31

Latest post of the previous page:

Jasonie, ile przeczytałeś, czy chociaż przejrzałeś książek wydanych na koszt autora? :) Przypuszczam, że większość osób wypowiadających się w tym wątku miała raczej niewiele takich książek w ręku.

Ostatni raz powtórzę, że nie zamierzam promować, czy nawet bronić tego sposobu publikowania, ale uważam za niesprawiedliwe ocenianie tekstu przede wszystkim na postawie faktu zapłacenia przez autora.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

32
Marcin Dolecki pisze:Jasonie, ile przeczytałeś, czy chociaż przejrzałeś książek wydanych na koszt autora? :) Przypuszczam, że większość osób wypowiadających się w tym wątku miała raczej niewiele takich książek w ręku.
Fragmenty kilku, znawcą nie jestem. Ale tutaj przechodzimy do drugiego punktu:
Marcin Dolecki pisze:Ostatni raz powtórzę, że nie zamierzam promować, czy nawet bronić tego sposobu publikowania, ale uważam za niesprawiedliwe ocenianie tekstu przede wszystkim na postawie faktu zapłacenia przez autora.
Jest nawet gorzej. Ja wstępnie oceniam tekst na podstawie tego, że autor zamierza go wydać ze współfinansowaniem :P
Mój sposób myślenia jest prosty: jeśli chcesz, autorze, dotrzeć do czytelników to idź z rękopisem do normalnego wydawnictwa, które płaci za publikację. Jeśli odrzucą książkę, to poprawiaj ją i próbuj znów, aż do skutku. Pisz nowe rzeczy, pisz opowiadania i umieszczaj je na darmowych portalach, które prowadzą redakcję tekstów.

W przypadku już wydanych ze współfinansowaniem książek sprawa jest bardziej skomplikowana. Tutaj trzeba przeczytać kilka stron, albo choć blurba, by z czystym sumieniem móc poradzić autorowi, co powinien był zrobić ze swoimi pieniędzmi :P
W końcu zawsze mógł się trafić ktoś, kto napisał przyzwoitą książkę, a ma dość pieniędzy by za nią zapłacić, nie bawiąc się w drogę tradycyjną. Ale to jak jednorożce (dalej piszemy o beletrystyce).
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

33
jest jeden problem którego tu chyba nikt nie dostrzega.

Byłem bodaj po 4 roku studiów gdy ruszyły badania wykopaliskowe na zamku w Malborku. Do tej pory było tak że studentom za praktyki płacono. Gdy chodziłem jeszcze do liceum płacono nieźle - kto pomachał z archeologami łopata przez miesiąc dostawał tak z pół ówczesnej średniej. Gdy byłem na studiach n niektórych wykopaliskach jeszcze płacono, na innych dawano już tylko zakwaterowanie + ryczałt na wyżywienie - przeważnie 10-15 zł/dzień. Kokosy to nie były - ale na proste żarcie starczało (1995r.) i jeszcze od biedy stówkę się przywoziło do domu. Stówka wówczas to tak jak ze 4-5 stówek dziś.

Malbork był przełomem. Planowano kopać 4 miesiące, grupami po bodaj 20 studentów. I ...zapowiedziano że NIE PŁACĄ NIC. Ale że bardzo warto bo to i zamek i jeszcze będą dla uczestników zajęcia z rysowania zabytków. Wraz z kilkoma studentami starszych lat złapaliśmy się za głowy i zaczęliśmy wzywać by te wykopaliska całkowicie zbojkotować.

Argument? Prosty. Jeśli dziś instytut zobaczy że można nie płacić w jednym miejscu to za rok nie będą już płacić nigdzie. Niestety olano nas - miejsca do malborka rozdrapano momentalnie.

w efekcie instytut zdobił niezły biznes 80 roboczo miesięcy za bezdurno w dodatku po godzinach studenci jeszcze myli i rysowali i opisywali wykopane skorupy - co pozwoliło na dalsze oszczędności.

Rok później nie płacono już nikomu i nigdzie a nawet pojawiły się opłaty za wykopaliska za granicą (Jordania 800 $ od osoby - choć z tego co wiem rząd Jordanii pokrywał przelot, zakwaterowanie i nawet przewidział kieszonkowe dla studentów)

Do czego zmierzam:

współfinansowanie może w perspektywie kilku lat zdemoralizować wydawców. Na razie POD to domena firm krzaków i wydaje się w ten sposób literaturę przeważnie g... wartą. Za parę lat może dojść do sytuacji gdy w poważnych wydawnictwach koszta druku zostaną przerzucone na autorów.

34
Andrzeju, na Zachodzie już prawdopodobnie podjęto działania w tym kierunku. Penguin Random House (największy wydawca beletrystyki na świecie) w 2012 r. wykupił firmę o fatalnej opinii, Author Solutions, w której słono płaci się za publikacje. Podobnie postąpiło kilku innych największych wydawców.
Warto zapoznać się np. z tym materiałem:

http://indiereader.com/2012/07/penguins ... g-writers/

Płacenie firmom wydawniczym bez wątpienia skutkuje psuciem rynku literatury, ale walka z tym zjawiskiem w praktyce często prowadzi do tego, że "rozjeżdza" się WSZYSTKICH autorów publikujących w ten sposób, nie zostawiając im praktycznie żadnej możliwości obrony. Dlatego apelowałem o umiar :)
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

35
Mam wrażenie, że demonizujecie zjawisko całkowicie naturalne. Wydawanie za własne pieniądze jest tak stare jak druk. Po prostu niektórzy chcieli zostawić coś po sobie, a to coś nie rokowało sukcesu na rynku komercyjnym. Wydawanie doktoratów za pieniądze autora była na porządku dziennym. Żydowscy i ewangeliccy kapłani powszechnie własnym sumptem publikowali egzegezy i komentarze świętych ksiąg. Powieści wydanych nakładem autora trudno by zliczyć. Były wśród nich nieraz arcydzieła literatury. Proust za własne pieniądze wydał "W poszukiwaniu straconego czasu", po tym, jak wcześniej w recenzji wewnętrznej zmieszał go z błotem redaktor Gallimarda, niejaki Andre Gide. W naszych czasach dzieło to obśmiałby pewnie Kres jako "drgnienia mojej duszy"...

Najczęściej jednak publikują na swój koszt autorzy gniotów. I szkoda o to kruszyć kopie. Teraz zjawisko jest tylko bardziej widoczne, bo i populacja większa, i pisatych więcej, i sam druk potaniał. Przeraża mnie jednak głupota autorów, którzy nie potrafią odróżnić poważnego wydawnictwa od POD-a. Nawet na tym forum co rusz pojawiają się posty wniebowziętych "autorów", którzy otrzymali "pozytywną odpowiedź" od "wydawnictwa", nieraz od trzech na raz. I nie wiem, czy forum powinno pełnić funkcje pedagogiczno-uświadomiające, czy też lepiej machnąć ręką na tego typu ciemięgi - niech sobie wydają i nie zawracają głowy. Z osobnika, który nie potrafi zrozumieć mechanizmu działania POD-u i wykazuje przenikliwość porównywalną z kotem, który byle kudłatą zabawkę bierze za mysz, pisarza i tak nie będzie.
https://www.facebook.com/BoratczukArtur/

38
IMO warto uświadamiać nowych. Sam jakiś czas temu rozważałem wydanie książki, raczej poradnika, a nie powieści, i myślałem, żeby to samemu sfinansować, bo niby dlaczego nie? A potem przeczytałem jak wygląda wydawanie czegokolwiek za pieniądze autorów i już wiem, dlaczego nie należy się za to brać, jeśli książka ma trafić do czytelników.

Uważam, że warto uświadamiać, jeśli tylko ktoś ma do tego cierpliwość ;)
ichigo ichie

Opowieść o sushi - blog kulinarny

39
Początkującym autorom warto wpajać zasadę, że im bardziej wydawca czy firma wydawnicza o niego zabiega, tym bardziej prawdopodobne jest, że zostanie złupiony. Jeśli wydawca stara się zdobyć autora jeszcze przed zobaczeniem tekstu, to wówczas należy mówić o pewności, a nie prawdopodobieństwie.
Dobre wydawnictwo ma nadmiar potencjalnych autorów, zawsze. Jeśli o kogoś zabiega, to wyłącznie o wybitnych pisarzy :)

Jeśli autor dostaje propozycję zapłaty za wydanie książki i czuje, że coś w niej nie gra, to powinien zaufać tej intuicji i zrezygnować.
Podam przykład. Dostałem propozycję publikacji mojej powieści za "dopłatą" 5 tys. zł, a wydawca rzekomo dołożyłby podobną kwotę (wyjaśniając, że musi ostrożnie inwestować). Właściciel wydawnictwa (nie chcę ujawniać, kto, bo mam zasadę, że na wery wymieniam tylko osoby, których darzę szacunkiem) nie podał na swojej stronie, że stosuje taką politykę. Zaproponował mi również inną opcję: wydanie samego e-booka za kilkaset zł., również za dopłatą. Pomyślałem: twierdzi, że jest gotów dołożyć kilka tysięcy zł, a nie chce zapłacić kilkuset? (dopiero później dowiedziałem się, że wydanie e-booka nic nie kosztuje). Po kilku wyliczeniach dotarło do mnie, że nie tylko nic nie dopłaci, lecz jeszcze sporo mu zostanie z tych 5 tys. Dlatego odmówiłem.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

40
Pozwolę sobie zauważyć pewną logiczną sprzeczność, która istnieje w przypadku osób wydających własnym sumptem.

Jeśli ktoś chce tylko pisać, tylko upewnić się, że jego dzieła zobaczą ludzie, a na pieniądzach mu nie zależy... Cóż, żyjemy w epoce Internetu. Stworzenie prostej strony, czy bloga nie kosztuje nic. Jeśli kogoś nie chcą wydawcy, ale on w swoje dzieło wierzy bardzo mocno, wierzy, że tak to już jest ten moment, że mam coś przełomowego, ale oni tego nie docenią, za to zwykli ludzie tak - ta sama drogą może być słuszną. Są przypadki blogerów zarabiających więcej niż obecni tu pisarze (jak mniemam, na podstawie rozmów z kolegą pracującym w reklamie). A żadne medium nie oferuje podobnego - potencjalnie - zasięgu.

Jeśli ktoś chce zobaczyć swój tekst na półce i nie zależy mu na niczym innym, tylko na tym uczuciu trzymania twardej okładki własnego dzieła - też jest w porządku. Ale robi to dla tego uczucia, dla siebie. To jego książka, prawdziwa, ale tylko na jego półce.

Jeśli ktoś myśli o pisaniu na poważnie, marzy, żeby z tego żyć albo chociaż zarabiać - wtedy czeka. Czeka, uczy się, dopóki ktoś nie zainwestuje pieniędzy w jego tekst, a potem jeszcze mu za niego nie zapłaci.

Pytanie: Czemu więc ludzie płacą za wydawanie książek, skoro chcą z nimi dotrzeć do jak największej liczby ludzi, a zysk ma dla nich znaczenie? Czemu nie zostają przy Internecie? Znamy przecież przypadki autorów, których tam wyłowiono.
Moim zdaniem: oszukują siebie. Albo ktoś ich oszukuje.

Bo problem polega na tym, że na owy lep prestiżu "papieru" dają się łapać także ci, którzy na normalne wydanie na nim szans (czasem tylko jeszcze) nie mają.

Ot i tyle.


Uwagi:
- Twoja sytuacja, Marcinie jest o tyle inna, że Ty miałeś szansę wydać bez dopłacania. Zdecydowałeś inaczej, natomiast myślę, że istotnym kryterium winno tu być, czy per saldo na swojej książce zarobiłeś.
- Utwory niebeletrystyczne rządzą się innymi prawidłami, dlatego nie warto ich rozpatrywać wspólnie.


I wreszcie, tytułem zakończenia:
Branie w obronę autorów dopłacających jest o tyle daremne, że to są dorośli ludzie, którzy podjęli jakąś decyzję. Świadomi jej, jak sądzę.
Ja naprawdę, choć sam piszę, przy okazji każdej wycieczki do księgarni mam poczucie, że świat nie potrzebuje więcej książek. Powieści, które trzy miesiące temu widziałem na półce nowości, dziś widzę na półce przecen, a za kolejne trzy miesiące nie zobaczę ich już wcale.
Być może są ludzie szczególnie cięci akurat na samomecenat (moje słówko, wara od niego!), ale zawsze jacyś ludzi są cięci na coś, akurat po to, żeby być ciętym.

Nie interesuję się self-pubami. Mam mniej czasu na czytanie niż bym chciał, a w tymże czasie czytam mniej niż bym mógł. Papier to dla mnie i tak aż nadto i przygoda przedzierania się przez tony tekstów wątpliwej jakości w nadziei na odnalezienie perełki mnie nie pociąga.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

41
Tadku, niektórych tajemnic wydawniczych nie zdradzę :)

Wiele razy na wery padało stwierdzenie: jeśli czyjaś twórczość jest naprawdę dobra, to wcześniej czy później uda mu się wydać książkę w tradycyjnym wydawnictwie. Zgadzam się, że zazwyczaj tak jest, ale prawdziwość tego zdania w każdym przypadku jest tylko i wyłącznie przedmiotem wiary. Jak daleko można posunąć się w potępianiu ludzi płacących za wydanie książek w imię tej wiary?

W literaturze pięknej, jak sama nazwa wskazuje, podstawowe kryterium oceny wartości dzieła jest subiektywne, trudno byłoby znaleźć prace, które podobają się wszystkim. A rozmawiamy nie o arcydziełach światowej literatury, a po książkach początkujących autorów. Sam przyzwoity warsztat nie wystarczy do tego, aby przyciągnąć czytelników. Książka, podobnie jak kobieta, musi mieć to "coś" nieuchwytnego a na różnych ludzi, w tym i decydentów wydawniczych, działają różne "cosie":)

Dla tradycyjnych wydawców obroty książkami debiutantów stanowią nieznaczny odsetek, dlatego jest więcej dobrych oraz przyzwoitych prac debiutantów niż "miejsc" przewidzianych dla nich przez tych wydawców.

Niektóre prace, również beletrystyczne, są skierowane do nielicznego grona odbiorców, niektóre są kontrowersyjne (podam przykład niebeletrystyczny, ale znamienny. Gdybym chciał rozwinąć do postaci książki rozważania w kwestii:
prawdziwość zdania "kontakt z jakąkolwiek ilością dymu tytoniowego jest zawsze szkodliwy dla organizmu ludzkiego" jest wyłącznie przedmiotem wiary,
to ilu znalazłbym wydawców na tyle odważnych, żeby opublikować taką pracę? Zwłaszcza gdybym zawarł w takiej pracy również opis machlojek koncernów tytoniowych i ich manipulacji wynikami badań, co byłoby niezbędne).

Nie dziwne zatem, że niektórzy autorzy zniechęcają się staraniami i decydują się zapłacić za wydanie. Nie zawsze jest to droga na skróty i chęć uniknięcia poddania się ocenom kompetentnych osób. Szukałem wydawcy ponad rok, skontaktowałem się z ok. setką wydawnictw, co zaowocowało dwiema propozycjami publikacji na koszt wydawców, poprosiłem o przeczytanie tekstu kilkanaście osób, w tym kilku profesorów i doktorów. A ostatecznie wybrałem wydawcę, któremu zapłaciłem i nie żałuję tej decyzji :) Wiem, że mój przypadek jest specyficzny, bo napisałem pracę filozoficzną w beletrystycznej formie, a nie powieść jako taką.
Gdy ponad rok temu przyznałem się na wery, że zapłaciłem, to pojawiły się kpiące uwagi, że kolejny naiwniak dał się nabrać cwaniakowi. Wiedziałem, że to kompletna bzdura, bo miałem wszystkie stosowne rozliczenia kosztów, ale nie przejęto się wówczas moimi wyjaśnieniami, w imię zasady, że takie osoby jak ja traktuje się z lekceważeniem. Nie pamiętam już nawet osób biorących udział w dyskusji, zresztą to nie jest istotne, bo do nikogo z weryforumowiczów nie mam pretensji, przeciwnie, znalazłem tutaj wiele życzliwych osób, a nawet przyjaciół :)
Powracam do tej sprawy jako "fioletowy" z apelem, żeby nie osądzać innych zbyt łatwo, bo ludziom młodszym ode mnie można zrobić krzywdę. Nasz portal cieszy się dużą renomą i należy dbać, aby jej wzrost był stałą tendencją.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

42
Marcin Dolecki, strzelasz kulą w płot. Wery to przede wszystkim forum literatury popularnej, gdzie pewne prawdy są nieco inne, niż mogłyby być na hipotetycznym forum lietaratury wysokiej, czy jak ja tam zwał.
I tak na wery obowiązuje prawda, że każda dobra książka zostanie w końcu wydana. Czyli, jeśli nikt Twojej książki nie wydał i jedynie POD jest do tego chętny, znaczy się jesteś zero kompletne jako pisarz.
Ta prawda funcjonuje sobie w najlepsze w środowisku twórczym, które ceni sobie przde wszystkim umiejętności warsztatowe i wiernośc wobec wzorców gatunku. Im tekst mniej odkrywczy i bardziej odpowiadający oczekiwaniom czytelnika danego gatunku, tym lepiej. Odstępstwa od normy, to felery warsztatowe, które trzeba wyplenić, żeby zostać wydanym przez któreś z "gatunkowych" wydawnictw.
Nic w tym złego, to czysta esensja literatury popularnej.
Ta reguła jednak nie działa w przypadku utworów wychodzących poza ramy. Ich wydawanie wiąże się z większym ryzykiem i wydawca zastanowi się dwa razy zanim w ksiązke zainwestuje. Tutaj poprawność gatunkowa nie wystarczy, wydawca musi w powieści zauważyć jeszcze "to cos", co wyróżni ją od innych. Ryzyko duże, bo sporo takich "cosiów" pójdzie na makulaturę i miałką sprzedaż trzeba będzie czymś zapełnić (dobrze jak ma się w stajni jakąś gwiazdę w stylu Dehnela czy Witkowskiego).
Nieprawdą jest więc, że każdy dobry utwór znajdzie wydawcę, jak i nieprawdą, że pisarz POD nie może nigdy równać się z wydawanym "oficjalnie". Ale tylko na owym hipotetycznym forum, którym nie jest wery...
http://ryszardrychlicki.art.pl

43
Marcin, ja z jednej strony rozumiem Twój apel, ale z drugiej wydaje mi się, że walczysz nie tyle z wiatrakami, co z widmami wiatraków.

Bo sam - wielokrotnie - przyznajesz, że Twój przypadek jest odmienny od wielu innych. A przychodzi na Wery masa osób, których przypadki są bardzo typowe. Rozważają wydawnictwa ze współfinansowaniem z podłą renomą, akcje na kickstarterze, często dla powieści z gatunków, które teoretycznie są bardzo komercyjne. I niejednokrotnie ani posty tych osób nie wskazują na władanie językiem w jakimś sensownym stopniu, ani fragmenty tych genialnych ponoć tekstów (o ile autor takie raczy podesłać czy pokazać w Tuwrzuciu) nie zachwycają, delikatnie rzecz ujmując. Nie pamiętam, szczerze mówiąc, nikogo, kto myślałby o self-pubie w sensie załatwiania sobie wszystkiego samodzielnie (bo to trudne). Ani nikogo, kto byłby w sytuacji podobnej jak ty (mając możliwość wyboru między dwoma zwyczajnymi wydawcami, z których jeden chciałby dopłaty). Ani nikogo, kto pokazałby fragment naprawdę dobrego tekstu, którego żadne wydawnictwo nie chce.

Poza tym, zauważ jak ładnie Twoje argumenty pokrywają się z tym, co mówią zwolennicy "współfinansowania". My Cię znamy, znamy Twoją sytuację, ale postronnemu Twoja wypowiedź pokryje się zupełnie dobrze z uprzejmym mailem od osoby, która mu wyda książkę, jeżeli jej za tę uprzejmość solennie zapłaci. Tak, dodałeś ostrzeżenie o oszukańczych wydawcach - ale jeżeli ktoś daje się nabrać na to, że wydanie książki kosztuje dziesięć tysięcy, nawet gdy autor sam projektuje sobie okładkę, a korektę robi program, to naprawdę wątpię, czy nie zamknie na to oczu.
jestem zabawna i mam pieski

44
Cerro, mój apel w tym wątku był obustronny :) Do przeciwników płacenia za wydanie - o umiar, a do osób gotowych zapłacić - o czujność, a przede wszystkim o szukanie możliwości wydania w tradycyjny sposób.
Ja nigdy nie przyjąłbym oferty firmy, która jest gotowa wydać za pieniądze każdy lub prawie każdy tekst. Nigdy, nawet gdyby mieli zrobić wyjątek i wydać tekst całkowicie na własny koszt. Stanowczo ODRADZAM korzystanie z usług takich firm.

Dla początkującego autora najcenniejsze jest doskonalenie umiejętności pisarskich, na wery można uzyskać sporą pomoc w tym zakresie. Kwestie prawne i finansowe nie powinny znajdować się na pierwszym planie.

[ Dodano: Pon 01 Gru, 2014 ]
Pomysł ponoszenia kosztów wydawniczych budzi kontrowersje, dla mnie jest akceptowalny, razi mnie natomiast jego nagminne wypaczanie: niebotyczne podnoszenie cen i dyletanctwo w przygotowaniu tekstów do druku.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

45
Marcin - ja szukałem około roku. A miałem do pomocy agenta, który w książkę uwierzył i opinię zawodowego - i chyba dochodowego - pisarza. Nie wysłałem wprawdzie aż do tylu wydawnictw, w jednym dużym tekst był głosowany, ale nie wyszło.

Więc piszę drugą książkę i jeśli ta chwyci, to wtedy w szufladzie mam pierwszą. I nie wydaje mi się, żebym był jakoś nadzwyczajnie cierpliwy.

Kłopot polega na tym, że niuanse, a mówimy o niuansach, tego współfinansowania dostrzegasz Ty. 99% ludzi nie. I jakkolwiek to słuszne, że stajesz w czyjejś obronie, to myślę, że edukacja w dziedzinie rynku księgarskiego powinna - jak każda - postępować stopniowo. Tym bardziej, że przyznasz chyba że większą krzywdę może sobie człowiek zrobić bezmyślnie akceptując selfpuby niż bezmyślnie je odrzucając.

KFK - co do forum możesz mieć rację, co do wydawców nie do końca. Są i wydawcy "eksperymentalni", jadący jak sądze na dotacjach, a debiutantowi jest po postu trudno. U tych i u tych.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

46
Tadku, życzę Ci zatem wytrwałości i sukcesu wydawniczego :)

W kwestii terminologicznej: używam konsekwentnie określenia płacenie za wydanie książki, bo rzeczywiste współfinansowanie zdarza się bardzo rzadko (zwykle autor, który się na to decyduje, pokrywa całość kosztów, ze sporą nadwyżką kasowaną przed "wydawcę"). Unikam zwrotu print on demand (POD), gdyż określa on wyłącznie metodę druku i nie musi się wiązać z ponoszeniem kosztów przez autora. Nie chcę pisać self-publishing, bo to zjawisko jest w Polsce bardzo rzadkie (pozytywnym przykładem osoby "samopublikującej" jest Władysław Zdanowicz).

Starałem się pokazać, że ocena zjawiska płacenia za wydanie książki jest niejednoznaczna, a moralne potępianie autorów, którzy w ten sposób publikują, jest przesadzone.
Wielu naukowców nie tylko nie widzi niczego złego w fakcie dopłacenia do wydania rezultatów swoich prac, wręcz przeciwnie, takie osoby są cenione. W środowisku literackim - przeciwnie. Wartościowe byłoby zatem znalezienie złotego środka (ten złoty nie musi znajdować się pośrodku :D ).

[ Dodano: Wto 02 Gru, 2014 ]
To, co chciałem w tej sprawie napisać, napisałem. Wystarczy.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett

Double-Edged (S)words

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”

cron