1
Zostańmy na przystanku



1



Była to jasna noc. Jasna, letnia, kiedy ćmy szukając wrażeń krążą wokół świec, a powietrze zdawało się wzdychać z ulgą po całodziennym prażeniu przez słońce. Kochała te noce, kiedy można wreszcie było odetchnąć.

Lubiła kłaść się wtedy na leżaku na tarasie i patrzeć na nieruchome drzewa i bezkres przeczystego nieba nad sobą.

Lubiła słuchać cykad, które kojarzyły jej się z dzieciństwem.

Lubiła ten taras z parkietem ze starych, szerokich desek, które tak miło skrzypiały. Dlatego kupiła ten dom.

Gówno prawda, powiedziała sobie. Nie kłam. Kupiłaś ten dom, by uciec. Tak, uciec od swojego wielkiego mieszkania w wielkim mieście, z piękną sypialnią z wygodnym łóżkiem i od ludzi.

Tak, od ludzi, których tak się bała. I od niego. Tego, którego tak kochała.

Nigdy nie łudziła się, że zapomni jego imię. Po prostu zawsze będzie ono siedzieć w jej pamięci, nie wiadomo ile innych by przeszło przez jej głowę. Było ono jak te słowa, które nagle dają o sobie znać w chwilach odprężenia i w momentach paniki. I w ogóle w najmniej pasujących chwilach.

Adam.

Nie ma szans, nigdy nie zapomni.

Tak samo jak nie zapomni jego oczu, dotyku jego włosów, zapachu jego płynu po goleniu. Nie zapomni ciepła jego skóry. Pamiętała to wszystko, boleśnie o tym śniła i nic nie dawały trzeźwiące słowa rozsądku, typu: „Jego już nie ma. On praktycznie jest już martwy. Jak możesz w ogóle o nim myśleć?”

Bo Milena rzadko kiedy słuchała rozsądku. Była urodzoną romantyczką, to nie ulegało wątpliwości. I chociaż przeżyła o wiele więcej niż każda dojrzała kobieta, nie nauczyło jej to niczego.

Była z tego dumna. Dumna, że mimo przeżytych trzydziestu czterech lat wciąż potrafi patrzeć na świat z perspektywy dziecka – zafascynowanego, pełnego nadziei i prostej radości. Właśnie, radości.

Milena utraciła radość. Ale któregoś dnia, kiedy znów miała się położyć w niezasłanym łóżku, wśród walającej się wszędzie bielizny i butelek po winie, zrozumiała to.

Kochała ten smutek. To było takie romantyczne, takie wzniosłe, takie smutne. I było piękne. A Milena nade wszystko kochała piękno. Ten smutek był teatralny, idealnie pasował do jej życia, a raczej jej wizji życia.

Co prawda jeszcze romantyczniej byłoby, gdyby on umarł albo odszedł na tułaczkę. Ale tak nie było. Było tak, że Milena nie chciała pamiętać. Z pewnością.

Tymczasem przyszło To. Już dobrze umiała To rozpoznawać. Zerwała się z leżaka i poszła szybko do kuchni. Otworzyła lodówkę i wzięła pierwszy lepszy napój. Odkręciła go i wypiła kilka łyków.

Przyjemny chłód rozlał się po jej ciele, promieniując od klatki piersiowej.

Już lepiej.

Ale może być dużo gorzej.

Wypiła jeszcze trochę, a potem sięgnęła do szafki ze słodyczami.

Nie.

To powiedział rozsądek i miał rację. Chwyciła telefon komórkowy i przytrzymała klawisz z dwójką. Po chwili słyszała, jak wybierany jest numer.

Uspokajało ją to.

- Cześć.

Głos Marioli był taki sam jak zawsze – delikatny i bardzo spokojny.

- Znowu?

Przygryzła wargi.

- Skąd wiedziałaś? Zresztą, głupie pytanie. Tak, znowu.

- Nie muszę chyba mówić, że wiem, jak się czujesz, Mimi.

- Nie musisz.

- Ile?

- Co?

- Jak długo?

- Rok, jedenaście miesięcy i dwadzieścia sześć dni. Tak bardzo bym chciała, żebyś przyjechała.

- Milena…

- Naprawdę. Weź urlop, choć parę dni.

- Nie lubię wypominać niczyich słów, ale z tego co pamiętam, chciałaś uciec.

- Wiem, że chciałam uciec.

- No i?

- Ale nie wiedziałam, że tak będzie mi ciebie brakowało.

- Uważaj, już nie jestem twoją dziewczyną!

Milena roześmiała się. Przez chwilę wrócił zapach tamtych lat, kiedy tak cudownie było razem spacerować, oglądać filmy, śmiać się z byle czego i wspólnie polować na facetów.

- Nie możesz wziąć urlopu?

- Szef chyba nie będzie zbyt chętny…

- Włóż różową miniówę.

- Mówię poważnie.

- Przyjedź, choć na parę dni.

- Przypominam, że jestem szczęśliwie żonata!

- Chyba przeżyje kilka dni, jak sądzisz?

- Powinien. Ale przecież wiesz, nasz dwuletni miesiąc miodowy jeszcze się nie skończył!

- Nie przesadzajcie… - Milena uśmiechnęła się, ale poczuła niemiłe ukłucie zazdrości. – Tutaj jest naprawdę ładnie, odpoczniecie sobie.

- Wy? Czyli mamy przyjechać razem? – zainteresowała się Mariola.

- A czemu nie?

- W sumie to racja. Czemu nie?



Milena od dwóch lat nawet nie powąchała alkoholu. Prawie dwóch lat. Brakowało paru tygodni. Skrupulatnie liczyła każdy dzień trzeźwości.

Wiedziała, że już nigdy nie wróci do picia kontrolowanego. że zawsze, czy to na imprezie czy na grillu z sąsiadami, będzie czuła zapach piwa czy wina i ciągle siedzieć w niej będzie ten wstyd. I znowu będzie musiała być rozsądna. Nie znosiła być rozsądna.

Ale to nie miało znaczenia.

Nikt nie czuje się podlej od alkoholika, który zapił.

Mariola była jej wsparciem i radziła sobie w tym doskonale. Jak ktoś, kto pomaga, nie pokazując, że jest pomagającym i przez to lepszym. Mariola była na każdy telefon, żeby przesiedzieć z przyjaciółką całą noc. Wtedy razem słuchały muzyki, oglądały stare komedie, piekły ciasta, plotkowały. Robiły wszystko, by zapchać tę pustkę, w którą tak chętnie wślizgnąłby się alkohol.

Tylko że to było Kiedyś. A teraz jest Teraz, w dodatku Tutaj, a Lola jest Tam.

Wesele Marioli wcale nie było dla Mileny wesołe. Nie dlatego, że upiła się do nieprzytomności i czuła pogardę sama do siebie. Nie. Wypiła jedną lampkę wina i poczuła się dobrze. I wtedy po raz pierwszy zobaczyła to jasno: nie poczułaby się dobrze, gdyby nic nie wypiła.

Ten kieliszek, stojący przed nią na białym obrusie, był dla niej życiem. Alkohol był dla niej życiem.

Następnego dnia zadzwoniła do swojego psychologa. Nie było dla niego zaskoczeniem, że Milena oprócz depresji ma jeszcze jeden problem.

Od tego czasu jest cały czas trzeźwa. Było to wręcz niemożliwe. U alkoholików potknięcia są częste. Ale trzymała się. Najtrudniej było w samotne wieczory. Takie wieczory jak ten dzisiaj. Kiedy czuła się dobrze, ale jednocześnie pusto. źle we własnym ciele.

Wtedy dzwoniła do Marioli. Albo jadła słodycze. Ale z tym też musiała uważać. Jeśli zawsze, kiedy poczuje się źle, sięgnie po słodycze – jeden nałóg zwyczajnie zmieni się w drugi.

Pisała dziennik. Spisywała, co czuje i momentalnie wydawało jej się to głupie. Mimo to pisała, bo lubiła po latach przeglądać swoją kartotekę uczuć i myśli.





Sobota, 14 czerwca, 1 rok, 11 miesięcy, 26 dni.

Nic nie ma sensu. Siedzę tu od dwóch tygodni i wszystko jest tak samo. Zmienił się tylko widok za oknem. I sufit. Mimo mojego ogólnego nastroju muszę przyznać, że zmiana sufitu to dobra zmiana.

Nie muszę widzieć go znowu. Nie muszę wpuszczać codziennie do głowy wspomnień. Będzie dobrze. Musi być.

Tylko draniom się nie udaje.

Możliwe, że przyjadą Brudy. I dobrze, bo jak jeszcze jeden tydzień nie zobaczę m. to chyba zrobię coś głupiego.

To znowu przyszło. żadnych słodyczy. Do jutra



Ps. I tak czuję, że zrobię coś głupiego, niezależnie od tego czy przyjadą czy nie...



Wzięła krótki zimny prysznic i położyła się do łóżka. Do swojego nowego, niewygodnego łóżka. Ze smętnym optymizmem – dwuosobowego.

Ale przynajmniej było pościelone.  

2



Milena klnąc na czym świat stoi zeszła po schodach do drzwi frontowych. Wielu rzeczy nie znosiła, ale już szczególnie, jak ktoś wyrywa ją ze snu.

Otworzyła drzwi i w jednej chwili miała ochotę trzasnąć przybyszów w twarz, przytulić ich i zapaść się pod ziemię.

To byli Mariola i Marek. Mieli ze sobą małą walizeczkę i wiklinowy koszyk. A Milena stała i patrzyła na nich z głupią miną, boleśnie świadoma, że jest w przykrótkiej koszuli nocnej, plastikowych sandałkach i ma włosy umyte… w środę? wtorek?

Mariola i Marek, śmiejąc się, uścisnęli ją, gdy ona próbowała uporządkować sobie fakty. Dzisiaj jest poniedziałek. Dobrze. Mieli przyjechać we środę. Dobrze. Są teraz. Dobrze.

To znaczy dobrze, jeśli pominiemy niewyobrażalny burdel w domu i kompletnie pustą lodówkę.

- Mimi? – spytała Mariola ze śmiechem.

Milena dopiero teraz się zorientowała, że ma otwarte usta.

- Ee… wejdźcie, dziubasy! To… to żaden kłopot, ale nie mieliście być pojutrze?

- Tak, ale zupełnie niespodziewanie gość z mojej pracy skrócił sobie urlop, więc mogłem wyjechać wcześniej – wyjaśnił Marek, kładąc bagaże na stoliku w holu.

- A wiedzieliśmy, że masz dzisiaj wolne, więc postanowiliśmy zrobić ci niespodziankę, dziubas. Zrobiliśmy?

Dopiero teraz Milena się uśmiechnęła. Kiedy zobaczyła ten stary, miły uśmiech Marioli i tę starą hawajską koszulę Marka.

- I to udaną. Tyle że brakowało jeszcze, żebym właśnie robiła eksperymenty w pracowni, albo co gorsza w kuchni – zaśmiała się.

- Patrzyliśmy z daleka, czy nie ma kłębów dymu w tej dzielnicy.

- I nie było. Dobrze. Chociaż przywitanie mogłam zrobić bombowe! – w tym momencie koszyk przykuł jej wzrok. Coś się tam poruszyło. Podeszła bliżej i przez druciane drzwiczki zobaczyła małego, rudego kotka. – A co się stało z Markusem?

- E… nic, w porządku. żyje i tyje, czyli bez zmian.

- Aha. To dobrze, zawsze kochałam tamtą puchatą wredotę - mówiła, pochylając się nad koszykiem. Kot patrzył na nią poważnie swoimi złotymi oczami.

- Mimi?

- Tak? – podniosła głowę.

- To jest nasz prezent dla ciebie – powiedziała Mariola, uśmiechając się. – Mamy nadzieję, że ci się spodoba.

Milena ostrożnie otworzyła drzwiczki i wzięła kotka na ręce. Nie wyrywał się, potrącał tylko łapką jej długie kolczyki.

- Jest idealny.



Milena kochała koty. Tylko jakoś tak się zawsze składało, że ich nie miała. Zaczęło się od tego, że jak była dzieckiem, to rodzice cały czas pracowali i uważali, że dziecku nie będzie się chciało kota karmić ani po nim sprzątać. Mieli po części rację, Milenie na pewno by się nie chciało – ale czy to jakiś problem? Niestety rodzice nie dostrzegali prawdziwego problemu – mała Mimi nie miała się do kogo przytulić i dlatego chudła, bladła i smutniała. Jakby ktoś powiedział to kilkunastoletniej Milenie, pewnie parsknęłaby śmiechem (ewentualnie prychnęła pogardliwie) i powiedziała, że to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje. I mówiłaby to z głębi przekonania, nie wiążąc tego ze swoją fascynacją poezją i dziwnym kłuciem podczas czytania romantycznych historii. Potrzebowała ciepła tak bardzo, że wrzeszczała w poduszkę i rzucała przedmiotami po pokoju. Ale nigdy nie wiedziała, że tak naprawdę chciała, żeby przytuliła ją mama. Chociaż raz. Po tylu latach.



Ten dzień minął szybko, pełen śmiechu, wspomnień i lekkich rozmów o niczym. Milena zaimprowizowała obiad (zamówiła chińszczyznę w barze na rogu), a potem kolację (lasagne wegetariańską). Gadali do późna. Czuła się dobrze, widząc śmiejących się gości. Cieszyło ją, że oni są tutaj i będą jeszcze kilka dni. że będziemy razem jeść śniadania na tarasie, że może w końcu nadamy kotu imię, że obejrzymy parę filmów Woddy’ego Allena, że zrobimy sobie heavy-metalowy wieczór i że będziemy chodzić na długie spacery.

Na pewno nie będzie pusto.



Była pierwsza w nocy, kiedy Mariola poszła wziąć prysznic, a Milena – pościelić łóżko w pokoju gościnnym. To było to duże łóżko, w którym spała do niedawna; z którym się wiązało tyle wspomnień. Miłych wspomnień. Tylko że z czasem zmieniły się one na niemiłe. No cóż.

Swoim zwyczajem włożyła pod pościel zasuszoną lawendę. Przy okazji starła kurz z biurka i parapetu. Boże, jak to wygląda – pomyślała. – A zresztą, kogo to obchodzi? Wygodnie? Wygodnie. Pajęczyny nie będą im przeszkadzać. Zresztą, Mariola była kiedyś gotką, to jej klimaty.

Przechodząc obok łazienki, usłyszała szum prysznica i natychmiast wróciły wspomnienia. Ciekawe, czy Mariola pamięta „Psychozę”… Na pewno zapamiętała to jako najlepsze wspomnienie z akademika.

Uśmiechając się upiornie, Milena wzięła ze stołu numer „Czterech kątów”, zwinęła go w ciasny rulon i dzierżąc go jak nóż kuchenny, cicho weszła do łazienki, oświetlonej jedynie lekko mrugającą świetlówką. Zasłonka falowała delikatnie, w zaparowanym lustrze nic się nie odbijało.

Taa, za taką scenerię Hitchcock dałby się pociąć…

Zaśmiała się opętańczo i szarpnęła zasłonkę.

I przestała się śmiać. Tylko powiedziała:

- O kurwa.



- Spokojnie, nic jej nie powiem – wydusił Marek zza pośpiesznie zaciągniętej zasłonki.

Milena siedziała na podłodze i patrzyła błędnym wzrokiem dookoła. Po chwili oboje rechotali.

- Dobra, dobra, już idę – wykrztusiła i wyszła.

Na korytarzu spotkała Mariolę.

Przyjaciółka popatrzyła na nią dziwnie, a po chwili zrozumiała i uśmiechnęła się jak nastolatka.

- I co? Dalej mi nie wierzysz, że ma wytatuowanego węża… tam?





Poniedziałek, 16 czerwca, 1 rok, 11 miesięcy, 28 dni.

Słowem – avalon! Przyjechali. Udało mi się przypomnieć sobie, jak to jest mieć przyjaciół. To jak czuć ciepłą rękę na ramieniu. Takie proste i tak potrzebne uczucie. Strasznie się cieszę, że przyjechali.

I mam wreszcie kota! Tak mi cholernie przypomina adamowego malkolma, cud, że się nie rozkleiłam. I będzie mi przypominał, ale nie szkodzi. Kot jest przesłodki; przyda mi się ktoś, kto będzie spał w moim łóżku i siedział na kolanach, jak będę do późna czytać w fotelu. I chyba nie ma cudniejszej rzeczy od kociego mruczenia.

No nie, znów mi się włącza rozsądek. Tak, kot jest bardzo terapeutycznym zwierzęciem. Mariola na pewno to wie, ale nie powiedziała ani słowa. Kochana gotka. Czeka nas kilka świetnych dni. Ciągle planuję, zapominając że najprzyjemniejsze są rzeczy spontaniczne.

I znowu psychoza mi nie wyszła. Ostatnim razem adam rozwalił łokciem półeczkę. Nie mam szczęścia, pod prysznicem był m. Chociaż kwestia szczęścia jest tutaj względna. Minus – mariola może sobie coś dopowiedzieć, chociaż widziała mnie i obróciła to w żart. Plus – wiem już na pewno, że on ma tatuaż z wężem… tam! A ja taka niewierna tomaszyca byłam. Tomaszyca, boże kochany, to brzmi jak mszyca. Do jutra, chociaż nie wiem, czy będę miała czas cokolwiek napisać.



3



- Nie wiem, zawsze mylę, który był pierwszy. Albo ten kryminalny, albo komedia.

Przygotowywały kanapki na spacer. Marek czytał na tarasie, a że okno było otwarte, wolały nie poruszać głębszych tematów.

- Chyba kryminalny, bo komedię napisał dla niej, po tym jak się związali.

- Nieważne, ale możemy wypożyczyć jeden i drugi.

- No ba, ale to nie wszystko, nie?

- No nie, może jakiś horror?

- Dobra, ale tylko nie amerykański.

- Podobno norweskie są dobre.

- Dobra. I jakiś kostiumowy?

- Druga część Elizabeth.

- Przecież to dopiero w kinach jest.

- Hm… a nie możesz zdobyć pirata?

- Ja nie, ale…

Mariola uniosła głowę.

- Ale kto?

Milena postanowiła mówić prawdę. Kłamstwo przy Marioli na dłuższą metę w ogóle nie ma sensu.

- Taki Krzysiek.

- Jaki Krzysiek?

- No, taki zwyczajny.

- Zwyczajny?

- No… głowa, ręce, nogi.

- Domyślam się, że nie bujasz się w jeźdźcu bez głowy.

- A dlaczego nie…? Zaraz, kto powiedział, że ja się w nim bujam?

- Nikt. Ale nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek robiła kanapki z szynką i dżemem truskawkowym.

Milena popatrzyła na trzymaną w ręku kanapkę i położyła ją ostrożnie na blacie.

- Poznałam go w klubie.

- Przecież nie lubisz chodzić do klubów.

- Nie takim klubie, tylko w takim jakby towarzystwie, kółku zainteresowań.

- Jakich? – spytała Mariola takim tonem, jakby zupełnie jej to nie obchodziło.

- E… fantastyka.

- Przecież ja całe życie cię przekonywałam do fantastyki, a ty nigdy nie tknęłaś nawet Alicji w Krainie Czarów!

- No ale ty nie masz rudej czupryny, brązowych oczu, greckiego nosa i ciała atlety!

- A skąd wiesz, że nie mam?!

- Całe studia spałyśmy w jednym łóżku!

- No w sumie to racja – przyznała Mariola z komicznie udawaną urazą. Roześmiały się obie. – Ale mogłabym mieć.

- Też prawda. Ale brakowałoby ci…

- Czego?

- No, czegoś! Wiesz, mój ideał musi mieć takie coś w sobie.

- Coś wobec czego traci znaczenie fakt, że zazwyczaj lubisz brunetów z zielonymi oczami i ciałem wątłego romantyka?

- Naprawdę lubię? Możliwe.

Zza okna dało się słyszeć chichotanie Marka. Spojrzały na siebie.

- No to już wiemy, kto zje kanapki z szynką i dżemem.

- To załatwisz ten film? W ogóle to na czym polega wasz związek? Może inaczej: jest jakiś związek?

- Mam odpowiedzieć w tej kolejności? – Milena wydawała się być zagubiona.

- Jak chcesz.

- Nie ma żadnego związku. On mi się podoba i jeśli jeszcze w moim wieku potrafię rozpoznać sygnały, to ja jemu też.

- Czyli wszystko jest po bożemu.

- Tak. Byliśmy raz na kolacji, raz w kinie i raz on był tutaj.

- Był tutaj?

- Naprawił mi komputer!

- To dobrze – uśmiechnęła się Mariola. – Dobrze jest mieć naprawiony komputer. Komputer to przydatna rzecz.

- Przestań. Nie wiem, o czym mówisz. Jesteśmy znajomymi, ale nie wykluczam, że coś z tego będzie.

- Wierzę ci. Robisz już normalne kanapki.

- Zapakuj je do koszyka po kocie.

- Ciągle nie masz dla niego imienia?

- Nie.

- Myślałam, że kiedy się z tym prześpisz, to na pewno coś ci przyjdzie do głowy.

- No właśnie nie przespałam się. Nawet do mnie nie przyszedł, a we wszystkich książkach koty śpią w nogach łóżka.

- On jakiś taki nieksiążkowy. Przyzwyczaj się, koty chadzają własnymi ścieżkami.

- A co z toposem kota wracającego do domu po latach?

- No, to też. Zostawiają takie urocze ciapki błota na podłodze.

- To mam załatwić tą Elizabeth? – spytała Milena, wyjmując z kieszeni komórkę.

- Załatw. To ja może wyjdę, hm?

Mariola uchyliła się przed lecącą pomarańczą i wyszła ze śmiechem z kuchni.

- Hej.

- Hej, skarbie. Jak się czujesz?

- Dobrze. Słuchaj, właśnie jest u mnie moja przyjaciółka z Wrocławia i pojawił się pomysł, żeby obejrzeć tę nową Elizabeth. Masz może?

- Premiera była wczoraj.

- No to idealnie. Z angielskim sobie poradzimy. Masz ją, prawda?

Niemal usłyszała jego słodki, chłopięcy uśmiech.

- Mam. Mogę ci go przywieźć wieczorem. Czy wolisz teraz?

W głowie Mileny pojawiła się myśl. „Właściwie to dlaczego by nie?”

- Wieczorem. Obejrzymy razem, co ty na to?

- Chętnie, ale będę zdominowany przez samice.

- Przeszkadza ci to?

- No, odrobinkę.

- Nie przejmuj się, ona jest z mężem, możecie zaimprowizować wspólny Narodowy Front Judei albo coś w tym guście.

- Dobra, niech będzie.

- świetnie. Będzie fajnie, zobaczysz.

- Dobrze, obiecuję zobaczyć. Do wieczora.

- Pa.

- Pa.

- Pa.

Ostatnie „pa” powiedziała Mariola. I błyskawicznie złapała nadlatującą pomarańczę.

- Czyli moje przeczucia mnie nie myliły… - powiedziała w zadumie, obierając złapany owoc.

- Jakie przeczucia? Pewnie wróżyłaś z syfów.

- Z fusów.

- Właśnie. Mam nadzieję, że nie zrobisz mi przed nim wstydu!

- On tu przyjdzie?

- Tak, wieczorem.

Mariola uśmiechnęła się.

- I chcesz powiedzieć, że nie jest recydywistą?

- Nie jest.

- Ani narkomanem? Ani nawet nie ma kompleksów?

- Ani jednego. Z tego co wiem.

Mariola przytuliła przyjaciółkę.

- Czyli koniec świata już blisko – szepnęła jej do ucha.



- Przecież to miał być… spacer z atrakcjami, dziewczyny! – Marek z trudem łapał oddech. A przynajmniej się starał.

- No a nie jest? – spytała Mariola, lekko skacząc po leśnej ścieżce.

- Nie! To jest jakiś… pieprzony bieg przełajowy!

- Ale przynajmniej masz atrakcje.

- Jakie?

- No a ja? Czuję, że do naszego życia zaczyna się wkradać rutyna!

- Postój… - wydyszał Marek.

- Dobra, dajmy wytchnąć słabeuszowi. Wiesz w ogóle, co to jogging?

- Wiem, fabryka zakwasów.

Usiedli w wysokiej trawie, wyjęli wodę i kanapki. Milena wydobyła jeszcze odtwarzacz mp3 z głośniczkami i włączyła jakiś metal gotycki.

Przez jakiś czas jedli i pili w milczeniu. Potem Marek wyciągnął się na trawie i zamruczał w stylu „jak-mi-dobrze”.

- Nie możemy tutaj zostać do wieczora?

- Ale mieliśmy iść do ruin zamczyska… - Mariola zrobiła oczy zawiedzonej gotki.

- Możemy tam pojechać jutro, a dzisiaj sobie wypocząć – powiedział Marek sennie. Wobec tego pomysłu dziewczyny utworzyły Narodowy Front Judejski.

- Chyba żartujesz!

- Nie możemy tam pojechać samochodem?

- Przecież spłoszylibyśmy Białą Damę…

- Przecież nie mam znaków okultystycznych na masce! Dobra, z nawiedzonymi się nie kłócę… – westchnął bezradnie Marek. – Pójdziemy tam jutro. Pieszo. A rowery wchodzą w grę?

Dziewczyny uznały, że tak. Ostatecznie. Ale będą musiały być w spódnicach.

Czarnych. Koniecznie. A Marek ma założyć lnianą czarną koszulę i glany.

Tego ostatniego nie skomentował, albowiem zasnął słodko na zielonej trawie.



4



Koło ósmej Krzysiek przyjechał swoim smartem. Zostali przywitani owacjami – on i film. Milena, sama nie wiedząc czemu, rzuciła się mu w ramiona. Po prostu czuła się tak dobrze, jakby była wiosna, a nie obrzydliwe lato. Wszystko było proste i miłe. Jego uśmiech znad kilkudniowego zarostu, jego wiecznie nieułożone rude włosy i ta czarna koszula ze stójką.

A w jego ramionach była wiosna.

Uśmiechnęła się lekko i przytuliła swoją twarz do jego policzka.



Dziewczyny wymknęły się na chwilę.

- I jak?

- Przystojna z niego mężczyzna.

- No właśnie! Widziałaś, jak świetnie się z nim gada?

- Nie, bo cały czas gadasz ty.

- Przepraszam, ale tak mi zależy, żeby była dobra atmosfera…

- Spokojnie, będzie dobrze. Patrz, już się śmieje z moim. Założę się, że z nas.

- Niech się śmieją. Fajne ciałko, nie?

- Mój czy twój?

- Mój! A w ogóle to on nie jest mój.

- Mimi?

- Co?

- Z tobą coś jest nie tak. Od kiedy zamiast artystycznej duszy i roziskrzonych oczu patrzysz na fajne ciałko?

- Od niedawna. No bo fajne ma ciałko, musisz przyznać.

- E tam, mój ma lepsze.

- Czy ja wiem…

- Cicho. Po co my tu przyszłyśmy?

- Przynieść coś do picia.

- Właśnie – Milena z rozmachem otworzyła lodówkę.

- Mimi?

- Co?

- Czy on… wie?

- Wie.

- To dobrze. Co on na to?

- Jest abstynentem.

- Z wyboru czy z musu?

- Z wyboru. Nigdy nie lubił.

Mariola uchyliła drzwi i spojrzała krytycznie.

- A wygląda na normalnego.



- I wtedy już wiedział, że…

- …wpadł.

- No w gruncie rzeczy – tak. Chodziliśmy ze sobą dostatecznie długo, żeby zacząć myśleć o ślubie. Miało być morze, szum fal, polne kwiaty w bukiecie i „Sleeping Sun” jako pierwszy taniec.

- A był urząd stanu cywilnego, tłok, zaduch, lampy błyskowe strzelające po gałach, bukiet z kwiaciarni i dziadek organista, któremu chciałem postawić pół litra, żeby tylko sobie poszedł.

- I poszedł? – spytał rozbawiony Krzysiek, głaszcząc leżącego mu na kolanach kota.

- Nie. Człowiek starej daty, miał poczucie obowiązku.

Może i Milena i Krzysiek uznali, że chyba przestaną być znajomymi i poczynią jakieś postępy. Albo po prostu zadziałała grawitacja. Faktem było, że przez cały film siedzieli oparci o siebie, a potem już przytuleni.

Milena czuła, że coś drga w trybikach jej serca. I że chce to terapeutycznie zapisać. Banał, ale trudno. Mimo że była już trzecia w nocy, to zaraz po pożegnaniu Krzyśka i powiedzeniu dobranoc do Shulzów usiadła przy swoim zagraconym biurku i otworzyła dziennik.



wtorek, 17 lipca, 1 rok, 11 miesięcy, 28 dni.

Chyba coś się zaczyna dziać. Jest naprawdę niezły. świetnie się z nim gada i milczy. Ten wieczór spędziliśmy zwyczajnie przytuleni. Nie, zaraz, „zwyczajnie” nie jest dobrym słowem. Czułam się po prostu… niezwyczajnie. Chyba po raz pierwszy bezpiecznie i spokojnie.

Zastanawiam się, czy przypadkiem go nie kocham.

Cholera, obiecywałam sobie, że żadnych facetów. W końcu od czego są drabiny i wibratory. Potem, że facet-przyjaciel to najlepsze wyjście, bo będę miała i ciepło i bliskość z mniejszym ryzykiem zranienia. Gówno prawda. Chyba najlepszy byłby przyjaciel-gej, ale takiego za cholerę nie mogę znaleźć.

Zastanawiam się, czy go przypadkiem nie kocham. Lola już wie, powiedziałam jej dzisiaj, a w sumie to ona ode mnie wydusiła. Ona mi powie, że oczywiście, że go kocham.

Obie jesteśmy jednakowo jebnięte, ale ona bardziej wierzy w miłość, a w ogóle najlepiej to od pierwszego wejrzenia. Fuj.

Czy istnieje ktoś, przy kim zapomnę? Nie wierz w cuda. Chociaż… jeden cud przesiedział obok mnie cały wieczór... No, czas pokaże, na ile cu



Zaterkotał dzwonek u drzwi. Milena odłożyła pióro i z niepokojem zeszła po schodach. Zajrzała przez judasza i znów rozlało się w niej to nowe ciepło.

Przed drzwiami stał Krzysiek. Minę miał dość dziwną.

Otworzyła je.

- Hej…

- Hej.

- Ee… spałaś? Przepraszam, idiotyczne pytanie.

- Nie spałam.

- Aha. To dobrze, bo… ja też nie.

Uśmiechnęła się do niego zalotnie. Właśnie tak chciała się teraz uśmiechnąć i doskonale jej wyszło.

- Wejdź – powiedziała takim tonem, o jaki jej chodziło.

- Jest trzecia w nocy… jesteś pewna?

- Nie.

Złapała go za kurtkę i wciągnęła do środka. Trzasnęły drzwi. Przyciągnęła go do siebie i pocałowała.

Choć trzeba być niezwykle romantycznej duszy, by nazwać to pocałunkiem. Było to… muśnięcie warg, wejrzenie w oczy głębiej niż zawsze, poczucie ciepłego oddechu na policzku.

On widać nie uznał tego za pocałunek.

Był teraz bliżej; czuła jego ciepło, dotyk jego dłoni na karku, potem na plecach, biodrach. Czuła jego wargi na swoich wargach, jego powieki na swoim policzku.

Ich języki pieściły się wzajemnie w tej dziwnej grze bez słów i zasad.

- Wieszak.

- Co wieszak? – spytał przerażony, odsuwając się od niej.

- Wbija mi się w plecy.



Zaciągnęła go do sypialni. Kot książkowo leżał w nogach łóżka. Zrzuciła go bez żalu. Ale on został, tylko w pewnym oddaleniu pilnie obserwował dwoje ludzi.

„Pal sześć kota. Co ja robię? Kurwa, co ja robię?!”, krzyczała w myślach, rozpinając mu koszulę.

Bardzo ładną koszulę, odezwała się jej dusza estetki. Bardzo lubię tę czarną koszulę, ale na razie nie będzie potrzebna.

I nie była. Czuła go teraz bliżej. Zamknęła oczy, nie były już potrzebne. I usłyszała słodkie podzwanianie odpinanej klamry od paska.

Uśmiechnęła się wyczekująco, a potem westchnęła, głośno i urwanie.



I chyba każdy się zgodzi, że „Wyrzuć stąd koooootaaa!!!” nie należy do najbardziej ognistych okrzyków podczas orgazmu.



A potem zasnęli. Spokojnie. Czując ciepło swoich ciał.

Tak spokojnie.

Z rudym kotem w nogach łóżka.



5



- Właściwie to dlaczego tu przyjechałeś o trzeciej? – spytała Milena późnym rankiem.

- Zostawiłem gdzieś klucze do mieszkania.

Uśmiechnęła się. Kot prychnął. Nie wstawali. Było im dobrze. Ten ranek mógłby trwać wiecznie, uznała Milena. No, gdyby jeszcze ktoś zrobił kawę…

- Kawa!

W jednej chwili 1. Mariola wpadła do pokoju, 2. kot zerwał się z łóżka, 3. Milena narzuciła na siebie koszulę Krzyśka, 4. Krzysiek narzucił na siebie bluzkę Mileny, 5. zrezygnował z bluzki i zatopił się w pościeli.

- Hej, dziubaski, piękny mamy dzionek, ptaszki śpiewają, he he, a Lola zrobiła wam kawę.

Milena patrzyła tępo na dwie filiżanki na tacy.

- Skąd wiedziałaś, że… dwie?

- Ot, taka kobieca intuicja. Albo Mroczny Pan mi podpowiedział? Krzysiek, znalazłeś klucze?

- Co? – głos Krzyśka dobiegał skądś z głębin puchowej kołdry.

- Są w doniczce z paprotką.

Milena już miała dać pokaz oburzenia, ale właściwie to dlaczego miałaby się złościć? Dlatego zdobyła się jedynie na słabe „Mariola!”

- No co? – obruszyła się przyjaciółka, mieszając cukier w kawach. – To nie był mój pomysł, tylko Marka, jeśli chcesz wiedzieć. Bardzo dobry, prawdę mówiąc. Lepszy niż mój.

- A jaki był twój? – spytał Krzysiek słabo, ale już usiadł.

- Lepiej nie pytaj, bo stracisz do mnie szacunek jako przyjaciółki swej dziewczyny. Głupio to brzmi. Mów na mnie Lola albo po prostu Yavanna.

- Pani Drzew?

Mariola pisnęła jak mała dziewczynka.

- A! Pierwszy wie, o kogo chodzi! Mimi, lepiej trafić nie mogłaś. Za pół godziny zejdźcie na śniadanie. Strasznie się cieszę, jakbym sama była zakochana.

- A nie jesteś?

- Jestem, ale numery z kluczami od mieszkania to już daleka przeszłość… Do zobaczenia na dole, dziubaski.

I wyszła.

- Czemu dziubaski?

- To z jakiegoś skeczu z telewizji. Też mnie tym wkurza.

- Mnie nie wkurza.

- To dobrze, to kochana dziewczyna. Słodko wyglądasz w tej pościeli – powiedziała sennie.

- A ty w tej koszuli…

- Zawsze ją lubiłam.

- Chcesz ją?

- Jasne! Naprawdę?

- Naprawdę.

Przytuliła go.

- Czy nie zachowuję się jak plastikowa nastka?

- Właśnie to miałem powiedzieć.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też, dziubasku.

Dostał poduszką.



Zeszli na śniadanie. Milena w czarnej koszuli Krzyśka, Krzysiek w czarnej koszuli Marka. Mariola zaproponowała, żeby zjeść na tarasie.

Padał cudowny, ciepły deszcz. śmiali się z niczego i wszystkiego. Milena widziała to cierpienie w oczach Marioli, która w najlepszych momentach dla jakiegoś komentarza gryzła się w język. Doceniała poświęcenie przyjaciółki.

Do śniadania Marek włączył płytę Coldplaya. Senne piosenki sączyły się z głośników.

Milena pomyślała: „Cholera, co się ze mną dzieje? Cały czas się uśmiecham, jak jaka głupia!”

Krzysiek pomyślał: „Z niskim słońcem na twarzy wygląda jak elf”.

- Czyli od dziś oficjalnie jesteście ze sobą? – spytał Marek.

- Chyba tak – uśmiechnął się Krzysiek.

- Połączyła was miłość, książki i klucze do mieszkania. Kurde, Lola, może my zaczniemy to robić zawodowo?

- Nie, jeszcze nie. Jak pojawią się kolejni, to coś pomyślimy, dziubas.

- Ale obiecaj.

- Dobra. Mieliśmy w planach jechać do tych ruin, tyle że parę rzeczy się zmieniło. Na przykład skład. Bo z zajęć grupowych mogą się zrobić zajęcia w parach. Nie mam nic przeciwko temu, ale psuje się trochę koncepcja wycieczki, nie? To jak – jedziemy tam dzisiaj czy jutro?

Milena i Krzysiek popatrzyli na siebie Tym Wzrokiem.

- Aha – powiedziała Mariola.



Po śniadaniu Mariola i Marek ulotnili się, zostawiając górę naczyń do umycia i piosenki Coldplaya. Milena z Krzyśkiem nie przejęli się ani jednym, ani drugim.

- Od kiedy się znacie?

- Od wieków.

- Nie wyglądacie na wiekowe. Jesteście elfkami?

- Jeśli tak bardzo ci zależy na szczegółach, to od liceum. Drugiej klasy, bo w pierwszej jej nie znosiłam.

- Była inna niż teraz?

- Nie, to ja byłam inna w wyborze przyjaciół. Obie byłyśmy i jesteśmy romantyczkami, ale w innym kierunku. Ona kochała stare zamczyska, wampiryzm, słuchała metalu, to dla mnie w ogóle był kosmos. Bo ja całymi dniami leżałam na trawie, a zimą na śniegu i zaczytywałam się w poezję i romanse. Nosiłam zwiewne sukienki, biegałam boso i słuchałam poezji śpiewanej.

- Jak się zgadałyśmy?

- Czytałyśmy tę samą książkę. Potem gadałyśmy o muzyce i obie się nawzajem przekonywałyśmy do gatunków, którymi gardziłyśmy. A potem już nie było wyboru, najlepsze przyjaciółki do śmierci.

- Mówi się psiapsióły.

- Przepraszam.

Uśmiechnęła się.

- Piękne lata.

- Chciałabyś, żeby wróciły?

Pocałowała go.

- Właśnie wracają. Nie wiesz, na co się decydujesz, kochanie…

- Wiem. Wyobraź sobie, że ty i Lola co roku kiblujecie i do teraz jesteście w liceum.

Roześmiała się.

- No nie, rzeczywiście piękne. I te przerwy na trawniku za szkołą… Bądź moim liceum już na zawsze.

- Dobra.



- Dlaczego nie znam twoich przyjaciół?

- Zacznijmy od tego, że liczba mnoga jest tu mało adekwatna.

- Aha. No to przyjaciela?

- Wyprowadził się do Krakowa. Nie wiem, kiedy przyjedzie.

- Jak ma na imię?

- Nie śmiej się. Mietek.

- Czemu miałabym się śmiać?

- Bo wszyscy się śmieją.

- Nie jestem wszyscy – syknęła.

- Zapomniałem. Jest około w moim wieku.

- Około? Nie wiesz dokładnie?

- Chyba nie na tym polega przyjaźń, co? Denerwuje mnie, jak ludzie o to pytają.

Zastanowiła się.

- W sumie to masz rację. Od kiedy się znacie?

- Będzie z dwadzieścia lat.

Uniosła brwi.

- Sporo.

- Wiem. Myślę, że trochę byliśmy na to skazani, bo nasi rodzice byli przyjaciółmi, także znaliśmy się od zawsze. Moje pierwsze wspomnienie to Mietek rzucający we mnie drewnianym konikiem.

- Jak romantycznie!

- Wiem, mógłbym pisać romanse o swoim życiu. Trochę traumatyczne przeżycie to było, bo ten konik to był taki na biegunach. Taki duży.

- Aha. Czemu traumatycznie? Mi się podoba.

Spojrzał na nią z uśmiechem.

- Coś czuję, że jesteście porąbani w jednym kierunku.

- Miło.

- I że się dogadacie.

- Chętnie, powiedz tylko, kiedy będzie tu.

- Dobra. Podstawowa rzecz, którą powinnaś wiedzieć, rozmawiając z nim, to: nie wspominać o fantastyce. Jest jeszcze bardziej pojebany ode mnie.

- To możliwe?

- Widocznie.





- Co tam skrobiesz? – podniósł się z łóżka i podszedł do niej, siedzącej przy biurku.

Zamknęła dziennik.

- Już nic – uśmiechnęła się. Popatrzył na nią uważnie.

- Tylko spytałem, co to. Nie chciałem czytać.

- A ja nawet nie chciałam pisać – wrzuciła dziennik do szuflady. – Zapisywałam tu każdy dzień, każdą chwilę zwątpienia, bólu, pustki. O smutku można pisać milion wierszy dziennie. A teraz? Teraz, cholera, nie mam o czym pisać.

- Przykro mi – zsunął jej ramiączko koszulki.



6



A wszyscy jej mówili: po co ci taka wielka wanna? A ona mówiła: dla komfortu. I żeby można było popływać, o. A teraz, kiedy jest jeszcze Ktoś, to można się bez problemu zmieścić we dwoje. Kolejny plus.

Jednak Krzysiek zabronił jej zapalać świeczek, bo kiedyś Mietek kąpał się ze swoją dziewczyną, jedna ze świeczek spadła i gorący wosk rozlał się na… nieważne, w każdym razie bolało.

Dlatego jedynie na parapecie i półeczce paliły się świeczki, jeśli nie liczyć tych, które zapłonęły w oczach Krzyśka, kiedy Milena, leżąc na nim podczas namiętnego pocałunku, uniosła kolano.

Przeprosiła go milion lub coś koło tego razy.

- Ale się, kurwa, romantycznie zrobiło – jęknął.

- Przepraszam cię po raz enty, nie chciałam…

- Mietek ostrzegał: świeczkom mówimy nie!

- Przepraszam… Co mam zrobić, żebyś mi wybaczył?

Zrezygnował ze zbolałej miny.

- Niech pomyślę…



- Zawsze uważałem seks w wannie za wyczyn dość karkołomny, a ty?

- Ja chyba też. Czy przeprosiny przyjęte?

- Nie wiem, nie wiem…

- Przestań, bo zabulgoczesz pod wodą.

- A skąd wiesz, może o to mi chodzi, hm?

- Stary zbereźnik!

- Wypraszam sobie! Jak to stary?

- Jesteś starszy ode mnie, kochanie, o cztery miesiące.

- Naprawdę? Skąd wiesz?

- To nie był żaden problem, skoro z takim rozmachem rozrzucasz odzienie, a dowód masz w kieszeni.

- Aha.

- I pewnie nie zauważyłeś, że masz dzisiaj urodziny, co?

- Nie obchodzę urodzin.

- Czemu?

- Nie lubię. To bez sensu.

- Nie przesadzasz?

- Z tego, co zauważyłem w moim długim, bo… trzydziestopięcioletnim życiu, przyjęcia urodzinowe zazwyczaj wypadają blado na tle normalnych imprez, prezenty są do przewidzenia, jesteś o rok starszy i to strasznie dołujące.

- Od kiedy przejmujesz się, że jesteś coraz starszy?

- Denerwuje mnie to, że tak wiele czasu zmarnowałem.

- Na co?

- Na nieznanie ciebie.

Pocałowała go w szyję.

- Kocham cię.



- Która?

Milena niebezpiecznie wychyliła się z wanny.

- Za piętnaście trzecia.

- Muszę iść – Krzysiek sięgnął po ręcznik.

- Chyba żartujesz?

- Niestety, pracuję. Ty chyba też, nie?

- Zostawisz mnie teraz tutaj, samą, nagą, w zimnej wodzie o głodzie, bez ręcznika?

- Ręcznik mogę ci przynieść.

- Kurde, nie zadziałało. Musisz iść do pracy? Teraz obce dziewczyny będą się na ciebie lampić cały dzień!

- Mają najwyżej trzynaście lat, Mimi.

- To żadna wymówka! – chlapnęła go stygnącą wodą.

- Potraktuj mnie jak bohatera, który ma misję zwalczenia informatycznej niewiedzy wśród dzieci i młodzieży.

- Złóż papiery do mojego liceum!

- Mogę spróbować. Ale co ci to da?

- No jak to. Będę cię miała na oku!

- I te rozmowy w pokoju nauczycielskim? Opuszczone klasy, toaleta dla personelu, wskaźniki do tablicy, kreda i gąbka…

- Dobra, to już lepiej idź. Strzeż się napalonych nastek! W naszych czasach nie można ufać dzieciom.

- Spokojnie, dzisiaj nie mam z Klaudią.

- Kto to jest Klaudia?!

- Taka nastka, która nie wie co to IP i próbowała mnie poderwać przez gadu-gadu.

- Bogowie… Daj mi jej adres i grupę krwi.

Krzysiek wyszedł z wody i zaczął się wycierać. Milena demonstracyjnie obejrzała sobie wszystko.

- Nie możesz się jakoś wykręcić?

- Nie. I nie przybieraj wymyślnych póz, bo nie patrzę.



Mariola, śmiejąc się, wybiegła z sypialni i zatrzasnęła drzwi.

- Stary zbereźnik! – krzyknęła w ich stronę.

- Też mam takiego – powiedziała Milena. Leżała na kanapie w salonie.

- Poszedł? – spytała Mariola.

- Tak, jest nauczycielem.

- O – widać było, że Mariola chciała dodać coś jeszcze, ale się powstrzymała. – Robimy obiad? Bo samą miłością żyć się nie da. To znaczy da, ale nie mam nic przeciw wielkiej pizzy z mozarellą, tuńczykiem i ananasem.

- Ja też nie. Zobacz, czy wszystko jest w lodówce.

- A ty to co?! Leżysz sobie w samym szlafroku z brudnymi myślami!

- Skąd wiedziałaś?

- Jak wam się układa – spytała Tonem, przeznaczonym dla rzeczy poważnych, i usiadła przy Milenie.

- Ciężko cokolwiek powiedzieć, jesteśmy razem od… dwunastu godzin.

- No to już potrafisz powiedzieć, czy kochasz go nad życie czy po prostu niezła z niego dupa i wasz związek polega na łóżku, ewentualnie wannie.

- Jesteś wulgarna!

- Też mi nowość.

- Kocham go. Bardzo się cieszę, że jest. Nie wiem, co będę o tym sądzić jutro czy za parę tygodni, ale to naprawdę świetny chłopak i strasznie lubię po prostu obok niego być, a to chyba coś oznacza, nie?

- Jeśli mówisz prawdę, to nie masz pojęcia, jak się cieszę. Przestałaś już wierzyć w rycerza na rumaku i znalazłaś porządnego faceta.

- No wiesz, on jest rycerzem, który zdobył me serce…

- Tyle że konia zastąpił smart.

- Rozumiesz, rycerze muszą iść z duchem czasu.

- Oczywiście. A ty nie idziesz do pracy?

- Nie, jestem chora.

- A kto tak stwierdził?

- Zaprzyjaźniony lekarz.

- Mileno! Przywołuję cię do porządku, toż to jest oszustwo!

- Sama byś chętnie takie popełniła!

- No tak, co nie zmienia faktu, że to wciąż jest oszustwo.

- Cicho, powiedz lepiej, co planujemy dzisiaj robić. Krzysiek pracuje do czternastej.

- Czyli mamy tylko sześć godzin na szaleństwo?

- Tak. Myślałam o odprężającej kąpieli, ale zapomniałam, że dopiero co ją wzięłam.

- I tak to nie brzmi zbyt szaleńczo. Myślałam o czymś w rodzaju szał ciał, uprzęży i anarchia.

- To zostawmy na wieczór.

- A nie chcecie zjeść wspólnej, romantycznej kolacji przy klimatycznej muzyce i aromatycznych świecach?

- Nie.

- Ale jak będziecie, to mnie uprzedź, żebym zdążyła wybić wszystkie idiotyczne pomysły z głowy Marka.

- I zastąpić je swoimi?

Mariola pocałowała ją w policzek.

- No pewnie.



Milena wpadła do pokoju, żeby wyjąć z szafy coś do ubrania. Już miała wyjść, kiedy tknęła ją jakaś myśl. Na biurku leżał leniwie kot. Cholera wie, czemu upodobał sobie chyba najtwardsze miejsce w pokoju – ale tak chciał. Mruczał teraz tak, jak tylko koty potrafią.

Milena usiadła przy biurku, otworzyła szufladę i wyjęła dziennik.







pierwszy dzień reszty mojego życia

brzmi banalnie wiem

nic nie zatrzyma mnie nie tym razem

będę szczęśliwa jak cholera

za mną morze przede mną nowy ląd

rzucam przeszłość za siebie

prosto w głodne morze



7



Padał deszcz. Padał niepewnie, jakby nie wiedząc, co właściwie tu robi. Był ciepły i przejrzysty.

- Masz ochotę zatańczyć nago w deszczu? – spytała Mariola.

Milena roześmiała się. Potem popatrzyła na zdziwiony wyraz twarzy Marioli i sama spoważniała.

- E… Właściwie to czemu nie?

- Dobra, tylko zajmę czymś Marka, żeby się nie ślinił przy oknie.



Po chwili wybiegły. śpiewając jakieś idiotyczne piosenki, śmiejąc się praktycznie cały czas.

Dopóki deszcz padał.

A potem jeszcze trochę.



Milena wyrabiała ciasto na pizzę, kiedy poczuła ciepły pocałunek na karku.

- Hej, skarbie.

- Hej… - odwróciła głowę i uśmiechnęła się. – Mam brudne ręce.

- Ale mnie twoje ręce nie interesują…

I tak go całowała – z głową w obłokach a rękami w cieście. Czuła zapach jego perfum – coś jak morze i trochę lasu, trochę cynamonu i pomarańczy. Kochała ten zapach. Czuła się wtedy jak kobieta z dawnych czasów, witająca swojego mężczyznę, wracającego z wyprawy w dalekie ziemie i morza.

- Tęskniłaś?

- No ba.

- Ja też ba.



Leżeli na lekko wilgotnej trawie. Słońce topniało leniwie. Powietrze wypełnił wieczorny chłód i ćmy. Było pięknie i cicho.

Milena nie miała blisko sąsiadów. Mariola i Marek pojechali do miasta poszaleć. Milena dała im klucz, żeby mogli wrócić, o której chcą. Nikt nie zakłócił cichego wieczoru pod jasnym letnim niebem.

- Kochasz mnie? – spytała Milena z głową na jego piersi.

- Kocham.

- Czy mogę w takim razie zadać poważne pytanie i liczyć na szczerą odpowiedź?

- Możesz.

- Ile miałeś kobiet w swoim życiu?

Chwila ciszy.

- Czyli o takie pytanie chodziło…

- Odpowiedz.

- Dwie.

- To były związki jakiego rodzaju?

- Ej, to jest już drugie pytanie! Teraz ja.

- No dobrze, pytaj.

- Może to samo?

- Ile miałam kobiet?

- Nie kręć!

- E… Trzech.

- Zastanowiłaś się.

- Bo nie byłam pewna, na ile można coś uznać za związek. Więc jakie to były u ciebie związki?

- Najpierw Ela. Mieliśmy po siedemnaście lat i po prostu kręciło nas to, że chodzimy za rękę i całujemy się na ławce w parku.

- Myślałam, że całowanie się na ławce kręci tylko gimnazjalistów…

- Wtedy nie było gimnazjów, poza tym chłopaki dojrzewają później!

- Dobra, cofam. A doszło do czegoś więcej?

- Z Elą? Nie. Była straszną romantyczką i jednocześnie wszystkiego się bała.

- I to zaczęło cię wkurzać. że nie chciała iść z tobą do łóżka.

- Nie, ja też raczej nie chciałem.

- Uważaj, bo być może ci uwierzę. A druga?

- Kryśka.

- Straszne imię.

- Wiem.

- Ale to nie dlatego z nią zerwałeś?

- Nie, ona po prostu wyjechała. Okazało się, że cały czas miała męża.

- Miło.

- Nie musisz tłumić śmiechu, słyszę i wiem, że żal dupę ściska. A co powiesz o swojej czwórce?

- Hm, pierwszy był Marek. Mieliśmy po szesnaście lat, więc właśnie tego nie wiedziałam, czy można liczyć.

- Jaki on był?

- Przecież go znasz.

Cisza.

- To ten Marek? Mąż Loli?

Kiwnęła głową.

- I chodziliście ze sobą?

- Tak, mniej więcej.

- A co na to Lola?

- Nie znała go wtedy.

- Czemu zerwaliście?

- Bo ja byłam okropna i dręczyło mnie to… no, to co ma wyrzuty…

- Sumienie? Zabawne. Ale oni mi opowiadali, jak się zakochali i pełniłaś tam o wiele mniejszą rolę.

- A kto głównie opowiadał?

- Mariola. Czyli…?

- Wiem, to nie w porządku, ale wtedy mieliśmy po szesnaście lat, ja miałam strasznie konserwatywnych rodziców i nikt nie mógł wiedzieć.

- Rozumiem.

- ławki w parku i chodzenie za rękę nie wchodziły w grę. Po prostu nikt nie mógł o tym wiedzieć i ustaliliśmy, że nigdy nikomu o tym nie powiemy.

- Ale właśnie mi powiedziałaś.

Cisza.

- Rzeczywiście.

- Nie chcesz jej powiedzieć?

- Właściwie to mogę, pewnie będzie się tylko śmiała.

- Kto był następny?

- Mariusz.

- Dlaczego powiedziałaś „Mariuszszsz”?

- Bo to było bardzo zue, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi.

- Czyli to z nim…?

- Tak, było pięknie, ale krótko i właściwie to tylko o to mu chodziło. Byliśmy kilka tygodni razem, ale chyba wiesz, że jeśli związek zaczyna się od łóżka, to to praktycznie nie jest związek.

- A my jak zaczęliśmy?

- Ale my się znamy od miesięcy, więc to całkiem co innego. I rozmawiamy, i czujemy się wzajemnie. Z Mariuszem po prostu nie miałam o czym rozmawiać, bo wszystko zaczynało się i kończyło na seksie.

- Aha. Kto był następny?

- Adam. Ale o nim nie chcę mówić. Jeszcze nie teraz.

- Dobrze. Kochasz mnie?

- Kocham.

Robiło się już ciemno. Milena uznała, że teraz pięknie by pasował Nightwish, a Krzysiek, że Norah Jones.



Zrobiło się zimno. Poszli więc do sypialni. I zasnęli pod pagórkami pościeli. Spokojnie.

Bo nie ma piękniejszej rzeczy niż wspólne zasypianie.

To coś jak wspólne umieranie.

Milena co jakiś czas budziła się, gładziła jego włosy, słuchała jego oddechu, całowała po twarzy i śmiała się bezgłośnie.

- śpij kochanie – szeptała, gładząc jego policzki.

I powstrzymywała się, żeby nie zapalić światła, żeby po prostu patrzeć na niego. Na jego grzywkę opadniętą na czoło, na jego spokojne powieki i świetlistą skórę na ramionach. Chciała tak patrzeć już zawsze.

Chyba Wiktor Jerofiejew kiedyś napisał: „Piękna śpiącego mężczyzny nie da się opisać w żadnym języku”.

- śpij kochanie jak najdłużej, bo kocham cię, jak śpisz.

Tak mijała ta noc.



I nic jej nie zepsuło.

Nawet dźwięk żwiru rzucanego o szybę i teatralny szept Marioli:

- Dałaś nam zły klucz! Otwórz, idiotko!



8



Milena otworzyła oczy. Sufit był ten sam. Dobrze.

Zawsze lubiła tuż po obudzeniu się zamykać oczy i jeszcze trochę poudawać, że śpi. To bardzo pomocne jeszcze przed dniem właściwym wyobrazić sobie, co dzisiaj będę robić, gdzie pójdę i kogo spotkam.

Oczywiście obecnie myśli Mileny nie były zbyt politematyczne – spotka Krzyśka, będzie myśleć o Krzyśku i robić różne rzeczy z Krzyśkiem.

Wstała i otworzyła okno. Ze zdziwieniem dostrzegła niskie słońce, mgłę i tylko z rzadka ćwierkające ptaki. Podeszła do łóżka i zerknęła na komórkę. Szósta piętnaście.

- środek nocy – mruknęła i zaczęła się ubierać. I tak teraz nie zaśnie.

Ale Krzysiek zaczyna pracę ósmej, a nie ma go już teraz. Coś było nie tak.

Właśnie zakładała stanik, kiedy drzwi się otworzyły.

- O, spóźniłem się – powiedział Krzysiek, wnosząc tacę do pokoju.

Milena popatrzyła na niego z poranną tępotą.

- Czy ciebie już do reszty po…

- Zrobiłem ci kawę.

- Skąd wiedziałeś, że teraz się obudzę.

- No bo ja się obudziłem. A w końcu jesteśmy jednością czy coś tam.

Wzięła łyk aromatycznego napoju.

- Nie ma najmniejszych wątpliwości, dziubasku - powiedziała z uśmiechem.



- Sugerujesz, że nie umiem dobrze gotować?

- Nie, po prostu mało mężczyzn w ogóle się zabiera do gotowania – powiedziała Milena z wyższością. – Chociaż kawa wyszła ci przednia. Doskonale włączyłeś ekspres.

Krzysiek zignorował to.

- Właśnie o to chodzi – faceci rzadko się biorą do gotowania, ale jak już, to są najlepsi.

- No dobrze, a więc to udowodnij! Ocal honor samców, mężnych bojów, którzy na wikińskich biesiadach ryczeli sprośne piosenki, zataczając się od piwa, pieczeni i dziewek…

- Coś czuję, że to ten moment, w którym ciebie ponosi.

- Dokładnie.

- Tak że ja dzisiaj robię kolację.

- Dobrze. To może nawet lepiej, bo mi się nic nie chce.

- Padniesz na kolana.

- Przyjmijmy, że… nie masz racji.



Krzysiek pojechał przed ósmą. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, Milena usiadła przy biurku i wydobyła dziennik. Przeglądała kartki zapisane kilka miesięcy temu i uśmiechnęła się do tamtej Mileny.



każdy dzień

ubiera się inaczej

chcę rozebrać

tamte dawne

i na nowo poczuć wiatr

i kolory i śmiech

strach jak suche trociny

dławi

czemu wszystko jest za maską

czekam na powrót tamtych dni

żeby kazać iść im precz



Poskreślała parę słów, wygładziła tekst i podpisała oceną żł, czyli… żałoba.

Potem odeszła od biurka z przeczuciem, że napisała wiersz.

Nie wiedziała nawet, jak bardzo wykrakała.



- Mimi?

- Tak?

- Mam dla ciebie dobrą wiadomość.

Milena uśmiechnęła się lekko. Ostatnio spotykały ją same dobre rzeczy. Cholera, coś musi się niedługo stać złego.

Leżała teraz rozwalona na kanapie w salonie, a Mariola usiadła obok niej na krześle.

- Cóż to więc za dobra nowina?

- Będziemy już jechali i jak teraz udasz, że ci przykro, to pożałujesz…

- Ale ja wcale nie miałam zamiaru udawać!

Mariola popatrzyła na nią z ukosa.

- Naprawdę! Normalnie to byłoby mi bardzo przykro, a teraz tylko troszkę. Zresztą, chyba nie muszę tłumaczyć, z jakich względów.

- Nie musisz. I tak wiem że te względy są rude i wysokie.

- No – Milena uśmiechnęła się i cmoknęła ją w policzek. – Kiedy przyjedziecie?

- Kiedy ucichną wichry namiętności, wtedy odważym się zagościć, boć…

- Prozą, Lola, prozą.

- Chyba na przyszłe wakacje. Albo pod koniec tych. Coś czuję, że na brak towarzystwa to ty nie będziesz teraz narzekać, mam li rację?

- Masz.

Ktoś zadzwonił do drzwi. Milena jęknęła i błagalnie spojrzała na przyjaciółkę.

- Leń – mruknęła ta, wstała i poszła otworzyć.

Otworzyła drzwi i zaraz zamknęła. A potem wróciła do salonu.

- świadkowie Jehowy?

Mariola pokręciła głową.

- Jaki wyrok dostał Adam?

Milena popatrzyła zdziwiona.

- Dwa lata. E… dwa lata?! Dwa lata! Czy on…?

Mariola uśmiechnęła się niewesoło.

- Tak, przyjechał powiedzieć ci cześć.



- Nie mogę go tak z

2
No to jedziemy.
Jasna, letnia, kiedy ćmy szukając wrażeń krążą wokół świec, a powietrze zdawało się wzdychać z ulgą po całodziennym prażeniu przez słońce.


Mieszanie czasów jest i karkołomne, i dezorientujące, a poza tym niefajnie brzmi. Nie stosować.


Nigdy nie łudziła się, że zapomni jego imię.


Dziwne by było, gdyby zapomniała. To po prostu nie w ten sposób działa.


Co prawda jeszcze romantyczniej byłoby, gdyby on umarł albo odszedł na tułaczkę.


Brzmi jakoś tak nie ten teges. Odszedł na tułaczkę? Brzydko.


Otworzyła lodówkę i wzięła pierwszy lepszy napój.


To też brzmi nieelegancko.


„- Przypominam, że jestem szczęśliwie żonata!”




Dialog też czasem leży i brzmi, jak brzmi. Nienaturalnie (ale podkreślam, czasem. Bo innym czasem jest całkiem, całkiem nieźle ;)).





....i tak dalej, i tak dalej. Nie będę robić tu sekcji i wymieniać wszystkich potknięć. Jest dużo takich niezręcznych sformułowań, które po prostu nijak pasują do tematyki Twojego opowiadania („Mariola była na każdy telefon”, „Z niskim słońcem na twarzy wygląda jak elf” - hę?). Popracowałabym nad stylem, nad nie wplataniem mowy potocznej w tego typu narrację. Bo tragicznie nie jest, trzeba poprostu jeszcze nad tym posiedzieć.

Poza tym – brakuje spooooorooo przecinków.



A co do pomysłu... Po pierwsze – bohaterowie. Wierz mi lub nie, ale cały czas musiałam sobie przypominać, że im brakuje tylko kilku lat do czterdziestki. Bo te ich rozmowy, zachowania, wybacz, ale to było do bólu szczeniackie. Nieprawdziwe.

Sam pomysł jest raczej oklepany, nic nowego, niektóre fragmenty wydają się niepotrzebne, takie "pisanie dla pisania" nie wnoszące nic do fabuły, czyli troszku nudno.

A poza tym – tekst chyba urwało, ja tu czytam, czytam i co? Końca nie ma i to dosłownie :evil:
The fact that no one understands you doesn't make you an artist.

3
Kiedyś wstawiałem zbyt wiele przecinków, równowaga musi być zachowana :)

Przyznaję, że dialogi były inspirowane moimi własnymi, a mam 17 lat, więc może wartałoby nad tym pomyśleć, dzięki.

A końca ni ma, bo długośc posta jest ograniczona, a dublować też się nie da, toteż wrzucam oto dwa ostatnie rozdziały :)



________



11



- Naprawdę. Ale wejdź.

Wszedł. Nie był sztucznie miły ani niemiły. Był taki, jak dawniej, tylko spokojniejszy. Usiedli w salonie. Milena żałowała, że nie może być tak spokojna i musi się zadowolić sztucznością.

- Dlaczego tu przyjechałeś?

- Nie uważasz, że tak powinienem?

- Nie.

- Siedziałem w kiciu. Nie widzieliśmy się dwa lata, a wcześniej dość długo byliśmy razem. Nie myślisz, że powinniśmy się zobaczyć? Przynajmniej zobaczyć?

Te oczy! Niewymownie szczere i dobre. Ten człowiek nie może być zły, uznała Milena.

- Nie wiem, może… Ale wiesz, że…

- Tak?

Teraz jego oczy były oczyma wiernego przyjaciela, który jest gotów słuchać ciebie bez przerwy, cokolwiek byś nie plótł.

- Wiesz, że jestem teraz z kimś innym, nie?

- Tak, Mariola coś mi mówiła… - zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć. – Jakiś mafiozo?

- Nie. To wszystko, co mówiła ci Mariola, to bzdury. Jest w tym niezła.

- Ale kogoś masz, prawda?

- Mam. Ma na imię Krzysiek – odpowiedziała, czując, że mówi jak z automatu. Poczuła ukłucie bólu w głowie. Krzysiek wydał się jej teraz bardzo daleko. Jakby po chińszczyznę ruszył do samych Chin.

- Aha. Właściwie to nie po to tu przyjechałem.

- Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?

- Buszowałem.

- Więc po co tu przyjechałeś?

Powiedz, że się zmieniłeś. że miałeś czas na przemyślenia i zrozumiałeś, co było nie tak, że teraz jesteś innym człowiekiem i wszystko będzie dobrze. Powiedz tak, albo do końca będę chodziła na AA i odwracała się, słysząc imię Adam. Powiedz to co chcę usłyszeć, powiedz to, wymyśl, skłam!

- Miałem dużo czasu, żeby pomyśleć…

- Gówno prawda.

To powiedział Krzysiek, stojąc w drzwiach. Milena nie wiedziała, jak długo tam stał i w sumie było jej to obojętne. Czuła coraz większe pulsowanie w głowie.

- Co? – spytał Adam, nie siląc się na zjadliwy ton. Był tylko pogardliwy.

- To, co usłyszałeś: gówno prawda. A nawet jeśli, to ona miała tyle samo czasu, a na pewno ma lepiej sobie radzi z myśleniem. Nie wiem, czy zdążyła ci to powiedzieć. A tak w ogóle to nie moja…

- Wyjdź – powiedziała Milena.

Krzysiek patrzył na dziewczynę długo.

- Dobrze.

Trzasnęły drzwi.

Milena zamknęła oczy. Ból był coraz silniejszy. Jego centrum było z tyłu głowy. Mniej więcej tam, gdzie…

tam, gdzie…



Tam, gdzie ją uderzył. A teraz prawie zapomniała. Prawie zapomniała, kim on był i kim jest.



Ale ciało zawsze pamięta.



Bolało coraz bardziej. Milena wstała, nalała sobie szklankę zimnej wody i wypiła ją duszkiem. Zmrużyła oczy, kiedy poczuła rozkoszny chłód rozchodzący się po ciele.

Otworzyła oczy i go zobaczyła. Nie Adama, tylko mężczyznę, który jej zniszczył niezły kawał życia. I mógłby to kontynuować do jej śmierci. Najpewniej z przepicia. Wyprostowała się.

- Nienawidzę cię – powiedziała z mocą, ale spokojnie. Mężczyzna zrezygnował ze szczerych oczu. Lekko uniósł brwi.

- Zmarnowałeś mi kilka lat życia. Wydaje ci się, że mi jeszcze zawrócisz w głowie? że pójdę ci w ramiona albo przyjmę do mieszkania? Odpowiedź jest prosta: wal się.

- Milena…

- Wal się!

- Posłuchaj…

- Wal się! A najpierw spieprzaj stąd!

Teraz już krzyczała. Krzyczała, bo miała ochotę. I może też dlatego, że nigdy dotąd na niego nie krzyknęła.

Wstał z krzesła.

- Możesz być pewna, że już nigdy…

- Spieprzaj!!! – wrzasnęła, nie patrząc na niego, tylko w sufit. Wrzasnęła najgłośniej, jak umiała.

I spieprzył, nie odwracając się za siebie. Znów trzasnęły drzwi.

Milena opadła na oparcie fotela. Tylko na chwilę. A potem zaczęła rzucać.



Nauczyła latać szklanki, talerze, doniczki, krzesła, książki, piloty, sztućce, wazony, kubki, budzik, szeroką świecę i obraz w ciężkiej ramie.



Nie nauczyła tylko portfela. Bo chwyciwszy go w ręce, wybiegła z domu.  



12



Krzysiek szedł powoli ulicą. Zanim skręcił, odwrócił się jeszcze raz. I zobaczył odjeżdżającego motorem Adama. I dom Mileny, z otwartymi na oścież drzwiami. I Milenę, wybiegającą z pobliskiego sklepu osiedlowego.

Zrobił, co chciał. Biegł w jej stronę. Musiał ją teraz złapać. Czuł, że nie może zrezygnować. że teraz może utracić ją na zawsze.

- Zaczekaj!

- Zostaw mnie! – wrzasnęła, nie oglądając się.

- Dokąd idziesz?! – wydyszał Krzysiek, biegnąc za nią. Staruszka na chodniku pokręciła głową, kiedy ją minęli.

- Tam, gdzie nie będziesz musiał na mnie patrzeć! – krzyknęła łamiącym się głosem. Krzysiek ledwo za nią nadążał; szła równym, szybkim marszem w kierunku… raczej nie wybierała się w żadnym kierunku. Była boso i w podkoszulku.

- Mila…!

Dogonił ją.

Złapał i przytulił.

I płakali oboje.

- Dwa lata…

- Wiem, że ci ciężko…

- Nie wiesz! – krzyknęła, przyciskając twarz do jego bluzy. Dopiero teraz Krzysiek poczuł zapach alkoholu. Nie czuł ani żalu, ani współczucia, ani gniewu. Czuł tylko ten zapach. Coś, co wykończyło miliony ludzi. Magiczna substancja, która zmienia życie w gówno.

– Przez dwa lata nie piłam! Cały czas zdawało mi się, że wszystko będzie dobrze, ale nie było i nigdy nie będzie, co zresztą nie jest dla mnie żadną nowością, bo nigdy nic nie było u mnie dobrze! Jestem chora i muszę się leczyć! A ja nie dość, że się nie leczę, to jeszcze w to wciągnęłam ciebie. Rzuć mnie już teraz, bo najpierw będzie cudownie, potem obiecasz, że się mną zajmiesz, a potem będziesz coraz bardziej zmęczony, aż w końcu zostanie z ciebie wrak, a jak ja zdam sobie z tego sprawę, to się chyba potnę, bo… jesteś jedyną osobą, którą naprawdę kocham! Ale to nie ma znaczenia, wszystko jest bez sensu! Czy potrafisz sobie w ogóle wyobrazić, co to znaczy być nałogowcem i zapić?! Dwa lata na nic! Wszystko jest popierdolone, rzuć mnie!

- Nie zostawię ciebie.

- Tak, będziesz teraz ze mną z litości, że ja taka biedna i sobie nie radzę i będziesz mi pomagał walczyć, jakbyś w ogóle wiedział, co to znaczy. A ja tak nie chcę!

Ostatnie zdanie było wykrzyczane.

Uwolniła się z jego ramion, usiadła na ławce koło przystanku i ukryła twarz w dłoniach.

- Nie zostawię ciebie. I nie dlatego, że mi ciebie żal. Zostanę, bo najbanalniej na świecie cię kocham. I dlatego że rozumiem cię dobrze. Nie powiem, że najlepiej, ale na pewno lepiej niż większość. Myślisz, że jestem abstynentem z wyboru? Nie chciałem ci o tym mówić wcześniej, a może nawet w ogóle, bo to zamknięty rozdział w tym czymś, co można by nazwać moim życiem. Nie widziałem koków od dziewięciu lat i alkoholu też wolałbym nie widzieć. Myślę, że powoli wychodzę z tego wielkiego gówna, w którym siedziałem odkąd mój brat się powiesił. Tak, wcale nie wyjechał. Powiesił się i ja go znalazłem. Mając siedem lat. Kto miał spokój? On. Kto się winił? Ja. Ale walczyłem z tym, zresztą nie sam. Może dlatego kiedyś będę normalny. Więc przestań pieprzyć, że cię nie rozumiem, bo diablo cię rozumiem.

Milena patrzyła na niego tępo.

- Mówisz serio?

- Mówię serio.



Milczała. A potem powoli położyła mu głowę na kolanach i odwróciła mokrą twarz ku niemu.



I chociaż nie łączyła ich teraz rozmowa, zastał ich ten sam wieczór.





13



- Chcesz pójść do domu? Albo na spacer?

- Nie… zostańmy tu. Możemy?

Przysunął się odrobinę i otoczył ją ramieniem.

- Możemy.

4
Przeczytałem.

Hmm..

Szczerze mówiąc, pogubiłem się nieco. W czym? W imionach. MMM. Potem dochodzi jeszcze Malkolm i Mietek. Jezu. Naprawdę, można się pogubić :P

Dialogi też były nieco poplątane i, m.in. z powodu dużego zagęszczenia litery M, człowiekowi zaczyna się plątać kto mówił to, kto tamto, kto nakrzyczał na tego, a kto walnął kogo w gębę.



Czasami źle zapisujesz dialogi (wiesz, kropka, gdzie jej nie powinno być, mała litera w miejsce wielkiej, te sprawy).



Gdzieś był Adam małą literą, Malkolm bodaj też...

Wątki skaczą między sobą, ot, tak, nagle to, potem pojawia się to. żadnego przejścia pomiędzy nimi. Zmiany tematów w dialogach tak samo.

- Cześć.

- Cześć.

- Kupiłem trabanta.

- Fajnie. A wczoraj w telewizji mówili o wojnie w Gruzji.

- No... Wiesz, że potaniały pomidory na targu?

- To nieźle, muszę kupić. Wczoraj widziałem gołębia.

- No co ty. Idę jutro na dyskotekę, wiesz?



Mniej więcej tak. Może trochę przegiąłem, ale o to chodzi.



Historia dość naiwna, zaskakująca puenta, cóż, lekko nieudana. Temat dość oklepany.

Ale cóż... Postacie są realistyczne. Naprawdę. Opisy także mi się podobają. Warsztatowo jest naprawdę w porządku :)



Ocena jest, rzecz jasna, subiektywna.



Pozdrawiam.

Z brodą i toporem, Testudos.
Are you man enough to hold the gun?

5
jasna, letnia, kiedy ćmy szukając wrażeń krążą wokół świec, a powietrze zdawało się wzdychać z ulgą po całodziennym prażeniu przez słońce.
zgrzyt, zgrzyt :P

Lubiła kłaść się wtedy na leżaku na tarasie i patrzeć na nieruchome drzewa i bezkres przeczystego nieba nad sobą.

Lubiła słuchać cykad, które kojarzyły jej się z dzieciństwem.

Lubiła
Lubiła? :P


nie nauczyło jej to niczego.
a nie "ją"? :P


Kochała ten smutek. To było takie romantyczne, takie wzniosłe, takie smutne.
Przesadzasz z tymi powtórzeniami :P


U alkoholików potknięcia są częste. Ale trzymała się.
tam alkoholicy a tu podmiot domyślny "ona" - skaczesz, skaczesz :)



Do swojego nowego, niewygodnego łóżka. Ze smętnym optymizmem – dwuosobowego.
genialne :)



Czuła się dobrze, widząc śmiejących się gości. Cieszyło ją, że oni są tutaj i będą jeszcze kilka dni. że będziemy razem jeść śniadania na tarasie,
znowu miksujesz O_o



i po co te nazwy potraw w nawiasach? O_o


-świetnie. Będzie fajnie, zobaczysz.

- Dobrze, obiecuję zobaczyć. Do wieczora.
obiecuje zobaczyć? dziwne :P

Mariola zrobiła oczy zawiedzonej gotki.
po pierwsze primo to raczej zawiedzionej a po drugie primo - jakie to u licha są oczy takiej zawiedzionej gotki? O_O



fajne ciałka? O_o o Boziu! <ściana>


- Właśnie – Milena z rozmachem otworzyła lodówkę.
po "właśnie" kropka <zapis dialogów coś tu kuleje :P>


powiedzeniu dobranoc do Shulzów
powiedzieć dobranoc... komu? - Shulzom. Tak mnie sie wydaję. Nigdy nie rozumiałam dlaczego miałoby tam stać "do"


potem westchnęła, głośno i urwanie.
urwanie? O_o jak to jest?


Nosiłam zwiewne sukienki, biegałam boso i słuchałam poezji śpiewanej.

- Jak się zgadałyśmy?
O_o a nie zgadałyście?

- Zapomniałem. Jest około w moim wieku.
około to zło nawet w dialogu :P


spytała Tonem, przeznaczonym dla rzeczy poważnych
tonem z dużej?


Myślałam o czymś w rodzaju szał ciał, uprzęży i anarchia.
szał ciał, uprząż i anarchia! wszystkie w jednym przypadku!


Powietrze wypełnił wieczorny chłód i ćmy.
<spadła z krzesła i umiera ze śmiechu>

- Nie musisz tłumić śmiechu, słyszę i wiem, że żal dupę ściska.
pasuje do dialogu jak nic O_o

- Bo to było bardzo zue,
zue? wypraszam sobie, tylko ja jestem zua! <dziko O_o>


I rozmawiamy, i czujemy się wzajemnie.
sniff, sniff, ja nic nie czuję :P dziko raz jeszcze <wybacz ale niektóre teksty wywołały u mnie głupawkę :P>
Na jego grzywkę opadniętą na czoło,
opadającą!!!!!!!!


Ocal honor samców, mężnych bojów, którzy na wikińskich biesiadach ryczeli sprośne piosenki, zataczając się od piwa, pieczeni i dziewek…
Tak... tylko kobieta mogłaby coś takiego powiedzieć/spotworzyć i to blondynka O_o


poszła otworzyć.

Otworzyła drzwi i zaraz zamknęła.
powtórzenia


Wcale nie szła.

- Wcale nie idziesz.
<uderza ręką w czoło>


cierpiętnicki,
co? O_o

dostali po dwa lata w zawiasach. A po tym, jak mnie uderzył, dostał te dwa lata. I trafił na dwa lata. I te oto dwa lata się skończyły, albowiem czyż nie jest napisane: „Dwa lata będzie
Rozumiemy! trzy lata!!



ile razy ci ludzie będą sobie mówić, że sie kochają O_o mdlące! <mdli ją i mdleje>

Dziwne rzeczy się dzieją w życiu. życie to największy kalejdoskop w życiu.
Dobijcie mnie! Dobijcie! <podaje osikowy kołek!>




A nawet jeśli, to ona miała tyle samo czasu, a na pewno ma lepiej sobie radzi z myśleniem.
que? literówka?

Cały czas zdawało mi się, że wszystko będzie dobrze, ale nie było i nigdy nie będzie, co zresztą nie jest dla mnie żadną nowością, bo nigdy nic nie było u mnie dobrze! Jestem chora i muszę się leczyć!
te powtórzenia... <stara się nie śmiać>


Nie widziałem koków
ta koka, nie widziałem tej koki? O_o





Skończyło się? O_o już? Ja myślałam, że to wychodzi w serii po 5 tys odcinków, jak "Moda na sukces" :P Nie, dobra, bez jaj.



To jest tak, że interpunkcja leży, zapis dialogów też<Teścik juz to zaznaczył, jak widzę teraz>. Czasem odmiana siada! Powtórzeń mnoga mnogość! Błędy logiczne.

Ogólnie to nudne jest a od połowy się robi Harlequin <nie wiem czy dobrze napisałam>. Ty może spróbuj coś w tym kierunku... O_o Może będą chcieli to wydać :P

Dialogi i sama historia naiwna - zgodzę się z poprzednikami. To z tym "ciałkiem", eee jakoś nie widzę jak trzydziestopięciolatka tak mówi O_o



W ogóle zachodzę w głowę jakim cudem napisał to facet?! Mnie mdliło a ty dałeś radę to napisać! Rispekt!



Ogólnie myślę, że w czymś innym i lepiej dopracowanym czytałoby się ciebie dobrze <nawet tu miałam momenty, kiedy się uśmiechałam, najpierw uśmiech wywoływały niektóre twoje teksty, potem też ale ten późniejszy efekt raczej nie był zamierzony :P >, styl masz "przejrzysty" <lubi to słowo :P>.

Za dużo w tym Nightwisha, gotów, mdliwych "kocham cię" i elfów O_o

Pamiętnik robi ci taaaaaki minus <pokazuje rękami>, że to jest szok! Okropny minus.



No cóż, w tym tekście jestem na NIE ale widzę potencjał. Głównie ta przejrzystość stylu na plus. :)



Pozdrawiam serdecznie :)
"It is perfectly monstrous the way people go about, nowadays, saying things against one behind one's back that are absolutely and entirely true."

"It is only fair to tell you frankly that I am fearfully extravagant."
O. Wilde

(\__/)
(O.o )
(> < ) This is Bunny. Copy Bunny into your signature help him take over the world.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron