Pomyślałem, że skoro, jak mówisz, śledzisz forum od dwóch lat to zauważyłeś kilka filozoficznych dyskusji, które zdążyły przetoczyć się po "Hyde Parku" i paru innych miejscach. Nie ukrywałem, że studia mam za sobą...
Ja też nie wiem jak w Warszawie, bo tam nie studiowałem. We Wrocławiu parę osób zna się na kulturze wschodu, na roku miałem kółko chrześcijan-buddystów... Ale na historii filozofii starożytnej dalej obowiązuje ekskluzywizm interpretacyjny. Wszystko co nie sięga konceptualnego poziomu presokratyków uchodzi za zrodzone w obrębie wspólnoty egzystencjalnej, niepotrafiącej przeboleć bied kondycji ludzkiej lub niewychodzące poza opłotki racjonalnej refleksji przed-filozoficznej.
Mnie filozofia dalekiego wschodu nie pociągała i się na niej nie znam. To, co teraz powiem, to są luźne wrażenia. Propagatorzy wschodu bardzo często postępowali tak, jakby mieli rozpracowany target... Studenci filozofii to najprawdopodobniej agnostycy - więc od razu serwujemy im nieosobowe koncepcje bóstwa, duchowość nie uwikłaną w "hipostazy" bez badania faktycznego gruntu światopoglądowego. Od ludzi bardziej świadomych usłyszałem zaś, że bardzo trudno jest rzetelnie przełożyć myślenie dalekowschodnie na europejskie. Człowiek zachodu wbrew pozorom nie specjalnie ceni sobie synkretyzm i musi mieć bardzo dużo dobrej woli, by zaakceptować przypowieściowe uzasadnienia równouprawnienia wielu ścieżek. Usłyszałem raz od doktora buddysty: człowiek cierpi i uporanie się z bólem jest sprawą pierwszej wagi niby uleczenie z śmiertelnej rany po bitwie (buddyzm), ale wielość ścieżek nie ma znaczenia... Jeśli tak, to do licha, wybór najkrótszej drogi jest istotny i fałszuje ten, kto mówi, że czas nie gra żadnej roli. O wiele bardziej przypadł mi do gustu mistycyzmy wielkich monoteizmów.
Stoicy mieli ciekawą wizję świata i duchowość, ale nie powiedzieli ostatniego słowa w etyce...
Ps: a przypomniałem sobie, to chyba wydawnictwo UW niedawno wydało podręczniki do filozofii wschodu. Ale musiałbym sprawdzić...
