Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
Tekst E
Artefakt
WWWPoszedłem za nim, bo co miałem do stracenia? Człowiek, który próbuje popełnić samobójstwo, nie bierze pod uwagę, że nagle jak spod ziemi wyrośnie dziwaczny obdartus i położy dłoń na jego ramieniu akurat wtedy, kiedy miał wykonać decydujący krok i roztrzaskać czaszkę na betonowej płycie. Takie rzeczy zdarzają się tylko w filmach. Nie miałem wytycznych co do odgrywania kolejnego odcinka „Beznadziejnej egzystencji”, więc zgodziłem się ruszyć za mężczyzną.
WWWZrobiłem to, bo nie zamęczał mnie pretensjonalnymi sloganami „Nie warto umierać. Życie jest piękne. Będzie lepiej”. Puste słowa zapewne wywołałyby we mnie mdłości i wyszłoby na to, że po krótkim locie zakończonym śmiertelnym upadkiem, na ulicy, oprócz śladów krwi, policyjni technicy odnaleźliby także plamy wymiocin. Nie, po prostu powiedział „Możesz to zakończyć w inny sposób. Przydasz się”.
WWWNa mieście mówiło się na takich jak on „beje”. Brudni, zawszeni, ukryci w ciemnych zaułkach pod równie brudnymi i zawszonymi kocami, stłoczeni wokół kradzionych koksowników czy prowadzący regularne wojny o opuszczone garaże. W zależności od stosowanych metod wyciągali dłonie proszalnie bądź też chciwie w stronę potencjalnych darczyńców, przepitymi głosami prosząc o parę groszy na chleb, który dziwnym zbiegiem okoliczności zamieniał się potem w butelkę podłego alkoholu.
WWWMój wybawca, choć ewidentnie wywodził się z wielkiej rodziny bejów, głos miał potężny i melodyjny niczym telewizyjny lektor. Kiedy rzucił krótkie „Chodź”, miałem wrażenie, że zaraz doda „Dziś wieczorem w Jedynce”. Nie powiem, byłem zaciekawiony, więc posłusznie odszedłem od krawędzi i ruszyłem za zarośniętym mężczyzną. Co za różnica, czy zginę jako skoczek czy ofiara pijaczyny? Jeśli bej dokopie się do banknotu ukrytego pomiędzy prawem jazdy a dowodem osobistym, może nawet wypije za moją udręczoną duszę.
WWWProwadził mnie przez obskurne uliczki, pełne zalegających wszędzie śmieci i organicznych odpadków. Resztki jedzenia odrzucały nawet bezdomnych, którzy podnosili umorusane twarze znad kartonów i spozierali na naszą dwójkę mętnym wzrokiem. Brodziłem wśród błota (kto wie, czy tylko błota), starych gazet i postrzępionych szmat, trzymając ręce w kieszeniach i wpatrując się w przedwojenny prochowiec menela. Blask latarni prawie nie docierał do zapomnianych przez Boga miejsc, które pokonywałem regularnym, marszowym krokiem.
WWWW końcu znaleźliśmy się na obrzeżach miasta. Od pewnego czasu podejrzewałem, dokąd zmierza bej-przewodnik, ale daleko mi było do paniki czy nawet lekkiego zaniepokojenia. Kiedy twardo postanawiasz odebrać sobie życie, wszystko pomiędzy momentem podjęcia decyzji a jej realizacją staje się tylko etapem przejściowym, przyrodniczą ciekawostką. Czymś, co możesz zbyć zwykłym wzruszeniem ramion.
WWW- No i jesteśmy.
WWWMenel odezwał się po raz pierwszy od chwili spotkania na dachu. Zdążyłem już zapomnieć, jaka niesamowita tonacja dobywa się z jego gardła. Mógłby zrobić karierę w radiu.
WWW- Wejdź.
WWWStaliśmy przed bramą wysypiska.
WWWGigantyczne sterty rupieci, ułożone obok siebie w nieregularnych odstępach, przypominały łańcuchy górskie rodem z postapokaliptycznego świata. Wzniesienia zbudowane z zużytych opon, zardzewiałych lodówek i napęczniałych błękitnych worków dumnie wzbijały się w niebo, a ich szczyty niknęły w mroku nocy. U podnóża gór rozciągały się pola tysięcy reklamówek i zgniecionych kartonów. Wątłe światła lamp, rozstawionych gdzieniegdzie po całej powierzchni wysypiska, ułatwiały wychwycenie szczegółów. Potłuczone butelki, splątane kable, setki rodzajów puszek, rozsypujące się meble, przedziurawione garnki. Skarbiec rozmaitości, na który nie połasiłby się żaden złodziej.
WWW- Opiekuję się tym miejscem. – Bej zatoczył ręką łuk, jak pan dokonujący demonstracji włości. – Jestem kapłanem. Szukam cennych artefaktów i składam je u stóp Melena.
WWWWestchnąłem w duchu. Perspektywa noża wbitego pod żebra została zastąpiona, nie bez żalu, przez wizję śmierci z nudów podczas wysłuchiwania pseudoreligijnego bajdurzenia. A wystarczył jeden mały krok…
WWWBej schylił się i zaczął rozgrzebywać kupkę śmieci. Postanowiłem trochę poczekać, zanim wdrapię się na dach kolejnego wieżowca. Głupio było by przejść taki kawał i odejść zaraz po krótkim wprowadzeniu do „Sztuki Obłędu”. Postaram się dotrwać przynajmniej do końca pierwszego aktu.
WWWWreszcie podniósł się z klęczek i obdarzył mnie radosnym uśmiechem, prezentując tym samym poważne ubytki w uzębieniu, zaawansowany szkorbut i kilka innych chorób jamy ustnej, których nie potrafiłem nazwać.
WWW- Spójrz. – Przysunął mi do twarzy niemiłosiernie sfatygowaną zabawkę. Pluszowy miś, któremu brakowało łapki i jednego guziczka imitującego oko, śmiało mógł grać kreskówkowego weterana niedźwiedziej wojny w Wietnamie. – Mały misio, prawda?
WWW- Mały misio – powtórzyłem głupio za bejem. Dotąd nie miałem sposobności prowadzić dyskusji z żadnym wariatem, więc nie bardzo wiedziałem, jak się zachować. Rzucać przypadkowe hasła w stylu „Orzeł wylądował”? Czy tylko uśmiechać się i potakiwać?
WWW- To coś więcej. To jednocześnie pożądanie, poczucie winy i nieopisana nienawiść.
WWWPogładził okaleczoną dłoń zabawki i spojrzał na mnie, jakby sprawdzał, czy rozumiem.
WWW- Czemu tak uważasz? – Postanowiłem wziąć udział w tej błazenadzie. Co innego miałem do roboty? Znajomość z opętanym bejem będzie doskonałym domknięciem marnego życia.
WWW- Potrafię wniknąć w prawdziwą naturę rzeczy. Melen obdarzył mnie łaską, bym łatwiej dostrzegał artefakty, które dają Mu siłę. Weźmy tego misia. Po co ludzie kupują zabawki?
WWW- Żeby sprawić radość dzieciom? – odpowiedziałem zgodnie z własnym doświadczeniem.
WWW- Głównie tak, ale nie w tym przypadku. Misia nabył pewien mężczyzna zaraz po tym, kiedy pierwszy raz wykorzystał swoją córeczkę. Był chorym człowiekiem, niewolnikiem obrzydliwej żądzy. Chciał uśpić wyrzuty sumienia tanim prezentem. Wychodził z założenia, że tym zrekompensuje dziewczynce krzywdę wyrządzoną poprzedniej nocy i każde następne upokorzenie, które planował już w momencie zakupu pluszaka.
WWWPatrzyłem na beja szeroko otwartymi oczami. Był wariatem, ale wygadanym wariatem. Z takim głosem i smykałką do niesamowitych opowieści sprawdziłby się świetnie jako gospodarz Strefy 11.
WWW- Dziewczynka nienawidziła misia. Kojarzył się jej wyłącznie z nocnymi odwiedzinami taty i przejmującym bólem. Codziennie biła zabawkę małą piąstką, ciągnęła ją za nogi, przypalała uszy. W końcu odcięła łapkę nożyczkami i wydłubała oko kuchennym nożem. Gdy dorosła i dawno przestała mieszkać z rodzicami, znalazła pluszaka podczas porządkowania strychu. Bez słowa wyrzuciła go do kosza i tym sposobem mały misio znalazł się tutaj. Esencja winy i nienawiści. Prawdziwy artefakt.
WWWOdezwałem się dopiero po dłuższej chwili.
WWW- Więc wyszukujesz te artefakty i zanosisz Melenowi?
WWW- Owszem. Melen potrzebuje zużytych emocji. Żywi się nimi. Kiedyś będzie na tyle silny, by wrócić tam, skąd został wygnany. Strąci w ogień swoich wrogów i zasiądzie na Przedwiecznym Tronie.
WWWNie interesowały mnie religijne dogmaty, więc postanowiłem przenieść rozmowę na inne tory.
WWW- Jakie artefakty jeszcze znajdujesz?
WWW- Najróżniejsze, uwierz mi, najróżniejsze. – Podrapał się po skołtunionych włosach. – Na przykład butelki. Kryją w sobie tysiące historii – namiętność spotęgowaną drogim winem czy determinację i słomiany zapał przy wyrzucaniu „ostatniej” flaszki wódki. Na dnie Luksusowej dostrzegam smutek bitych dzieci, żal z powodu zmarnowania ostatnich pieniędzy na alkohol bądź niespodziewane rozczarowanie – „Przecież był takim dobrym kandydatem na męża!”. – Świetnie wychodziło mu modulowanie głosu, kiedy udawał zrozpaczoną małżonkę.
WWWRozejrzałem się po wysypisku. Nie zastanawiając się długo, podszedłem do najbliższej sterty śmieci. Przerzuciłem kilka niebieskich worków, aż w końcu znalazłem coś interesującego.
WWW- Czy to też jest artefakt? – Podałem kapłanowi czarnego adidasa z rozklekotaną podeszwą.
WWWPrzymknął powieki i brudnymi paznokciami przesuwał po czubku buta.
WWW- Złość. Właściciel chciał zrzucić kilka kilo. Sprawił sobie sportowe buty specjalnie po to, żeby codziennie wieczorem poświęcić dwie godziny na bieganie. Po tygodniu odechciało mu się nocnych maratonów, ale winą obarczył niewygodne obuwie. Typowy przykład przerzucania własnej słabości na martwe przedmioty. – Otworzył oczy. - Tak, to artefakt.
WWW- Melen ma tu więc z czego wybierać. Wygląda na to, że prawie ze wszystkim wiąże się jakaś historia.
WWW- Owszem, ale niektóre artefakty są mocniejsze od innych. Promieniują emocjami. – Świdrował mnie wzrokiem. - Są nimi.
WWWDrgnąłem.
WWW- Dlatego chciałeś, żebym tu przyszedł?
WWWLedwo zauważalnie kiwnął głową.
WWW- Zaprowadzisz mnie do Melena?
WWWJak ciągle podkreślam – co miałem do stracenia?
WWWMelen był obrazem, reprodukcją słynnej „Melancholii” Dürera. Płótno wyblakło, wiele szczegółów straciło na wyrazistości, a z napisu MELENCOLIA I zostało tylko pięć pierwszych liter. Zagadka tożsamości boga się rozwiązała.
WWWKapłan urządził na tym skrawku wysypiska coś na kształt świątyni. Wokół obrazu ułożył różne przedmioty – potłuczone talerze, sporo butelek i puszek, kołpaki, znoszone ubrania, uszkodzone ramki z pożółkłymi zdjęciami. Przytargał tu nawet telewizor. Domyślałem się, że przy ołtarzu zgromadzono najpotężniejsze artefakty.
WWW- Twoja ofiara nie przywróci Mu pełni sił, ale na pewno będzie dużym krokiem naprzód. – Stał za moimi plecami. Szeptał tak, jakbyśmy znajdowali się w kościele. – Musisz samemu podjąć decyzję. Wcześniej zabijałem innych, ale to nie przynosiło zamierzonego efektu. Kiedy podrzynałem im gardła, emocje blakły, szybko zastępowane przez strach. Strach jest powszedni, nie ma w nim krzty smaku. Melen uważa go za „kwaśny”.
WWWNie słuchałem uważnie. Całą uwagę absorbowała „Melancholia”. Obraz zdawał się falować. Mógłbym przysiąc, że widzę dym deformujący skrzydlatą postać w centrum, widzę obrzydliwy ozór wysuwający się z jej ust…
WWW- Pomyśl o swoim życiu i zrób to. Staniesz się częścią czegoś wielkiego. Nakarmisz Boga. – Poczułem, jak do dłoni wślizguje mi się jakiś przedmiot. – Oto klucz. Teraz otwórz artefakt.
WWWZacząłem wspominać, nie odrywając oczu od „Melancholii”. Wymizerniały pies z płótna zwymiotował krwią i skonał; tłuste muchy zaczęły krążyć nad jego truchłem. Smutek uderzył z podwójną siłą. Popłynęły łzy. Śmierć synka, utrata pracy, zdrada żony…
WWWNawet jeżeli biorę udział w szaleństwie, nie ma to żadnego znaczenia.
WWWZacisnąłem dłoń na trzonku noża i przyłożyłem ostrze do serca.
WWWSmacznego, Melen.
---------------------------------------------------
Tekst F
Cmentarzysko
WWWMgła smagała samochód raz po raz, następując na przednią szybę i zachowując się wręcz tak, jakby chciała siłą wtargnąć do przytulnego wnętrza i swą bladą wilgocią otulić kierowcę i jego pasażera. Drzewa – omiatane światłami wydobywającymi z mroku nocy fantastyczne kształty – skłaniały się szpalerem nisko w drwiącym ukłonie, albo tak, jakby próbowały zajrzeć do środka i rozgryźć odgrywający się wewnątrz pojazdu dramat.
WWWEdward wiózł na miejscu pasażera swoją trzecią żonę, równie martwą jak jej poprzedniczki. Coś drapało w bagażnik od środka i bardziej to, niż obecność nieboszczki czy wszechobecna atmosfera, przyprawiało mężczyznę o ból zębów. Z radia sączyła się cicho ponura melodia przenikająca niemal do szpiku kości, rozpalająca dodatkowo i tak rozbuchaną już wyobraźnię.
WWWGdy na wprost pędzącego pojazdu, wskroś ulicy, drogę przeciął Edwardowi ogromny, ciemny kształt, mężczyzna niemal nie podskoczył na swoim miejscu a z gardła wyrwał mu się nieartykułowany ni to jęk, ni to pisk.
WWW– Co to było do cholery! – wykrzyknął cicho wysokim, łamiącym się głosem, po czym rzucił spojrzenie na siedzącą obok i porządnie przypiętą pasami żonę.
WWW„Uspokój się, to tylko sowa. Zachowujesz się tak, jakbyś robił to po raz pierwszy w życiu”.
WWW– To nigdy nie robi się łatwiejsze – burknął. Raz jeszcze zastanowił się, czego potrzebuje do zakopania starej wariatki.
WWW„Łopatę masz, to sobie poradzisz”
WWWNajpierw popatrzył znów na martwą żonę, po czym przeniósł wzrok na tylne siedzenie, sprawdzając czy obie łopaty które wrzucił do auta tuż przed wyjazdem z garażu wciąż leżą na swoim miejscu. Cieszył się, że w pośpiechu zapakował je właśnie tam i nie próbował nawet otwierać bagażnika. Skrobanie dochodzące z jego wnętrza przerażało coraz bardziej.
WWW– Zakopię cię jak tamte dwie i pozbędę się problemu – oznajmił znów na głos. Nie wiedział czy bardziej chce zagłuszyć szum wiatru, to przeklęte drapanie, czy może głos raz po raz odzywający się w jego głowie.
WWW„O czymś zapomniałeś”
WWW– Wszystko sobie przemyślałem, nie patrz tak na mnie! – krzyknął, zamiast na drogę spoglądając w szkliste i puste (czy one zawsze były tak samo puste, pozbawione jakichkolwiek emocji?) oczy. – Nie kocham cię już i nie wiem czy kiedykolwiek kochałem.
WWWChwila ciszy, gdyż nawet radio zgubiło sygnał a wiatr jakby przycupnął gdzieś na czubkach tych pieprzonych drzew w oczekiwaniu na ripostę.
WWW„Kochałeś”
WWW– Gdy zakopię cię jak pozostałe, przeszłość ponownie nie będzie miała znaczenia.
WWWI znów milczenie, znów jedynie towarzystwo pochylonych nisko drzew, mlecznobiałego dymu oraz oczu nie dających spokoju. Ich oskarżycielska pustka nakazywała Edwardowi wrócić myślami do dnia, w którym poznał żonę. Do chwili iluminacji, nawału emocji, szalonego tańca strachu i nadziei. Jako człowiek już doświadczony nie miał prawa oczekiwać od życia niczego dobrego. Dwa wcześniejsze małżeństwa nauczyły go pokory wobec miłości. A jednak wtedy, w tamtej chwili, był pewny że odnalazł tę prawdziwą. Łączyła ich przecież wspólna tajemnica.
WWW– Ty pierwsza powiedziałaś mi, że zabiłaś swojego męża – nic nie mógł poradzić, że brzmienie własnego głosu nieco go uspokajało, pozwalało okiełznać serce próbujące wyrwać się na zewnątrz w szalonym pędzie. Chwilę – już po tym jak słowa wybrzmiały a radio wymieszało je z ponownie sączącą się cicho muzyką – zastanawiał się co to wyznanie wtedy znaczyło.
WWW„Czułeś… Czuliśmy oboje, że jesteśmy tacy sami. Poszukujący, pokonani przez życie i błędne wybory. Niezgadzający się na wyrok dożywocia w puszce z poczucia winy, odpowiedzialności i dawno wybrzmiałej miłości. Oboje wzięliśmy sprawy w swoje ręce. Mówiliśmy o sobie…”
WWW– Bonnie i Clyde – dokończył na głos, po czym – na krótką chwilę – wszystkie ciepłe emocje do Krystyny wróciły. Na jedną sekundę zatęsknił za nią straszliwie i poczuł ogień wypalający duszę. Po chwili jednak płomień zgasł, skutecznie ostudzony wspomnieniami.
WWW„Oboje, gdy tylko zaczęło się walić nasze życie, gdy nasze emocje zaczęły się wykoślawiać, zbaczać niechciane z obranego kursu… oboje poczuliśmy to samo. Niemal w tej samej chwili.”
WWW– Że coś się zużyło, wypaliło. Że trzeba to jak najszybciej skończyć, urwać temu łeb a następnie zakopać głęboko, przyklepać świeżą warstwą piachu i zapomnieć…
WWWSpojrzenie martwej małżonki wydawało się być teraz pełne smutku. Jej półotwarte usta wyglądały tak, jakby za chwilę miały eksplodować potokiem słów. Usprawiedliwieniem dla podjętych czynów, uzasadnieniem i próbą racjonalizacji, powiedzenia tego co oczywiste: raz jeszcze emocje się zużyły, okazały się jedynie więzieniem, smyczą nie pozwalającą ruszyć dalej.
WWW– Ty pierwsza podjęłaś kroki zaradcze. Gdy przyszedłem do domu na stole stał mój ulubiony napój, dla niepoznaki wymieszany z innymi naczyniami. Zrozumiałem od razu: mnie też spróbujesz otruć.
WWWTo wiatr, napędzający wciąż na szybę kolejne kłęby gęstej mgły, zdawał się wyszeptać ponure oskarżenie:
WWW„Przyszedłeś do domu z siekierą…”
WWWPrzez dłuższą chwilę milczało nawet radio, a jedynymi odgłosami były skargi silnika i opon gdy Edward zjechał z szosy w starą pobrużdżoną koleinami ścieżynę, okrytą niemal szczelnie leśnym poszyciem i nisko wiszącymi gałęziami drzew batożącymi auto, jakby to ono winne było całej sytuacji. Dopiero teraz zrobiło się naprawdę strasznie i Edward co chwila rzucał spłoszone spojrzenie w kierunku małżonki, jakby obawiał się, że zaraz zerwie się ona z siedzenia pasażera i spróbuje wyrównać rachunki.
WWW– Tak, przyszedłem do domu z siekierą. – Przyznanie tego na głos stanowiło swoiste katharsis. – Przyszedłem gotowy zatłuc cię obuchem, jak tamte. Nie chciałem patrzeć później w twoją martwą twarz, oskarżycielskie oczy… Jednak gdy zrozumiałem jaki chciałaś zgotować mi los… Jakże mogłaś być tak głupia i przypuszczać, że dam się nabrać? – ostatnie słowa niemal wykrzyczał, po czym prawą ręką złapał Krystynę za włosy, szarpnął mocno do tyłu i obejrzał ślady sińców wokół szyi, wyraźnie widocznych pomimo ogarniającego wnętrze mroku.
WWWOdpowiedzi nie było i przez chwilę, skupiając uwagę na przedzieraniu się autem przez coraz gęstsze krzaki, uspokajał oddech oraz myśli.
WWW„Pamiętałeś…”
WWWMyśl pojawiła się w jego głowie niczym intymne wyznanie. Przyniosła ze sobą dreszcz rozkoszy.
WWW– Jak w ogóle mogłaś pomyśleć, że nie będę pamiętał… kojarzył, w jaki sposób wykończyłaś tamtego faceta… swojego męża?
WWWI znów ten czuły szept, drażniący zmysły, powodujący dreszcz wzdłuż kręgosłupa.
WWW„Mniej więcej po minucie zaczynają się duszności i paraliż, postępujące w szybkim tempie. Bezwładne ciało pada na ziemię, niezdolne do niczego poza szerokim rozwieraniem powiek i spazmatycznym łapaniem powietrza w płuca. Oraz, co najwspanialsze, miarowym skurczem palców stóp i dłoni. Najlepiej mordować ich na parkiecie. Ten cudowny dźwięk, dramatyczne skrobanie gdy w panice, niezdolni do niczego poza zdzieraniem paznokci do krwi, próbują beznadziejnej walki o każdy oddech. Jeśli dobrze odmierzysz proporcje, będą się męczyć godzinami…”
WWWWiatr przyniósł kolejną myśl i ta ukazała się Edwardowi w głowie całkiem plastycznym obrazem. Oto leży w salonie i drapie…
WWW– Parkiet. Kurwa mać. W salonie, w którym stała szklanka z trucizną, mamy parkiet. Nie tylko chciałaś się mnie pozbyć, ale jeszcze mieć spektakl. Napawać się…
WWWWszystkie te emocje należało zakopać. Pogrzebać na cmentarzysku, porzucić…
WWWDojechali na niewielką polanę, zaszytą w gęstym, nieodwiedzanym rejonie lasu. To tutaj leżały, wraz z całym balastem wspomnień, dwie pierwsze żony Edwarda. Pomimo głębokich grobów, emocji nad polaną krążyło wciąż tak wiele, jak duchy, cienie minionych lat, przegranych marzeń.
WWWWyrwał się z łapsk zdradliwej melancholii i spojrzał na Krystynę z nieskrywaną pogardą.
WWW– To dlatego zrezygnowałem z siekiery. To dlatego udusiłem cię gołymi rękami, żebyś poczuła…
WWWPręgi na policzkach i przedramionach skutecznie przypominały. Drapała, ach jakże strasznie i długo drapała…
WWWPodbudowany tą myślą wyszedł z samochodu i złapał łopatę. Niestraszne były mu już cienie dawnych emocji. Duchy nie miały nad nim władzy. On chciał żyć, miał po co żyć. A Krystyna na zawsze zostanie w jego pamięci.
WWWPrzecież była matką Oskara, tego szalonego berbecia, który tyle radości wniósł w jego życie i sprawił, że wreszcie trafiło na właściwe tory, że koła złapały właściwe koleiny a Edward obrał prawidłowy kurs: na szczęście.
WWWGrób wykopał płytki, gdyż nagle opadły go szalone podejrzenia. Rozpalały jego czoło, rozganiały inne myśli, usilnie drążąc w mózgu dziurę, wlewając przez nią świadomość tego, co się naprawdę wydarzyło.
WWWSkrobanie w bagażniku…
WWWNie miał odwagi zajrzeć do środka pomimo obezwładniającego podejrzenia. Zakopać… Jak najszybciej zakopać Krystynę a będzie dobrze…
WWW„O czymś zapomniałeś”
WWWTa rozpalająca do białości myśl przyszła w chwili, gdy zwalił bezwładne cielsko żony do rowu i spojrzał w jej oczy ostatni raz. Były wypełnione czystą, wydestylowaną złośliwością i triumfem.
WWWTo wtedy załkał po raz pierwszy, przypominając sobie raz jeszcze szklankę stojącą wśród innych, jak mu się wówczas wydawało zabrudzonych dla niepoznaki. Teraz jednak przypomniał sobie, że w jednej z nich było kakao, ulubiony napój Oskarka.
WWW– Ty suko – słowa ledwie wydobyły się z ust, gniecione i wpychane z powrotem przez szloch, którego nie dało się już tłumić w żaden sposób.
WWW„Przegrałeś. A teraz idź, otwórz bagażnik”.
WWWJak sparaliżowany, jak w amoku, przełamując opór mięśni, rzucił łopatę w mokrą trawę i – nie widząc niemal nic poprzez puszystą biel mgły i kleistą czerwień zalewającą oczy – podszedł do bagażnika. Otworzył go jednym szybkim ruchem.
WWWWtedy z jego gardła wydobył się pierwszy jęk rozpaczy, nasączonej już pewnością, ostatecznością.
WWWNie wiedział nawet kiedy usiadł wprost na mokrej trawie, sparaliżowany ciężkimi myślami. Cienie dawnych emocji, dawne rozpacze i depresje znów zbliżyły się do niego otaczając coraz ciaśniejszym kręgiem, napierając i obiecując, że już na zawsze zostaną razem. Że emocji nie da się pogrzebać.
WWWCzy to tylko wyobraźnia, czy z płytkiego grobu niósł się cichy śmiech triumfu?
---------------------------------------------------
Zawodników ABCD zapraszam do recenzowania. Punktacje i recenzje proszę wysyłać w odpowiedzi na maila, którego jeszcze dziś ode mnie dostaniecie wraz z przypomnieniem reguł. Ostateczny termin przysłania ocen: 31 marca 2012r. godz. 21.00.