Cóż, są różnesz szkoły.
Mój znajomy nie-fan kryminałów, uważał że nie ma sensu ich czytać, bo na koniec i tak zawsze woźny jest mordercą.
Według innej szkoły podejrzany jest zawsze w kapeluszu.
Pierwsze wersja kojarzy mi się ze złotą erą kryminałów PRLu gdzie spekulant rozbija odważnikiem od wagi szalkowej głowę wzorowej przedstawicielki klasy robotniczej - kierowniczki warzywniaka.
Stawiam zatem na wersję drugą.
Sprawcą jest niepozorny i początkowo uroczy dżentelmen w kapeluszu z nadmiernym, acz nieszkodliwym upodobaniem do koniaku, który w pierwszym akcie przemyka jedynie jako element literackigo tła, niemal nie występując w partiach dialogowych - z wyjątkiem niezręcznego "pardon" po potrąceniu głównej bohaterki, z powodu zachwiania się na schodkach do restauracji na rynku. Jego zachwiania, nie jej - w czym oczywiście ma swój udział wspomniany wcześniej koniak.
Zgadłem, prawda?

Jako pisarz odpowiadam jedynie za pisanie.
Za czytanie winę ponosi czytelnik.