O, dziękuję za odpowiedź. Korzystając z okazji poruszoną przeze mnie kwestię pokażę w nieco innym, chyba bardziej autentycznym świetle.
Andrzej Pilipiuk pisze:Burza pisze: Jak się czujesz podczas procesu pisania, kiedy całkowicie polegasz na swojej wyobraźni (bo chyba bez tego oddania się jej nie można napisać tego, co się chce w stopniu najwyższym?). I nie mam tutaj na myśli "jak to jest naprawdę pisać", tylko czy i jak musisz zmieniać punkty widzenia i czy to przypadkiem nie jest czymś w rodzaju dobrze kontrolowanej "paranoi".
sam nie wiem - to nie do końca tak.
siadam i stukam. Przeważnie po prostu sie stuka - przelewam to co wymysliłem na papier, oczywiście pierwotny pomysł obudowując w biegu opisem i dialogiem.
Czasem idzie bardziej gładko, napiszę wtedy więcej - 10, 15, 20, 25 stron ciurkiem. Trochę potem jestem otumaniony. jak pisałem samochodziki to w ogóle czułem się jak zombie ale to była praca np przez tydzień po 20 storn dziennie. Ekstremalne wyzwanie...
Pisząc nie tracę kontaktu z rzeczywistoscią. nie widzę kolorów nie czuję zapachów - tylko te cholerne literki i czerwone podkreslenia worda w kazdym słowie. nie przychodzą krasnoludki podpowiadać mi co ma być dalej.
oczywiście zagłębiam się w świat. Muszę mysleć w kategoriach: jak wyglada ulica po kt której idą.
w dzieciństwie gdy sobie przed snen układałem całe skomplikowane fabuły i brałem udział w wymyslanych przygodach miałem czasem wrażenie że jestem prawie na skraju - że to co wymyslam zaczyna być realną rzeczywistością. Ale nigdy nie udalo mi się dostać tam. Pare razy zdarzyo mi się na lekcji odpłynąc tak że nie kontaktowałem co dzieje się w klasie i dopiero wrzaski belfrów sprwadzały mnie na ziemie. Omamy oniryczne? Wydaje mi się ze większość uczniów tak ma

Hm. Jakby to zobrazować... Bo miałam co innego na myśli w pytaniu. Nie chodzi o "możliwość", że tworzona fikcja może zamienić rzeczywistość

. Tak więc patrzenie przez pisarską lupę na mapę wymyślonego świata jest czymś normalnym.
Jakby to zobrazować... Zróbmy coś takiego. Zacytuję, co mam pod ręką i wyjaśnię, co mnie tak gnębi.
Yennefer była bardzo piękna. W porównaniu z delikatną, bladą i raczej pospolitą urodą kapłanek i adeptek, które Ciri oglądała co dnia, czarodziejka jaśniała urodą świadomą, wręcz demonstracyjną, zaakcentowaną, podkreśloną w każdym szczególe. Jej kruczoczarne loki, kaskadą opadające na ramiona, lśniły, odbijały światło jak pawie pióra, wijąc się i falując przy każdym poruszeniu.(...)Nagle przemożnie zapragnęła mieć to, co miała Yennefer - piękną, odsłoniętą głęboko szyję, a na niej śliczną czarną aksamitkę i śliczną skrzącą się gwiazdę. Wyrównane, podkreślone węgielkiem brwi i długie rzęsy. Dumne usta. I te dwie okrągłości, unoszące się przy każdym oddechu, opięte czarną tkaniną i białą koronką...
Na ile to jest wymyślone, a na ile stanowi zniekształconą rzeczywistość? Właśnie to zniekształcanie rzeczywistości mnie tak gnębi. Nie chodzi o krasnoludki podpowiadające fabułę ani mylenie barw z zapachami. Chyba że u Ciebie jako pisarza jest inaczej

.
Olga Tokarczuk mówiła o tym, że bohaterowie jej książek to nic innego jak odpryski jej osobowości. Czytając jej książki da się to zauważyć.
Ja już trochę piszę (w sensie czasowym i w sensie jakościowym) i właśnie zastanawia mnie, czy to normalne, że świat zewnętrzny traktuję jako najlepsze źródło dla fikcji. Fikcja niejako staje się nadrzędna wobec rzeczywistych faktów, dzięki czemu może czerpać z nich to, co najbardziej uniwersalne. Przy czym to wszystko nie ma nic wspólnego z utratą kontaktu z rzeczywistością. Bo można pisać o sobie i swoim otoczeniu tak, że w konsekwencji pozostaje tylko to, co uniwersalne, co każdy człowiek może odnieść do siebie. Bo dla mnie tym jest literatura.
Dowód? Po przeczytaniu powyższego cytatu z Sapkowskiego, jakieś parę miesięcy temu to było, troszkę ułożyło mi się w głowie jako kobiecie

. Wiem, śmiesznie to brzmi. Ale myślę, że każda młoda dziewczyna poczuła się podczas lektury tego fragmentu jak Ciri - zapragnęła mieć to, co Yennefer.
Pewnie dlatego Andrzej Sapkowski jest tak popularny. Pisze o wszystkich i dla wszystkich. To trochę jak terapia przez czytanie.
Kto nie ma kobiety, nie ma duszy.