Mgły Uptonu (stylizacja na zwykłą creepypastę)

1
Posłuchaj uważnie, gdyż moja opowieść adresowana jest właśnie do ciebie. 
Była listopadowa noc tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego. Odbywałem akurat samotną przechadzkę po nieprzeniknionych zaułkach i niezbadanych zakamarkach parku Upton. Dziwne miejsce; upiorne, ogromne, labiryntowe… I ani jednej żywej duszy wkoło. Byłem całkiem, całkiem sam. Tej nocy – mówię ci – coś mnie tknęło… I choć nie należę do osób trwożnych, to jednak, tym razem, rozglądałem się bacznie na boki, gdyż miałem wyjątkowo złe przeczucie, czego racjonalnie nie potrafię wyjaśnić. Jesienny, zimny wiatr wydał mi się wyjątkowo uciążliwym i niechcianym towarzyszem. Bił po głowie, smagał me policzki bezlitośnie i rzucał mną, jak pijakiem, na boki – raz na lewo, a raz na prawo, na lewo i na prawo – niczym okrętem podczas sztormu; niczym opadłym z drzewa, ostatnim listkiem, pozbawionym siły, witalności i wszelkiej woli.
Kiedy znalazłem się w głębokiej, do niedawna jeszcze zielonej otchłani mrocznego Uptonu, naraz, zupełnie nieoczekiwanie, zgasły zabytkowe latarnie – wszystkie jednocześnie; zaś na pobliskim Wzgórzu Potępieńców (którego nazwy wolałbym raczej nie pamiętać, a w każdym razie – nie w tej chwili) pojawił się na tle księżycowej łuny tajemniczy jegomość z długą i siwą brodą. „Oho” – pomyślałem – „Święty Mikołaj”. Ale z miejsca się poprawiłem: „no przecież ja nie wierzę w Świętych, a tym bardziej w… [i tutaj urwałem]”.
Tymczasem nieznajomy pogrążał się coraz bardziej w tworzonym przez siebie na bieżąco puchu: słodkawym, białawym i przypominającym gęstą, nieomal lepką mgłę i pęczniejącym z sekundy na sekundę i minuty na minutę. Jego oldskulowa maszyneria, do której wciąż dosypywał całe tony białego surowca, skrzypiała melodyką obłędu, szaleństwa i rozpaczy niczym niechciana i znienawidzona katarynka z najgorszego koszmaru. “Waciarz… no taki od waty cukrowej, tylko że nocny”, pomyślałem. I bardzo, bardzo się swej konstatacji zląkłem – każdy by się na moim miejscu przestraszył. Nabrałem ochoty, by zawrócić do domu, a cofając się, zahaczyłem niechcący o metalowy kubeł na śmieci, powodując cholernie niepożądany brzdęk, co zresztą zbiegło się w czasie z pomrukiem wzmagającego się bez ustanku wichru. I dopiero teraz stwierdziłem z niejakim zdziwieniem, że coś z tej niby-mgły, nie-mgły z wolna wypełza, starając się mnie za wszelką cenę dopaść swoimi obleśnymi szponami. Zacząłem biec co tchu. Usiłowałem temu plugastwu umknąć, lecz na próżno! Ugryziony i podrapany oraz boleśnie okaleczony, ale na szczęście wciąż jeszcze żywy, zapadłem wkrótce w głęboki i dobroczynny sen.
Minął dzień, może dwa… Obudziłem się w swej nowej samotni (rodem z baśni braci Grimm); ocknąłem w jednej z tych dębowych i niebywale przestronnych dziupli, jakich pełno na terenie straszliwego Uptonu, gdzie czekała już na mnie mała-niemała, upiorna-nieupiorna, dziwaczna-niedziwaczna niespodzianka w postaci długaśnej i śnieżnobiałej brody, którą nie wiadomo jak posiadłem. Okazało się też, że – ni mniej, ni więcej – ja sam stałem się, i jestem nim nadal, nowym Panem Mgieł i Waty Cukrowej, Przyjacielem Nocy – wielu długich, zimnych, listopadowych i nieprzespanych czarnych godzin.
No więc tak… Siedzę sobie, milczę, dumam. Znów jestem sam. Znów nikt nie chce ani nie śmie mi przeszkadzać, ale wszystko, co trwa – trwać musi tylko do pewnego czasu.
Razu pewnego (w trakcie wykonywania mej wieloletniej – że tak się wyrażę – posługi, którą z takim oddaniem i namaszczeniem pełnię do tej pory niczym Dobry Pasterz) dostrzegam nieopodal metalowego kosza na śmieci postać, która mi się bacznie przygląda. „Aha” – myślę sobie prawie że na głos – „gość w dom, Bóg w dom”. Ale intruz stara się być ostrożny, najostrożniejszy jak to tylko możliwe, choć nie potrafi opanować drżenia swych rąk ani nóg, które ma jak z waty.
Rozpoznaję go – rozpoznaję w nim osobę mego godnego następcy. I wiesz co? No, zbliż się! Niech no ci się przyjrzę; taaak… Rzeknę to w sekrecie. Szepnę na ucho. Ty nim jesteś!

Mgły Uptonu (stylizacja na zwykłą creepypastę)

2
mała-niemała, upiorna-nieupiorna, dziwaczna-niedziwaczna
Aż trzy takie wariacje jedna po drogiej - trochę przedobrzone, wydaje mi się, że lepiej brzmiałoby, gdybyś ograniczył się do dwóch.
Kolejna sprawa - osobiście uważam, że tekst zyskałby na klimacie, gdybyś ograniczył bezpośrednie zwroty do czytelnika tylko do pierwszego i ostatniego zdania - może utworzyłoby to ładną klamrę(?). A tak takie wtrącenia typu
mówię ci
, to szczerze, jak dla mnie niczemu nie służą, tylko produkują dodatkowe słowa. ;) Ale to moje subiektywne odczucie.
Poza tym tekst budzi moje mieszane uczucia. Czegoś mi tu brak. Może za mało emocji w bohaterze? Z podejrzaną, nierealną wręcz łatwością przyjął nową rolę, bez żadnego marudzenia. Ja na jego miejscu wręcz polowałabym na osobę, której mogłabym przekazać tą ''klątwę''. ;)
„Words create sentences; sentences create paragraphs; sometimes paragraphs quicken and begin to breathe.” – Stephen King

Mgły Uptonu (stylizacja na zwykłą creepypastę)

3
Przeczytałem tylko dlatego że krótkie ;) Nawet to sobie druknąłem (zawsze tak robię, kiedy poprawiam) i naniosłem jakieś uwagii, ale nie będę ich tu przytaczał. Napiszę ogólnie, jest słabo. Nadużywasz interpunkcji, średników, myślników i wielokropków jak na tak krótki tekst (który notabene do tego działu jest chyba ciutkę za długi, ale mniejsza o to). Poćwicz pisanie tekstu używając wyłącznie kropki i przecinka, ewentualnie nawiasów (jak ja pisząc ten komentarz). Zauważ że to naprawdę wystarczy, kropka i przecinek.

Stylizację rozumiem, wiem o co łazi, ale brakuje niestety literackiego kunsztu. Pozdro :)

Mgły Uptonu (stylizacja na zwykłą creepypastę)

4
Sam pomysł — bardzo przyjemny, zwłaszcza w obliczu nadciągających Dziadów. I tu, niestety, zachwyty się kończą.
Zdania są niepotrzebnie rozwleczone, za dużo pojawia się w nich ozdobników, za dużo metafor, które w żaden sposób nie tworzą tego nastroju niepokoju. Czytając to, nic mnie nie tknęło.
Zgodzę się z przedmówcą w zakresie interpunkcji — kropki i przecinki byłyby wystarczające. Także odnośnie zwrotów do adresata moje zdanie pokrywa się z Kareen, że o wiele lepiej wypadłaby klamra kompozycyjna.
Może spróbuj przeredagować tekst? Przeczytaj go jeszcze z dwa, trzy razy, wytnij niektóre z metafor i epitetów i zobacz, czy tak nie będzie lepiej.
Powodzenia w dalszym pisaniu! Trzymam mocno kciuki. ^^

Mgły Uptonu (stylizacja na zwykłą creepypastę)

6
Trochę kłóci mi się to, że w tekście postać używa dość wysublimowanego języka ("usiłowałem plugastwu uciec, lecz na próżno!") przypominającego mi trochę Lovecrafta, czy Poego, a później używa słowa "oldskulowy". Opis jesiennego wiatru dość długi, ale mało ciekawy, kusi żeby go przelecieć tylko wzrokiem. Generalnie trochę gryzie mi się ten język z creepypastą, które często są pisane dość prymitywnie, żeby wydawały się bardziej wiarygodne. Sama historia myślę, że ma potencjał.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”