Pieśń blaszanej sowy

1
Przedstawiam wam mój tekst, który brał udział w konkursie Ostatni Dzień Pary 2.

Pieśń blaszanej sowy


Nieistnienie. Ciemność. Cisza niezmącona nawet myślą. Nieświadomość zdarzeń, zupełna obojętność.
Stulecia krótkie jak mgnienie oka.
Czy może być coś lepszego od nieistnienia?
Nagle czujesz ból, ktoś wyrywa cię z objęć niebytu, nadaje określoną formę, imię, a potem każe żyć.
Czy może być coś gorszego? Wtłoczony w tryby historii nie możesz znaleźć żadnej drogi ucieczki poza unicestwieniem samego siebie.

***

- Tato, czy ja umrę? - zapytała mała dziewczynka.
- Oczywiście, że nie, kochanie – skłamał starszy mężczyzna, gładząc córkę po głowie.
Dziecko leżało na stole operacyjnym w zniszczonej sali dawnego szpitala. Aparatura, mająca przywrócić zdrowie dziewczynce, nie działała od czasu wybuchu. Wybuchu, który pochłonął prawie całe miasto. Zostały tylko zgliszcza i grupy ocalałych ukryte w podziemnych schronach. Doktor i wynalazca Artur Ernt, nie dbając o własne zdrowie, wydostał się na powierzchnię, by zoperować umierającą córkę. Gdy zobaczył, że po sali operacyjnej, w której pracował przez ostatnie piętnaście lat, niemal nic nie pozostało, załamał się.
Czas uciekał, wiedział, że decyzję musi podjąć szybko.
Nie umrzesz. Nie pozwolę ci na to — postanowił. - Zostaniesz ze mną, nawet jeśli nie będziesz już
wtedy moją córką.

Sięgnął do torby lekarskiej, wyjmując z niej skalpel. Zdezynfekował go resztką spirytusu.
- Tato? - odezwała się dziewczynka. Jej blada skóra zdradzała oznaki wycieńczenia. - Co jest po śmierci?
Doktor przyłożył palec do ust.
- Ćśśś...
- Muszę wiedzieć – szeptała. – Boję się.
Chciał pocieszyć ją, opowiedzieć coś naprawdę fantastycznego, ale rozpacz ścisnęła jego gardło.
- Nie wiem – odparł w końcu. - Po śmierci zapewne jest to, co było przed życiem. Nicość.
Sądził, że przerazi córkę tym stwierdzeniem, ale w jej oczach zamiast lęku dostrzegł spokój. Małe serce biło coraz słabiej.
- Niedługo wrócę – szepnął z czułością.
Po chwili wybiegł z budynku i całkiem zrezygnowany zaczął włóczył się po opustoszałych ulicach.
Tuż przy pasażu handlowym, gdzie niegdyś mieściła się kwiaciarnia, spostrzegł blaszaną latarenkę w kształcie sowy. Podniósł lekko zardzewiały przedmiot, by dokładnie go obejrzeć — sposób używania był bardzo prosty – wystarczyło otworzyć wypukłą klatkę piersiową ptaka i umieścić w jej wnętrzu zapaloną świecę.
Uczony przez chwilę bezmyślnie wpatrywał się w figurkę. Kilka razy otworzył dźwigaczki, tylko po to, aby je na powrót zamknąć. Nie miał przy sobie świecy, która mogłaby wypełnić puste miejsce blaszanej sowy. Nagle spostrzegł coś dziwnego: w jednym miejscu delikatna, metaliczna membrana wyścielająca wnętrze latarenki była nieznacznie odgięta, a to, co widniało pod nią, przyprawiło doktora o szybsze bicie serca. Przedmiot, który miał w rękach nie był zwykłą latarnią – tak naprawdę, nie była w ogóle latarnią.
Wynalazca, nie dowierzając własnym oczom, podważył blachę, pod którą kryła się niezliczona ilość niewielkich zębatek, tłoczków oraz wodzików. Utwierdziło go to w przypuszczeniach: miał w rękach homunkulusa – zakazaną maszynę.
Pośpiesznie objął cenny przedmiot i omiótł wzrokiem okolicę, w obawie, czy nikt go nie śledzi. Urządzenie było niesprawne, ale on wiedział, jak je uruchomić. Ta blaszana sowa dosłownie spadła mu z nieba, jednak gdzieś w najciemniejszym zakamarku umysłu Ernta czaiła się myśl, że to nie może się przecież udać. Nie ma prawa.
Czas naglił, więc doktor pospiesznie wrócił do szpitalnej sali.
- Córeczko?
Dziewczynka milczała, pogrążona w półśnie.
Doktor rozdarł sukienkę córki, a następnie skalpelem rozciął jej delikatne ciało na tyle głęboko, by dostać się do ledwie bijącego serca.
Wyjął ostrożnie niewielki organ. Krew obficie zabrudziła materiał sukienki i dłonie lekarza.
Serce dziecka idealnie wpasowywało się w pustą przestrzeń metalowej sowy. Teraz Ernt z dokładnością zegarmistrza umieścił pod nim mechanizm, mający za zadanie wprawić je w ruch. Dwa zębate koła, korbka do nakręcania, tłok i rurka utrzymująca obieg pary.
Brakowało już tylko niewielkiego węglika, który pozwoliłby wprawić maszynę w ruch.
Doktor wyjął z lekarskiej torby niewielką buteleczkę, zawierającą ciemną ciecz. Otworzył ją i wlał do wnętrza blaszanej latarenki.
Zajrzał do latarenki, gdzie serce nieustanie kurczyło się i rozkurczało. Para buchnęła przez rozwarty dziób.
- Ty żyjesz, prawda? - zapytał, ale odpowiedziała mu cisza.
Sowa poruszyła się, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Czy było to tylko złudzenie optyczne? Może jego silna wiara w powodzenie szalonego eksperymentu spowodowała, że zobaczył to, czego pragnął?
- Mereo, córeczko! - zawołał i niemal pewien, że przywrócił pociechę do życia, potrząsnął
blaszanym ptakiem.
Odpowiedziało mu huczenie dobiegające z wnętrza latarenki. Para buchała z rozwartego dzioba, a ptasie pazurki zacisnęły się na dłoni lekarza.
- To cud! - krzyknął Ernt. - To cud! Jesteś tu znowu ze mną!
Sowa machnęła skrzydłami i poderwała się do lotu. Z jej gardła dobiegał świst i rytmiczny bulgot podobny do parowego gwizdka.
Doktor postąpił kilka kroków do tyłu.
- Córeczko, poznajesz mnie?!
- Nie jestem twoją córką – odpowiedziała sowa, lecz Ernt nie był pewien czy naprawdę słyszał te słowa, czy były to jego własne myśli.
Zardzewiałe blaszane skrzydło ze świstem przecięło powietrze, tnąc twarz naukowca.
Mężczyzna odruchowo zasłonił krwawiący policzek przed kolejnym ciosem. Zachwiał się i upadł na ziemię, uderzając głową o stertę gruzu.
Wciąż jeszcze przytomny, wychrypiał:
- Dlaczego?
- Musisz zapłacić za swoją zbrodnię – rzekła z pogardą.
- Zbrodnię? Ja przecież...
- Nie ma na tym świecie gorszego występku niż wyrwanie kogoś z niebytu. Stworzenie go.
Narażenie na strach i ból. Nadanie komuś świadomości to odebranie mu woli decydowania czy
chce istnieć, rozumiesz to, głupcze?
Sowa zahukała, jakby śpiewała bitewną pieśń. Kolejny atak nastąpił błyskawicznie – blaszany dziób ptaka zagłębił się w szyi doktora, rozszarpując skórę. Trysnęła krew.
Podaruję ci więc to, czego pragniesz. Śmierć. – pomyślał Ernt, ostatnimi siłami wyciągając dłonie
przed siebie. Schwycił napastniczkę w mocny uścisk. Mimo tego niewielka maszyna nie dawała za wygraną; chcą wyrwać się z objęć, mocniej machnęła skrzydłami. Naukowiec nie odpuszczał.
Otworzył drzwiczki, za którymi biło serce Merei i wyrwał je mocnym szarpnięciem. Sowa pozbawiona źródła życia upadła na podłogę na powrót stając się tylko zardzewiałą latarenką.
Uczony mglistym wzrokiem spojrzał na trzymane w dłoni serce córki. Chciał podejść do leżącego na stole operacyjnym ciała, lecz nie miał, siły, by ruszyć choćby palcem. Resztki krwi wypływały z jego szyi leniwym strumieniem.
Poczuł ruch pod palcami.
Serce Merei wciąż biło.
Stracił przytomność.

***

Ekipa odpowiedzialna za oczyszczenie miasta po wybuchu bomby weszła na teren dawnego szpitala. Pracownicy nosili szczelne, chroniące przed promieniowaniem, skafandry.
- Kolejni biedacy, którzy oszaleli – powiedział jeden z mężczyzn dźwigających nosze.
- Zapewne masz rację – przytaknął drugi. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie zabija dziecka, a potem nie podcina sobie gardła. Kolejni, którzy nie docenili zabójczego promieniowania.
Wychodzą tacy na powierzchnię, stęsknieni za widokiem słońca, a potem wariują. A czy może być coś gorszego od postradania zmysłów?
Ułożyli zwłoki lekarza i małej dziewczynki na noszach, by przetransportować je do zbiorowego grobu.
Jeden z przybyszów spojrzał pod nogi: leżało tam tajemnicze, stalowe pióro. Z zaciekawieniem podniósł niezwykłe znalezisko. Rozejrzał się, szukając przedmiotu, do którego należała zagadkowa część, lecz niczego odpowiedniego nie znalazł. Wzruszył ramionami,
umieszczając metalowe pióro w plastikowym pojemniku.
W ciemności, ponad głowami nieznajomych błysnęło dwoje złowieszczych oczu. Ciche zgrzytnięcie zmąciło ciszę, a w powietrze uniósł się obłoczek pary.
Zapłacicie za swoje zbrodnie.
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

Pieśń blaszanej sowy

2
Czarna Nina pisze: Wtłoczony w tryby historii nie możesz znaleźć żadnej drogi ucieczki poza unicestwieniem samego siebie.
Zastanawiam się nad sensem tego zdania, bo brzmi bardzo wzniośle, a właściwie co wnosi do treści? Że będąc jeno pionkiem na planszy dziejów ludzkich niczego nie pragnie się bardziej niż samobójstwa? Nie widzę związku z fabułą.
Czarna Nina pisze: Aparatura, mająca przywrócić zdrowie dziewczynce, nie działała od czasu wybuchu. Wybuchu, który pochłonął prawie całe miasto. Zostały tylko zgliszcza i grupy ocalałych ukryte w podziemnych schronach. Doktor i wynalazca Artur Ernt, nie dbając o własne zdrowie, wydostał się na powierzchnię, by zoperować umierającą córkę. Gdy zobaczył, że po sali operacyjnej, w której pracował przez ostatnie piętnaście lat, niemal nic nie pozostało, załamał się.
Bardzo skrótowy, a co gorsza - bardzo informacyjny jest ten kawałek. Trochę taka sytuacja jak gdy w filmie dwie postaci siedzą i omawiają wydarzenia kluczowe dla fabuły, podczas gdy spokojnie można je pokazać. Wiemy, że coś wybuchło (co? dlaczego?), zniszczyło miasto, a ludzie siedzą w schronach (które zresztą trochę mi się gryzą ze światem przedstawionym, sugerującym steampunk), doktor skądś się wydostał (domyślnie ze schronu, ale nie ma pewności) i że jego córka umiera (na co? jaka operacja mogłaby jej pomóc?).
Czarna Nina pisze: Sądził, że przerazi córkę tym stwierdzeniem, ale w jej oczach zamiast lęku dostrzegł spokój. Małe serce biło coraz słabiej.
- Niedługo wrócę – szepnął z czułością.
Po chwili wybiegł z budynku i całkiem zrezygnowany zaczął włóczył się po opustoszałych ulicach.
A tego nie rozumiem. W ogóle. Zostawił umierającą córkę w zniszczonej sali operacyjnej, wybiegł i zaczął włóczyć się po ulicach. Chyba tylko dlatego, że Imperatyw Narracyjny mu kazał, żeby mógł znaleźć sowę. Nie bał się o dziecko? Nie chciał być z nim? Dziewczynka ze spokojem przyjęła to, że zostawia się ją samą w obliczu śmierci, wśród ruin?
Czarna Nina pisze: - Dlaczego?
- Musisz zapłacić za swoją zbrodnię – rzekła z pogardą.
- Zbrodnię? Ja przecież...
- Nie ma na tym świecie gorszego występku niż wyrwanie kogoś z niebytu. Stworzenie go.
Narażenie na strach i ból. Nadanie komuś świadomości to odebranie mu woli decydowania czy
chce istnieć, rozumiesz to, głupcze?
Drętwy ten dialog troszkę. Zwłaszcza jak na dramatyzm momentu.
Czarna Nina pisze: Otworzył drzwiczki, za którymi biło serce Merei i wyrwał je mocnym szarpnięciem. Sowa pozbawiona źródła życia upadła na podłogę na powrót stając się tylko zardzewiałą latarenką.
W tym miejscu jest jasno napisane, że doktor "zabił" sowę. W zakończeniu ona pojawia się ponownie, żywa. Jak to się stało, że jednak działa? Jak dla mnie brakuje tu jakiejś, najmniejszej choćby, wskazówki.

Trochę chaosu fabularnego.
Realia są dla mnie nie całkiem jasne - jest sowa, napędzana parą, jest "doktor i wynalazca", niezbyt naukowa wiara w to, że człowiek mieści się w sercu. Sugerowałoby to raczej steampunk. Z drugiej strony są ludzie w skafandrach, promieniowanie, schrony, co już kojarzy się z bardziej współczesnymi czasami. Jakaś hybryda? Za mało określone to uniwersum imo.
Gdzie jest akcja, opis jest w porządku, zwięzły, ale ujdzie. Emocje doktora są jednak bardzo sucho pokazane, to znaczy informujesz o nich, ale ich nie malujesz.
Fajnie odwróciłaś wartości życia i śmierci, z tej pierwszej czyniąc coś, czego się pragnie i do czego dąży.
Ja bym wyrzuciła początek. Sowa później powtarza to, co tam się zawiera, tylko innymi słowami, czyniąc go zbędnym. To by przy okazji zrobiło więcej miejsca na opisy (wiem, że był limit).
jestem zabawna i mam pieski

Pieśń blaszanej sowy

4
sunsandra pisze: Fajnie się czyta. Złowieszczo. Krótka puenta; prosta i zrozumiała. Zamiast tak szybko kończyć, można jednak pisać dalej. Warto rozwijać pomysły i puszczać wodze fantazji.
To było moje pierwsze opowiadanie w klimacie steam punka, dlatego zdecydowałam się na taki krótki tekst. Opinie dotyczące tego opowiadania są mocno podzielone, także nie wiem czy jeszcze napiszę coś osadzonego w takich realiach :)

Dzięki, Cerro za bardzo wyczerpującą wypowiedź. Faktycznie nie przemyślałam faktu, że normalny człowiek nie chciałby zostawić umierającej córki na sali operacyjnej, po to aby wyjść się przejść, zaślepiła mnie chcę jak najszybszego przejścia do znalezienia Sowy :P
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

Pieśń blaszanej sowy

6
Czarna Nina pisze:Chciał pocieszyć ją, opowiedzieć coś naprawdę fantastycznego, ale rozpacz ścisnęła jego gardło.
Przymiotnik fantastycznego tutaj nie pasuje. Jeśli już, to mu albo go (za...), a nie jego, chociaż ja bym to jakoś inaczej sformułował.
Po chwili wybiegł z budynku i całkiem zrezygnowany zaczął włóczył się po opustoszałych ulicach.
ja bym dał tu wtrącenie: i, zrezygnowany, zaczął...

Podniósł lekko zardzewiały przedmiot
by dokładnie go obejrzeć


nieco zardzewiały byłoby ładniej. zmieniłbym szyk: by go dokładnie obejrzeć

sposób używania

użycia. a lepiej: obsługa urządzenia była bardzo prosta

wystarczyło otworzyć wypukłą klatkę piersiową ptaka i umieścić w jej wnętrzu zapaloną świecę.

ptaka niepotrzebne, za to należałoby o klatce piersiowej napisać, że jest blaszana: otworzył blaszaną klatkę...

Krew obficie zabrudziła materiał sukienki i dłonie lekarza.

zabrudzenia to mogą być od czekolady. niepotrzebne łączenie sukienki z dłońmi

Może jego silna wiara w powodzenie szalonego eksperymentu spowodowała, że zobaczył to, czego pragnął?

Doktor postąpił kilka kroków do tyłu.

odstąpił

ostatnimi siłami

ostatkiem sił

Schwycił napastniczkę w mocny uścisk.

schw. mocno napastniczkę (wiem, że gryzłoby się pod względem brzmieniowym w takim kształcie, ale i tak zgrabniej by było)

Mimo tego niewielka maszyna nie dawała za wygraną; chcą wyrwać się z objęć, mocniej machnęła skrzydłami.

Mimo to

Sowa pozbawiona źródła życia upadła na podłogę na powrót stając się tylko zardzewiałą latarenką.

zdrobnienie laterenka razi i chyba nie ma takiego słowa w polszczyźnie. powtórzenie przyimka na

Uczony mglistym wzrokiem spojrzał na trzymane w dłoni serce córki.

Wiadomo z kontekstu, żę znajduje się w dłoni. Zamienić na jakiś przymiotnik albo imiesłów przymiotnikowy.

Resztki krwi wypływały z jego szyi leniwym strumieniem.

Wypływały? Za mocno powiedziane. Sączyły się.

Ekipa odpowiedzialna za oczyszczenie miasta po wybuchu bomby weszła na teren dawnego szpitala. -- weszła

wtargnęła, nie weszła. albo coś w tym stylu

Kolejni biedacy, którzy oszaleli

nieszczęśliwcy. biedacy się nie nadaje do tekstu literackiego


Zapewne masz rację – przytaknął drugi. - Nikt przy zdrowych zmysłach nie zabija dziecka, a potem nie podcina sobie gardła. Kolejni, którzy nie docenili zabójczego promieniowania.

Nienaturalne. Za bardzo na tacy podane czytelnikowi informacje dotyczące realiów świata przedstawionego.

Ułożyli zwłoki lekarza i małej dziewczynki na noszach, by przetransportować je do zbiorowego grobu.

Rozejrzał się, szukając przedmiotu, do którego należała zagadkowa część, lecz niczego odpowiedniego nie znalazł.

niczego godnego uwagi?

Wzruszył ramionami,
umieszczając metalowe pióro w plastikowym pojemniku.


Już wiemy, że jest metalowe, nie trzeba powtarzać.

W ciemności, ponad głowami nieznajomych błysnęło dwoje złowieszczych oczu.

Nieznajomych? Ewidentny zgrzyt.


Spośród wielu możliwych słów, którymi mógłbym wyrazić swoją opinię na temat Twojego tekstu, nasuwa mi się zwłaszcza jedno. To pisanie jest najzwyczajniej w świecie młode. To znaczy grzeszy zbyt wieloma błędami bądź niedociągnięciami stylistycznymi, masz problemy z interpunkcją (oszczędziłem sobie podawania przykładów), za mało tam jest życia, a za wiele literatury. To ostatnie zastrzeżenie nie przynosi Ci ujmy, zaświadcza tylko o Twoim bardzo młodym, jak przypuszczam, wieku. Ale nie martw się, młodość sama przejdzie :)

Nie można Ci odmówić lekkiego pióra. Masz wyczucie językowe, potrafisz formułować zgrabne, niepozbawione urody literackiej zdania. Unikasz młodopolskiej przesady, znamiennej zwłaszcza najmłodszym adeptom sztuki pisarskiej. Ja bym się nie czepiał tych fragmentów, które mają charakter czysto informacyjny (telling [w opozycji do showing]), a które stały się powyżej przedmiotem krytyki. Po co pokazywać coś, co nie znajdowałoby w kontekście całego utworu funkcjonalnego uzasadnienia? Uznałaś, że to nie jest ważne, i że wystarczy tylko o tym napomknąć - i ok. Warto również podkreślić nienaganną kompozycję: umiesz zaczynać, rozwijać i kończyć. Pisz dalej, masz po temu środki.

Swoją drogą literaturoznawcy preferujący w badaniach podejście psychoanalityczne mieliby sporo do powiedzenia na temat psychologicznej genezy Twojego utworu :)

Pieśń blaszanej sowy

7
Miałem nie czytać, tylko zerknąć na komentarze, ale też ich nie czytać, tylko rzucić okiem. Jak rzuciłem, to chciałem przeczytać najpierw komentarze, a jak je przeczytałem, to wzięło mnie na zapoznanie się z tekstem. Wychodzi na to, że zabrałem się od dupy strony, do tematu poważnego, jakby nie było. Nie wiem, co mają do tego wszystkiego "literaturoznawcy preferujący w badaniach podejście psychoanalityczne", ale jak ktoś nie ma co napisać, to zazwyczaj pierdoli naukowe farmazony, żeby wyjść na mądrzejszego niż jest w rzeczywistości. Znam tę metodę dokładnie, sam się w tym doskonalę. Na koniec chcę powiedzieć, że po przeczytaniu tekstu nie mam nic do powiedzenia na jego temat. Zero reakcji w mózgu. Mógłbym natomiast dalej ględzić o sobie, ale wiem, że to nie czas ani miejsce.

Pieśń blaszanej sowy

8
Dla mnie tekst jest pozbawiony głębszego sensu. Nie rozumiem przekazu, nie poruszył mnie w ogóle. Nie rozumiem też zachowania tego wynalazcy, który nagle wybiega z sali i idzie sobie na ciasteczko z kremem.:-). Tak żartuję, ale wrażenie odniosłam podobne, gdyby coś takiego znalazło się w tekście. Poruszony temat niebytu w prologu ma się nijak do treści opowiadania. Przynajmniej ja nie wyłapałam sensu. I jeszcze ten dramatyzm z sową.
Podaruję ci więc to, czego pragniesz. Śmierć.
Czyżby?

Pieśń blaszanej sowy

9
Nino, myślę, ze to, co widziałaś w wyobraźni, jest lepsze do tego, co powstało.

Najpierw sensy:
Czarna Nina pisze:Nieistnienie. Ciemność. Cisza niezmącona nawet myślą. Nieświadomość zdarzeń,
ciemność i cisza są ... tadam!... istnieniem, czai się poza egzaltacją po prostu brak logiki.
Czarna Nina pisze:Nagle czujesz ból, ktoś wyrywa cię z objęć niebytu, nadaje określoną formę, imię, a potem każe żyć.

tu zacząć by można, iść tą drogą, bez patosu, który szkodzi przesłaniu
Czarna Nina pisze:Zostały tylko zgliszcza i grupy ocalałych ukryte w podziemnych schronach. Doktor i wynalazca Artur Ernt, nie dbając o własne zdrowie, wydostał się na powierzchnię, by zoperować umierającą córkę. Gdy zobaczył, że po sali operacyjnej, w której pracował przez ostatnie piętnaście lat, niemal nic nie pozostało, załamał się.
.
to jest streszczenie, a nie narracja. Niedobrze :(, bo zaczyna akcję. Odbiorca może mieć wrażenie, że jest oszukiwany i wywalany poza świat przestawiony. To zresztą wada Twojego tekstu - nie trzymasz narracji, nie tworzysz narratora, tylko zajmujesz się "przedstawianiem" i nie można wejść w rzeczywistość wyobraźnią - odbiorca nie ma zasilania w literackim opisie.

cdn.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Pieśń blaszanej sowy

10
Pomysł ożywionej sowy przypadł mi do gustu, jak i świetne imię dziewczynki - Merea. Opowiadanie mogłoby być dłuższe, jako czytelnik nie wiem skąd tajemniczy wybuch, co to za miasto i gdzie, skąd się wzięła blaszana sowa. Moim zdaniem za dużo powtórzeń - sowa, latarnia, latarenka. Na końcu tekstu domyśliłem się, że pióro blaszane należy do homunkulusa, ale na początku wyobraziłem sobie pióro do pisania ze stalówką. Ogólnie czytało się bardzo przyjemnie, ale czemu "pieśń" w tytule? Pozdrawiam.

Pieśń blaszanej sowy

11
Pieśń to dźwięk, który wydawała Sowa 8) Był to mój pierwszy tekst na taki temat, pewnie i ostatni, skusił mnie konkurs. Zwykle pisuję fantasy, a poza nim zwykłą współczesną prozę.
Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco

Pieśń blaszanej sowy

13
Nino, piszesz świetnie, oby tak dalej! Najlepszy był tytuł; dobry, nie zdradzający akcji i ,,czarujący". Nie mam tu na myśli wyrafinowanego, tylko takiego, po którym od razu widać, że to będzie mocne. Tylko to, o czym wszyscy piszą: też bym nie wyszła w takiej chwili na spacer, więc ważne są szczegóły, ale jeśli to Twoje pierwsze opowiadanie w tym stylu, to jestem pod wrażeniem... :D Aha, myślę też, że brakuje mi jeszcze tu uczuć. Rozumiesz o czym mówię? Czytasz czasem tekst, od którego chce Ci się płakać, lub wciąż śmiać? Spróbuj tutaj odkreślić to co najważniejsze, tak byśmy wszystko czuli.
http://www.kotyiksiazki.wordpress.com lalczynyblog.blogspot.com

„- Ale ja nie chciałabym mieć do czynienia z wariatami - rzekła Alicja.
- O, na to nie ma już rady - odparł Kot. - Wszyscy mamy tutaj bzika. Ja mam bzika, ty masz bzika.
- Skąd może pan wiedzieć, że ja mam bzika? - zapytała Alicja.
- Musisz mieć. Inaczej nie przyszłabyś tutaj.”

Pieśń blaszanej sowy

15
Zaintrygował mnie tytuł Twojego opowiadania :) Przeczytałam całość i tekst bardzo mi się spodobał. Udało Ci się osiągnąć mroczny i przekonujący klimat, a pomysł z sową jest moim zdaniem naprawdę świetny.

Może przyczepiłabym się do samej sceny operacji, bo trochę mało realne jest to, że dziecko, któremu bez znieczulenia otwarto klatkę grzecznie leżało, nie obudziło się i nie wyło z bólu. Do tego doprecyzowałabym, że serce zostało wycięte, bo wyjęcie go brzmi, jakby serce zawieszone było w próżni. W tych warunkach wyjęcie serca, przez jedno cięcie skalpela (w klatce piersiowej są kości - mostek - które należy przeciąć, aby dostać się do serca) jest trochę naciągane, bo jak doktor miałby utrzymać rozwarcie klatki piersiowej bez haków. Ale to jest już szczegół, który rzucił mi się w oczy :P

Jest jeszcze kwestia "stworzenia ", o której wspomina sowa. Słowo "stworzyć" bardziej moim zdaniem odnosi się do wynalazków, rzeczy które tworzymy aniżeli do spłodzenia córki. Więc jeżeli to miała na myśli sowa, to trochę mi tu zgrzytało.

Zauważyłam jeszcze kilka rzeczy, ale zostało to już wspomniane przez innych, więc nie ma sensu się nad tym rozwodzić.

Fanie byłoby poczytać ciąg dalszy :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron