Och, nie, nie mogę zawieźć pani M.!

Ale może z tymi kontaktami z Absolutem nie przesadzajmy - ja słabą główkę mam raczej.
A z tym kujonem to wiesz... Nauką nie muszę się martwić, jak... kuję. Jak nie mam czasu na kucie, to nie kuję. I tu mamy problem.
Na szczęście na razie chyba nie taki znowu wielki.
W każdym razie wielkie dzięki za doping (tfu! stalking), Chii
Dzień trzeci
Dzisiaj produktywnie. Posunęłam się porządnie w redakcji tekstu, a nowe opowiadanie wzbogaciło się o coś koło
7400 znaków.
Fabularnie idzie nieźle. Powoli zaczyna się intryga, pierwsze punkty zaczepienia już wplecione w fabułę - i to całkiem gładko. Jakoś tak ładnie poszło, że w miarę pisania miejsce dla pewnych istotnych szczególików samo się znalazło. To pozytywnie.
Kolejny pozytyw to fakt, że powoli cała fabuła zaczyna mi się klarować w głowie. Pisząc pierwsze zdania miałam tylko pomysł na motyw, wokół którego chcę to osnuć i jedną scenę, do której jeszcze daleko
Ale ja tak zwykle mam.
Mam wrażenie natomiast, że maraton wywiera na mnie także lekko negatywny wpływ. Niestety.
Na razie nie umiem sprecyzować. Ale jakoś myślenie o "limicie" wpływa na sposób prowadzenia myśli w trakcie pisania. Coś jest inaczej. Mam wrażenie, jakbym się gdzieś spieszyła (chociaż niby poza regularnością moje tempo raczej nie uległo zmianie), a co za tym idzie, była mniej staranna. Wiadomo, że pierwsza wersja tekstu to wersja surowa, ale nie chciałabym dostać jakiegoś pospiesznie nastukanego, niespójnego potworka.
No ale cóż. Eksperyment niech trwa. Dziś już tylko pomyślę przed snem nad dalszą częścią opowieści, a ewentualnie jutro przeczytam dotychczas powstały fragment i się poważnie nad tym zastanowię.