Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
Tekst C
Tam gdzie zalegają śniegi
WWWWymiotował, jednocześnie łaknąc powietrza, jak spragniony wody. Głowa, płuca, żyły pulsowały, nawet gałki oczne zdawały się rytmicznie rozszerzać i maleć. Co chwila podbiegał do niego Hans, szarpał go, wrzeszczał coś do ucha, krztusił się przy tym i sapał jak stara lokomotywa. Mdłości minęły i Johan dostrzegł we mgle Rudolfa, który klęczał na śniegu i rękami opatulonymi w łapawice przegarniał biały puch. Właśnie podszedł do niego Hans i spoliczkował. Johan usłyszał jego słowa:
WWW- Nie odkopiesz go! Weź się w garść! Trzeba ratować tamtych, za długo już czekamy…– Przerwał, bo dostał zadyszki.
WWWJohan spojrzał na żółtą plamę na śniegu, nieopodal miejsca gdzie stał. Pomyśleć, że załatwienie potrzeby fizjologicznej może uratować komuś życie. Rozejrzał się wokoło – otulała go mgła, było cicho, wręcz grobowo i piekielnie zimno. Rudolf płakał, Hans dalej łapał oddech, obok leżały dwa plecaki. Tylko tyle zdążył uratować Hans, gdy zorientował się, że na namiot idzie lawina. Rudolfowi też udało się wyskoczyć na zewnątrz, a Johan w tym czasie sikał. Stary Walzenbach, który od wczoraj czuł się źle i spał, nie miał tyle szczęścia.
WWW- Rudolf! – mówił Hans – zejdziesz do niższego obozu i powiesz, co tu się stało. Grupa uderzeniowa pewnie już wycofała się z plateau pod Nanga Parbat, ale wciąż są wysoko, pewnie w V obozie. Są z nimi sirdarzy. Ja z Johannesem idę na pomoc.
WWW- Co? – zapytał Johan. Został zignorowany.
WWW- Idź! I jeśli nie wrócimy, zaznacz na potrzeby przyszłych wypraw, że być może należałoby omijać Rakhiota z daleka, bo ten skurwysyn ciska w nas tylko lawinami. Trzeba szukać innej drogi.
WWWRudolf wziął z plecaka co potrzebował. Johan oszołomiony ubierał raki, choć w kopnym śniegu nie były mu na razie potrzebne.
WWW- A teraz słuchaj, młody. – Hans podetknął mu pod nos zwój liny. Szorstkie włókna podrażniły odmarzającą skórę. – To jest przysięga, rozumiesz?
WWWPokręcił głową.
WWW- Lina... to symbol. Bezwarunkowa wierność drugiemu człowiekowi. W tym jest cały nasz kodeks moralny, który potwierdzisz, wiążąc się ze mną.
WWW- A... a jeśli przetnę linę?
WWWOczy Hansa, tego skrytego i wyobcowanego Bawarczyka, jakby zajaśniały.
WWW- Twoja wola, młody, jeśli chcesz możesz zejść na dół, złapać misia pandę i zapychać go w dupę, ale coś ci powiem - jesteś jednym z nas, taki sam jak ja, jak ci na górze. Stracony dla świata w dolinach. Jeśli teraz stchórzysz, nie będziesz mógł dłużej z tym żyć.
WWWJohan spojrzał nad ramieniem kolegi. Rudolf zaczął już schodzić w dół i po kilku krokach znikł we mgle.
WWW- Rozumiesz, co mówię?
WWW- Ta...Tak.
WWWGdy Johan się wiązał, Bawarczyk mówił dalej:
WWW- Tam, gdzie idziemy, nie ma absolutnie żadnego życia. To przerażające, że natura przy całej swej doskonałości, mimo upływu milionów lat, nie stworzyła organizmu, który by bytował w tych warunkach. Człowiek odczuwa tam... jakiś pierwotny lęk, który nakazuje mu zbiegać na dół. Odczuwa go każdą komórką ciała.
WWWJohan zastanawiał się, czy jego partner nie bredzi. W każdym razie, biorąc pod uwagę sytuację i warunki, miał prawo oszaleć. Wszyscy tu mogą postradać zmysły.
WWW- Gotowy?
WWW- Zaczekaj, Hans. Czy to jest normalne? To, że w ogóle tu jesteśmy?
WWWHans owinął twarz chustą, a na oczy nasunął gogle, więc jego mimika pozostała zakryta, jedynie głos zdradzał, że jest cały czas tak samo podniecony:
WWW- Osobiście uważam, że jesteśmy chorzy psychicznie. – Zza chusty dobiegł jakby śmiech. - To igrzyska.
WWWRuszył wolnym krokiem przed siebie. Johan patrzył, jak zwoje liny między nimi prostują się.
WWW- Słucham?
WWW- Igrzyska. Starożytni Grecy organizowali je, by w jakiś sposób zbliżyć się do bogów. Przez swą sprawność fizyczną, chcieli im pokazać, że są ich warci. Bogowie zapewne uznaliby to za świętokradztwo. My po prostu rzucamy wyzwanie górom, jakbyśmy chcieli im coś udowodnić. Wznosimy się przed nimi na granice ludzkich możliwości, a one patrzą niewzruszone.
WWWJohan chciał coś odpowiedzieć, ale musiał iść. Po kilkudziesięciu krokach nie było już mowy, by wykrztusił z siebie cokolwiek. Kopny śnieg dało się pokonać tylko na czworaka, a cały czas wisiało nad nimi widmo lawin. Trasa wiodła w górę Rakhiota, by w szczytowym odcinku wytrawersować wierzchołek i zejść na lodowe plateau pod Nanga Parbat. Według wszystkich wcześniejszych wypraw, była to jedyna możliwa droga zdobycia szczytu. Tyle, że te wcześniejsze były nieudane.
WWWJohanowi odmarzały dłonie, mimo dwóch rękawiczek i łapawic. Non stop myślał o piekących palcach, pocieszał się jednak, że nie jest źle, póki je czuje. Stopy na razie nie marzły, przynajmniej kiedy szedł, ale czuł w nich wyraźną wilgoć. Od czterech dni nie ściągał butów. Wiedział, że jest kwestią czasu, gdy pojawią się objawy stopy okopowej i zastanawiał się, jak bardzo to boli.
WWWJedynie ciągły marsz dawał szanse przetrwania, albo przynajmniej złudzenie, że nie czeka się bezczynnie na zrządzenia losu. Tyle, że szli w złym kierunku – do góry.
WWWZa skalnym załomem, który obeszli, było coraz gorzej. Tam szalał huraganowy wicher miotający tabunami śniegu, jak morskimi falami. Himalaiści nie widzieli się nawzajem, choć szli od siebie parenaście metrów. Hans zakładał szlak, ale nim Johan przeszedł dzielącą ich długość liny, ślady ulegały zatarciu. Obu dręczył obrzęk gardła, z każdym kwadransem coraz bardziej doskwierające było pragnienie. Szli już może od pięciu godzin, mozolnie wznosząc się niezbyt stromym zboczem, idąc na spotkanie furii Himalajów. Powietrze było coraz bardziej rozrzedzone. Stawali co dziesięć, dwanaście kroków. Wtedy Johan zaczął zauważać, że Hans słabnie. Gdy lina między nimi kładła się na śniegu, znaczyło to, że Bawarczyk przystanął, podczas, gdy Johan wciąż miał dość oddechu by zrobić jeszcze trzy kroki.
WWWDla nowicjusza niepojęte było, jak jego partner odnajduje drogę. Bawarczyk szedł tędy tylko raz, dwa dni temu.
WWWMaszerowali siedem godzin. Gardła obrzękły im od wysokości i pragnienia. Nic nie jedli i nie pili. Zaczęły się halucynacje – stany otępienia i apatii poprzeplatane jakąś dziwną obojętnością, a nawet przyjemnością.
WWW- I co młody, to dziewczyna ciebie rzuciła, czy ty ją?
WWW- Słucham? – Johan nie zapamiętał, czy wypowiedział to pytanie, czy tylko pomyślał.
WWWGłos kontynuował:
WWW- Głupi miałeś pomysł na ucieczkę od rzeczywistości. Trzeba było pójść do Legii Cudzoziemskiej, od kuli przynajmniej szybko się umiera.
WWW- Nie, nie, nie – walczył z głosem.
WWWW tym czasie Hans na dobre stanął. Zdjął chustę z twarzy i patrzył na wskazania altimetru.
WWW- To tutaj. Obóz V. – Miał szorstki głos, mówienie wyraźnie sprawiało mu ból.
WWWSiedem godzin odcisnęło na Bawarczyku straszliwe piętno, wyglądał, jakby miał wyzionąć ducha, oczy jednak miał pełne spokoju.
WWW- Hans, tu nic nie ma. – Johan mówił mu wprost do ucha. – Może pobłądziliśmy?
WWW- Skała! – jego partner ruszył w stronę ledwo widocznej grzędy skalnej. Śnieg się na niej nie osadzał, bo wywiewał go wiatr. Leżał tam przymarznięty Pintso Nurbu, tragarz. Poznali go po kolorowej kurtce.
WWW- Boże, tu nic nie żyje. – Johan wyszeptał.
WWW- Podejdziemy jeszcze kawałek, dobrze?
WWWZgodził się obojętny.
WWWDo VI obozu, tuż przy podszczytowym plateau, droga wiodła oblodzonym i bardziej stromym zboczem. Nurbu ją przebył, ale namiot pewnie zniosła wcześniej lawina. Co z resztą?
WWWSzli mozolnie na to na przednich to na bocznych zębach raków, w rytmie: „czekan, noga, noga, czekan, noga, noga” i tak w nieskończoność. Johan zupełnie pogrążył się w apatii. Raz zęby nie chwyciły twardego lodu i w ostatniej chwili złapał równowagę opierając się na czekanie. Mało brakowało, a pociągnąłby partnera w dół. Nie stosowali asekuracji, więc lina właściwie tylko stwarzała ryzyko, aniżeli zabawiała od śmierci.
WWWDotarli do krótkiego kominka, zaporęczowanego przez grupę uderzeniową. Na oblodzonej linie wisiało ciało. Smutny widok – łopotało na huraganowym wietrze, przypięte lonżą do poręczówki. Czapkę gdzieś zawieruszyło. Himalaiści poznali skute lodem azjatyckie rysy twarzy – poczciwy sirdar Taszi zgasł w trakcie pokonywania banalnej trudności w skale.
WWW- Wracamy! Reszta nie żyje. Tego się nie da przeżyć. Wracamy. – Johan postarał się, by zabrzmiało to jak rozkaz.
WWWHans bez słowa zawrócił.
WWW- Zejdziemy, młody, zejdziemy! – wykrzyczał przez zamieć, gdy dzieliła ich cała długość liny.
WWWPowrót był katorgą. Czerń nocy powoli wkradała się w szarość zamieci. Teraz Hans wyraźnie błądził. Nie odnalazł już grzędy z ciałem Nurbu, a że wychodząc nie spisywali szczegółów topograficznych wespół ze wskazaniami altimetru, szli na ślepo. Zresztą i tak nie było nic widać. Znów pokonywali kopny śnieg. Bawarczyk chciał zjeżdżać, ale niczym pług grzązł w puchu. Każdy metr naprzód, to półtorej kroku wykonanego w największym trudzie. Po dwóch godzinach, gdy było zupełnie ciemno, Hans osunął się na kolana. Johan go doszedł, spojrzał obojętnie i ukląkł obok niego.
WWW- Nanga Parbat pozostanie niezdobyta. – Bawarczyk miał wzrok nieobecny – A było tak blisko.
WWWJohan objął mu głowę i przytulił do piersi.
WWW- Już dobrze.
WWW- Młody, ratuj się… Masz dziewczynę?
WWW- Nie.
WWW- Ale możesz mieć. No już, zostaw mnie.
WWW- Mówiłeś… – Johan poczuł gdzieś obok serca przenikliwe zimno, które zaraz zajęło płuca i szło żyłami w stronę głowy.
WWW- Kłamałem… Idź. – Głos Hansa był szeptem. Johan nie odpowiedział tylko przytulił towarzysza jeszcze mocniej. Poprawił mu chustę na twarzy. Nie chciał oglądać jego oblicza poznaczonego czarnymi plamami odmrożeń i bruzdami po nadludzkim wysiłku.
WWWMilczeli. Usta Hansa poruszyły się
WWW- Pani nad Indusem, wieżo z marzeń straceńców. - Bredził, albo się modlił.
WWW- Przegraliśmy.
WWWHans złapał go za ramię dłonią, w której kilka lat temu stracił dwa palce na Matterhornie.
WWW- Nie, Johan. Ona tylko patrzy. Walczyliśmy z człowiekiem i wygraliśmy.
WWWJeszcze długo wyczuwał jego oddech. Myślami Bawarczyk był już na zielonych łąkach pod Zugspitze, które go wychowały i które nauczyły patrzeć ku niebu. Johan, siedząc w kuckach, osłaniał towarzysza od wiatru, ale jego sylwetka garbiła się coraz bardziej. Ostatnie co poczuł, to zimno, gdy usta i policzki dotknęły śniegu.
---------------------------------------------------
Tekst D
Łowcy życia
WWWW dole formowało się potężne tornado. Czerwone tumany kurzu, pyłu i kamieni rozpoczynały szaleńczy taniec wokół nieregularnego oka, które wyzywająco łypało na Sandera. Według jajogłowych z CWE huragan miał osiągnąć siłę ziemskiego F4, a może nawet F5.
WWWLampka na ścianie rozbłysła czerwienią i głośnik wyrzucił metalicznie brzmiące słowa:
WWW– Trzysta sekund do zrzutu!
WWWMężczyzna nawet się nie poruszył. Stał jak urzeczony przy panelu i podziwiał piękne widowisko, które rozgrywało się trzy kilometry niżej. Wywołał transmisję jednego z automatów krążących wokół punktu zero. Na ekranie pojawiła się brązowo-turkusowa ściana skłębionych fal układających się w charakterystyczną spiralę, pod którą krążyły dziesiątki botów rejestrujących i zdalnie sterowanych czujników. Maszyny wyglądały jak szerszenie atakujące natręta.
WWWNagle ekran zamigotał serią zakłóceń i przed Sanderem pojawiła się ogromna pobrużdżona twarz.
WWW– Emmerson! Pakuj swoje chude dupsko do chrabąszcza. Mam ci wysłać specjalne zaproszenie?
WWW– Spokojnie, Fredrick. Ta dziecina dopiero zaczyna się rodzić, jeszcze nie widać główki.
WWW– Wiem, co pokazują boty. I nie zaczynaj mi tu gadki o intuicji. Tomaszewski lubił te brednie. Mnie to zupełnie nie podnieca. Yamashi siedzi ci na ogonie, więc nie będę tolerował żadnej wpadki. I nie uciekaj z kadrów jak ostatnio. Chce widzieć logo na jak największej liczbie ujęć.
WWW– Przy F5 i tak gówno będzie widać – powiedział Sander i poszedł w kierunku śluzy. – Nawet filtry botów się pogubią.
WWW– Gówno, to z ciebie zostanie jak coś spieszysz i… – Drzwi zatrzasnęły się i mężczyzna nie usłyszał dalszej części zdania. Niespecjalnie się tym przejął. Fredrick zawsze był wyjątkowym bucem, a odkąd przejął sekcję Jeźdźców, srał dalej niż widział.
WWWPodszedł do chrabąszcza. W ciemności żółte logo Citrowsky Weather Engineering jarzyło się jasnym blaskiem. Za około dwie minuty podłoga zapadnie się, a on, zamknięty w tej żelaznej trumnie, spadnie w sam środek huraganu.
Panele boczne rozsunęły się i za grubą szybą zobaczył czerwony glob. Na jego tle dojrzał lśniące Matki, które za chwilę wyplują pozostałych zawodników.
WWW– Sto pięćdziesiąt sekund do zrzutu!
WWWWszedł do kapsuły i nałożył hełm z charakterystycznym usztywniaczem na karku, co upodabniało go do kierowcy bolidu wyścigowego.
WWW– Olaf! Podaj parametry – rzucił do mikrofonu.
WWWW słuchawce usłyszał kilka metalicznych trzasków, a później szorstki głos Przewodnika:
WWW– Trzysta pięćdziesiąt na godzinę. Widoczność pół metra. Sprawdzałeś tarcze?
WWW– Wczoraj. Wszystko gra.
WWW– No to trzymaj się chłopie. I nie daj się wykręcić, bo sponsorzy się wściekną.
WWW– Dam radę. Do usłyszenia na dole.
WWWOsłona kabiny opadła z trzaskiem. Kable, które oplatały kapsułę naprężyły się, a potem jeden po drugim zaczęły wypadać z gniazd, wyrzucając z siebie kłęby pary. Śluzę wypełnił syk uciekającego powietrza i wrzask automatu:
WWW– Uwaga: zrzut za 10… 9… 8… 7…
WWWSander zamknął oczy i uspokoił oddech. Jak zawsze przed zrzutem zaczął myśleć o piersiach Ernee. Krągłych i ciepłych niczym świeżo wypieczone bułeczki.
WWW– … 4… 3… 2…
WWW– Amen – powiedział i zacisnął szczęki.
WWWPrzeciążenie odebrało mu oddech. Poczuł, jak krew odpływa z palców u nóg, a żołądek przytula się do serca. Nie znosił tego, ale skok miał swoje zasady. Po chwili chrabąszcz zaczął zwalniać i Sander zobaczył pozostałe kapsuły. Dziesięć lśniących pojazdów sunących niczym komety w sam środek czerwonego piekła. Yamaschi z Fuel Electronics był wyraźnie na przedzie.
WWW– Kurwa! – syknął i odpalił silniki.
WWW– Sander. Za wcześnie na sterowanie ręczne – odezwał się Przewodnik.
WWW– Dam radę.
WWW– Znosi cię na lewo.
WWW– Dam radę! – powtórzył z naciskiem, choć na ekranie widział trajektorię lotu i czerwony napis: „Prawdopodobieństwo wypadnięcia”.
Kilka sekund później jego kapsuła zatonęła w czerwonym wirze. Aktywował tarczę i niemal w tym samym momencie pojazd oberwał głazem niesionym przez wiatr.
WWW– Jezus! Zaraz wypadniesz.
WWWEmmerson nie zamierzał tego komentować. Wyłączył tylne silniki i pozwolił, aby wichura niosła go swobodnie po obrzeżach leja. Kiedy wydawało się że potwór zaraz go wypluje, odpalił boczne dysze i wcisnął się w głąb tornada. Wszędobylskie boty rejestrujące pognały za nim jak ryby-piloty podążające za rekinem. Dbały, aby trzysta milionów widzów siedzących w swoich domach na Ziemi, lub w bezpiecznej koloni na Marsie, nie przeoczyło żadnego fragmentu zmagań Łowców Życia.
WWWKiedyś jakiś dziennikarz zapytał Sandera, dlaczego zawodnicy tak siebie nazywają. Chłopak zastanawiał się chwilę, po czym powiedział:
WWW– Od momentu, w którym znajdziesz się w leju, liczy się tylko jedno: przeżyć. Główną zasadą zawodów jest utrzymać się wewnątrz tornada i nie dać się wypchnąć przez innych, ale tak naprawdę każdy sra pod siebie ze strachu, bo nie wie czy przeżyje następne kilkanaście sekund.
WWW– To dlaczego to robicie? – drążył dziennikarz.
WWW– Dla pieniędzy.
WWWSander przypomniał sobie teraz tę rozmowę. Wtedy zbył dziennikarza głupim banałem, ale doskonale widział, że nie naraża życia dla forsy. Ujeżdżanie huraganu, jak każdy sport ekstremalny, potrafiło uzależnić bardziej niż narkotyki, wirtuale czy seks bez zabezpieczeń w dzielnicy dziwek.
WWW– Uważaj!! – wrzasnął Olaf, wyrywając Sandera z zamyślenia.
WWWJeździec dosłownie w ostatniej chwili dostrzegł kapsułę Yamaschi’ego pędzącą wprost na niego. Zrobił niezdarny piruet i puścił przeciwnika dołem.
WWW– Skurwiel wypchnął już trzech.
WWW– Mało brakowało. Jak to wygląda?
WWW– Emerich się nie utrzymał. Jack dostał kamieniem i spadł. Chyba przeżył, bo nie widziałem botów medycznych.
WWW– Czyli razem ze mną zostało pięciu. Ile do końca?
WWW– Za około trzy minuty wiatr zacznie słabnąć. Musisz wytrzymać.
WWWTarcza na dziobie chrabąszcza rozbłysła błękitem i Sander poczuł potężne uderzenie. Przez chwilę nie wiedział, co się dzieje. Wpadł w korkociąg. Masy brunatnego powietrza ciskały nim we wszystkie strony. Ściskał kurczowo drążki, próbując utrzymać się na trajektorii wyświetlającej się na ekranie. Kiedy wydawało mu się, że ustabilizował lot, coś walnęło w niego, tym razem z tyłu.
WWW– To Wachowicz – oznajmił Olaf.
WWW– Zawzięte bydle – skwitował Emmerson i włączył przednie silniki na pełną moc.
WWWWachowicz nie przewidział takiej reakcji i nie zdążył zrobić uniku. W efekcie dwa chrabąszcze zderzyły się, rozsypując dokoła pęki błyskawic. Kapsuła Sandera odbiła w kierunku centrum tornada. Wachowicza rzuciło w dół, wprost na ogromny głaz niesiony przez wiatr. Osłona pojazdu Polaka nie odpaliła.
WWWSandera znosiło do środka burzy, ale widział wszystko na skanerach. Górna pokrywa chrabąszcza Wachowicza rozpadła się, jak rozbita skorupka jajka. Niewielka postać została natychmiast wyssana na zewnątrz. Emmerson patrzył z przerażeniem, jak człowiek koziołkuje w powietrzu i kręci się coraz szybciej i szybciej wokół własnej osi. A potem gubi wszystkie kończyny, jak owad rozdzierany palcami niewidzialnego olbrzyma, i niknie w czerwonych odmętach.
WWWSander odwrócił wzrok od ekranu. Przez chwilę słyszał tylko własny oddech.
WWWWłaśnie dlatego zawody były tak popularne wśród widzów. Niemal przy każdym skoku zdarzał się wypadek. Im bardziej efektowny, tym większa oglądalność. Zawodnicy wiedzieli o tym. Mimo to, gdy w kanionie Valles Marineris rozpoczynał się sezon potężnych tornad i burz piaskowych, rzucali się w sam ich środek, by przez kilkanaście sekund poczuć się jak herosi walczący z żywiołami.
Wiatr zaczął słabnąć.
WWW– Dwieście na godzinę – głos Przewodnika przywrócił umysł Jeźdźca do rzeczywistości. – Jeszcze minuta, Sander.
WWW– Rozniosło go, Olaf – wymamrotał Sander. – Rozniosło…
WWW– Maszyny czasem zawodzą. Skup się chłopie, bo skończysz jak ten biedak. Krążysz za blisko centrum.
WWWMężczyzna natychmiast oprzytomniał. Miedzy tumanami pyłu dostrzegł mocne błyski świadczące, że zbliża się do jądra tornada. Dobrze wiedział, że stamtąd nie ma powrotu.
WWWMechanizm tworzenia się nawałnic na czerwonej planecie był podobny do ziemskiego; gdy nad mocno nagrzane powietrze napływał chłodniejszy front, powstawały turbulencje i zawirowania, które rozpędzały się do ogromnych prędkości. Na tym podobieństwa się kończyły. Te burze były o wiele bardziej nieprzewidywalne i nieokiełznane. Potrafiły zmieniać kierunki rotacji i zaskakiwać trajektorią ruchu. Siły wytwarzające się w ich wnętrzach nadal stanowiły zagadkę. W trzonach huraganów powstawały niezwykle silne wyładowania i impulsy elektromagnetyczne, które powodowały śmierć każdej elektroniki.
WWWEmmerson patrzył jak urzeczony na przepiękny taniec błyskawic i przypominających zorzę refleksów. Przypominał sobie legendy krążące wśród Jeźdźców na temat tego, co dzieje się z człowiekiem, gdy tam wpadnie. Jednak mimowolnie popuszczał drążki, silniki leciutko zmniejszały siłę. Chrabąszcz z każdym okrążeniem zbliżał się do centrum o kilka metrów.
WWW– Sto dwadzieścia na godzinę – relacjonował Przewodnik. – Suka umiera, Sander.
WWWJeszcze trochę. Był tuż, tuż. Tak bardzo chciał zobaczyć…
WWWI nagle nastała cisza.
WWWWiatr ucichł i powietrze zastygło na moment, jak gęsta pomidorowa zupa. Chwilę później pył zaczął opadać i chłopak zobaczył dwie poobijane kapsuły. Z dziesięciu zawodników tę jazdę ukończył jedynie on, Eddie Yamashi i Walt Groedger.
WWW– Brawo, stary! – odezwał się zadowolony Olaf. – Nadal jesteśmy w grze .
WWW– Taa… – rzucił od niechcenia.
WWWTornado trwało niecałe dziesięć minut. Już zaczynał tęsknić.
WWWNastępne burze miały pojawić się w tym rejonie dopiero pojutrze. Czekał go zatem jeden dzień odpoczynku. Wracając do Matki myślał jak spędzi wolny czas. Może urżnie się w trupa, a może odwiedzi Ernee? Nie ważne, co będzie robił i tak nie przestanie myśleć o podniebnym tańcu z żywiołem. W końcu po to się urodził…
---------------------------------------------------
Zawodników GHAB zapraszam do recenzowania. Punktacje i recenzje proszę wysyłać w odpowiedzi na maila, którego jeszcze dziś ode mnie dostaniecie wraz z przypomnieniem reguł. Ostateczny termin przysłania ocen: 22 marzec 2012r. godz. 21.00.