Bracie Melchiorze

1
Misieq79 pisze:
Kruger pisze: Jak sobie wyciągnę jakiś tekścik sprzed 10 lat to zęby od razu bolą
A wrzuć :D Precedens jest, B16 i mła zamieścilismy kiedyś starocie - bez korekty, takie jakie były.
No to wrzucam.
Informacyjnie. Wcześniej już zdarzało mi się coś tam skrobać. Ten tekst to mój pierwszy, gdy postanowiłem uczyć się pisać i zawitałem na warsztatach Farenheita. Wrzucam bez poprawek.
---------------------------------------------------------------------------------
BRACIE MELCHIORZE
Ława jest twarda, bracie Melchiorze. Gdy nieustępliwe drewno gniecie zadek, gdy zawszony wełniany habit nowicjusza drażni skórę, wzrastać ma chęć ku obcowaniu z Panem, prawda bracie Melchiorze? Pot roszący czoła gromady nowicjuszy, wbijających w swe tępe chłopskie umysły święte teksty, spływa i wsiąka w zakurzone pergaminy rozłożone na nieheblowanych stołach. Razy Twej dębowej lagi skłaniają nas, niegodnych, do większego wysiłku, większej koncentracji, byśmy szybciej składali w myślach łacińskie słowa, by zostawiały w naszych myślach wypalone ogniem ścieżki, ad maiorem Dei gloriam bracie Melchiorze. Czemuż gniotę kości na tych twardych ławach? Dlaczego Ojcze muszę trawić me życie w tym klasztorze na końcu świata? Czyż sługą kościoła w naszej rodzinie nie mógłby być brat mój Alberyk? Zaiste, słuszny były to wybór, świętoszkowaty Alberyk, którego dłonie nigdy się ze sobą nie rozstają, który z własnej woli życie swe przeżywa na kolanach. Czemuż ja? Widzę Twoje spojrzenie bracie Melchiorze. Nie przestaję mamrotać i kieruję oczy ku kolejnemu świadectwu wiary: Żyłem bez grzechu, bo w grzech nie miałem wiary. Żyłem bez Boga, bo Boga w mym sercu nie było. Żyłem niczym Tomasz niewierny, a żywot mój był lekki i troską niezmącony. Jakiż mądry człek! Jakże pragnąłbym żyć jak on miast zmuszonym być do codziennego witania się z twą fizjonomią bracie Melchiorze. Ach bracie, seksta wybiła już a ty wciąż niczym cerber pilnujesz gromady mamroczących kmiotków rozdając razy głupim i leniwym: Widziałem przyjście Pana, płaszcz chwały go owiewał, a z takiej szedł winnicy, co rodzi grona gniewu. I ujrzał Pan swego grzesznika i palec boży wskazał me ciało bym wierzyć zaczął. Takem myślał, niemożliwością musi być, że żywot człeka niewiernego będzie spisany na tym pergaminie, którego treść żmudnie wbijam do mej pamięci w tym bożym przybytku, prawda bracie Melchiorze? Jakże swędzi ten wełniany habit. Drapię się jak mogę mocno gdy tylko odwracasz Wzrok bracie. Czemuż nie mogę studiować dzieł inakszych? Piękna tutejsza biblioteka pełna jest dzieł ważniejszych i ciekawszych. Gdybyż dopuszczono mnie do pergaminów z rysunkami machin, kołowrotów, akweduktów... Zniósłbym twardość tej ławy i niewygodę szaty, zniósłbym podwójny nowicjat... Pochylam znów głowę i pokornie czytam święte wyznania, jakżeś nam nakazał bracie Melchiorze. Nie dopuszczam by razy twej lagi spadły dziś na me barki, zbyt obolałe są już: Gdy gniew Pana wypełnił me żyły ogniem, poczułem jak me ciało staje się jednym z Chrystusem. I odszedł Pan w blasku chwały a jam pozostał. I zostawił Pan znaki we mnie, bym nigdy wiary nie porzucił. A z ran Chrystusowych na mym ciele krew nigdy płynąć nie przestała. Strawił swe ciekawe życie bracie Melchiorze, strawił je na wierze w nieistniejące. A pokolenia maluczkich karmione będą jego historią, jego ranami chrystusowymi otwartymi ręką gniewnego Pana. Spadają ciosy na barki wiejskiego chłopca a moje ręce sięgają znów do siebie wzajem by ukoić ból i swędzenia tam gdzie wszy mieszkające w habicie używały sobie na mym ciele. Pilnym uczniem jestem i czytania pergaminów nie przerywam bracie Melchiorze. Tylko do nóg swędzących nie sięgam a bok drapię łokciem by pilne dłonie nie przestawały badania łacińskich słów. Odgnieciony zadek woła wytchnienia, pusty brzuch tęskni za pożywieniem a swędzące ciało pragnie odrzucić habit. Czemuż tak dziś doskwiera, bardziej niż kiedykolwiek? Drapię się bracie Melchiorze nie patrząc już czy zwrócę na siebie uwagę twego kija. Drapię jak szalony, trę nogami i wiercę się w twardej ławie, już do mnie idziesz bracie Melchiorze. Spójrz na mnie bracie, pilnym jest, pochylam głowę nad pergaminem, me dłonie rozplatam i kładę na stole... Bracie Melchiorze! Me dłonie krwawią, spójrz bracie. Czuję krew wszędzie, płynie po mych nogach, spływa z drapanego boku. Wilgocią ze spoconego czoła na pergamin spływają czerwone kleksy... Na rany chrystusowe, pomóż mi bracie Melchiorze...
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

Bracie Melchiorze

2
Nawet jeśli to był początek początku, miało w sobie to coś! Tekst bardzo intensywny, gęsty. A im dalej, tym gęściej. Siedząc na krzesełku, zaczynałam się wiercić i garbić pod wpływem męczarni bohatera. Niby prosta sprawa - swędzenie, a jaki dramat się tu stworzył. W pewnym momencie złapałam się nawet na tym, że nie mogłam się skupić na tekście tylko na tym przeklętym swędzeniu. Zatem: i dobrze, i nie dobrze :mrgreen:
To z czym miałeś widoczny problem to interpunkcja. Ale to już wiesz. Brakowało mi również jakiegoś wydzielenia akapitu. Poza tym, za dużo było Brata Melchiora. Wiem, że słowa adresowane są do niego, ale mimo wszystko przypominanie o tym co chwilę było lekko męczące. Zdaję sobie sprawę, że te uwagi są lekko poniewczasie, ale faktycznie dobrze jest zobaczyć złe dobrego początki ;)
Podsumowując, start niezły. Pytanie tylko: swędziało jak pisałeś? :mrgreen:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron