Na mapie droga skończyła się w miejscu, gdzie był koniec asfaltu. GPS nie łapał sygnału. Trzydzieści kilometrów szutrową kamienistą trasą w górskim paśmie. Stara Niva rzęziła ostatkiem sił. Zgrzytał reduktor, trzeszczała rama, silnik rzęził w rozrzedzonym powietrzu. Ale jechaliśmy. Do celu. Za wszelką cenę. Nie zatrzymała nas nawet lawina, kilkunastotonowe głazy spadły na samochód i runęliśmy z urwiska w przepaść. Zmiażdżona Łada stanęła w płomieniach. Choć została tylko kierownica, ruszyliśmy dalej. Najtrudniej było wjechać po pionowej ścianie na szczyt.
Warto było. Dotarliśmy na miejsce. Ja i moje alter ego. Przed nami rozpościerał się zapierający dech widok na dolinę San Escobar.
Do celu
2acha, alegoria zycia i 3 przykazania.
tylko co tu robi san escobar?
tylko co tu robi san escobar?
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.