Dzień dobry.
: wt 21 maja 2013, 13:43
Nazywam się Tomasz.
Lat... różnie mi dają.
Mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu.
Od trzech tygodniu zasilam zacne grono osób dla których nie ma pracy w tym kraju.
Z wyjątkiem krótkich chwil rozkoszy, nie posiadam żadnego fachu w rękach.
Czyli jestem w czarnej d***e.
Kiedyś, dawno temu, uroiłem sobie, że potrafię sklecić parę zdań po polsku. No może nie do końca po polsku, bo problemy z szeroko pojętą ortografią duże, ale różnym ludziom, mniej czy bardziej, moje bazgroły przypadały do gustu. Jako młokos, bez znajomości i jakiegokolwiek wykształcenia, wkręciłem się do dużego dziennika. Na początku wielkie ŁĄŁ! Nikt w to nie wierzył, sam w to nie wierzyłem. Szybko jednak dał o sobie znać mój młodzieńczy idealizm. Uznałem, że nie mogę pisać o czym chce, ani jak chce. Że ograniczają tu moja wolność, niszczą kreatywność i zmieniają w korporacyjnego szczura. I tak, pewnego słonecznego popołudnia, wyszedłem bez słowa przed biurowiec, zapaliłem papierosa i już tam nie wróciłem. Aż dziw bierze, że wypłacili mi wierszówkę i przysłali PITa.
Potem rodziło się w mojej głowie jeszcze parę pomysłów, ale dorosłość dała znać o sobie. Proza życia podcięła mi skrzydła i przydusiła do ziemi. Praca, pieniądze, byt. Brak czasu i, mimo wszystko, wiary w siebie, zmieniły mnie w mrówę, która praktycznie już tylko w swojej głowie snuła historie o dalekich podróżach.
I tak miną wieczór i poranek, dzień pierwszy. Potem kolejny. Rok, drugi... Cały czas gdzieś tam w środku tliła się chęć, dogorywały marzenia, ale ciągle brakowało mi jakiegoś defibrylatora. Dopiero miesiąc temu wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do powrotu. Powiedziałem sobie "spróbuję ostatni raz", "teraz, albo nigdy", "to ostatni moment by pogrzebać lub urzeczywistnić marzenia". Odkurzyłem ostatnie "podrygi", pomysł sprzed jakiś trzech lat, i zacząłem na nowo rzeźbić w g****e.
Na Wasze forum zaglądam od jakiegoś czasu. Do tej pory tylko jako niemy, cierpliwy czytacz. Chyba do dziś nie byłem gotów na "literacki" coming out. A do oceny czyjegoś tekstu, choćby przez pryzmat własnego gustu, nijak się nie poczuwam. Nie jestem też znawcą rynku wydawniczego, gramatyki... No ustalmy, że jestem nikim.
Lektura waszych postów pozwoliła mi zrozumieć, że można pisać i bez przyłbicy wychodzić z tym do ludzi. Dziękuję.
Właśnie tego mi teraz potrzeba. By ktoś przeczytał chociaż fragment i merytorycznie stwierdził, że tli się w tym choć mała iskierka... albo wylał na to wiadro pomyj i zgasił gniota w zarodku. Niestety dopiero teraz wczytałem się w regulamin i dotarło, że muszę czekać miesiąc od założenia profilu. Na tyle nie mogę sobie pozwolić. Skończył mi się czas na półśrodki.
Niemniej raz jeszcze dziękuję.
Lat... różnie mi dają.
Mieszkam w Polsce, mieszkam tu, tu, tu, tu.
Od trzech tygodniu zasilam zacne grono osób dla których nie ma pracy w tym kraju.
Z wyjątkiem krótkich chwil rozkoszy, nie posiadam żadnego fachu w rękach.
Czyli jestem w czarnej d***e.
Kiedyś, dawno temu, uroiłem sobie, że potrafię sklecić parę zdań po polsku. No może nie do końca po polsku, bo problemy z szeroko pojętą ortografią duże, ale różnym ludziom, mniej czy bardziej, moje bazgroły przypadały do gustu. Jako młokos, bez znajomości i jakiegokolwiek wykształcenia, wkręciłem się do dużego dziennika. Na początku wielkie ŁĄŁ! Nikt w to nie wierzył, sam w to nie wierzyłem. Szybko jednak dał o sobie znać mój młodzieńczy idealizm. Uznałem, że nie mogę pisać o czym chce, ani jak chce. Że ograniczają tu moja wolność, niszczą kreatywność i zmieniają w korporacyjnego szczura. I tak, pewnego słonecznego popołudnia, wyszedłem bez słowa przed biurowiec, zapaliłem papierosa i już tam nie wróciłem. Aż dziw bierze, że wypłacili mi wierszówkę i przysłali PITa.
Potem rodziło się w mojej głowie jeszcze parę pomysłów, ale dorosłość dała znać o sobie. Proza życia podcięła mi skrzydła i przydusiła do ziemi. Praca, pieniądze, byt. Brak czasu i, mimo wszystko, wiary w siebie, zmieniły mnie w mrówę, która praktycznie już tylko w swojej głowie snuła historie o dalekich podróżach.
I tak miną wieczór i poranek, dzień pierwszy. Potem kolejny. Rok, drugi... Cały czas gdzieś tam w środku tliła się chęć, dogorywały marzenia, ale ciągle brakowało mi jakiegoś defibrylatora. Dopiero miesiąc temu wydarzyło się coś, co skłoniło mnie do powrotu. Powiedziałem sobie "spróbuję ostatni raz", "teraz, albo nigdy", "to ostatni moment by pogrzebać lub urzeczywistnić marzenia". Odkurzyłem ostatnie "podrygi", pomysł sprzed jakiś trzech lat, i zacząłem na nowo rzeźbić w g****e.
Na Wasze forum zaglądam od jakiegoś czasu. Do tej pory tylko jako niemy, cierpliwy czytacz. Chyba do dziś nie byłem gotów na "literacki" coming out. A do oceny czyjegoś tekstu, choćby przez pryzmat własnego gustu, nijak się nie poczuwam. Nie jestem też znawcą rynku wydawniczego, gramatyki... No ustalmy, że jestem nikim.
Lektura waszych postów pozwoliła mi zrozumieć, że można pisać i bez przyłbicy wychodzić z tym do ludzi. Dziękuję.
Właśnie tego mi teraz potrzeba. By ktoś przeczytał chociaż fragment i merytorycznie stwierdził, że tli się w tym choć mała iskierka... albo wylał na to wiadro pomyj i zgasił gniota w zarodku. Niestety dopiero teraz wczytałem się w regulamin i dotarło, że muszę czekać miesiąc od założenia profilu. Na tyle nie mogę sobie pozwolić. Skończył mi się czas na półśrodki.
Niemniej raz jeszcze dziękuję.