16

Latest post of the previous page:

____Pośród zaśnieżonych stoków szła postać. Można ją było dostrzec z daleka, gdyż wyglądała niczym krzew gorejący, przemierzający to lodowate pustkowie.
____Bóstwo sunęło z wolna, czując, jak opada z sił. Jego bose stopy sprawiały, że zamarznięty śnieg i lód rozpuszczał się przy najlżejszym dotknięciu.
____Zerwał się wiatr. Tuman białych płatków uniósł się nagle w górę i próbowały zatrzymać postać. Ta jednak nie zwróciła na to nawet uwagi. Płomienie, które ją otaczały, choć nikły powoli, nadal chroniły przed wszystkimi atakami, jakie mogła zaoferować góra.
____Bóstwo znalazło się u celu. Wejście do groty były dobrze osłonięte, a przez to zachowało się w stanie nienaruszonym przez tysiące lat.
____Postać spojrzała ostatni raz w stronę świata, unosząc do góry miecz w oskarżycielskim geście.
____- Miałem być waszym obrońcą, a wy mieliście tylko przestrzegać praw i wierzyć – powiedział głosem tak niskim, że niemal przypominającym warknięcie.
____Z rezygnacją opuścił broń i wszedł do środka.
____„Miejsce spoczynku zapomnianych...” – pomyślał. – „Przynajmniej nie będę samotny.”
____Tunel był długi i nieprzyjemny, a ostre kamienie raniły stopy od spodu, lecz w końcu dotarł do samego końca.
____Zdziwił się, bo spodziewał się czegoś innego. Może komnaty? Może świątyni albo przynajmniej jakiegoś ołtarza?
____Nie było nawet kupki kości czy szat bóstw, które przybyły tu przed nim. Nie było nic.
____Korytarz kończył się ślepo. Jedynie na ścianach było coś, co mogło świadczyć o chwilowej obecności w tym miejscu jakichś istot w przeszłości.
____Spod kawałka płótna, którym był okutany, wyciągnął przedmiot przypominający spory szklany klosz wypełniony wodą. W środku znajdowała się mała świątynia ze strzelistymi wieżami.
____Spojrzał i aż nogi mu zadrżały. Jedną dłonią przytrzymał się ściany, aby nie upaść.
____- Kiedyś oddawaliście nam cześć w sanktuariach, takich jak to – rzekł na głos, jakby chciał, aby te słowa dotarły do ludzi na całym świecie. Lecz w jaskini nikogo nie było. – A teraz? Macie nowych bogów, których czcicie w tym, co bezmyślnie nazywacie galeriami.
____Poczuł zbierający w nim gniew. Ognie zapłonęły równie mocno jak w dniach jego największej chwały. Z całej siły rzucił przedmiot pod nogi. Szkło roztrzaskało się i rozprysnęło na wszystkie strony. Woda rozlała się dookoła tworząc sporą kałużę. Mała świątynia stała jednak na ziemi nienaruszona.
____Płomienie zgasły jak gaśnie życie. Bóstwo opadło na podłoże, a jego pierś przebiły strzeliste wieże.
____Zakaszlał.
____Krew spływała powoli po budowli, mieszając się z wodą.
____Zacharczał.
____Wzrok opadł mu ku dołowi i pośród mieszających się cieczy dostrzegł odbicie. Z początku nie był pewien czy to lustro i widzi siebie, czy też okno ukazujące coś po drugiej stronie.
____Później już wiedział. Ujrzał kobietę o długich, czarnych włosach i smutnych oczach. Patrzyła na niego. A może gdzieś w dal? Zamyślona...
____- Może nie jesteście tak całkiem straceni – wypowiedział ostatnim tchem, po czym skonał.
____Wszystko przeminie. Jedynym materialnym dowodem, że kiedykolwiek istniał naprawdę, pozostanie ślad dłoni wypalonej płomieniami na ścianie owej jaskini.
I pity the fool who goes out tryin' to take over da world, then runs home cryin' to his momma!
B.A. = Bad Attitude

17
-Nie możesz wybierać. Kiedy umrzesz, jeden z nich po ciebie przyjdzie. Jeden z nich... wybierze ciebie- wyjaśnił starzec.
-Kiedy umrę?
Kiedy przed nimi stoisz, wydaje się, że nie patrzą na ciebie. Kiedy ty patrzysz prosto na nie, to one jakby wpatrywały się w punkt gdzieś za twoimi plecami. To były głównie ptaki. Sokół, jastrząb, orzeł, ale też gołąb, łabędź czy kruk- prawdziwy ogród skojarzeń. Na miłośników stworzeń lądowych czekały wilki, żółw, niedźwiedź, czy też, ciekawostka, bóbr.
-Usiądź obok mnie. Rozbierz się.
-Do naga?
-Może być do gaci. Ale zrzuć ten garnitur...
Postawny młodzieniec o budzącej zaufanie twarzy zaczął ściągać ubrania, dalej przyglądając się totemom.
Część z nich była bardzo nieortodoksyjna. Przedstawiały na przykład tasiemca, paciorkowce albo wirusa Ebola. Rajmund był zachwycony. Jakimż trzeba być artystą, żeby wyrzeźbić wizerunek wirusa Ebola w kawałku drewna!
Na pewno lepszym, niż „dekorator”, który opracował atrapę indiańskiej wioski. Na podłodze porozrzucano poduszki i przykryto żółtymi i zielonymi kocami. Chatki, ognisko, kamienny krąg i siedziska wykonano ze styropianu, nieudolnie pokrytego akrylową farbą.
-Co za badziew... Podobno kiedyś rzeczywiście się jeździło do Amazonii?
-Dawne, dobre czasy. Teraz dekoracje dla nas robi ta sama firma, która inscenizowała lądowanie na księżycu.
Rajmund wybuchnął śmiechem:
-Stanley Kubrick?
-Po coś tu chyba przyszliśmy...
-Mhm.
Młodzieniec wyciągnął z woreczka grzyby i zjadł je, jeden po drugim. Starzec zaś delikatnie stukał w bębenek w jednostajnym rytmie...

...a potem Rajmunda spotkały bardzo przykre rzeczy. Odmieniał słowo „ból” przez dwadzieścia przypadków. Odmieniał słowo „cierpieć” przez siedem czasów. Jakaś przeraźliwa siła oddzieliła mu grupę imienną od przydawki a potem nadepnęła na genitalia.
A potem działy się naprawdę straszne rzeczy.
A potem okazało się, że są jeszcze straszniejsze rzeczy, które mu tylko pokazano, żeby się bał.
A potem zrobiono mu straszne rzeczy. A potem straszniejsze. A potem najstraszniejsze. A potem pokazano mu, że stosowany system stopniowania przymiotników jest niewystarczający do opisania rzeczy, które mogą spotkać człowieka.

Jakoś sobie poradził.

-Ryba?
Zwierzę mocy bylo wyraźnie poirytowane:
-Jestem ssakiem.
***

Jak zwykle debatowali pod automatem z kawą, przechwalając się swoimi osiągnięciami i spoglądając z wyższością na stażystów. On spojrzał z wyższością na nich, przechodząc obok. Spuszczali wzrok.
Wszedł do biura, a w zasadzie do pomieszczenia gdzie urzędował. Przypominało ono nieco wyściełaną celę z małym aneksem kuchennym i naprawdę potężnym sprzętem audio.
Wyciągnął z lodówki mocz renifera, zmieszał z wódką i wypił jednym haustem. Położył się na podłogę w oczekiwaniu na przeniesienie do Dolnego Świata.

***

-Panie Wilec, co panu szkodzi powiedzieć prawdę?
Siedzieli nad brzegiem Styksu, na kolorowych, drewnianych leżaczkach.
-Przecież dobrze obaj wiemy, jak było naprawdę. Wystarczy, że podpisze mi pan tutaj...- Rajmund wskazał rubryczkę na protokole.
-I co, wtedy ten gówniarz dostanie odszkodowanie?
-I ja i pan wiemy, że to pan spowodował wypadek.
-To prawda- przyznał starzec.
-Nie ma pan żadnej rodziny... po tamtej stronie trawnika. Jeżeli pan podpisze, chłopak dostanie pieniądze... Kto wie, może kiedyś będzie chodził?
Wilec wyraźnie się zasmucił.
-Okaleczyłem go?
-Pieniądze mogą pomóc...
Starzec wyraźnie się złamał. Sięgnął po pióro i złożył autograf na oświadczeniu.
-Powiedzieli nam, że to miejsce... Wieczność... to stan przejściowy.
-Wiem o tym wszystkim- przyznał Rajmund- bywam w zaświatach bardzo często.
Starzec spojrzał w niebo, czy raczej- w strop Hadesu.
-Mówią nam, że wzorem Buddy Nieporuszonego możemy się wyrwać z formy i osiągnąć oświecenie. Skoro pan o tym wie, to czemu zajmuje się czymś takim jak...
-Ubezpieczenia? A wie pan jaką karmę ma Budda?
-Budda nie ma karmy- odparł czujnie starzec.
-No a ja... ja chyba jestem karmą, której nie ma Budda- wyznał Rajmund, nie bez dumy.
Ostatnio zmieniony sob 27 paź 2012, 21:04 przez mdrv, łącznie zmieniany 1 raz.
"Wow wow wow est"
Zablokowany

Wróć do „Ćwiczenia - część I”