– Panie Prezydencie? – to jakże znaczące pytanie, zwisło nad głową Waldemara. Z kamienną twarzą popatrzył na Joannę, jak zwykle doskonale ubraną, z postawą godną oficera wojskowego. Przez całą mijającą kadencję prezydencką, każdego dnia stała u jego boku niczym cień. Każdy garnitur, który miał na sobie, każdy idealnie ułożony kosmyk włosów na jego głowie, każdy jego gest i uśmiech skierowany w stronę ludu - to było idealnie zaaranżowane przedstawienie, którego reżyserem była ona. Była niczym lew - zawsze czujna, gotowa do skoku, jeśli gdzieś czaiło się zagrożenie. Była jego wizerunkową alfą i omegą. Często myślał, że to Joanna, zamiast jego wiecznie znudzonej żony, powinna trwać u jego boku i uśmiechać się w blasku fleszy, podczas niekończących się godzin spotkań, uroczystości i bankietów. Teraz, podobnie jak on, stała sztywna, wyprostowana i pełna godności. Gotowa do walki niczym gladiator wchodzący na arenę. Czekała na ich ostatni spektakl.
– Zwraca się pani do mnie per Panie Prezydencie po raz ostatni – rzekł niskim głosem. W jego tonie nie było żalu, jedynie stwierdzenie faktu i ten fakt chyba właśnie z całą mocą do niego dotarł.
– Zawsze będzie pan Panem Prezydentem – skwitowała krótko, bez zbędnych emocji.
Czuł, że powiedziała to celowo. Wymuszała na nim powagę do samego końca. Wiedziała - podobnie jak on, że jest skończony, a mimo to nakazywała mu zachować godną postawę. Przecież nadal, przez te ostatnie kilkanaście godzin, był prezydentem. Cokolwiek miało się wydarzyć później, jak bardzo miał być później skazany na unicestwienie, to jednak w tej chwili nadal był głową państwa. Jego własne uczucia nie powinny nikogo obchodzić, nie wolno mu się z nimi obnosić. Nie miał do tego prawa. Jeszcze nie. Za drzwiami czekało na niego masę ludzi, którzy oczekiwali, że zobaczą go przegranego, z klęską wypisaną na twarzy. Ale on tego nie zrobi, nie pokaże im jak bardzo brutalna kampania prezydencka, w której przegrał z kretesem, nadszarpnęła jego dumę.
– Jestem gotów. Zaczynajmy.
Drzwi jego gabinetu otworzyły się z rozmachem. W holu Pałacu Prezydenckiego czekała na niego jego żona. Popatrzył jej w oczy i dostrzegł w nich odbicie wszystkich swoich obaw. Co będzie jutro? Jak będą tkwić w martwym małżeństwie, które doprowadziło ich do punktu, w którym się właśnie znajdują?
Drzwi do sali bankietowej otworzyły się z rozmachem, a Waldemar z żoną u boku, pełen królewskiej godności, po raz ostatni wkroczył do jaskini lwa.