Latest post of the previous page:
WULGARYZMYFacet w czerni przyniósł na tacy kilka pączków i kawę, po czym stanął znów przy drzwiach w tej charakterystycznej dla ochroniarzy pozycji: z szeroko rozstawionymi nogami i rękami zakrywającymi krocze.
Albert sięgnął po lukrowany smakołyk, wziął bez pośpiechu kilka kęsów i wyniośle skinął, dając do zrozumienia, że jest zadowolony. Siedzący po drugiej stronie stołu mężczyzna był wyraźnie zniesmaczony. Z wyglądu był zupełnie niepodejrzany, co natychmiast zdradzało go jako tajniaka.
-Panie Albercie... Zdaje pan sobie sprawę, że nasza planeta jest zagrożona?
-Tym bardziej warto zjeść pączka- odparł Albert niewzruszony- To jest ta kawa, co ją się wydłubuje z gówna?
-Ekhm... istotnie.
-Jakie to żenujące, nieprawdaż?
-Panie Albercie, oni nie chcą wojny.
-Kto?
-Oni- powtórzył z naciskiem agent.
-Ach, oni!- Albert ostentacyjnie oblizywał palce-To czego w takim razie chcą?
-Pojedynku.
-Doskonale! Z kim?
-Chcą grać w szachy z naszym największym arcymistrzem.
-Jakie to literackie!
-Zaiste. Zapewnili nas, że jeżeli nasz przedstawiciel wygra zaspokoją się zrabowaniem naszych zasobów pierwiastków promieniotwórczych i odlecą. A jeżeli nie...
-Unicestwią Ziemię?- spytał Albert udając znudzenie.
-W rzeczy samej.
-Czyli jestem naszą jedyną nadzieją?
-Ściślej rzecz ujmując, chcieliśmy pana wziać jako rezerwę.
-Słucham?
-Zajmuje pan drugie miejsce w rankingu FIDE. Naturalnym jest więc, że chcielibyśmy, by został pan naszym rezerwowym reprezentantem, na wypadek gdyby Gienadij Tupoj...
-Rozumiem- szepnął Albert zaciskając pięści- Rozumiem.
-Doskonale! Więc zgadza się pan?
-Tak- mruknął szachista w pośpiechu zakładając kurtkę- Zgadzam się- powiedział, już głośniej i wybiegł, by nie zobaczyli jak płacze.
Na stole leżały sterty opakowań. Dwie sterty. Lewa sterta- opakowania puste. Prawa- pełne. Pomiędzy nimi znajdowała się strefa tymczasowa dla opakowań właśnie opróżnianych. Albert jadł. Czekolada mieszała się ze słonym smakiem łez. Żona Alberta zamknęła się w łazience i tylko płakała.
-Nie możesz sobie tego znowu robić- mówiła do oprawionego w ramki zdjecia męża. Zdjęcie, jeżeli wysilić wyobraźnię, tak jakby słuchało- Tylko nie to, tylko nie to...- łkała.
Arcymistrz jadł. Jadł już piątą godzinę.
-Ty umrzesz od tego, umrzesz...
Nagle doszedł do niej dziwny dźwięk. Nowy dźwięk. Jakby... jakby kto się ruszał... Jakby otwierał szafkę na buty. Jakby się ubierał w pośpiechu. Wypadła z łazienki by ujrzeć swego męża nakładającego płaszcz. Zauważył ją dopiero po chwili.
-Kurwa mać, ja pierdolę- oświadczył szachista żonie i wyszedł.
Albert podjechał ostrożnie na krawędź klifu. Zaciągnął ręczny i sięgnął za pazuchę po portfel. Spojrzał na zdjęcie żony i uświadomił sobie, że nic nie czuje.
-To dobrze- powiedział do siebie- Stracić taką grę...
Zwolnił ręczny i docisnął gaz. Powoli zaczął puszczać sprzęgło, lecz nim silnik zaczął się obracać, zadzwonił telefon. Docisnął pedał sprzęgła z powrotem.
-Tak?- zakwilił do słuchawki złamanym głosem.
-Panie Albercie, Tupoj miał wypadek. Proszę przyjeźdżać, gra się rozpoczyna za dwie godziny.
W głowie szachisty nastąpiła eksplozja emocji. Poczuł jak krew wali mu do mózgu. Poczuł jak rośnie mu ciśnienie gałek ocznych. Wrzucił luz i wybiegł z auta. Skakał. Krzyczał. Płakał. Nie był w stanie zapanować nad zamętem, który ogarnął jego umysł. Nogi się pod nim ugieły. Oparł się o bagażnik samochodu.
Po jego ciężarem, zostawiona na luzie toyota potoczyła się powoli do przodu, zjechała z krawędzi klifu i spadła do głębokiego wąwozu. Albert padł na twarz. Błoto wpadło mu do oczu. Huk eksplozji go ogłuszył.
Minęło może dwadzieścia minut nim odzyskał władzę w ciele, nim z umysłu opadła czarna kurtyna beznadziejnej rozpaczy uniemożliwiająca jakiekolwiek myślenie, czucie czy działanie.
-Kurwa- mruknął i poczuł jak grudka ziemi wpada mu w dziurę w niezaleczonej piątce.
***
-...po tym jak przedstawiciele dyplomatyczni ludzkości wynegocjowali zmianę dyscypliny- zakończył zapowiedź uradowany spiker. Na ekranie telewizora ukazał się stół, a przy nim- młody mężczyzna i kosmita.
Młodzieniec powoli, z namaszczeniem umieścił kartę na wierzchu stosu.
-Po makale-powiedział z satysfakcją chłopak. Na dole ekranu na niebieskim pasku powtórzono trzy razy napis:
„LUDZKOŚĆ OCALONA”.
-Ileż, kurwa, można- syknął barman, wyłączając telewizor-Jeszcze kolejkę?
-Mhm-przytaknął Albert i zalał się po raz kolejny łzami. Barman napełnił jego szklankę whiskey.
-Wyluzuj chłopie. Trzeba się cieszyć.
-To miałem być ja...
-To jeszcze nie koniec świata- barman mrugnął okiem- Chcesz coś do szamania?
-Nie... Nie, nie mam ochoty na jedzenie...
***
-Smokey, chodź, do nogi...
Smokey przybiegł do swojego pana z wywalonym jęzorem. Ruszał się dość szybko, jak na psa bez nogi.
-Coś chudy ten twój pies, Albert. Kup mu czasem coś do żarcia.
-Jak chudy? Więcej żre od ciebie- odparował Albert wsadzając głowę do śmietnika. Jego głos, odbity od metalowych ścian kontenera brzmiał, jak w tandetnym filmie s-f.
-Wszystko wydajesz na chlanie.
-Pieprzysz. Tutaj nic już nie znajdziemy. Idę na miasto posępić.
Ruszyli przez labirynt zaułków stronę śródmieścia.
-Bart, znasz dowcip o rurce z wodą?
-Co?
-No, ruscy naukowcy odkryli, że jeżeli by wlać całą wodę ze wszystkich oceanów, mórz, jezior i rzek do rurki o średnicy 10 centymetrów, to ta rurka musiałaby być tak długa... że ja pierdolę.
Bart ryknął chrapliwym śmiechem. Łza poleciała mu z jedynego oka...
-Ty jak coś powiesz!
-No- zachichotał Albert- Zrywa papę z dachu, nie? Ej, student!
Młody człowiek w swetrze wskazał na siebie palcem: „ja?”.
-Tak ty, gościu! Daj piątaka!
-Sam nie mam na żarcie.
-Poważnie?
-No.
-To wystaw łapę!
Młodzieniec nieco przestraszony pokazał kloszardom prawą dłoń.
-No otwórz... Masz tu dychę. Co będziesz chodził głodny.
-Ej, nie trzeba...
-Spierdalaj, dzieciaku. Bart, znasz ten o studenckiej jajecznicy?
***
Postawny, przystojny, tępy- tak można było opisać w trzech słowach mężczyznę, z którym Laura spędziła noc. Jej najlepsza przyjaciółka śmiała się, że randki z głąbami to takim sposób na odreagowanie poprzedniego związku.
Mąż arcymistrz szachowy, pomyślała uruchamiając samochód, to był zupełnie nietrafiony pomysł. Może i dobrze, że zaginął, drań.
Ruszyła w stronę centrum. Z radia płynęły łagodne, smooth jazzowe tony.
-Korek? Cholera spóźnię się.
Nie lubiła się spóźniać. Jak każda kobieta, która czuje, że ma wiele do nadrobienia w życiu. Utwór w radiu dobiegł końca i na antenę wszedł spiker:
-Złe wieści dla zmotoryzowanych, wypadek na rogu...
Walnęła głową w klakson.
-Kurwa!
-...wygląda na to, że bezdomny mężczyzna zginął, ratując spod kół kalekiego psa i przy okazji spowodował karambol. Polecamy objazd ulicą...
-Bohater zasrany!- wrzasnęła Laura.