Idea

1
Ahoj! W czwartek splunięciem pożegnałem Toruń, a dzisiaj(łezką) Gdańsk. Podróżuje! A oprócz tego jestem w trakcie wybierania książki, która chciałbym dostać na święta. Ciężki wybór.

No ale nie przedłużając!

Przed Państwem "Idea". Tekst napisany kilka lat temu, który dwa tygodnie temu został przeredagowany. Ja dorosłem, on również.
Zapraszam.


Smacznego!

Idea

“Kiedyś ludzie umierali za idee, teraz idee giną same”



Kiedyś było lepiej. Wszyscy żyli jakoś prościej, wstawali o piątej rano, myli się, ubierali i wychodzili do pracy. Po ośmiu godzinach wracali do domu i kłócili się z rodziną o przesoloną zupę albo źle poukładaną bieliznę(na każdy dzień coś miłego dla każdego). Mimo to byli całkiem szczęśliwi, czuli się młodo duchem, staro ciałem, byli średnią klasą - jak na razie tylko mentalnie, ale to zawsze coś.
Przecież człowiek tylko raz jest młody, powiadał Hemmingway, później musi szukać sobie innej wymówki. My twierdziliśmy, że dorosłych wcale nie ma, każdy jest taki sam - no bo co można powiedzieć o czterdziestolatku piejącym z zachwytu na widok nastolatki w bikini - jeden nazwie go pedofilem, a drugi powie: młodość, mój drogi, młodość.


Wiosna w tym roku dała o sobie znać bardziej niż dorodny pryszcz na twarzy przeciętnego piętnastolatka. Czuję, że moje słowa brzmią jakbym skończył co najmniej ze sto lat - tyle to ja mam co najwyżej samotności. Nasza historia rozpoczyna się w czasie gdy na świecie szalały huragany wiadomości na temat wyborów tegoż czy innego kraju - nie powiem wam dokładnie kiedy to było. Po pierwsze: nie pamiętam, po drugie: czy nas to w ogóle obchodziło? Byliśmy w odpowiednim wieku by liczyły się dla nas tylko przeceny na towary z zawartością etanolu.


Było nas pięcioro. Uważaliśmy się za potomków Horacego, w sferze mentalnej oczywiście(ja bardziej sympatyzowałem z Schopenchauerem, ale kiedy Mariusz powiedział, że to po prostu depresja a nie pogląd filozoficzny - zwątpiłem w swoje pochodzenie). Oprócz ciągłej niezgodności co do naszych przodków, szczyciliśmy się byciem uczniami liceum o profilu humanistycznym. Powiecie pewnie, że nie ma czym się chwalić - macie racje. Ludzie powinni mieć dwa życia: w pierwszym będą studiować coś, co da im pieniądze, a w drugim to, co kochają. Oczywiście, jako humaniści pełną gębą potrafiliśmy więcej, bo widzieliśmy więcej niż inni. Mieliśmy poszerzoną percepcję na otaczający nas świat(zauważcie, że osiągnęliśmy to bez narkotyków).


Gdy tylko otworzyłem oczy i poranne słońce bez pozwolenia wlało się przez szparkę w zasłonie okna, stwierdziłem że nadszedł dzień - dawno wyczekiwany moment, w którym chmury rozeszły się nad depresyjną Polską i pozwolą mi i mojej paczce spotkać się w naszym ukochanym opuszczonym domku. Nazwałem go naszym bo został podpisany. Zakładamy że pobliscy koczownicy(zwani potocznie żulami) respektują prawa zwane “zaklepywaniem-opuszczonych-domów”.
Napisałem grupowego SMSa z godziną i tematem spotkania, a sam postanowiłem rozpocząć przygotowania do tego emocjonującego wydarzenia od butelki taniego wina. Siarka o poranku zawsze nastrajała mnie pozytywnie.


Punktualnie o dwudziestej czekałem przed naszym miejscem. Odpaliłem papierosa i zgodnie z wyżej wymienionym prawem usiadłem na zaklepanym kamieniu nieopodal drzwi. Pulvis et umbra sumus - powiedziałem i spojrzałem na walec popiołu spadający na ziemie. Prochem i cieniem jesteśmy, czyż nie, Horacjuszu?


Kamil przyszedł jak zwykle spóźniony. Z daleka poznałbym jego chód - bujał się na boki, a torba przewieszona przez ramię miarowo, jak uderzenia metronomu, obijała się o jego tyłek. Z daleka dało się usłyszeć pomrukiwanie - to, plus uderzenia torby wypełnionej czterema tanimi winami dało mi zdecydowany sygnał: Kamil jest albo pijany, albo tym razem się wyspał. Był on co nie miara specyficznym osobnikiem. Uczepiła się go, niczym pijawka, jedna fraza: gdziekolwiek jesteś, jeśli jesteś, daj mi znak. To smutne, że tak przystojny i inteligentny chłopak miał przy sobie, a właściwie to w sobie - taką przypadłość, która nigdy nie chciała odstąpić go na krok i zawsze starała się przeszkodzić mu w najprostszych czynnościach przypominając o sobie.
Gdy w końcu dosięgnął mnie swym wzrokiem, zdjął przeciwsłoneczne okulary i rzucił: Ahoj! Reszta idzie, autobus im się spóźnił.


Pięć minut później ja odpaliłem kolejnego papierosa i wypuszczając dym spojrzałem przed siebie - ha, Kamil miał rację, podążają - powiedziałem po cichutku.
Michał szedł na czele tejże pielgrzymki. Użyłem tego słowa nieprzypadkowo - ten człowiek noszący imię od jednego z archaniołów był uduchowiony do szpiku kości! Tak bardzo zafascynował się Bilblią, że od jakiegoś roku potrafił odpowiadać tylko cytatami sławnych teologów i proroków staro- i nowo- testamentowych. W lewej dłoni trzymał wino mszalne - nie, nigdy nie pytałem skąd je ma. I nie zamierzam.
Tuż za jego plecami dojrzałem dobrze znaną mi sylwetkę największego gnojka, jakiego poznałem. Słońce odbijało się od jego łysiny i dawało mi jasny znak, że dzisiaj znowu się pokłócimy bo Mariusz był w formie. Cięty wzrok, postura dzika i ręce trzymane tak daleko od bioder, jak tylko się da. Mimo mojego krytycznego spojrzenia na jego osobę, ja naprawdę go lubiłem i ceniłem się z jego opinią - mimo że zawsze była przesączona jadem. Z tego, co wspomniała mi Patrycja, był on tak niemiły dla mnie ze względu na nią - chłopak się zakochał!


Mówiąc o Patrycji, nie sposób nie poświęcić jej jednego, o boże, nawet trzystu akapitów i epitetów. Gdy słońce powolutku wychodziło zza chmur, zauważyłem jak jego promienie przemieszczają się po ziemi, omijając dwójkę panów i drogą whisky Mariusza, zaczynają wkraczać na niepodbite terytorium państwa o nazwie - Patrycja. Teraz już dawno przekroczyły przedmieścia długich nóg, pokonując przy tym przedziwne tereny zakolanówek w kolorze czerni(czy ci nie jest ciepło, kobieto?!) i miarowo przesuwały się w górę, zahaczając o dżinsowe szorty. Tam zatrzymały się i spojrzały w górę. Długie brązowe włosy, niczym wodospad opadały na piersi, które jedyna kobieta z naszej paczki starała się zakryć. Promienie kontynuowały swój marsz i przekroczywszy kotlinę w okolicy mostka dotknęły jej chudej szyi. Pełne, nietknięte szminką, usta wypuszczały powolne wydechy ciepłego powietrza. Ostatni przystanek - wielkie, ciemne oczy z rzęsami, które nigdy nie potrzebowały tuszu.
Patrycja była, tak samo jak my, humanistką ale miała jedną wadę - była strasznie przewrażliwiona na punkcie swojego pochodzenia(oczywiście ze względu na etymologię imienia). Mając w rodzinie samych żydów próbowała wmawiać wszystkim, że jest szlachcianką. Ale mimo tego malutkiego szkopułu, uwielbialiśmy ją.


Gdy wszyscy przywitali się ze sobą, weszliśmy do środka naszej kwatery i zaryglowaliśmy drzwi aby nikt nie zapragnął zaburzyć naszej harmonii.
W środku było jak w innym świecie. To właśnie w tym momencie odkryliśmy Narnię i nie chcieliśmy jej opuszczać. Wokół unosił się dym puszczany z kadzideł umieszczonych na półkach, a na środku największego pomieszczenia poukładaliśmy poduszki i małe stołki - na kieliszki rzecz jasna!


Spotkanie nie odbiegało normą od innych. Zaczęliśmy od skosztowania tanich win przyniesionych przez Kamila, a następnie raczyliśmy się whisky. Oczywiście, Mariusz nie omieszkał stwierdzić, że wyglądam dziś strasznie nieprzysiadalnie(taki z niego znawca neologizmów). W międzyczasie raczyliśmy się używkami hodowanymi przez każdego z nas. Nie omieszkaliśmy wyjąć zza pazuch naszych dzieł - mniejszych, większych, poezji, prozy. Wszelkiego rodzaju tekstów, które zawierały słowa i przesłanie. Upojeni i upaleni czytaliśmy na zmianę, komentowaliśmy, śmialiśmy się a na sam koniec rytuału odśpiewaliśmy kolejną z cyklu Odę Horacego.



To było jedno z ostatnich spotkań. Pamiętaj o zachowaniu równowagi w trudnej sytuacji, mawiał nasz mistrz. Tym razem to ja znalazłem się w takim położeniu.
Przez wakacje nasze uroczystości były zawieszone, a gdy zaczęliśmy nowy rok szkolny, zauważyłem że brakuje wszystkich z mojej paczki.
Aktualnie mija trzeci rok, gdy nas już nie ma.
Kamil został znaleziony martwy we własnym mieszkaniu. Na ścianie widniały słowa zapisane krwią: gdziekolwiek jesteś, jeśli jesteś, daj mi znak. O ironio, on wisiał obok - na krzyżu. Udusił się, zupełnie jak Jezus.
Michał wylądował w psychiatryku i do dziś przysyła mi listy. Ciężko mi go zrozumieć, jednak wiem, że wszystko dla niego to marność. Nad marnościami oczywiście, nigdy pod.
Mariusz jako jedyny z nas nie zabił się ani nie odwiedził pobliskich szpitali. Za to ja spotykam go codziennie idąc do szkoły. Stał się wcześniej wspomnianym koczownikiem. Ludzie mówią, że jest pijakiem - ja odpowiadam, że on po prostu poszukuje sensu. Rzecz jasna, nie omieszka zapytać mnie jakie gówno spłodziłem tym razem.


Według mnie, najgorszy los spotkał Patrycję. Podczas przerwy wakacyjnej pracowałem za granicą i nie miałem z nią kontaktu. Jej przyjaciółki powiedziały mi, że było z nią źle od dawna, obarczały mnie winą za jej śmierć, że to niby ja kazałem jej brać te leki - sama tego chciała, mówiła że to pozwala jej zapomnieć o trudach dnia codziennego. I o mnie.


Mimo to dostaliśmy idee - byliśmy humanistami, i wykorzystaliśmy ją w stu procentach.

2
Wydaje mi się, że odkurzanie starego tekstu nie było najlepszym pomysłem. Jest kilka ciekawszych kawałków, ale całość jakby nie była Twoja. Sporo niezgrabnych zwrotów, na przykład:
OstataniSlomka pisze:Cięty wzrok, postura dzika i ręce trzymane tak daleko od bioder, jak tylko się da
.
OstataniSlomka pisze:Był on co nie miara specyficznym osobnikiem
Moim zdaniem ten tekst to wypadek przy pracy, potrafisz pisać dużo lepiej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron