Trzecie miejsce walkowerem zdobywa
zawodnik D. Dziękuję za uczestniczenie w Turnieju i gratuluję podium!
Po zakończeniu Turnieju przeciwnik G, jeśli odczuje taką potrzebę, wytłumaczy się sam z nierozpoczętego pojedynku. Na razie proszę się nie ujawniać ze względu, że oceniacie w finale.
A o to tekst na miarę trzeciego miejsca:
Tekst D
Kochankowie pewnej pieśni
WWWLeżały w ciemności. Długo. O wiele za długo. Zaczynały się niecierpliwić, bo nienawidziły bezruchu i nienawidziły mroku. Wolały światło dnia i gorączkowe, lepkie ciepło emanujące z dłoni nosicieli. Taak… Już nie mogły się doczekać, aby poczuć dotyk drżących palców, nakarmić aurę tą wyjątkową, ciężką energią, po której puchły jak opite krwią kleszcze.
WWWNadszedł czas.
WWWNajpierw pojawiły się pojedyncze odgłosy, które przypominały stuk kropel rozbijających się o bruk. A potem delikatne wibracje pomknęły w przestrzeń, szukając odbiorcy. Dla kogoś odpornego na te syrenie pieśni, dźwięki były nieprzyjemne i bolesne. Ten, kto chciał się im poddać, słyszał słodką melodię, która napełniała go żądzą.
WWWWołały nieprzerwanie, aż w końcu coś stuknęło metalicznie i ciemność pierzchła przed strugą światła. Wypielęgnowana dłoń, o palcach zdobionych sygnetami, wsunęła się do ich przeklętego więzienia i zabrała ku jasności.
*
WWW– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego, do kurwy nędzy, tracimy ten kontrakt? – szef mówił miękkim, przyciszonym głosem. Jarek Trela nie dał się jednak zwieść temu pozornemu spokojowi. Stał ze splecionymi na piersiach ramionami i patrzył w przestrzeń tuż nad uchem przełożonego. – No, co jest? Ogłuchłeś, czy co?
WWW– Ja… w sumie to nie wiem. Miałem ich w garści.
WWW– Posłuchaj mnie uważnie, chłopcze: albo jutro zobaczę umowę podpisaną przez Laskowskich, albo możesz szukać roboty gdzie indziej.
WWW– Rozumiem, panie Włodarz.
WWWOdwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu szefa.
WWW– Co się stało? – zapytał z udawaną troską Andrzej, gdy zobaczył sunącego chwiejnym krokiem kolegę. Dobrze wiedział, co wydarzyło się za szklanymi drzwiami w końcu korytarza, i cieszył się w duchu, że będzie pierwszą osobą, która usłyszy złe wieści. – Jesteś blady jak ściana. Może wody?
WWWOd trzech dni całe biuro wrzało. Oto najlepszy handlowiec w Lark Systems, duma firmy i oczko w głowie szefa, spartolił interes życia. W jednej chwili stracił kontrakt wart trzy miliony złotych. Gdy ta „straszna” wieść obiegła wszystkich pracowników, w wielu głowach zapaliła się lampka z napisem „szansa”. W głowie Andrzeja świeciła już setka reflektorów.
WWW– Jestem skończony – powiedział Jarek i klapnął ciężko na krzesło. – Kaleta przejmuje Laskowskich.
WWW– Niemożliwe, jak to się stało?
WWW– Ściągnęli gacie. Przebili nas o dziesięć pierdolonych tysięcy.
WWW– Ech, życie… – rzucił odkrywczo Andrzej i rozparł się w fotelu.
WWWJarek dopiero teraz spojrzał na kolegę. Mężczyzna siedział z rękami założonymi za głową i uśmiechał się w ten specyficzny sposób, który wyrażał tylko jedno: „ świetnie, że ci nie wyszło”.
WWWRozejrzał się po pomieszczeniu. W każdym kącie biura napotykał ukradkowe spojrzenia. Miał ochotę puścić pawia.
WWWNad Laskowskimi pracował przez rok. Urabiał ich najlepiej jak mógł, właził w tyłek i wypinał własny, gdy było trzeba. A oni potraktowali, go jak szmatę i to tylko dlatego, że Kaleta Electronics spuściła cenę o marną dychę.
WWWMiał już serdecznie dość tego wyścigu, presji, kontraktów, chlania z klientami na umór i ciągłych podróży. Przez to nieziemskie ciśnienie wpadł w uzależnienie od środków uspokajających. Na szczęście do tej pory udawało mu się utrzymać to w tajemnicy. Może najwyższy czas skończyć z całym tym syfem?
WWWI wtedy poczuł mrowienie, które zaczęło się w okolicach krzyża i powolutku popełzło w kierunku karku. Miał zobowiązania… sporo zobowiązań. Luksusowe mieszkanie na kredyt, sportowy samochód, imprezy, drogie, choć okazjonalne przyjaciółki…
WWW– Szlag! – warknął i wyciągnął z kieszeni telefon.
WWWChwilę postukał w klawisze, po czym położył aparat na blacie biurka i wcisnął guzik odtwarzania. Z głośnika dobiegł szum, a później męski, nieco przepity głos:
WWW…bo wiesz, to wszystko kręci się tylko wokół jednego: musisz wiedzieć jak odpowiednio wymasować klienta, zrobić mu dobrze. Ich nie obchodzi, co im wciskasz, chcą być adorowani, czuć się najważniejsi. Wiesz, na czym naprawdę zarabiamy? Wydaję ci się, że na jakości? Gówno wiesz. Kaleta skupuje najtańsze badziewie od Chinoli, wpycha gdzie się da, a później branduje swoją marką. Dzisiaj nie da się inaczej, chłopie. Gdyby nie to, nie wygralibyśmy żadnego przetargu…
WWWJarek zatrzymał nagranie.
WWW– Skąd to masz? – zapytał zdumiony Andrzej. – Przecież to był Arek Jaworski. Manager projektów z Kalety. Wszędzie poznam ten głos.
WWW– Poszliśmy kiedyś na wódkę.
WWW– Chcesz to wykorzystać?
WWW– A jakże – Jarek uśmiechnął się krzywo i poprawił krawat. – „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej.”
WWW– Wiesz, że to będzie ich koniec? Laskowscy są maniakalnymi tradycjonalistami. Nawet, jeśli sprzęt Kalety będzie w porządku, pójdą z tym nagraniem do prasy dla samej zasady.
WWW– Mogli ze mną nie zadzierać. Wiedzieli ile pracy włożyłem w ten projekt. A teraz spieprzaj. Nie mam ochoty dłużej oglądać twojej fałszywej gęby.
WWWAndrzej burknął coś i poszedł do swojego biurka.
WWWJarek siedział i patrzył na telefon. Było pewne, że Kaleta pójdzie na dno. Sto pięćdziesiąt ludzi straci pracę. Jaworski był kiedyś jego dobrym kolegą ze studiów. Po ujawnieniu nagrania nikt go nie przyjmie…
WWW Przez twarz mężczyzny przebiegł skurcz. Ciepłe mrowienie dosięgało już szyi. Miał wrażenie, że słyszy cichą melodię.
WWW– Mogli nie zadzierać… – powtórzył, po czym wyciągnął z telefonu kartę pamięci i włożył ją do slotu w laptopie.
*
WWWJarek siedział rozparty na fotelu i patrzył w okno. Na biurku leżała wypchana koperta, którą przed chwilą przyniosła asystentka szefa. Premia za Laskowskich. Jakoś nie chciało mu się przeliczać pieniędzy. Wystarczała świadomość, że tam są.
Wszystko wydawało się łatwiejsze i bardziej kolorowe tego dnia. Jedynie rano, przy goleniu, jakoś tak nie mógł spojrzeć sobie w oczy.
WWW– Jesteś skurwysynem. – Arek Jaworski wyrósł przy biurku jak zjawa.
WWWJarek o mało nie spadł z krzesła. Mężczyzna wyglądał strasznie. Miał bladą twarz pokrytą kilkudniowym zarostem, podkrążone oczy i rozczochrane włosy.
WWW– Arek…? Co ty tu…? – wydukał Trela i wstał. Chciał podejść do kolegi, ale nie zdążył.
WWWJaworski sięgnął do kieszeni marynarki, wyciągnął niewielki rewolwer i przyłożył lufę do skroni. Po sekundzie pociągnął za spust.
*
WWWAntoni Płonka stał za niewielką ladą i bezwstydnie gapił się na tyłek klientki, która od pięciu minut grzebała w półce z preparatami odchudzającymi. Odruchowo oblizał wargi. Spodnie były stanowczo za ciasne i krągłości niemal wylewały się na zewnątrz. Płonce to zupełnie nie przeszkadzało.
WWWStarzec od dwudziestu lat prowadził sklepik z ziołami leczniczymi i preparatami zaliczanymi do medycyny niekonwencjonalnej. Jednym słowem: taniocha i badziew, jakich mało. Prawdziwe pieniądze zarabiał na artykułach nie do końca legalnych, lub takich, które normalnie można było dostać tylko na receptę. U Antoniego recepty nie były konieczne. Przydawał się natomiast solidnie wypchany portfel. O tych dodatkowych „usługach” wiedzieli tylko wybrani i sprawdzeni klienci, dzięki czemu pomysłowy handlarz unikał problemów z prawem.
WWWKobieta wybrała w końcu towar, zapłaciła i skierowała się do wyjścia. Antoni odprowadził ją lubieżnym wzrokiem. W drzwiach minęła się z młodym mężczyzną. Płonka od razu poznał chłopaka.
WWW– A witam szanownego pana. Czyżby melisa się skończyła? – zaakcentował słowo „melisa” i mrugnął porozumiewawczo.
WWW– Potrzebuję dwóch opakowań. – Chłopak nie wyglądał za dobrze. Miał rozbiegane spojrzenie, trzęsły mu się ręce i oblizywał nerwowo wargi.
WWW– Nie ma – wypalił bez ogródek sklepikarz i wyszczerzył krzywe zęby.
WWW– Jak to nie ma?!
WWW– Ano nie ma, skończyły się. Przyjdź za tydzień.
WWW– Przestań mnie drażnić. Potrzebuję tego.
WWW– Mówię: przyjdź za tydzień.
WWWKlient podszedł bliżej i wycelował drżącym palcem w pierś Antoniego.
WWW– Słuchaj no, dziadku. Rano widziałem jak mózg kolegi rozbryzguje się na moim biurku. Przed chwilą wyszedłem z komisariatu, gdzie musiałem złożyć zeznania. Chcesz żebym tam wrócił i opowiedział im o twoich dodatkowych dochodach?
WWWPłonka przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Miał coś specjalnego na zapleczu. Syf, jakiego nie sprzedałby najgorszemu wrogowi. Podobno ktoś już przez to wykitował.
WWWMelodia pojawiła się jako delikatne wibracje, które handlarz poczuł gdzieś w trzewiach.
WWWMłody jest na głodzie, pomyślał Płonka. Jest na potwornym głodzie i zapłaci każdą cenę. A w razie czego i tak nie będzie żadnych powiązań z jego sklepem.
WWW– Dobra… Mam coś ekstra. Ale to kosztuje.
WWWChłopak wyciągnął z kieszeni kopertę, którą pokrywały czerwone smugi i plamki. Pogmerał w jej wnętrzu, odliczył kilkanaście szeleszczących banknotów, i położył je na ladzie.
WWW– Tyle wystarczy? – zapytał retorycznie.
*
WWWDzwony na pobliskiej wierzy kościelnej wybiły dwudziestą. Albert Welsz przyglądał się z ukrycia jak Antoni Płonka wychodzi ze sklepu, zasuwa ochronną kratę i zakłada mosiężne kłódki. Bandyta odczekał aż jego cel zniknie za rogiem i wszedł w palmę światła rozlaną pod latarnią. Po chwili ruszył za sklepikarzem.
WWWOd dawna go obserwował. Co wieczór, dokładnie o dwudziestej, stary handlarz zamykał interes i udawał się prosto do swojego mieszkania. W ręce zawsze dzierżył tą samą czarną teczuszkę.
WWWAlbert wiedział, co w niej jest. Słyszał ich tęskną pieśń. Słyszał jak go wołają i proszą, aby je zabrał. One nie chciały być zamykane w ciemnym i zimnym sejfie. Pragnęły ruchu, dotyku i pieszczot. Musiał je uwolnić, musiał je mieć.
WWWSzedł ciemną ulicą, utrzymując bezpieczny dystans. Sklepikarz nie korzystał z komunikacji miejskiej i drogę do domu często skracał, przechodząc przez park.
WWWTak było i tego wieczora. Welsz wszedł w jedną z bocznych uliczek i pognał w kierunku zielonego muru drzew, który wyrastał tuż za kamienicami.
WWWSwoją ofiarę dopadł na jednej z pustych i ciemnych alejek.
WWW– Dawaj kasę, albo cię zaduszę jak psa, staruchu.
WWWPłonka zasłonił się teczką jak tarczą.
WWW– Ale to tylko marne grosze z dziennego utargu.
WWW– Już ja dobrze wiem, jakie pieniądze przechodzą przez twój sklep. – Wyciągnął spod kurtki metalową rurkę i walnął Płonkę w głowę. – Nie chcesz po dobroci, to pogadamy inaczej.
WWW– Nie, proszę… – Powalony na ziemię sklepikarz próbował odpełznąć od swojego kata. – Bierz… bierz wszystko, tylko zostaw… zostaw mnie w spokoju.
WWWŹrenice Alberta rozszerzyły się. Słyszał je. Śpiewały tylko dla niego.
WWW„Zrób to. Zrób to i weź nas tylko dla siebie.”
WWWWelsz uniósł do góry dłoń i zadał jeden silny cios.
*
WWWByły szczęśliwe. Agresja, krew i żądza to najlepszy posiłek, jaki mogły sobie wymarzyć. Obżarły się do granic możliwości i było im dobrze. Teraz z nim zostaną. Przynajmniej dopóki się nie znudzą. A wtedy znowu zaczną śpiewać. Na razie było im dobrze.
Koniec