79
autor: Naturszczyk
Pisarz
Self-publishing po polsku.
Self-publishing czyli po polsku samopublikowanie polega w olbrzymim skrócie na tym, że autor sam ponosi całkowity koszt publikacji, a także osobiści zajmuje się reklamą, sprzedażą i dystrybucją swojego produkty. I teoretycznie tu się kończy zbieżność opinii u większości osób, co jest self-publishingiem, a co nie.
Bo dla przykładu korzystanie z usług wydawców z tzw. współfinansowaniem jest jeszcze self-publishingiem, czy już nie? A może taka działalność to już vanity publishing, bo owe pseudo wydawnictwa absolutnie nie interesuje zawartość merytoryczna publikacji, tylko wykonanie zlecenia i zarobienie na tym swojej kasy. Do tego trzeba jeszcze dodać różne wykorzystywany nośnik, bo przecież można do tego wykorzystać klasyczne wydanie papierowe, ale także e booki oraz płyty cd.
Jak państwo widzą, wcale to nie jest prosta sprawa, bo póki co wszystkie takie działania wrzuca się do jednego worka, a później z niego wychodzi bezkształtna masa zarzutów, które w dużym stopniu przyczyniają się do złej opinii oceniającej tę formę publikowania. Może ta dyskusja to odpowiedni moment aby wprowadzić dodatkowe określenia, aby dokładnie określić o czym tak naprawdę dyskutujemy i czego się spodziewamy w zamian, bo wrzucanie do jednego worka naprawdę jest bez sensu.
Moja propozycja jest prosta i raczej przejrzysta:
- Self-publisher - autor wydające swoje książki w każdej wersji w swoim własnym wydawnictwie i myślę tu o takich autorach jak: Krzysztof Koziołek, Aleksander Sowa, czy swoim, oraz nowych którzy nadchodzą.
- Self-electronic (ebook) – wszelkie książki elektroniczne wydawane samodzielnie poprzez platformy typy virtulo, RW2010,ebokowo, itd.
- Self-vanity - książki wydawane przez wszelkie wydawnictwa oferujące swoje usługi za gotówkę i firmujące owe pozycje swoim logo (np. rozpisani.pl czy wydacksiazke.pl, itd.)
Nie rozróżnianie owych podmian powoduje, że na rynku królują w większości bardzo złe opinie, co jak wcześniej pisałem rzutuje na nieciekawy obraz samopublikujących autorów. Stąd też ów trend, że każdy z podmiotów działającym na rynku książki podchodzi do nas (selfów) z bardzo dużą ostrożnością, a media obchodzą nas szerokim łukiem, dając posłuch iż poważnym autorom nie wypada iść własną ścieżką. Te opinie są krzywdzące i nie odpowiadające prawdzie, a self do którego od dawna przylepioną fałszywą opinię, że jest zła, nijaka, grafomańska, to tylko stereotyp który odpowiada części firm działających na rynku. Nie jesteśmy także żadnym zagrożeniem dla rynku książki, a jeżeli już to będziemy już zawsze kolorowym uzupełnienie, lokalnym uatrakcyjnieniem i miejscem gdzie mają szansę pojawić się książki, których klasyczni wydawcy nie chcą dostrzec, nie dostrzegając tkwiącego w nich potencjału. Twierdzenie o konieczności przejścia sita wydawniczego, na dłuższą metę nie jest dowodem, bo wiele bardzo dobrych książek zostało przez owe sito zupełnie przeoczone i nie dostrzeżone, więc żaden to argument. Musimy także pamiętać, że choć proponowana książka jest interesująca, to wydawca może stwierdzić, że po prostu na niej nie zarobi, więc choć docenia jej możliwości w świecie ekonomii, nie będzie zainteresowany jej wydaniem. Właśnie w takich sytuacjach przydaje się self, bo to, że profesjonalny wydawca nie chciał jej wydać, wcale nie oznacza, że powodem jego decyzji była niska jakość utworu. Nie będę tego dłużej opisywał, bo nie to nic wspólnego ze stereotypem o jej jakości.
Prawda jest w tej chwili jedna – wydawnictwa w naszym kraju już dawno przestały być gwarantem jakości swoich propozycji, a także dbałością w wyborze swoich książek pod względem ciekawej i różnorodnej propozycji. W większości dla nich się liczy wyłącznie przewidywany efekt ekonomiczny, co oznacza, że liczy się dla nich wyłącznie kasa, kasa i jeszcze raz kasy. Co gorsze, a od dawno już o tym piszę, większość z nich nie prowadzi żadnej długoplanowej polityki wydawniczej, skupiając się na klonowaniu działań innych działających na naszym rynku rywali, lub podglądając co na Zachodzie się dobrze sprzedaje. Trzeba do tego jeszcze dodać trend do kupowania „w paczkach” ofert wydawniczych z Zachodu, sprzed kilku lat, zlecenia dla studentów na tłumaczenie za 100-120 zł/ark. i mamy obraz polskiego runku wydawniczego. Ale takich książek nie trzeba aż tak bardzo promować jak polskiego autora, bo przecież od wieków Polak wie, że zagraniczne jest lepsze.
Wracając do samopublikowania. Wszystkie trzy zaproponowane przeze mnie podmiany selfu podchodzą do tego inaczej, choć po pierwszym okresie zachwytu wszyscy z autorów zdają sobie sprawę, że musimy dbać aby proponowany materiał był coraz lepszy bo inaczej nie zdobędziemy czytelników a to jest dla nas najważniejsze. Nie można już zaproponować „rąbaniny mieczami, urozmaicone opisami smoków, plus nie całkiem ubranych pogromczyń” pełnych niedoskonałości stylistyczno- redakcyjnych, aby mimo wszystko liczyć na sukces. Zgadzam się całkowicie ze stwierdzeniem Marcina Pietraszaka, że „jakość utworu nie ma nic wspólnego ze sposobem, w jaki zostanie wydany”.
To jest podstawowa prawda i jak wyżej wspomniałem, większość z pierwszej grupy wie o tym lepiej niż się Państwu zdaje. Każdy z nas dba o redakcję, korektę, oraz o pomoc w tworzeniu profesjonalnej okładki. Taki już czas, że nie wystarczy jak w cokolwiek swego wrzucić na platformę e bookową, zrobić samemu okładkę i wszystko będzie się sprzedawało jak ciepłe bułeczki. A nie oszukujmy się, to właśnie jest podstawowy problem drugiej grupy, bo dopiero od niedawna niektóre owe platformy zaczęły dbać o jakość proponowanych e booków, a z początku puszczało wszystko co było im proponowane, często nie sprawdzając nawet co tam jest i czy można to przeczytać bez irytacji. Często nie można było i efekt takich opinii niestety nadal ciąży na większości autorów self.
Nie można także zapominać, że self ściągnął także na rynek zainteresowanie różnych firm, które chcą na tym zarobić, nie przejmując się tym, że większość autorów raczej nie ma zasobów gotówki. Nie będę ich wymieniał, bo większość z nas ma swoje typy, w stylu wszelkich wydawców ze współfinansowaniem, a także pseudo wydawców, którzy tak naprawdę mają tylko drukarnię i zarabiają na druku, nie troszcząc się o cokolwiek innego. Self proponuje nowe możliwości nie tylko autorom, których nie chcą dostrzec wielcy Wydawcy, lub tacy którzy wolą niczym nie ryzykować, ale także dla cwaniaków którzy chcą przy tym zarobić, dlatego każdy musi najpierw dokładnie sprawdzić ofertę, niż w ciemno ją podpisywać. Z własnego doświadczenia wiem, że taniej wydać jest samemu, niż skorzystać z usług różnego rodzaju wydawców, ale ponieważ nie każdy może i powinien być selfem-wydawcą, powinien mieć także możliwość skorzystania z usług profesjonalistów typu redakcja, korekta, grafik, druk. Może i powinien, ale musi bardzo uważnie rozpatrywać wszelkie oferty, bo niestety ale na rynku jest coraz więcej podejrzanych firm, które z tego żyją i to całkiem dobrze.
Co do mediów, to szkoda mi cokolwiek pisać, bo w większości są przekonani, że książki selfów z założenia są gorsze jakościowo. Prawda jest tego typu, że media tak samo jak wydawcy są zainteresowani wynikami finansowymi, a mało który self jest w stanie zapłacić tyle za reklamę co duży wydawca. I koło się zamyka, dlatego też wiele książek nie doczeka się nawet skromnej recenzji, poza blogami blogerek, nie mówiąc już o szansie zaistnienia w jakimś konkursie literackim, do których w 99 % trafiają wyłącznie książki reklamowane przez „opiniotwórcze media”.
To o czym teraz piszę, to jedna mała pigułka, którą można by było podzielić na ileś części i każdą dokładnie opisać, ale ani tu miejsce do tego, ani chęci. Chcę jednoznacznie zaznaczyć, że każdy z nas chętnie wyda swoje utwory także u wydawców tradycyjnych, choć zarobimy na jednym egzemplarzu proporcjonalnie mniej, niż wydając samemu, ale żaden z nas nie otrzymuje satysfakcjonujących nas propozycji. Nie chodzi wcale o to, że mamy jakieś wydumane żądania, czy brak zainteresowania ze strony wydawców którzy mimo wszystko często sprawdzają o czym i jak piszemy. Chodzi o fakt, że od kiedy zaczęliśmy wydawać samodzielnie nie zgodzimy się na powrót do schematu Autor, to petent – Wydawca , to pan. Wszyscy chcemy być partnerami dla siebie i żądamy tylko takiego traktowania.
Nie bez sensu będzie także poświęcić kilka słów dostępowi naszych utworów do czytelnika, co wcale nie jest takie proste. Ja z oczywistych powodów nie jestem zainteresowany współpracą z „dwoma wiodącymi w naszym kraju sieciami” (zapewne żadne z nich nie jest zainteresowana szerszym wyjaśnieniem mojej postawy i tak niech pozostanie). Ale także dotarcie naszych utworów do hurtu wcale nie jest takie bezproblemowe, bo np. przedstawiciel największej hurtowni odesłali mnie do mniejszej hurtowni, bo nie widzieli możliwości rozliczanie się bezpośredniego z tak małym wydawcą jakim byłem. Zresztą mam pewne zastrzeżenia co do warunków współpracy pomiędzy wszelkim hurtem a wydawcami, ale to już zupełnie inna historia.
Z poważaniem
Władysław Zdanowicz
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz