To jest realizm magiczny raczej, mam trudność z nazwaniem gatunku, aczkolwiek w tak krótkim opowiadaniu trudno uzyskać efekt z tego gatunku. Jest to raczej miniatura.
..................................................
„Poranek zamiast snu”
Wąskie ściany przesmyku zwanego aneksem kuchennym niepozwoliły na najmniejszy manewr ciałem, zabudowana szafkami i lodówką ślepa kuchnia tworzyła klaustrofobiczny nastrój, Mati bał się, że za chwilę oplecie go rosnący w ciemności bluszcz, który po skruszeniu podpory, czyli jego samego, zostanie tylko ażurowa konstrukcja łodyg i liści. Chciał odwrócić się i splunąć po tym jak włożył do ust kawał kociej karmy, jednak powstrzymał się. Wyszedł na ganek i rzucił kulkę pożywienia pod stojące kosze na śmieci. Drzwi do mieszkania przez całą noc były otwarte, tego nie robiła, tego jednego nie robiła, wychodziła z łóżka nocą po to, aby wyjrzeć na zewnątrz, oraz by rozwiesić ręczniki na skrzydłach drzwi, żeby wreszcie odnaleźć swojego kota, który tylko z zewnętrznej strony okna przyglądał się tej pantomimie dwojga ludzi śpiących obok siebie na wygniecionym łóżku, pod jedną wspólną kołdrą. Zimno, czemu zakręciła grzejnik? Czemu chlebak jest pusty? Tak bardzo cieszyła się z tego mieszkania, że pragnęła- świadomie czy nie- gościć w nim kogoś, kto ogrzewałby wszystko spokojnym oddechem, nadawał wibracje łagodnych fal, i miał oko na kota.
- Zobacz – powiedziała i otworzyła drzwi lodówki na oścież. Mała żarówka, która w
lodówce świeci zawsze oświetlała czteropak Żywieckiego.- Częstuj się, masz całą
sypialnię do własnej dyspozycji.
- Ty naprawdę nie kupujesz chleba? – zapytał przerażony
- Oj nie – powiedziała jakby właśnie zderzyły się dwie rzeczywistości tak odległe jak głowa kowboja i jego buty
Zanim odważyła się położyć obok Matiego przez parę chwil leżała w chłopięcej piżamie na podłodze w salonie za kuchnią zabawiając kota rozmową i czułymi pochlebstwami typu: gdzie byłaś pięknotko? Mati cię szukał. Z grzeczności odstąpiła łóżko, lecz to nie było dobre posunięcie, dlatego długo tak nie wytrzymała.
- Nie jesteś zbyt gadatliwy - powiedziała podając pokal z piwem.
- A, bo nie ma, o czym – zdawkowo odpowiedział Mati. Był pojętny i wolał przytakiwać. Podając mu lufkę nabitą ziołem powiedziała:
- Co cię interesuje? Artyzm? My zapierdalamy. – jakby ujęła wszystko.
Musiała intensywnie pracować prosząc, co jakiś czas szefa o podwyżkę, gdyż chciała własnego lokum, niezależności i swobody. Między nimi to nie była przyjaźń, a miłość przejawiała tylko do kotów i książek. Jej wypowiedzi sprawiały wrażenie zaczytanych fragmentów literackich, którymi rzucała trochę na oślep. Właśnie ten artyzm był między nimi dwojga a brzegiem pucharów z pienistym piwem. Podawała Matiemu do rąk szklanice i lufkę jak podaje się zabawki małemu dziecku, prosto do otwartych rączek.
Wiedziała, że nie sypia, sam o tym jej mówił, zabrała go do siebie na jedną zimową głęboką noc z zamysłem. Chciała podać mu leki i zrobiła to w najbardziej infantylny sposób. Kazała aby otworzył usta i włożyła mu kilka tabletek leku na sen. Mati nie dał się otumanić. Udał, że idzie za potrzebą po piwie i wypluł wszystko do toalety. Sen nie przychodził. Leżeli tak obok siebie zwróceni do siebie plecami jak znak zodiaku bliźniąt a kot przyglądał się z okna bacząc na nich i na to miasto, które zimową nocą przyprawiało o zgrozę. To był jednak piękny widok- drzewa bezlistne zatrzymane w rozwoju, ciche ulice z przechadzającymi się chichrami i chichotami. Ciche i wszędobylskie koty strzygące uszami otaczały teren. Nadchodziły zewsząd zbliżając się do domu. Mati wstał i przez okno wszystko obserwował, ufał swoim uczuciom, więc wiedział, że to, co czai się pod jego skórą to jest lęk przed dzikością, życiem i swobodą, lęk przed wszystkim tym, czego pożądała ona. On się jej bał i dał się zwabić na jej teren. Był blisko obłędu, gdy rozgryzał w ciemności porcje karmy dla kota, stał się jej nocnym kocio podobnym towarzyszem. Chciał chrześcijańskiego chleba a dostawał toksyczne niebezpieczne specyfiki.
- Ale mnie wystraszyłeś – powiedziała, gdy stali przedzieleni progiem w otwartych drzwiach.
- Tylko mnie nie zamykaj – powiedział Mati, A ona wyglądała na gwiazdy z ganku.- Kup mi coś normalnego do jedzenia – powiedział dając jej trzy złote.
- Dwa złote wystarczą – wzięła i poszła rano do sklepu nieopodal. Mati był sam z kotem, który usadowił się wysoko na wieszaku. Pięknotka była cicha i łaciata. Natomiast dreszcze, które czuł przez skórę nasiliły się. Przyszła ze sklepu z dwiema drożdżówkami. Pierwszą Mati zjadł natychmiast a drugą zostawił na potem.
Siedział potem długo w fotelu przy lustrze naprzeciw i podziwiał odbite, niepokojąco wschodzące słońce. Umeblowała pokuj w ten sposób, że tego dnia słońce wschodziło po tafli lustra jak złoty krążek. Patrząc na to podniósł palec i zapytał: widzisz to, co ja? W tym momencie Mati był rzeczą, wskazaniem palca, „rzeczą między rzeczami”, między słońcem, lustrem a samym sobą i pomyślał, że stał się miejscem geometrycznym, w którym zbiegło się jej życie, wraz dzikością, ciemnością i wschodzącą gwiazdą.. Jego pytanie nie doczekało się odpowiedzi, chociaż nawiązującej do całego przeżycia. Ona odpowiedziała: widzę coś narysowanego. I znów było to zderzenie dwóch rzeczywistości tym razem oddalone od siebie jak oddalony jest rysunek od żywego modelu.
Jedynie tylko kot ogarniał sytuację. Pięknotka podniosła łapkę i oblizawszy pazury jęła przegładzać sierść za uchem.
- Zobacz, te koty do nas się zbliżają – powiedział Mati o poranku.
- Jakie koty? – zapytała wymownie coś skrywając.
W domu robiło się coraz ciaśniej i bardziej duszno. Koty otoczyły dom i gdy były na tyle blisko, że dało się wyczuć ich oddechy Matiemu zaczęło brakować tchu. A one szły gęsto, jeden przy drugim, zbliżając się koncentrycznie do samego centrum
Poranek zamiast snu
1
Ostatnio zmieniony wt 11 sie 2015, 21:55 przez major sedes, łącznie zmieniany 1 raz.