Zgadzam się z Piotrem (przepraszam, ale antynickowa jestem, nie mylić z antynickotynowa

). Przypuszczam, że udowodniono nam w ten sam sposób, jak znamy się na PR wydawniczym i że do statystycznych odbiorców literatury nie należymy. Wszak jest coś, co nas łączy

. Przed szablą bronimy się mieczem

.
Dużo czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do nowego tytułu. Nawet na spotkaniu autorskim kilka razy użyłam tego samodzielnie wymyślonego. Stanowi dla mnie taką zwyczajową nazwę książki. Ale spaliłabym nim. Teraz to wiem.
Tak samo z okładką. Ją akurat zaakceptowałam natychmiast, tylko wcześniej przez trzy miesiące trawiłam fakt, że zostałam uznana za autorkę literatury kobiecej i do tej grupy okładka będzie skierowana. Potem na okładkę i opis (na który też wpływu nie miałam), poleciały gromy w recenzjach, że sprowadza tę powieść do miana literatury niższych lotów, czytadła, harlekina, że kompletnie nie koresponduje z treścią. I byłam wściekła, że przystałam na tego rodzaju marketing.
A po kwartale, zapytałam wydawcę, jak ma się sprzedaż. I teraz już wiem, że recenzenci też by oblali test na dobrą (w sensie sprzedażowym) okładkę. też nie należą do statystycznych czytelników. Bo krzywda, którą rzekomo poczyniono mojej powieści, jednak chyba ma bezpośredni wpływ na sprzedaż. I tu "zdziwo": pozytywny. Odkąd otrzymałam wyniki, nie powiem już złego słowa na temat strategii wydawnictwa. Chociaż nadal będę się wkurzać, że w wyszukiwarce najpierw pojawia się hasło "dlaczego ona nie ma orgazmu" a dopiero poniżej "dlaczego ona barbara sęk". Matematyka mówi sama za siebie, z nią nie podyskutujesz, nie zinterpretujesz jak projekt graficzny. I czasem warto zaufać wydawcy, choćby wiązało się to z poczuciem upokorzenia czy niesprawiedliwości.
Romku, poświęcenie prawa do tytułu nie stanowi o wydawaniu za wszelką cenę, ale o uznaniu, że ja mam kompetencje jako pisarz, a wydawca jako marketingowiec. Zwłaszcza jeśli dowiadujesz się, że możemy rozmawiać, dyskutować i tylko w przypadku niemożności dojścia do kompromisu, wydawca walnie pięścią o stół i skorzysta z ustanowionego prawa, żeby dotrzymać zobowiązania o terminie publikacji.
A co do tematu głównego dyskusji, uważam, że nie ma nic złego w dzieleniu się z wydawcą pomysłami. Tylko może już na etapie, gdy zadeklarował, że chce wydać ksiązkę.
SĘK w tym, aby pisać tak, żeby odbiorca czytał trzy dni, a myślał o lekturze trzy lata.