6
autor: Chii
Umysł pisarza
____ Należę do tego typu dziewczyn, które znajduje się martwe w nędznym pokoiku z pustą fiolką tabletek w ręku. Inne skaczą z mostu albo strzelają sobie między oczy, a ja... co ja? Do tej pory wszystko było w porządku. To, że czasami trochę przesadzałam, to nic takiego. Każdemu się może zdarzyć. Nawet mi. Tak naprawdę nigdy nie chciałam umrzeć, jedynie prowokowałam śmierć. Nie otrułam się. Bóg umiera, jeśli go nie kochamy, ale ja nie umarłam, choć nikt mnie nie kochał.
____ Rano otrzymałam telefon od Bobby’ego. Chciał ze mną rozmawiać, coś bełkotał. Nie wiedziałam, o co mu chodziło. Wczorajsze tabletki wciąż działały w sposób otępiający. Zamruczałam i odłożyłam słuchawkę.
____ Odwróciłam się na plecy i kątem oka spojrzałam na stolik nocny zapełniony drobiazgami. Między lampką a moim dziennikiem stało kilkanaście bezładnie rozrzuconych, nie w pełni opróżnionych fiolek. Za pomarańczowymi ściankami każdej z nich znajdowało się po kilka bielusieńkich, okrągłych tabletek. Odwróciłam do nich wzrok i wyjrzałam przez okno mojej haciendy w Brentwood. To był czwarty sierpnia. Palące słońce przebijało się między drewnianymi żaluzjami. Zachichotałam. O, popularność! Dzięki niej nad moją willą gołębie latają na plecach, aby jej nie pobrudzić. Cóż z tego, że człowiek ma cały świat, kiedy straci duszę?
____ Nigdy nie mogłam pogodzić się z myślą, że uczyniono ze mnie przedmiot. Nie mogłam tego znieść, ale... ale wszyscy są tacy sami. Wszyscy mężczyźni są tacy sami. Mają tylko różne twarze, żeby można było ich rozpoznać. Gdy miałam szesnaście lat, poślubiłam Jamesa, młodego żołnierzyka. Nieczęsto pojawiał się w domu, więc pomachałam mu na odchodnym. Potem był Fred. Gdy mnie rzucił, coś we mnie pękło, rozdzierając me serce na pół. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o śmierci. Zrozumiałam tych wszystkich samobójców, a nawet ojca, który zginął, bo, być może, sam tego chciał. Nie mógł znieść wariatki i ryczącego bachora. Potem zakochałam się w baseballiście. Z Joe zawsze miałam dobre relacje. Wspierał mnie, mówił, żebym przeprowadziła się do Nowego Jorku. Więc się przeprowadziłam i wkrótce się rozstaliśmy.
____ Po „Przystanku” poznałam Artura. Był nieco starszy, niemal idealny. Jako dramaturg mógł pisać dla mnie role. Nasza miłość trwała pięć wspaniałych lat, jeśli nie odliczyć tych czterech kiepskich. Później się rozwiedliśmy, bo miał problem alkoholowy – on, a nie ja, jak twierdził. To jemu się nie podobała moja wolność. Problem nadwrażliwców polega właśnie na tym, że mogliby istnieć w wielu wersjach, ale życie jest tylko jedno i zmusza do tego, żeby byli przede wszystkim tymi, za których biorą ich inni. Więc Artur odszedł, a ja wylądowałam na Manhattanie. W klinice psychiatrycznej. Na myśl przychodzi mi tylko jedno. Mąż to taki człowiek, który nigdy nie pamięta o twoich urodzinach, ale w towarzystwie chętnie wymienia twój wiek. Myślę, że najlepiej jest kochać dzielnie i akceptować – tyle, ile można znieść.
____ Usiadłam na łóżku i wzięłam do ręki dziennik w skórzanej oprawie. Przekartkowałam go i zamknęłam. Nie można uchwycić ani piękna, ani śmierci, bo to coś Niewyrażalnego. Jedynie mit może je pojąć, choć nie musi koniecznie być antyczny – liczy się tylko jego natura. Zdarza się, że rodzi się we współczesności, ponieważ mit istnieje poza czasem. Och! Jak trudno być intelektualistką!
____ Zaraz po rozwodzie z Arturem poznałam Johnny’ego. Próbował mnie wygrać słowami, był taki czarujący, taki szarmancki. Bawił mnie. Jeśli mężczyźnie uda się sprawić, żeby kobieta się śmiała, to uda mu się zrobić z nią wszystko. I robił. Najpierw on, potem Bobby. Dałabym głowę, że zostawią te cholerne żony w spokoju. Szkoda takich uroczych facetów dla takich zołz. Ale wszystko, co się opłaca posiadać, opłaca się również, aby na to czekać. Więc czekałam. I w tym oczekiwaniu kleiłam się do Johnny’ego. Wyglądało to może nieco dziwnie, zbyt podejrzanie, więc pewnie zrobiłam się mu nie na rękę. Chciał mnie rzucić. Bał się przyjść i powiedzieć mi to prosto w oczy. Niech mi prędzej złamie serce niż nos! Wysłał jednak Bobby’ego, który kompletnie nie dał sobie rady z moim wdziękiem. Zakochał się we mnie. W moich fantazjach, w moich kształtach i wiecznej niestabilności. Bobby jednak okazał się być jeszcze większym tchórzem. Nie mogłam zostać w takim stanie - porzucona przez dwóch facetów. Chciałam powiedzieć wszystkim, kim oni są, jak mnie skrzywdzili oraz jak okrutni i fałszywi ludzie rządzą tym krajem. Chciałam dostać szansę w trzecim akcie – niepodejrzewający niczego mężczyzna i mściwa kobieta, ale to jest oszukiwanie samej siebie, bo jeśli dostanę szansę na ostatni akt, odegram heroinę, która dzielnie cierpi i gromadzi to wszystko, aby odgrodzić się tym, jak zaporą od mężczyzny, który stał się jej obcy.
____ Rok później kupiłam dom jednopiętrowy w Brentwood. Eunice bardzo mi pomagała, szczególnie wieczorami, gdy migreny były nie do zniesienia. W tym czasie pracowałam razem z Deanem. Zupełnie mnie nie rozumiał. Nasze relacje były tak złe, że bałam pojawiać się na planie, dopadały mnie ataki paniki. Wkrótce Johnny miał mieć urodziny. Powiedziałam więc Deanowi, że źle się czuję i pojechałam do Nowego Jorku zrobić Johnowi niespodziankę. Ach, John. Słodki Johnny...
____ Otworzyłam dziennik na 19 maja. Przy grzbiecie, między kartkami, spostrzegłam ciemny, krótki włos. Zawołałam Eunice. Czy ktoś był w moim pokoju, zapytałam. Gosposia zamrugała. Nie, oczywiście, że nie, kochanie, odpowiedziała. Ach, dobrze. Za godzinę masz umówione spotkanie u doktora Greensona, dodała. Mhm, zamruczałam. Prawdę można sobie tylko przypomnieć, ale jej się nie wymyślić. Dla mnie prawda jest mgłą. Nie znam jej, a nawet jeśli znam, to nie chcę jej pamiętać. Uważam, że szczerość i prostota, i bezpośredniość, do których (prawdopodobnie) dążyłam, były często brane za czystą głupotę, a jako że żyjemy w szczerym świecie – bardzo możliwe, że bycie szczerym to głupota. Eunice myślała, że jestem głupia i nie widzę, co się dzieje. Zawsze dostaję gorzki koniec lizaka.
____ Gdy wychodziłam z domu, powiedziałam jej, że ją zwalniam. Spojrzała na mnie zdziwiona. Miałam nadzieję, że jej już nie spotkam, kiedy wrócę. Doktor Greenson był moją ostatnią szansą. Gubiłam się między fantazjami i rzeczywistością. Nie byłam pewna, która „ja” patrzy na siebie w lustrze. Nie mogłam znieść swojego widoku. Wszyscy, po prostu, się ze mnie śmiali. Wielka dupa, wielki cyc, wielkie nic. Boże, czy nie mogłam być czymś innym? Jeśli nie pomógłby mi, skończyłabym jak moja matka-schizofreniczka. Usiadłam obok niego. Widziałam, jak łapczywie patrzył na moje odkryte nogi. Powiedziałam, że źle sypiam. On się uśmiechnął. Potem nachyliłam się nad nim i zapytałam, czy by mi czegoś nie przepisał.
____ O dwudziestej wróciłam do domu. W jednym ręku niosłam przez korytarz telefon z przedłużaczem, a w drugim potężną fiolkę pigułek. Weszłam do sypialni i zaczęłam dzwonić. Już nawet nie wiem, do kogo. Pamiętam jednak, że jednym z pierwszych był Peter. To on przedstawił mnie Johnowi. Powiedziałam mu: „żegnaj”. Cały czas się śmiałam. Rozumiałam, że nie mogę mu tego powiedzieć wprost. Zresztą nawet nie chciałam. Coś chyba jednak do niego dotarło, ale nic nie powiedział. Ostatni telefon wykonałam do Johnny’ego. Nie odbierał. Nagrałam mu wiadomość. Zastanawiałam się, czy wie, że prokurator Bobby coś knuje i czy on mu pomaga. Tylko cząstka nas może dotknąć cząstki drugiego człowieka. Czyjaś prawda jest tylko czyjąś prawdą – niczym więcej. Możemy dzielić się jedynie cząstką, którą inni są w stanie zrozumieć. I tak oto jesteśmy.
____ Fiolka od doktora Greensona lśniła w sztucznym świetle lampy. Zza pomarańczowych ścianek mrugały do mnie białe pastylki. Wzięłam opakowanie i otworzyłam wieczko. Lekko potrząsnęłam, przysłuchując się grzechotaniu małych groszków. Pomyślałam sobie wtedy, że to ogromnie ułatwia wybór, gdy wszystko jest jednakowe. A w szczególności, jeśli są to tabletki nasenne.
____ Podświadomie czułam, że moja świeca wypali się prędzej niż moja legenda. Nie chciałam się zestarzeć. Bałam się tego. Chciałam zostać taka, jaka byłam. Nie potrafiłam grać...naprawdę. Wiedziałam, że kiedy przeminie moja twarz i przeminie moje ciało, będę nikim... nikim... znów całkiem nikim. Przestanę się już oszukiwać. Ale nieważne. Nieważne, co o mnie myśleli, co będą myśleć, ważne, żeby mnie kochali. Czerpałam z życia pełnymi garściami, brałam je w ramiona, przyciskałam do piersi, lecz w tak zachłanny sposób, że obejmowałam śmierć. Ale życie jest przecież po to, żeby je przeżyć.
Dzwoń po posiłki!