Czy ja wiem, czy określenie wysokości nakładu w umowie cokolwiek daje? Oczywiście pomijam ekstrema, w sensie np. 200 egzemplarzy. Ale ja nie widzę wielkiej różnicy w tym, czy wydawca puści 2000 czy 3000 egz. albo więcej startowego nakładu, o ile jest dobry, chce mu się książkę sprzedawać, etc.
Bardziej więc jest to kwestia, czy wydawca ogólnie jest dobry. Chyba, że masz tantiemy liczone od nakładu, określone niezależnie od sprzedaży. W innym wypadku, gdy płaci ci za sprzedane egzemplarze, to i tak zapis w umowie pozostaje martwy. Ja np. wolę takiego, który zrobi pierwszy nakład mniejszy, ale umie w tydzień zrobić dodruk, niż takiego, który wydrukuje za dużo, zostanie z tym i będzie kwękać. Elastyczność jest w cenie, tak myślę.
Zatem ja np. mam w umowach czasem określone nakłady (chyba w większości), ale niespecjalnie mi na tym zależy. Za to sprawdzam, gdzie docierają książki danego wydawcy. I tu już jestem raczej twardy w poglądach: z jednym wyjątkiem, gdy świadomie na to poszedłem, szukam wydawców potrafiących książki szeroko rozrzucić. Ament
