76

Latest post of the previous page:

Leszek Pipka pisze:A tak a propos: te Twoje literki... Ledwo się jednych wykułem, to sobie drugie przytargałeś. Nie można to było po ludzku - KFC? :-P
Powiedzmy, że kfk brzmi bardziej literacko, może nawet dodam j.kfk??? :wink:

[ Dodano: Pią 05 Gru, 2014 ]
Leszek Pipka pisze:Uwagi Thany zasługują na to, żeby przeczytał je każdy, kto chce zabierać głos w sprawie selfpublishingu trzymając się któregoś z dwóch podstawowych wzorców. Opinia praktyka jest nie do przecenienia...
Racja. Leniwiec to bardzo dobry projekt, na temat i bez pływania w nieokreślonych rejonach rozważań kto naprawdę jest pisarzem
:D
http://ryszardrychlicki.art.pl

77
Taka drobna wrzutka nawiązująca do tematu. Dokładniej - do tego fragmentu mojej wcześniejszej wypowiedzi:
Leszek Pipka pisze:3. W dalszym ciągu rzut oka na okoliczności towarzyszące, a zwłaszcza wypowiedzi, tudzież fragmenty dzieł uczestników sektora SP są wystarczającą wskazówką do oceny konkretnego przypadku nawet dla średnio przytomnego czytacza.
Kiedyś mnie zaciekawiło, skąd się biorą zjawiskowe postaci w rodzaju Mateusza Mr Tanka i wszedłem na forum literackie (?) "Mroczna Tawerna", gdzie - według niego samego - był aktywny, zanim przyszedł na Wery.
Stwierdziłem, że był tam również Hum :shock: (chyba mu się nudzi?!) ale znacznie ciekawsze okazało się przyjrzenie postaci głównego animatora. Trafiłem na stronę autorską Ireneusza Kołodziejczyka i opadły mi ręce.
http://www.ireneusz-kolodziejczyk.pl/O_mnie.html

Żeby nie było nieporozumień:
1. Nie chodzi o konkretną osobę, ta jest egzemplifikacją szerszego zjawiska. Określiłbym je jako multiplikację badziewia na wszystkich poziomach.
2. Nie odmawiam nikomu prawa do kształtowania swojego świata i zbierania akolitów, co nie oznacza, że ja nie mam prawa do oceny. Panu irask2 nie powierzyłbym zakupu sznurówek do moich butów, a tych, którym się wydaje, że przybliży ich marzenia o wydaniu dobrej książki serdecznie współczuję, bo są sprawni intelektualnie inaczej.

Powyższy przypadek, a także choćby przywoływane niejednokrotnie na Wery "Kryształy czasu" to przykłady (tak, ekstremalne!) inicjatyw, których poważnie traktować się nie da. I mogłyby sobie funkcjonować gdzieś na obrzeżach literatury, tylko że brak pokory różnych grafomanów, myślowa indolencja i przekonanie, że "możesz wszystko" to niewyczerpany rezerwuar, który zasila tę rzekę. A ona cichcem przybiera, awansując w świadomości wielu do roli równorzędnego, a przynajmniej porównywalnego do oficjalnego, obiegu literackiego, o czym świadczą posty w działach "wydawniczych" Weryfikatorium.

Co się nie ma oczywiście nijak do tego, co robi "Leniwiec" :-)

78
Na Leniwcu, dla równowagi, kilka przykładów dzieł wybitnie złych też mamy. ;)
Takie oto śliczności, na przykład: http://leniwiecliteracki.pl/dyskusja/527/
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

79
Self-publishing po polsku.

Self-publishing czyli po polsku samopublikowanie polega w olbrzymim skrócie na tym, że autor sam ponosi całkowity koszt publikacji, a także osobiści zajmuje się reklamą, sprzedażą i dystrybucją swojego produkty. I teoretycznie tu się kończy zbieżność opinii u większości osób, co jest self-publishingiem, a co nie.
Bo dla przykładu korzystanie z usług wydawców z tzw. współfinansowaniem jest jeszcze self-publishingiem, czy już nie? A może taka działalność to już vanity publishing, bo owe pseudo wydawnictwa absolutnie nie interesuje zawartość merytoryczna publikacji, tylko wykonanie zlecenia i zarobienie na tym swojej kasy. Do tego trzeba jeszcze dodać różne wykorzystywany nośnik, bo przecież można do tego wykorzystać klasyczne wydanie papierowe, ale także e booki oraz płyty cd.
Jak państwo widzą, wcale to nie jest prosta sprawa, bo póki co wszystkie takie działania wrzuca się do jednego worka, a później z niego wychodzi bezkształtna masa zarzutów, które w dużym stopniu przyczyniają się do złej opinii oceniającej tę formę publikowania. Może ta dyskusja to odpowiedni moment aby wprowadzić dodatkowe określenia, aby dokładnie określić o czym tak naprawdę dyskutujemy i czego się spodziewamy w zamian, bo wrzucanie do jednego worka naprawdę jest bez sensu.
Moja propozycja jest prosta i raczej przejrzysta:
- Self-publisher - autor wydające swoje książki w każdej wersji w swoim własnym wydawnictwie i myślę tu o takich autorach jak: Krzysztof Koziołek, Aleksander Sowa, czy swoim, oraz nowych którzy nadchodzą.
- Self-electronic (ebook) – wszelkie książki elektroniczne wydawane samodzielnie poprzez platformy typy virtulo, RW2010,ebokowo, itd.
- Self-vanity - książki wydawane przez wszelkie wydawnictwa oferujące swoje usługi za gotówkę i firmujące owe pozycje swoim logo (np. rozpisani.pl czy wydacksiazke.pl, itd.)

Nie rozróżnianie owych podmian powoduje, że na rynku królują w większości bardzo złe opinie, co jak wcześniej pisałem rzutuje na nieciekawy obraz samopublikujących autorów. Stąd też ów trend, że każdy z podmiotów działającym na rynku książki podchodzi do nas (selfów) z bardzo dużą ostrożnością, a media obchodzą nas szerokim łukiem, dając posłuch iż poważnym autorom nie wypada iść własną ścieżką. Te opinie są krzywdzące i nie odpowiadające prawdzie, a self do którego od dawna przylepioną fałszywą opinię, że jest zła, nijaka, grafomańska, to tylko stereotyp który odpowiada części firm działających na rynku. Nie jesteśmy także żadnym zagrożeniem dla rynku książki, a jeżeli już to będziemy już zawsze kolorowym uzupełnienie, lokalnym uatrakcyjnieniem i miejscem gdzie mają szansę pojawić się książki, których klasyczni wydawcy nie chcą dostrzec, nie dostrzegając tkwiącego w nich potencjału. Twierdzenie o konieczności przejścia sita wydawniczego, na dłuższą metę nie jest dowodem, bo wiele bardzo dobrych książek zostało przez owe sito zupełnie przeoczone i nie dostrzeżone, więc żaden to argument. Musimy także pamiętać, że choć proponowana książka jest interesująca, to wydawca może stwierdzić, że po prostu na niej nie zarobi, więc choć docenia jej możliwości w świecie ekonomii, nie będzie zainteresowany jej wydaniem. Właśnie w takich sytuacjach przydaje się self, bo to, że profesjonalny wydawca nie chciał jej wydać, wcale nie oznacza, że powodem jego decyzji była niska jakość utworu. Nie będę tego dłużej opisywał, bo nie to nic wspólnego ze stereotypem o jej jakości.
Prawda jest w tej chwili jedna – wydawnictwa w naszym kraju już dawno przestały być gwarantem jakości swoich propozycji, a także dbałością w wyborze swoich książek pod względem ciekawej i różnorodnej propozycji. W większości dla nich się liczy wyłącznie przewidywany efekt ekonomiczny, co oznacza, że liczy się dla nich wyłącznie kasa, kasa i jeszcze raz kasy. Co gorsze, a od dawno już o tym piszę, większość z nich nie prowadzi żadnej długoplanowej polityki wydawniczej, skupiając się na klonowaniu działań innych działających na naszym rynku rywali, lub podglądając co na Zachodzie się dobrze sprzedaje. Trzeba do tego jeszcze dodać trend do kupowania „w paczkach” ofert wydawniczych z Zachodu, sprzed kilku lat, zlecenia dla studentów na tłumaczenie za 100-120 zł/ark. i mamy obraz polskiego runku wydawniczego. Ale takich książek nie trzeba aż tak bardzo promować jak polskiego autora, bo przecież od wieków Polak wie, że zagraniczne jest lepsze.

Wracając do samopublikowania. Wszystkie trzy zaproponowane przeze mnie podmiany selfu podchodzą do tego inaczej, choć po pierwszym okresie zachwytu wszyscy z autorów zdają sobie sprawę, że musimy dbać aby proponowany materiał był coraz lepszy bo inaczej nie zdobędziemy czytelników a to jest dla nas najważniejsze. Nie można już zaproponować „rąbaniny mieczami, urozmaicone opisami smoków, plus nie całkiem ubranych pogromczyń” pełnych niedoskonałości stylistyczno- redakcyjnych, aby mimo wszystko liczyć na sukces. Zgadzam się całkowicie ze stwierdzeniem Marcina Pietraszaka, że „jakość utworu nie ma nic wspólnego ze sposobem, w jaki zostanie wydany”.
To jest podstawowa prawda i jak wyżej wspomniałem, większość z pierwszej grupy wie o tym lepiej niż się Państwu zdaje. Każdy z nas dba o redakcję, korektę, oraz o pomoc w tworzeniu profesjonalnej okładki. Taki już czas, że nie wystarczy jak w cokolwiek swego wrzucić na platformę e bookową, zrobić samemu okładkę i wszystko będzie się sprzedawało jak ciepłe bułeczki. A nie oszukujmy się, to właśnie jest podstawowy problem drugiej grupy, bo dopiero od niedawna niektóre owe platformy zaczęły dbać o jakość proponowanych e booków, a z początku puszczało wszystko co było im proponowane, często nie sprawdzając nawet co tam jest i czy można to przeczytać bez irytacji. Często nie można było i efekt takich opinii niestety nadal ciąży na większości autorów self.
Nie można także zapominać, że self ściągnął także na rynek zainteresowanie różnych firm, które chcą na tym zarobić, nie przejmując się tym, że większość autorów raczej nie ma zasobów gotówki. Nie będę ich wymieniał, bo większość z nas ma swoje typy, w stylu wszelkich wydawców ze współfinansowaniem, a także pseudo wydawców, którzy tak naprawdę mają tylko drukarnię i zarabiają na druku, nie troszcząc się o cokolwiek innego. Self proponuje nowe możliwości nie tylko autorom, których nie chcą dostrzec wielcy Wydawcy, lub tacy którzy wolą niczym nie ryzykować, ale także dla cwaniaków którzy chcą przy tym zarobić, dlatego każdy musi najpierw dokładnie sprawdzić ofertę, niż w ciemno ją podpisywać. Z własnego doświadczenia wiem, że taniej wydać jest samemu, niż skorzystać z usług różnego rodzaju wydawców, ale ponieważ nie każdy może i powinien być selfem-wydawcą, powinien mieć także możliwość skorzystania z usług profesjonalistów typu redakcja, korekta, grafik, druk. Może i powinien, ale musi bardzo uważnie rozpatrywać wszelkie oferty, bo niestety ale na rynku jest coraz więcej podejrzanych firm, które z tego żyją i to całkiem dobrze.
Co do mediów, to szkoda mi cokolwiek pisać, bo w większości są przekonani, że książki selfów z założenia są gorsze jakościowo. Prawda jest tego typu, że media tak samo jak wydawcy są zainteresowani wynikami finansowymi, a mało który self jest w stanie zapłacić tyle za reklamę co duży wydawca. I koło się zamyka, dlatego też wiele książek nie doczeka się nawet skromnej recenzji, poza blogami blogerek, nie mówiąc już o szansie zaistnienia w jakimś konkursie literackim, do których w 99 % trafiają wyłącznie książki reklamowane przez „opiniotwórcze media”.
To o czym teraz piszę, to jedna mała pigułka, którą można by było podzielić na ileś części i każdą dokładnie opisać, ale ani tu miejsce do tego, ani chęci. Chcę jednoznacznie zaznaczyć, że każdy z nas chętnie wyda swoje utwory także u wydawców tradycyjnych, choć zarobimy na jednym egzemplarzu proporcjonalnie mniej, niż wydając samemu, ale żaden z nas nie otrzymuje satysfakcjonujących nas propozycji. Nie chodzi wcale o to, że mamy jakieś wydumane żądania, czy brak zainteresowania ze strony wydawców którzy mimo wszystko często sprawdzają o czym i jak piszemy. Chodzi o fakt, że od kiedy zaczęliśmy wydawać samodzielnie nie zgodzimy się na powrót do schematu Autor, to petent – Wydawca , to pan. Wszyscy chcemy być partnerami dla siebie i żądamy tylko takiego traktowania.
Nie bez sensu będzie także poświęcić kilka słów dostępowi naszych utworów do czytelnika, co wcale nie jest takie proste. Ja z oczywistych powodów nie jestem zainteresowany współpracą z „dwoma wiodącymi w naszym kraju sieciami” (zapewne żadne z nich nie jest zainteresowana szerszym wyjaśnieniem mojej postawy i tak niech pozostanie). Ale także dotarcie naszych utworów do hurtu wcale nie jest takie bezproblemowe, bo np. przedstawiciel największej hurtowni odesłali mnie do mniejszej hurtowni, bo nie widzieli możliwości rozliczanie się bezpośredniego z tak małym wydawcą jakim byłem. Zresztą mam pewne zastrzeżenia co do warunków współpracy pomiędzy wszelkim hurtem a wydawcami, ale to już zupełnie inna historia.
Z poważaniem
Władysław Zdanowicz
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

80
To jest kolejny ciekawy post w tym temacie, post praktyka, którego nie sposób nie zauważyć. Mam jednak pewne zastrzeżenia, wynikające z perspektywy, jaką – w naturalny sposób – przyjmujesz, Naturszczyku, do oglądu zjawiska wydawania książek w naszym kraju. Opisując wydawnictwa, masz słuszność w szczegółach, ale z tych szczegółów nie rysuje się rzetelny, całościowy obraz ich funkcjonowania.

Otóż Polska przestała być samotną wyspą i zmiany w modelu czytelnictwa podążają za procesami globalnymi, przyspieszając z każdym rokiem, do czego wydawnictwa usiłują się przystosować, same jednocześnie te zmiany napędzając. Ot, takie sprzężenie zwrotne.

Widomymi znakami zmian, nie raz i nie dwa przywoływanym na Wery są: eksplozywny wzrost liczby tytułów i jednoczesne zmniejszenie średniego nakładu. Chyba musimy z tym żyć, czasy, kiedy przeciętna książka wychodziła w nakładzie trzydziestu tysięcy egzemplarzy i dodrukowywana osiągała sto tysięcy, będąc dostępną przez kilkanaście lat w jednej szacie graficznej mamy już za sobą.

Nie widzę również niczego nienormalnego w fakcie, że wydawnictwa są przedsiębiorstwami rachującymi przychody i wydatki, tak jest na całym świecie. I nie sądzę również, że wydawnictwa nie mają strategii wydawniczej, mają profil, zwróć uwagę na to, że Znak ciągle jest Znakiem, Czarne-Czarnym, a Literackie – Literackim i mniej więcej można się spodziewać, jakie książki są sygnowane takim, czy innym logo.

Masz rację co do tego, że patrzą sobie na ręce, masz rację, że śledzą trendy u konkurencji, ale w moim odczuciu jest to działanie jak najbardziej racjonalne. Przecież tworzą regularnie plan wydawniczy, z wyprzedzeniem co najmniej rocznym, jako podstawę przyjmując to, czym dysponują jeśli chodzi o prawa autorskie, zakładając jakieś zakupy od agencji zagranicznych i na targach, oraz jakiś dopływ ze strony autorów rodzimych. Ten plan zapewnia jako-takie zamykanie się rachunków, ale częścią strategii wszystkich wydawnictw jest zabieranie się z tramwajem sukcesu (dobre tematy napoczęte przez innych), no i - czekanie na hit.

Jeśli weźmie się pod uwagę, że jeden trafiony tytuł (a jeszcze lepiej -cykl) zapewnia spokojne życie na rok, dwa, a nawet trzy i margines na różne eksperymenty, nietrudno jest zrozumieć, czemu wszyscy tak postępują. Fakt, niektóre działania, zwłaszcza w sektorze wydawnictw średnich i małych wyglądają żałośnie, ot, żeby daleko nie szukać, odkrycie kryminału skandynawskiego przez Czarną Owcę (ale strzał!) zaowocowało na końcu nakładami czwartoligowych pisarzy tego nurtu w oficynach z zupełnie innej bajki (choćby Słowo Obraz Terytoria!), a quasi-poradniki celebrytów to już wydają wszyscy.

W tych warunkach stawianie na polskich, zwłaszcza młodych, początkujących autorów jest aktem wyjątkowej odwagi i trudno się spodziewać, żeby miało masowy charakter.
W ten sposób robi się luka, w którą mogłyby wejść małe, prężne wydawnictwa i... selfpublisherzy. Jest jednak jeden problem, który sprawia, że te pierwsze wchodzą słabo, mianowicie przywiązanie do tradycyjnej postaci słowa pisanego. Drukowana książka to nie plik z muzyką, możliwy do odtwarzania (bez utraty komfortu słuchacza) na różnych urządzeniach. Ona wymaga fizycznej dystrybucji via jakieś hurtownie i jakieś księgarnie.

Póki co, bo choć sprzedaż książek w wersji elektronicznej stale ma tendencję wzrostową, to jednak ciągle stanowi, i w najbliższych latach stanowić będzie, margines rynku. To jest bariera, ponieważ koszty dystrybucji są bardzo wysokie, dlatego założenie wydawnictwa o profilu literackim (wydawnictwa nieliterackie oparte na przykład na znanej osobie to osobna bajka, niejaki Michał Tombak sprzedał pewnie już z milion egzemplarzy dwóch swoich tytułów, ostatnio hitem były książki Jacka Walkiewicza) jest biznesem dla kogoś cierpliwego, znającego realia rynku i... przede wszystkim mającego kasę. Pewnie, zdarzają się wyjątki różnego typu (Klin, Latarnik), aliści nie od rzeczy byłoby pogrzebać w necie czegoś o początkach Insignisu, Wielkiej Litery czy Soni Dragi.

Za to selfpublisherzy na ogół nie mają żadnej świadomości reguł obowiązujących na rynku i jego wymagań. Wąska grupa oświeconych, siedzących w realiach (Ty i Twoi, wymienieni w poście koledzy) są w zdecydowanej mniejszości, to jest szlachta SP, otoczona tłumem takich, którzy mają jeden cel – przytulić do serca książkę z własnym nazwiskiem, nie bacząc na poziom produktu. To oni tworzą kiepską opinię u średnio nawet zorientowanych czytelników, o tych wymagających nie wspominając.

Czy to oznacza, że tak będzie zawsze? Pewnie nie, pewnie z czasem ten segment zróżnicuje się mocniej, znajdą się liderzy, z których część pozakłada wydawnictwa i grupy wydawnicze, coraz mocniejsze wraz z rozwojem liczby chętnych do czytania książek w wersji elektronicznej. Pewnie rozwinie się sektor usług dodatkowych dla pisarzy in spe, a konkurencja wyłoni najlepszych. Prawdopodobnie przejście wyróżniających się autorów z ebooka do tradycyjnego druku stanie się procesem naturalnym, wynikającym z jakiejś selekcji. Ale do tego jeszcze daleko.

Na razie mamy do czynienia z ciastem, w którym dominuje zakalec, a nieliczne rodzynki (choć smaczne i warte zainteresowania) tylko wzmacniają tegoż ciasta zakalcowatość :-)

81
Naturszczyk pisze:Self-publishing po polsku.

Self-publishing czyli po polsku samopublikowanie polega w olbrzymim skrócie na tym, że autor sam ponosi całkowity koszt publikacji, a także osobiści zajmuje się reklamą, sprzedażą i dystrybucją swojego produkty.
Władysław Zdanowicz
Na tym powinna skończyć się dyskusja nad moralną stroną i rozpocząć nad techniczną: gdzie, jak, za ile. Skoro jednak dyskusja natychmiast zboczyła z tematu i trwa tak długo, a ja dopiero wgryzam się w trzewia forum, to pozwolę sobię wtrącić swoje trzy grosze.

Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce. Sam rozreklamowałem swoje umiejętności, sam znalazłem klientów, sam wyciągnąłem z ich ręki pieniądze, sam napisałem co miałem napisać i dostarczyłem do przepisania w formie rękopisu (wtedy jeszcze nie było komputerów i drukarek w domach).

Gdybym używał pośrednika musiałbym mu oddać część dochodu. Miałem trzynaście lat i rozumiałem, że to nie ma sensu skoro "produkt" się sprzedaje. Z tego założenia powinni wychodzić autorzy debiutujący w selfpublishingu. O kolejnej książce powinna decydować czysta kalkulacja biznesowa: jeśli na debiucie zarobiłeś tyle by pokryć inwestycję i coś zostało to można pisać dalej. Jeśli debiut okazuje się finansową klapą to masz już coś wydane. Kolejne pozycje powinieneś jednak próbować wydać tradycyjnie. Jeśli pierwsza była dobra, a zawiodła np dystrybucja to tylko ci to pomoże. Jeśli książka była zła- powinieneś przemyśleć wybory życiowe ;) Słowem- trzeba być pewnym swojego produktu. Trzeba go znakomicie przygotować. Dopieścić.

Odnosząc się jeszcz do dorosłości pisarskiej i wydawania książek. Aby być kiedyś poczytnym autorem trzeba najpierw jakoś stać się autorem. Czytelnictwo upada, ludzie dzięki wspaniałym rządom PO są coraz biedniejsi więc i na ksiązki nie starcza. Do tego trzeba dorzucić ciągle rosnące podatki, które zniechęcają wydawnictwa do ryzyka. Zadebiutować w tradycyjny sposób jest po prostu coraz trudniej. To zmienia wydawniczy świat i wydaje mi się, że trend ten się będzie nasilał.
Podpisano

82
A teraz wyobraź sobie, że piszesz wypracowania dla całej klasy. Jest super. Robisz ich 30.

A potem przychodzi cwaniak i mówi, że sprzeda te wypracowania we wszystkich 250 podstawówkach w mieście. W każdej klasie co najmniej 10 sztuk.

I potrzebujesz nowej kalkulacji.

Robiłem jedno i drugie. Jakby to ująć - widziałem sarnę na autostradzie. Wybór jest wolny i dla każdego oczywisty. Dla jednego jest to 50% ceny okładkowej, a dla innego 4000 sprzedanych książek :)

84
tsjones pisze:Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce. Sam rozreklamowałem swoje umiejętności, sam znalazłem klientów, sam wyciągnąłem z ich ręki pieniądze, sam napisałem co miałem napisać i dostarczyłem do przepisania w formie rękopisu (wtedy jeszcze nie było komputerów i drukarek w domach).
A ci co kupili, oddawali nauczycielom te prace jako swoje. Czysty plagiat - tylko autor miał zamknięte usta pieniedzmi.
I to ma być przykład dla innych autorów? :evil: Gratuluję!
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

85
gebilis pisze:
tsjones pisze:Moje pierwsze zarobione pieniądze w życiu zarobiłem na pisaniu wypracowań dla innych uczniów w podstawówce. Sam rozreklamowałem swoje umiejętności, sam znalazłem klientów, sam wyciągnąłem z ich ręki pieniądze, sam napisałem co miałem napisać i dostarczyłem do przepisania w formie rękopisu (wtedy jeszcze nie było komputerów i drukarek w domach).
A ci co kupili, oddawali nauczycielom te prace jako swoje. Czysty plagiat - tylko autor miał zamknięte usta pieniedzmi.
I to ma być przykład dla innych autorów? :evil: Gratuluję!

Nie sztuka napisać, sztuka sprzedać :)
https://alicjaminicka.blogspot.com

86
Alicja Minicka pisze:Nie sztuka napisać, sztuka sprzedać
Alicja, cel uświęca środki. Taki przekaz serwujesz młodym?

A na marginesie gdyby to była prawda, to każdy by pisał i nie oglądając się na innych pisał by sam. A jednak pisanie to sztuka dla wybranych.
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

87
gebilis pisze:
Alicja Minicka pisze:Nie sztuka napisać, sztuka sprzedać
Alicja, cel uświęca środki. Taki przekaz serwujesz młodym?

A na marginesie gdyby to była prawda, to każdy by pisał i nie oglądając się na innych pisał by sam. A jednak pisanie to sztuka dla wybranych.



Szczerze mówiąc, żartowałam. Przekazy dla kogokolwiek to nie moja specjalność :)
https://alicjaminicka.blogspot.com

88
Problem niestety polega na tym, że między innymi poprzez taką "działalność gospodarczą", jak pisanie za kogoś prac z polskiego w szkole, rośnie nam pokolenie ludzi zupełnie obojętnych na piękno słowa pisanego, za to z coraz "lepszym wykształceniem".

Są to zatem ludzie, którzy prawdopodobnie zarabiają więcej, niż przeciętni "zjadacze książek", ale w przeciwieństwie do nich książek nie kupują, choć ich na to z pewnością stać.

Gorzej nawet! Być może z takich osób, które pokazywały wypracowania jako swoje, choć napisał je kto inny, rodzą się rzesze zasilających kasą wydawnictwa ze współfinansowaniem. Bo przecież "pani od polskiego" zawsze chwaliła... tylko że się już zapomniało, że chwaliła pracę, a nie jej autora...
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

89
godai pisze:A teraz wyobraź sobie, że piszesz wypracowania dla całej klasy. Jest super. Robisz ich 30.

A potem przychodzi cwaniak i mówi, że sprzeda te wypracowania we wszystkich 250 podstawówkach w mieście. W każdej klasie co najmniej 10 sztuk.
Cwaniak przychodzi do mnie? Czyli co? Dostanę procent od sprzedaży? ;) Poza tym twój tok rozumowania jest zgubny: cwaniak sprzedawałby kopie więc szybko by wpadł, a moi klienci dostawali oryginały, każde wypracowanie było inne więc nigdy nie było problemów "z prawem".

A na poważnie: chyba nie zrozumiałeś co chciałem przekazać. Moim zdaniem najlepszym wykładnikiem tego czy dobrze piszesz jest to czy znajdujesz klientów na to co napisałeś. JAK trafisz do rąk czytelnika zależy tylko od ciebie. Możesz włazić w odbyt każdemu wydawcy, czekać na odpowiedzi, modlić się żeby przyjęli, wydzwaniać, mejlować albo możesz wziąć sprawy we własne ręce.

Osobiście, jeśli kiedykolwiek zdecydowałbym się "wyjść z szuflady" to spróbowałbym obu sposobów. Wtrąciłem swoje trzy grosze, bo nie uważam, że jakość artysty powinno się określać na podstawie tego jak się wydał. Powinno się patrzeć na jakość tego co wydał i na nic więcej.

Hejt na selfpublishing ze strony „tradycyjnych” trąci mi zazdrością, że ktoś potrafi brać sprawy we własne ręce podczas gdy tradycyjni muszą oddawać owoce swojej pracy pośrednikom. Ktoś wmawia, że jest lepszy, bo czegoś nie potrafi. Pomagają im wydawnictwa, które nie mogą dopuścić, że autorzy cieli pośredników. Kogoś przecież strzyc muszą...

Swoją drogą- jeśli „tradycyjni” mają taką spinę na selfpublishing to nawet nie chce myśleć co myślą o ghostwriterach ;)
MaciejŚlużyński pisze:
tsjones pisze:Czytelnictwo upada, ludzie dzięki wspaniałym rządom PO są coraz biedniejsi więc i na ksiązki nie starcza.
Szczyt bezczelności? Zagłosować na PiS i wyjechać do Anglii...

Sorry, MSPANC :evil:
Chyba cię poniosło. Nigdy nie głosowałem na AWS i cokolwiek z tego powstało. Nigdy nie głosowałem na „polskich zdrajców, pachołków rosji” czy na postkomunę. Wyjechałem z kraju, bo czułem się dymany na każdym kroku przez ludzi, którzy tkwili w tv od dwudziestu lat (dziś trzydziestu) wmawiając mi, że wszystko jest super. Miałem tego dość.
gebilis pisze: A ci co kupili, oddawali nauczycielom te prace jako swoje. Czysty plagiat - tylko autor miał zamknięte usta pieniedzmi.
I to ma być przykład dla innych autorów? :evil: Gratuluję!
Nie twierdze, że to co robiłem było moralne. Nie zmienia to jednak faktu, że jak masz talent i nie boisz się pracować to osiągniesz sukces. A jeśli twierdzisz, że to stanowi zły przykład to radzę zdjąć różowe okulary i zobaczyć co się dzieje na świecie.
Alicja Minicka pisze: Nie sztuka napisać, sztuka sprzedać :)
Sztuka napisać. Sztuka sprzedać.
gebilis pisze:(...) cel uświęca środki. Taki przekaz serwujesz młodym?
Ja wiem, że to niepopularna opinia, ale po raz kolejny- proszę zdjąć różowe okulary i spojrzeć na to jak jest zbudowany świat.
gebilis pisze: A jednak pisanie to sztuka dla wybranych.
Eee... pisanie to BYŁA sztuka dla wybranych. Jakoś tak w XIV wieku...
MaciejŚlużyński pisze:Problem niestety polega na tym, że między innymi poprzez taką "działalność gospodarczą", jak pisanie za kogoś prac z polskiego w szkole, rośnie nam pokolenie ludzi zupełnie obojętnych na piękno słowa pisanego, za to z coraz "lepszym wykształceniem".
Wydaje mi się, że wyolbrzymiasz. Problem coraz "lepszego wykształcenia" społeczeństwa leży gdzie indziej.
MaciejŚlużyński pisze: Są to zatem ludzie, którzy prawdopodobnie zarabiają więcej, niż przeciętni "zjadacze książek", ale w przeciwieństwie do nich książek nie kupują, choć ich na to z pewnością stać.
Taki już jest współczesny świat. Można się z tym pogodzić lub na to oburzać. Niczego to nie zmieni.
MaciejŚlużyński pisze: Gorzej nawet! Być może z takich osób, które pokazywały wypracowania jako swoje, choć napisał je kto inny, rodzą się rzesze zasilających kasą wydawnictwa ze współfinansowaniem. Bo przecież "pani od polskiego" zawsze chwaliła... tylko że się już zapomniało, że chwaliła pracę, a nie jej autora...
Z mojego doświadczenia wynika, że klientami osób, które piszą na zlecenie są osoby, które pisać kompletnie nie potrafią. Oni nie są klientami takich wydawnictw. Podejrzewam, że klienci wydawnictw za pieniądze mają różne motywacje i wrzucanie ich do jednego wora może być krzywdzące.
Podpisano

90
tsjones pisze:Hejt na selfpublishing ze strony „tradycyjnych” trąci mi zazdrością, że ktoś potrafi brać sprawy we własne ręce podczas gdy tradycyjni muszą oddawać owoce swojej pracy pośrednikom. Ktoś wmawia, że jest lepszy, bo czegoś nie potrafi. Pomagają im wydawnictwa, które nie mogą dopuścić, że autorzy cieli pośredników. Kogoś przecież strzyc muszą...
Wytłuściłem zdanie, do którego się odniosę.
Otóż mylisz się: nie muszą. Bardzo często chcą. Dobry wydawca będzie tak skuteczny, że autor może się skupić na pisaniu książek, a nie na byciu domokrążcą i bombardowaniu wszystkich dookoła błaganiami, żeby kupili jego książkę.
Nie zrozum mnie źle - ja nie hejtuję selfpublisherów, co najwyżej firmy na nich żerujące. Ale Twoja opinia o wydawnictwach jest błędna, wynika po prostu z braku wiedzy. Ewentualnie naczytania się właśnie selferów swoje porażki tłumaczących niechęcią do wlezienia komuś do łóżka albo podobnymi absurdami :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”