należy je zamknąć przecinkiem po "Enk".
Zerwała złocistą siateczkę, potrząsnęła głową rozrzucając swe bujne, czarne włosy.
Przecinek przed "rozrzucając".
Potem pojadą na zamek, uczta, wino będzie się lało strumieniami, grajkowie i trubadurzy na chwilę pomogą zapomnieć o tym jak dalekie jest jej życie od tej wymarzonej wolności, a potem on przypomni jej, gdzie jej miejsce i…
W tym przypadku przecinek przed "jak" konieczny.
Zacisnęła dłonie na wodzach, przywarła do grzbietu zwierzęcia, chwytając się ręką jego szyi i zacisnęła oczy gdy gałęzie smagnęły ją po twarzy.
Przed "gdy" przecinek.
Co prawda chwile, gdy rozpaczliwie walczyła o utrzymanie się na końskim grzebiecie dłużyły jej się w nieskończoność, lecz nie wierzyła by mogło być to więcej niż kilkanaście sekund.
Brakuje przecinka po "grzbiecie".
Jej suknia nasiąkła wodą, co znacząco utrudniało jej poruszanie się po tej płyciźnie, ale odrobina wysiłku wystarczyła, by postawić stopy na nie do końca suchym, bo nieco błotnistym, ale przynajmniej sprawiającym wrażenie bezpiecznego lądzie.
Przed "lądzie" wstawiłabym przecinek na zamknięcie otwartego wtrącenia.
Wzięła głęboki oddech, rozejrzała się chcąc zdecydować, dokąd iść, po czym uznała, że dobrym pomysłem będzie zawołać.
Przed "chcąc" przecinek.
Niemal ją sparaliżował. Przez chwilę nie wiedziała, czy chce się obejrzeć i przekonać kim jest tego głosu właściciel.
Przed "kim" przecinek.
Wyższy o głowę od niemal każdego mężczyzna jakiego znała.
Przed "jakiego" przecinek. I literówka w słowie "mężczyzna". Bo powinno być chyba "wyższy o głowę od niemal każdego mężczyzny".
Jego włosy, czarne, bujne, mokre, splątane z wodorostami, zwisały mu do pasa. Był bardzo szczupły, a w jego gładkiej, pozbawionej zarostu twarzy dominowały wielkie, żółtawe oczy. Jego skóra miała wyraźnie zielonkawy odcień.
Za dużo tych "jego" w tak bliskim sąsiedztwie.
Rasy o której krążyło wiele opowieści, rasy, której istnieniu mieszkańcy większych miast często nie dawali wiary.
Po pierwszym "rasy", przed "o której" potrzebny przecinek.
Zdała sobie sprawę, że nieznajomy mówi nie poruszając ustami, a tym dziwnym czymś w jego głosie był fakt, że rozbrzmiewał on nie w jej uszach, lecz w umyśle.
Po "mówi" przecinek.
Przestała myśleć o Adrewaldzie, Kaslanie i kimkolwiek innym. Wodnik podszedł do niej, wyciągnął swe długie ręce, chwycił ją za ramiona i podniósł nie przestając wpatrywać się w jej oczy.
Potem poniósł ją przez wodę w kierunku pobliskich szuwarów.

*

Caslan biegł przez las, mijał drzewa, przedzierał się przez zarośla.
Widzę tu niekonsekwencję. Raz nazywasz łowczego Kaslanem, a w dwa zdania później Caslanem. To chyba ta sama osoba?
Co chwilę zatrzymywał się, rozglądał uważnie i nasłuchiwał, szukając czegokolwiek, co wskazało by mu właściwy kierunek.
"Wskazałoby" razem.
Teraz, gdy diabli wiedzą co się stało.
Przecinek po "wiedzą".
Większość szukających rozesłał w inne strony, tylko by mu przeszkadzali, zadeptali by trop, a pożytku i tak by z nich nie miał.
"Zadeptaliby" razem.
W końcu trafił na ślady kopyt wiodące prostopadle do tych, za którymi szedł. Jedne i drugie należały do tego samego konia, z czego wywnioskował, że ten musiał zatoczyć koło. Pozostawało pytanie czy iść za świeższym tropem, czy też przebyć całą trasę, jaką przebył koń na wypadek gdyby się okazało, że Andrea została zeń zrzucona gdzieś wcześniej. Rozwiązanie problemu pojawiło się samo. Usłyszał rżenie konia gdzieś nieopodal.
Jeśli "rżenie", to wiadomo, że końskie. Usuwając "konia" w ostatnim z cytowanych tu zdań nie zmienisz wymowy, a pozbędziesz się powtórzenia.
Przyspieszył, kierując się w tę stronę z której dobiegło i rozgarnąwszy zarośla stwierdził, że stało się to czego się obawiał.
Przecinek przed "czego".
Koń zgubił jeźdźca i co za tym szło, trzeba było przejść się po śladach badając całą drogę jaką przebył.
Przed "badając" przecinek.
Przedzierała się przez nie wysoka, humanoidalna postać o sięgających powierzchni wody kudłach splątanych z wodorostami i nienaturalnym kolorze skóry.
Wg mnie "humanoidalna" nie pasuje do stylu, epoki i scenerii Twojego tekstu. Już lepiej by wyglądało "człekokształtna".
Zdjął z pleców łuk, nałożył strzałę na cięciwę i przystanął przy drzewie obserwując.
Przed "obserwując" przecinek.
Miał przed sobą wodnika, istotę której przypisywano nadzwyczajne zdolności.
Przed "której" przecinek.
Nie mógł mieć pewności czy będzie go w stanie zabić, postanowił więc uciekać się do przemocy tylko wtedy, gdyby stwór nie dał mu wyboru.
Zamiast "uciekać się" dałabym "uciec się", gdyż lepiej oddałoby zamierzenia łowczego.
Gdy już oprzytomniała do końca, pomógł jej wstać i przyprowadził konia. Potem pomógł jej na niego wsiąść, po czym poprowadził go poprzez knieję aż do polany, na której czekał już hrabia ze swymi ludźmi.
Powtórzenie "pomógł".
Tyś Kaslanie jest człek bezcenny i niezawodny.
"Kaslanie" jest tu wtrąceniem, które należy oddzielić przecinkami z obu stron.

Trochę tego było, lecz dotyczy głównie interpunkcji z naciskiem na przecinki. Nie jest to jednak nic, czego nie można byłoby dość łatwo skorygować. Ogólnie tekst jest niezły - bogaty w trafne opisy, trzymający klimat i ciekawy. Zakładam, że planujesz jeszcze wprowadzenie postaci wodnika do życia Andrei. Interesuje mnie zatem, co z tego wyniknie.
Z niecierpliwością więc będę oczekiwała dalszego ciągu.
Pozdrawiam serdecznie.
..."Właściwe słowa na właściwym miejscu to prawdziwa definicja stylu"... /Jonathan Swift/

5
Widzę tu niekonsekwencję. Raz nazywasz łowczego Kaslanem, a w dwa zdania później Caslanem. To chyba ta sama osoba?
Pisownia uległa zmianie przy okazji poprawek, w tym fragmencie zmieniałem ręcznie i musiałem przeoczyć.
Zakładam, że planujesz jeszcze wprowadzenie postaci wodnika do życia Andrei.
Zależy jak na to spojrzeć. W jakiś sposób na pewno, ale... no, może nie uprzedzajmy faktów :) Powiem tylko że nie bez powodu jest to prolog, a nie pierwszy rozdział.

[ Dodano: Sob 20 Gru, 2014 ]
A przecinków to chyba nigdy nie będę wstawiał jak należy. Niezależnie ile bym nie próbował poprawiać, i tak zawsze jest źle (zawsze tak było i chyba zawsze będzie).
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

6
Przy okazji swoich maleńkich werowych krucjat zawinęło mi marszrutę (ot, taka sobie ciekawość i odrobina prokrastynacji) i zajrzałem do Narreweida.

Czyta się to tak:
„Las... aha, zwierzęta uciekają... pewnie będzie polowanko, no co za wyrafinowanie... on, on i ona, zły mąż, dobry łowczy, heh, trójkącik... klacz biała (ups, surprise!) poniosła... oj, wodnik, łał! magnetyzuje.. po co ją targał, jak już była na brzegu... no weź go zaszczel...ech, ten mąż, no nic się nie uczy... a łowczy jaki fajny... i mądry...ci dopiero superhero...szkoda, że mu się mięśnie nie prężyły, byłby komplet...czy ja czegoś takiego przypadkiem już gdzieś nie widziałem?”

Pechowo dla Ciebie wstawiłeś tekst akurat w sąsiedztwie innych dwóch, z których każdy nosi pieczęć jakiejś indywidualności. Porównuję to, co napisałeś z tym, jak Niemal Adiunkt potyka się w śmiertelnym boju z bestią, która ma być jego stylem, a która go zeżre, jeśli nad nią nie zapanuje, porównuję z tym, jak dla odmiany Gorgiasz składa pracowicie puzzle słów w wielowymiarową układankę - i mogę to robić bez przeszkód. A to dlatego, że Twoja opowieść jest przezroczysta, mogę popatrywać na tamte, bo Twoja nie zostawia żadnego śladu na widmie promieniowania widzialnego. Jakby przenieść pisanie na grunt muzyczny, to odpowiednikiem byłby muzak doskonały, taki do windy i czekania na zgłoszenie się operatora, właściwie niesłyszalny.

Zdaję sobie doskonale sprawę z tego, że konkurencja nie jest równa, bo Twój utwór, będąc zaledwie prologiem, nie ma obowiązku zawierać trzęsienia ziemi i wybitnych stylistycznych łamańców, przy czym będąc literaturą (z grubsza) użytkową, rozrywkową rządzi się swoimi prawami. Jednak...

Wiesz, pomijając nawet pomysł na fabułę, do tej użytkowej literatury (ku uciesze i oderwaniu od ponurej rzeczywistości) można jednak przyłożyć jakąś miarkę. Jest ta literatura lepszą, gdy w przewadze są takie zdania:
Jako wybór, którego nigdy nie mogłaby dokonać i w żaden sposób nie zmieniał tego ani wiatr we włosach, ani słońce na twarzy.
A znacznie, niestety, gorszą, gdy składa się głównie z takich:
gieferg pisze:Najpierw dał się słyszeć dźwięk łamanych gałęzi, krzyki, rżenie koni.
Albo takich:
gieferg pisze:Dopiero ostatnia trójka, poruszająca się znacznie ostrożniej, dała mieszkańców lasu okazję, na uważniejsze im się przyjrzenie. Dla wiewiórek nie miało większego znaczenia, że wśród nich znalazły się osoby z całej grupy znacznie się wyróżniające.
Albo takich:
gieferg pisze:Biała klacz mknęła między drzewami, a Andrea mogła myśleć tylko o tym, by próbować się utrzymać.
Albo takich:
Wzięła głęboki oddech, rozejrzała się chcąc zdecydować, dokąd iść, po czym uznała, że dobrym pomysłem będzie zawołać.
Zgadnij, jak jest u Ciebie.

Jeśli w dalszym ciągu powieści jest podobnie, powstaje pytanie dla kogo piszesz, czy ktoś to przeczyta, gdy będzie gotowe?
No pewnie. Na przykład w pierdlu. Albo na wczasach w lipcu, przy stuprocentowo pewnej pogodzie (znaczy ciurkiem lejący deszcz), mając do wyboru jeszcze Biblię i Rocznik Statystyczny Anno Domini 1963 :-P Choć osobiście zastanowiłbym się nad rocznikiem, bo Biblia bywa okropnie przygnębiająca, a za cyferkami kryją się ciekawe rzeczy, jeśli się nad nimi porządnie pochylić.

Szkoda. Bo Twojej pracy, wysiłku nie kwestionuję, a na stronie masz ładny obrazek :-P

7
Co się tyczy czytelników, na razie czworo, w wieku 30+ (z kategorii wykształcony, oczytany i lubiący takie klimaty) ukończyło tom pierwszy i czekają na ciąg dalszy, uwagi owszem, mieli. Czy całość okaże się ostatecznie niczym więcej niż tylko ćwiczeniem? Możliwe. Prolog jest z marca, to jest 9 miesięcy i 850 stron temu. Na dzień dzisiejszy sam mam do niego sporo zastrzeżeń.

Inna sprawa, że komentarzy waszmości przeczytałem w różnych tematach dość, żeby wiedzieć, że raczej nie nadajemy na tych samych falach i zupełnie inne mamy priorytety. Dzięki za komentarz, ale zauważam w nim monstrualny przerost formy nad treścią, która to treść zamyka się w w prostym "nie podoba mi się". Na co więc się było tyle rozpisywać?

PS. dwa wzmiankowane teksty z którymi się mnie zestawia, by wykazać jaki to ze mnie cienki bolek, należą do kategorii "odpadam po kilku linijkach", tak bardzo nie moją są bajką, że brać się za ich komentowanie nie widzę powodu.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

8
Najpierw dał się słyszeć dźwięk łamanych gałęzi, krzyki, rżenie koni. Potem sylwetki jeźdźców pojawiły się między drzewami, rozległo się głośne szczekanie. Mieszkańcy lasu, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem rzucili się do ucieczki. Ptaki z krzykiem zerwały się do lotu, drobne zwierzęta, które miały taką możliwość, zaszyły się w swych norach, wiewiórki śmignęły ku górze, ku koronom drzew. Dziki, kręcące się u podnóża wielkiego dębu, ruszyły pędem w przeciwnym kierunku od tego, z którego nadchodziły niepokojące dźwięki. I pora ku temu była najwyższa. Myśliwi już je dojrzeli, rozległ się dźwięk rogu i jeden za drugim, kolejni jeźdźcy wychynęli z gęstwiny wpadając na polanę. Psy poszły przodem, konni za nimi, jeden, drugi, trzeci… Zamieszanie nie sprzyjało ich zliczeniu.
cały fragment to wyliczanka, a to nie wróży dobrze.
semantyka: rzucili się do ucieczki - słusznie, pierwotny instynkt im to nakazał,
pora ku temu... pora to jakiś odcinek czasowy, który przechodzi lub nadchodzi - dziki nie dywagowały: uciekać - nie uciekać. pora może być użyta w zdaniach typu: Nadeszła pora byś oświadczył się w końcu pannie Izabeli.
Być może chodzi narratorowi o uznanie dla czujności dzików i narrator niejako pochwala ich ruszenie pędem- wtedy jest ok, z zastrzeżeniem jednak, że jest to informacja absolutnie zbędna i zdanie należy usunąć.

jak to jest z tą narracją w tekście: raz narrator wie, gdzie uciekły wiewiórki, a za chwilę nie wie ilu było myśliwych- i nie chodzi tu, że narrator wie, ale uważa, że czytelnik tej wiedzy mieć nie musi, bo piszesz:
gieferg pisze:Psy poszły przodem, konni za nimi, jeden, drugi, trzeci… Zamieszanie nie sprzyjało ich zliczeniu.
to ja się pytam: kto ich niby zliczał? Dziki? Wiewiórki? Narrator? - On przecież wiedział o każdym zwierzęciu i gałęzi, a nie wiedziałby ilu było myśliwych?
Narrator nie musi wszystkiego wiedzieć, ale jak nie ma konsekwencji, to lipa.
gieferg pisze:spodnie skrojone do jazdy konnej i sięgające kolan buty wyszywane złotą nicią, wskazywał w sposób nie budzący wątpliwości na wysokie pochodzenie.
już drugi raz w tym tygodniu spotykam się z opisem stroju, który podsumowany jest wnioskiem o statusie - to jakaś nowa moda? Sapowski tak zaczął jakąś powieść ostatnio? Albo jakiś poradnik pisarski wywidnował tę radę?
Strój opisuje się tak, by bez łopatologicznego tłumaczenia znać było pana lub chama. Wyjątkiem są sytuacje, gdy opisuje się postacie epizodyczne lub trzecioplanowe = które tylko migną.
gieferg pisze:będąc nieco nazbyt
albowiem jednakowoż dupa

gps
gieferg pisze:Większość z nich przemknęła przez polanę nie zatrzymując się ani na chwilę.
i
gieferg pisze:Pochłonięty polowaniem, wypatrywał swych ludzi, którzy zniknęli wśród zarośli na drugim końcu polany.
i
gieferg pisze:Ich gęste, rozłożyste korony przesłaniały niebo nawet tu, na polanie.
jakie wymiary miała ta polana, że przemykali, trzeba było wpatrywać się w drugi koniec, a jednocześnie drzewa ją przesłaniały?


wystarczy, ogólnie: styl szkolny, zdania drewniane, niby poprawne, ale poprawność jest w środowisku literatów przecież pojęciem pejoratywnym, nudne opisy, jednostajna narracja, około setki imiesłowów, przymiotniki chadzające gęsiego, łopatologia stosowana, postacie powtarzalne i oczywiste niczym znaki drogowe, biada.

aha, czekaj, czekaj

Możliwe. Prolog jest z marca, to jest 9 miesięcy i 850 stron temu. Na dzień dzisiejszy sam mam do niego sporo zastrzeżeń.
git, czyli rozumiesz, że to się do niczego nie nadaje

9
Nie umawiałem się ze Smokiem, słowo honoru!
gieferg pisze:Co się tyczy czytelników, na razie czworo, w wieku 30+ (z kategorii wykształcony, oczytany i lubiący takie klimaty) ukończyło tom pierwszy i czekają na ciąg dalszy, uwagi owszem, mieli.
Git, są czytelnicy, masz po co pisać. Tu - bez jakiegokolwiek przekąsu.
gieferg pisze:raczej nie nadajemy na tych samych falach i zupełnie inne mamy priorytety.
Nie musimy. Poprawna polszczyzna jest jedna, reguły gramatyki (w tym interpunkcja) są te same dla wszystkich, styl da się ocenić i – uwaga! - porównać z innymi.
gieferg pisze:Dzięki za komentarz, ale zauważam w nim monstrualny przerost formy nad treścią, która to treść zamyka się w w prostym "nie podoba mi się".
Otóż nie, treść się nie zamyka się w podanej przez Ciebie formule. Spróbowałem napisać DLACZEGO mi się nie podoba. No i jakaś część kryteriów jest subiektywna, to jasne, ale jakaś jest obiektywna, patrz wyżej.

Ów przerost formy (w tym ironia, którą się posłużyłem) pełni rolę taką, jak zatknięta na włóczni głowa wroga. To ostrzeżenie dla innych.

Poddając tekst pod ocenę już nie jesteś jego wyłącznym właścicielem, musisz żyć ze świadomością, że ktoś wykorzysta go do niecnych celów. W tym przypadku myślałem o tych, którzy jeszcze jedną nogą są po Dobrej Stronie Mocy, ciągle przed wydaniem na świat 600 czy 800 stron maszynopisu i jeszcze mogą pomyśleć nad tym, jakie te strony mają być.
Taka ta... służba społeczeństwu :-P

10
Leszek Pipka pisze:styl da się ocenić i – uwaga! - porównać z innymi.
No i co z tego wynika? Porównujesz mój styl z pisaniem jakiego ja z kolei nie trawię i przez które nie dałbym rady przebrnąć.
To ma być jakaś wskazówka?
Smoke pisze:Czyli rozumiesz, że to się do niczego nie nadaje
Nie. Tego akurat nie rozumiem, ponieważ przeważają opinie pozytywne, z zastrzeżeniami co prawda, ale jednak. Natomiast po twoich komentarzach, które dotąd czytałem tu i tam (choćby w sąsiednim temacie o berserkerach), jedyną reakcję na to co piszesz, może być wzruszenie ramionami i machnięcie ręką. Co też właśnie czynię.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

11
gieferg pisze:Nie. Tego akurat nie rozumiem, ponieważ przeważają opinie pozytywne, z zastrzeżeniami co prawda, ale jednak.
no i co z tego?? jak nie rozumiesz, to już tylko Twój problem.
gieferg pisze: jedyną reakcję na to co piszesz, może być wzruszenie ramionami i machnięcie ręką. Co też właśnie czynię.
no i o to właśnie chodzi, życzyłbym sobie, żeby wszyscy w tuwrzuciu mieli takie zdrowe podejście - wszak jak rzucam psu kość, to nie obchodzi mnie czy dobrze smakuje czy nie (parafraza Cegłówki z Przekrętu ;) )

12
Hyhyhy :mrgreen: Siła złego na jednego. Flaubertem go, Smoke!
gieferg pisze:No i co z tego wynika? Porównujesz mój styl z pisaniem jakiego ja z kolei nie trawię i przez które nie dałbym rady przebrnąć.
To ma być jakaś wskazówka?
No. Zgadłeś. Style można porównać kategoriami opisowymi, neutralnymi, ale można również wartościująco. A czasem trzeba. To tak bardzo delikatnie: style NA i Gorga są JAKIEŚ. Twój jest ŻADEN, bo go nie ma. Przez to, co najmniej przez to - ich jest LEPSZY. I to niezależnie od faktu, czy tamte teksty dajesz radę przeczytać.

A styl, to jedno z podstawowych kryteriów oceny czyjegoś pisania. Bo w pisaniu jest konkurencja, czyjeś jest dobre, czyjeś jest niedobre. Nadążąsz?

Prawa fizyki Ci wiszą, spójność świata przedstawionego Ci wisi, realizm Ci wisi, detale Ci wiszą, liczy się przygoda. Reguły gramatyczne, składniowe, semantyczne Cię nie dotyczą. Czyli idziesz najprostsza drogą do stworzenia dzieła, które zasili zbiór wszechświatowego badziewia. A proszę uprzejmie, Twój wybór!
gieferg pisze:Nie. Tego akurat nie rozumiem, ponieważ przeważają opinie pozytywne, z zastrzeżeniami co prawda, ale jednak.
Taaaa.... słuchaj pochlebców. To dobra koncepcja na samodoskonalenie :roll:

13
Prawa fizyki Ci wiszą,
Bo? gdyż? ponieważ?
spójność świata przedstawionego Ci wisi
Bo? Gdyż? Ponieważ?
realizm Ci wisi
Bo? Gdyż? Ponieważ?
detale Ci wiszą
Bo? Gdyż? Ponieważ?
słuchaj pochlebców. To dobra koncepcja na samodoskonalenie
Słucham przedstawicieli grupy docelowej, a to, że ktoś się do niej z pewnością nie zalicza, daje się stwierdzić niemal z miejsca, gdy tylko się odezwie.
Po co miałbym słuchać tych, dla których z pewnością nie piszę?

Podobna sytuacja z tym tekstem o berserkerach - taki Smoke go z miejsca skreśla i każe autorowi czytać Lalkę i Chłopów, ja tam widzę fajny klimat i pomimo technicznych niedoróbek, czytam z zainteresowaniem.


[/quote]
Ostatnio zmieniony ndz 21 gru 2014, 18:33 przez Vercenvard, łącznie zmieniany 1 raz.
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/

14
Miałam już tu się nie odzywac, ale...
gieferg- skoro twoje opko jest tak wspaniałe, to oddaj je wydawcy, a nie zawracaj głowy społecznikom, którzy dla twojego dobra męczą się, by pokazac ci co jest nie tak - i to za darmo, co w dzisiejszych czasach jest rzadkością.
A tak po prawdzie zimny kubeł wody jaki ci wylali na łeb Smoke i Leszek Pipka jest bezcenny. (Majqa była bardziej delikatna). I zastanów się chcesz wydac szmire z zadatkami na coś dobrego, czy tylko popisać przed znajomymi?
gieferg pisze:Najpierw dał się słyszeć dźwięk łamanych gałęzi, krzyki, rżenie koni. Potem sylwetki jeźdźców pojawiły się między drzewami, rozległo się głośne szczekanie. Mieszkańcy lasu, zaniepokojeni nagłym zamieszaniem rzucili się do ucieczki. Ptaki z krzykiem zerwały się do lotu, drobne zwierzęta, które miały taką możliwość, zaszyły się w swych norach, wiewiórki śmignęły ku górze, ku koronom drzew. Dziki, kręcące się u podnóża wielkiego dębu, ruszyły pędem w przeciwnym kierunku od tego, z którego nadchodziły niepokojące dźwięki. I pora ku temu była najwyższa. Myśliwi już je dojrzeli, rozległ się dźwięk rogu i jeden za drugim, kolejni jeźdźcy wychynęli z gęstwiny wpadając na polanę. Psy poszły przodem, konni za nimi, jeden, drugi, trzeci… Zamieszanie nie sprzyjało ich zliczeniu. Większość z nich przemknęła przez polanę nie zatrzymując się ani na chwilę. Dopiero ostatnia trójka, poruszająca się znacznie ostrożniej, dała mieszkańców lasu okazję, na uważniejsze im się przyjrzenie. Dla wiewiórek nie miało większego znaczenia, że wśród nich znalazły się osoby z całej grupy znacznie się wyróżniające.
Bo taki początek powali na nogi każdego czytelnika - nie wskazuje błędów, bo te już są pokazne - i to skutecznie odstraszy ich, czytelników, od chęci sięgnięcia po twoje następne dzieła. Jakiekolwiek one by nie były...
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

15
Forma wypowiedzi i nastawienie do komentowanych rzeczy są tu kluczowe. Jednych chce się słuchać, innych się olewa. Simple as that.

[ Dodano: Nie 21 Gru, 2014 ]
W każdym razie wiewiórki wyleciały w cholerę (poza wzmianką o tym, że uciekły).
Siedzący na ławeczce dziadunio spojrzał w kierunku łowców, mrużąc oczy i jednocześnie, uniósłszy dłoń w niemal czarnoksięskim geście, zaczął dłubać w nosie.

http://narreweid.blogspot.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron