O odwadze, poświęceniu... [oniryczny absurd :P]
: ndz 16 lis 2008, 21:23
Opowiadanie z cyklu „Oniryczna podróż w głąb życiowej agonii” lub, jak kto woli - „Co do diaska brał autor pisząc to?”.
„O odwadze, poświęceniu, pasji i innych tego typu głupotach”
Wstaję z kanapy… nie, to nie kanapa. To antyczna sofa a ja… ja znajduję się w pomieszczeniu, które zostało zaprojektowane przez człowieka mającego w pogardzie minimalizm. Jestem w jednej z tych wspaniałych posiadłości francuskiej arystokracji z końca XVIII wieku.
Słyszę jakieś odgłosy z dołu, więc zaczynam szukać ich źródła. Na parter schodzę olbrzymimi marmurowymi schodami, a moja dłoń ślizga się po idealnie wygładzonej poręczy. U podnóża majestatycznych schodów widzę malarza uwijającego się z pędzlem, jest poganiany przez siedzącą przed nim postawną kobietę na kolanach, której ujada małe kudłate ścierwo przypominające mi o niemiłosiernym bólu głowy. Podchodzę do malarza i spoglądam na płótno. Widzę odchudzoną wersję pani domu, zapewne zleceniodawcy, oraz cudownie odmienionego małego kundla, który jest teraz szlachetnym psem myśliwskim.
- Troszkę ten obraz przekłamany panie artysto – zagaduję.
- Pani domu tak sobie zażyczyła. A pan to kto?
No właśnie… kto ja jestem?
- Jestem podróżnikiem, albo inaczej, jestem pustelnikiem, który pewnego dnia złamał wszystkie swoje przysięgi.
- Dlaczego je pan złamał? – malarz zwrócił się twarzą w moją stronę, jednak krzyki kobiety nie pozwalają mu zapomnieć o płótnie. Co jakiś czas spogląda raz na płótno, raz na mnie, czekając na odpowiedź.
- Dlaczego je złamałem? Prawdopodobnie dlatego, że jestem tylko człowiekiem. A pan, dlaczego pan maluje obrazy jakimś podrzędnym, zmanieryzowanym arystokratom? Przecież ma pan talent.
- Talent może i mam, ale od dwóch dni mój żołądek nie zaznał żadnej strawy. Ta tu, buchająca ogniem niczym smok, matrona płaci nieliche pieniądze.
- Zatem kupiła cię?
- Nie, kupiła jedynie moje płótno, farby, pędzel i ruchy ręki. Nic więcej.
- Kupiła cię. Kupiła twoje myślenie, twój styl i twoją wyobraźnie.
- Możliwe… nawet jeżeli, nie zamierzam z powodu własnych, czy też pańskich ambicji zdychać pod mostem.
- Zatem giń – cedzę przez zęby.
Zza pazuchy wyciągam rewolwer. Taki sam, jaki miał najszybszy wymyślony przeze mnie rewolwerowiec. Pociągam za spust i widzę jak mózg sprzedajnego artysty ląduje na płótnie, tworząc sztukę nowoczesną. Zamożna matrona krzyczy i wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Strzelam też do niej i nie chybiam. Nigdy nie chybiam, bo zawsze chcę trafić. Został jeszcze ujadający kundel. Odkładam pistolet, zakasam rękawy i podchodzę do niezrównoważonego czworonoga. Nie odmawiam sobie tej przyjemności i morduję go gołymi rękoma. Nastaje błogosławiona cisza i spokój. Nagle, przez masywne drzwi wejściowe wchodzi Ten, Którego Kule Się Nie Imają – Nieuchwytny Jack.
- No, no… wyrobiłeś się młody, masz pewną rękę i celne oko.
- Nie tak celne jak Ty Jack – dopowiadam zawstydzony.
- Bo to jest moje oko, a oko Nieuchwytnego Jacka może mieć tylko Nieuchwytny Jack.
- Wiem, jesteś przecież najszybszym rewolwerowcem na świecie.
- Tak, ale nawet najszybszy rewolwerowiec na świecie potrzebuje czasem pomocy. Banda Masona uciekła z więzienia zabijając po drodze szeryfa i czterech strażników. Musisz mi pomóc uratować świat Pustelniku.
- Przykro mi Jack, ale nie mogę.
- A dlaczegóż to?
- Rano muszę wstawać do pracy.
- Nie możesz.
- Ale gdzie się wtedy podzieję?
- Coś ci znajdę. Pamiętasz Marry Lou?
- Tą z saloonu z Preacher’s Corner? Pamiętam.
- Jest teraz siostrą przełożoną w zamkniętym klasztorze.
- Co? Marry Lou zakonnicą? – zapytałem lekko rozbawiony.
- Cztery lata temu, wlewając whisky Tedowi Callahanowi, Mary zauważyła na dnie szklanki twarz Jezusa i uznała, że to znak od Boga.
- Marry zawsze była oryginalna – odpowiedziałem śmiejąc się przy tym dość głośno.
- A jaki ty byś był, jakby banda Masona wymordowała ci całą rodzinę?
- Zostałbym pustelnikiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy pustelnik ma mroczną przeszłość.
- Ty też?
- Owszem. Moja jest najmroczniejsza.
- Opowiadaj druhu.
- Nie dzisiaj Jack – odpowiadając memu doskonałemu towarzyszowi broni, wskazałem palcem martwe ciała malarza i kobiety.
- Masz rację Pustelniku, musimy się stąd wynosić zanim zjawią się sępy.
Wyszliśmy przez drzwi frontowe i momentalnie znaleźliśmy się w zamkniętym klasztorze. Przeszliśmy wąskim korytarzem do pokoju siostry przełożonej. Nie poznałem Marry Lou. Nie była już lekko trzepniętą prostytutką… teraz była całkowicie pieprzniętą zakonnicą.
- Witaj Marry – Jack przywitał się ze znajomą i zaraz potem przedstawił mnie.
- A więc to jest ten Pustelnik.
- Tak, to Pustelnik z najmroczniejszą przeszłością, przyszliśmy do ciebie prosić o schronienie dla niego na jakiś czas.
Siostra Marry Lou zastanawiała się przez chwilę, po czym uradowana odpowiedziała: - Właśnie przypomniałam sobie, że mamy wolne miejsce pokoju dla pustelników z najmroczniejszą przeszłością, czy coś takiego odpowiadałoby ci Pustelniku?
- Tak siostro przełożona, byłbym bardzo wdzięczny.
- Jaka tam siostro. Mów mi Marry Lou – odpowiedziała uradowana Marry.
- No to wszystko załatwione – dodał nie mniej zadowolony Jack – Teraz możemy świętować, mój nos wyczuwa duże stężenie procentów w sejfie za obrazem najświętszej panienki.
- Powinnam była zapamiętać, że nic nie umknie uwadze Nieuchwytnego Jacka – rozradowana Marry podeszła do obrazu ulokowanego na ścianie za jej plecami, odsunęła go i z sejfu wyjęła cztery butelki whisky.
Resztę dnia spędziliśmy na rozpracowywaniu trunku i śpiewaniu. Cały klasztor rozbrzmiewał tej nocy przepitą wersją „Starego McDonalda”.
Wstaliśmy razem z Jackiem dopiero o dziesiątej rano. Miałem niesamowitego kaca i czułem, że głowa mi zaraz eksploduje. Jack był przyzwyczajony, ale też go nieźle sponiewierało. Z kolei Marry Lou była nie do zdarcia. Wstała o piątej i na lekkim rauszu pędem udała się na różaniec.
- Co teraz Jack? – zapytałem.
- Musimy znaleźć coś do picia.
Mieliśmy szczęście, nieopodal klasztoru był kościół, bardzo przyjazny dla podróżnych. W przedsionku były ustawione misy z wodą, dla ewentualnych spragnionych. Po wypiciu całej wody oburzony ksiądz wyrzucił nas ze swojego przybytku. Może trzeba było zapłacić? Mniejsza z tym. Po wyjściu z kościoła udaliśmy się na zachód.
- Jack, wrócimy do klasztoru?
- Nie.
- To po jaką cholerę załatwialiśmy nocleg?
- Nocleg był tylko pretekstem, miałem ochotę na whisky a do saloonu długa droga.
- Dobra. To co teraz?
- Musimy załatwić bandę Masona i uratować świat.
- Masz jakiś plan?
- Tak, wybić bydlaków.
- Okej! – wykrzyknąłem uradowany, starając się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonywująco.
Doszliśmy do „nigdy nie zdobytej góry”, żeby się podszkolić zastosowaliśmy metodę morderczego treningu, który zagwarantowałby nam zwycięstwo nad bandą Masona.
Po piętnastu latach byliśmy gotowi.
Zapytaliśmy biednego Peruwiańczyka o drogę do kryjówki Masona, a ten za drobną opłatą (dwa barany i pół dziewicy), dał nam plany całej działki wraz z „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika”.
Z Jackiem postanowiliśmy, że musimy zaskoczyć przeciwnika, bo ten dysponował przewagą liczebną. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie się do tego nadawało „ukryte podziemne przejście odpowiednie do zaskoczenia przeciwnika”.
Pod osłoną nocy przeszliśmy „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika” i… zostaliśmy złapani. Mason i jego osiemdziesięciu ośmiu zbirów, podziurawili nas jak sito.
ZłE ZAKOńCZENIE
Umierając dławiliśmy się własną krwią.
- To nie tak miało być Pustelniku.
- Wiem Jack.
- Spróbujemy innym razem.
- Nie będzie innego razu Jack.
- A dlaczegóż to?
- Bo umieramy.
- Psia krew… - zaklął cicho Jack.
DOBRE ZAKOńCZENIE
Stary zły Mason stał nad nami i patrzył jak hektolitry naszej krwi wsiąkają w wysuszone drewno desek podłogowych.
- Pustelniku, zawiedliśmy – wymamrotał umierający Jack.
- O nie Jack! Nie pozwolę na to!
Odchyliłem swój kowbojski płaszcz i pozwoliłem Masonowi i jego bandzie nacieszyć oczy widokiem dziesięciu lasek dynamitu przytwierdzonych do mojego torsu.
- Gińcie bydlaki! – krzyknęliśmy z Jackiem uradowani, gdy zapalałem lont. Staraliśmy się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonywująco.
Zginęliśmy, ale uwolniliśmy świat od Masona i od osiemdziesięciu ośmiu bardzo groźnych zbirów Masona. Farmer, który w pobliżu wypasał bydło powiedział, cytuję: „Niezła rozpierducha to była, ale pół stada mi spierniczyło i teraz muszę oddać Jimmy’ego i Doris do sierocińca, bo nie mam pieniędzy, żeby ich wyżywić. W ogóle zbliża się ciężki okres dla naszej rodziny…”
Szkoda, że nie widziałem tej spektakularnej eksplozji. Ale za to dostaliśmy Ordery Odwagi wykonane ze szczerego złota, burmistrz Preacher’s Corner zawiesił je osobiście na naszych mogiłach. Co z tego, że jakiś pieprzony złodziej ukradł je tego samego dnia.
Byliśmy bohaterami, Nieuchwytny Jack i ja – Pustelnik.
„O odwadze, poświęceniu, pasji i innych tego typu głupotach”
Wstaję z kanapy… nie, to nie kanapa. To antyczna sofa a ja… ja znajduję się w pomieszczeniu, które zostało zaprojektowane przez człowieka mającego w pogardzie minimalizm. Jestem w jednej z tych wspaniałych posiadłości francuskiej arystokracji z końca XVIII wieku.
Słyszę jakieś odgłosy z dołu, więc zaczynam szukać ich źródła. Na parter schodzę olbrzymimi marmurowymi schodami, a moja dłoń ślizga się po idealnie wygładzonej poręczy. U podnóża majestatycznych schodów widzę malarza uwijającego się z pędzlem, jest poganiany przez siedzącą przed nim postawną kobietę na kolanach, której ujada małe kudłate ścierwo przypominające mi o niemiłosiernym bólu głowy. Podchodzę do malarza i spoglądam na płótno. Widzę odchudzoną wersję pani domu, zapewne zleceniodawcy, oraz cudownie odmienionego małego kundla, który jest teraz szlachetnym psem myśliwskim.
- Troszkę ten obraz przekłamany panie artysto – zagaduję.
- Pani domu tak sobie zażyczyła. A pan to kto?
No właśnie… kto ja jestem?
- Jestem podróżnikiem, albo inaczej, jestem pustelnikiem, który pewnego dnia złamał wszystkie swoje przysięgi.
- Dlaczego je pan złamał? – malarz zwrócił się twarzą w moją stronę, jednak krzyki kobiety nie pozwalają mu zapomnieć o płótnie. Co jakiś czas spogląda raz na płótno, raz na mnie, czekając na odpowiedź.
- Dlaczego je złamałem? Prawdopodobnie dlatego, że jestem tylko człowiekiem. A pan, dlaczego pan maluje obrazy jakimś podrzędnym, zmanieryzowanym arystokratom? Przecież ma pan talent.
- Talent może i mam, ale od dwóch dni mój żołądek nie zaznał żadnej strawy. Ta tu, buchająca ogniem niczym smok, matrona płaci nieliche pieniądze.
- Zatem kupiła cię?
- Nie, kupiła jedynie moje płótno, farby, pędzel i ruchy ręki. Nic więcej.
- Kupiła cię. Kupiła twoje myślenie, twój styl i twoją wyobraźnie.
- Możliwe… nawet jeżeli, nie zamierzam z powodu własnych, czy też pańskich ambicji zdychać pod mostem.
- Zatem giń – cedzę przez zęby.
Zza pazuchy wyciągam rewolwer. Taki sam, jaki miał najszybszy wymyślony przeze mnie rewolwerowiec. Pociągam za spust i widzę jak mózg sprzedajnego artysty ląduje na płótnie, tworząc sztukę nowoczesną. Zamożna matrona krzyczy i wygląda jakby miała zaraz zemdleć. Strzelam też do niej i nie chybiam. Nigdy nie chybiam, bo zawsze chcę trafić. Został jeszcze ujadający kundel. Odkładam pistolet, zakasam rękawy i podchodzę do niezrównoważonego czworonoga. Nie odmawiam sobie tej przyjemności i morduję go gołymi rękoma. Nastaje błogosławiona cisza i spokój. Nagle, przez masywne drzwi wejściowe wchodzi Ten, Którego Kule Się Nie Imają – Nieuchwytny Jack.
- No, no… wyrobiłeś się młody, masz pewną rękę i celne oko.
- Nie tak celne jak Ty Jack – dopowiadam zawstydzony.
- Bo to jest moje oko, a oko Nieuchwytnego Jacka może mieć tylko Nieuchwytny Jack.
- Wiem, jesteś przecież najszybszym rewolwerowcem na świecie.
- Tak, ale nawet najszybszy rewolwerowiec na świecie potrzebuje czasem pomocy. Banda Masona uciekła z więzienia zabijając po drodze szeryfa i czterech strażników. Musisz mi pomóc uratować świat Pustelniku.
- Przykro mi Jack, ale nie mogę.
- A dlaczegóż to?
- Rano muszę wstawać do pracy.
- Nie możesz.
- Ale gdzie się wtedy podzieję?
- Coś ci znajdę. Pamiętasz Marry Lou?
- Tą z saloonu z Preacher’s Corner? Pamiętam.
- Jest teraz siostrą przełożoną w zamkniętym klasztorze.
- Co? Marry Lou zakonnicą? – zapytałem lekko rozbawiony.
- Cztery lata temu, wlewając whisky Tedowi Callahanowi, Mary zauważyła na dnie szklanki twarz Jezusa i uznała, że to znak od Boga.
- Marry zawsze była oryginalna – odpowiedziałem śmiejąc się przy tym dość głośno.
- A jaki ty byś był, jakby banda Masona wymordowała ci całą rodzinę?
- Zostałbym pustelnikiem.
- Dlaczego?
- Bo każdy pustelnik ma mroczną przeszłość.
- Ty też?
- Owszem. Moja jest najmroczniejsza.
- Opowiadaj druhu.
- Nie dzisiaj Jack – odpowiadając memu doskonałemu towarzyszowi broni, wskazałem palcem martwe ciała malarza i kobiety.
- Masz rację Pustelniku, musimy się stąd wynosić zanim zjawią się sępy.
Wyszliśmy przez drzwi frontowe i momentalnie znaleźliśmy się w zamkniętym klasztorze. Przeszliśmy wąskim korytarzem do pokoju siostry przełożonej. Nie poznałem Marry Lou. Nie była już lekko trzepniętą prostytutką… teraz była całkowicie pieprzniętą zakonnicą.
- Witaj Marry – Jack przywitał się ze znajomą i zaraz potem przedstawił mnie.
- A więc to jest ten Pustelnik.
- Tak, to Pustelnik z najmroczniejszą przeszłością, przyszliśmy do ciebie prosić o schronienie dla niego na jakiś czas.
Siostra Marry Lou zastanawiała się przez chwilę, po czym uradowana odpowiedziała: - Właśnie przypomniałam sobie, że mamy wolne miejsce pokoju dla pustelników z najmroczniejszą przeszłością, czy coś takiego odpowiadałoby ci Pustelniku?
- Tak siostro przełożona, byłbym bardzo wdzięczny.
- Jaka tam siostro. Mów mi Marry Lou – odpowiedziała uradowana Marry.
- No to wszystko załatwione – dodał nie mniej zadowolony Jack – Teraz możemy świętować, mój nos wyczuwa duże stężenie procentów w sejfie za obrazem najświętszej panienki.
- Powinnam była zapamiętać, że nic nie umknie uwadze Nieuchwytnego Jacka – rozradowana Marry podeszła do obrazu ulokowanego na ścianie za jej plecami, odsunęła go i z sejfu wyjęła cztery butelki whisky.
Resztę dnia spędziliśmy na rozpracowywaniu trunku i śpiewaniu. Cały klasztor rozbrzmiewał tej nocy przepitą wersją „Starego McDonalda”.
Wstaliśmy razem z Jackiem dopiero o dziesiątej rano. Miałem niesamowitego kaca i czułem, że głowa mi zaraz eksploduje. Jack był przyzwyczajony, ale też go nieźle sponiewierało. Z kolei Marry Lou była nie do zdarcia. Wstała o piątej i na lekkim rauszu pędem udała się na różaniec.
- Co teraz Jack? – zapytałem.
- Musimy znaleźć coś do picia.
Mieliśmy szczęście, nieopodal klasztoru był kościół, bardzo przyjazny dla podróżnych. W przedsionku były ustawione misy z wodą, dla ewentualnych spragnionych. Po wypiciu całej wody oburzony ksiądz wyrzucił nas ze swojego przybytku. Może trzeba było zapłacić? Mniejsza z tym. Po wyjściu z kościoła udaliśmy się na zachód.
- Jack, wrócimy do klasztoru?
- Nie.
- To po jaką cholerę załatwialiśmy nocleg?
- Nocleg był tylko pretekstem, miałem ochotę na whisky a do saloonu długa droga.
- Dobra. To co teraz?
- Musimy załatwić bandę Masona i uratować świat.
- Masz jakiś plan?
- Tak, wybić bydlaków.
- Okej! – wykrzyknąłem uradowany, starając się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonywująco.
Doszliśmy do „nigdy nie zdobytej góry”, żeby się podszkolić zastosowaliśmy metodę morderczego treningu, który zagwarantowałby nam zwycięstwo nad bandą Masona.
Po piętnastu latach byliśmy gotowi.
Zapytaliśmy biednego Peruwiańczyka o drogę do kryjówki Masona, a ten za drobną opłatą (dwa barany i pół dziewicy), dał nam plany całej działki wraz z „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika”.
Z Jackiem postanowiliśmy, że musimy zaskoczyć przeciwnika, bo ten dysponował przewagą liczebną. Zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie się do tego nadawało „ukryte podziemne przejście odpowiednie do zaskoczenia przeciwnika”.
Pod osłoną nocy przeszliśmy „ukrytym podziemnym przejściem odpowiednim do zaskoczenia przeciwnika” i… zostaliśmy złapani. Mason i jego osiemdziesięciu ośmiu zbirów, podziurawili nas jak sito.
ZłE ZAKOńCZENIE
Umierając dławiliśmy się własną krwią.
- To nie tak miało być Pustelniku.
- Wiem Jack.
- Spróbujemy innym razem.
- Nie będzie innego razu Jack.
- A dlaczegóż to?
- Bo umieramy.
- Psia krew… - zaklął cicho Jack.
DOBRE ZAKOńCZENIE
Stary zły Mason stał nad nami i patrzył jak hektolitry naszej krwi wsiąkają w wysuszone drewno desek podłogowych.
- Pustelniku, zawiedliśmy – wymamrotał umierający Jack.
- O nie Jack! Nie pozwolę na to!
Odchyliłem swój kowbojski płaszcz i pozwoliłem Masonowi i jego bandzie nacieszyć oczy widokiem dziesięciu lasek dynamitu przytwierdzonych do mojego torsu.
- Gińcie bydlaki! – krzyknęliśmy z Jackiem uradowani, gdy zapalałem lont. Staraliśmy się przy tym wypaść bardzo amerykańsko i przekonywująco.
Zginęliśmy, ale uwolniliśmy świat od Masona i od osiemdziesięciu ośmiu bardzo groźnych zbirów Masona. Farmer, który w pobliżu wypasał bydło powiedział, cytuję: „Niezła rozpierducha to była, ale pół stada mi spierniczyło i teraz muszę oddać Jimmy’ego i Doris do sierocińca, bo nie mam pieniędzy, żeby ich wyżywić. W ogóle zbliża się ciężki okres dla naszej rodziny…”
Szkoda, że nie widziałem tej spektakularnej eksplozji. Ale za to dostaliśmy Ordery Odwagi wykonane ze szczerego złota, burmistrz Preacher’s Corner zawiesił je osobiście na naszych mogiłach. Co z tego, że jakiś pieprzony złodziej ukradł je tego samego dnia.
Byliśmy bohaterami, Nieuchwytny Jack i ja – Pustelnik.