Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

1
Piersi miała cudowne i dorodne. Jego fallus gotował się na wielki bój o względy niewieście, rysując się pod spodenkami, które nosił. Słowem: on i ona. Adam i Ewa. Byli oboje jeszcze dziećmi, nastolatkami, sierotami, których potworny wypadek przy lądowaniu międzyplanetarnego wehikułu złączyć miał na zawsze. A poza nimi, nie było nikogo, bo wszyscy inni zginęli w katastrofie w straszliwy, jako się rzekło, sposób.
Zresztą Ziemia „Beta” od pewnego czasu funkcjonowała jako swego rodzaju bezludna wyspa oraz rezerwuar czystego powietrza i wody pitnej (nie zawsze tak jednak było, ale to są stare dzieje i o nich na razie wspominać nie potrzeba). No a Bóg? Och tak, Boga też oczywiście brakło na tym pustkowiu. Ale jego przecież zwykle brakuje w sytuacjach ekstremalnych, akurat wtedy, kiedy jest najbardziej potrzebny. Czyli co? Pustka i nic ponad pożądanie, pączkowanie, rozbuchanie, rozpylanie, rozmnażanie się. Zatem nie dziwi fakt, że i rośliny, i zwierzęta, bo one tylko przetrwały demograficzną apokalipsę związaną z przeludnieniem, o której w zasadzie wzmiankować nie warto, miały się znakomicie i królowały w przestrzeniach zielonego bezkresu, w dzikich ostępach prastarej kniei, w przestworzach i głębinach mórz rajskich, iście niebiańskich.
A zdarzyło się, że razu pewnego sieroty przemierzały tajemniczą i mroczną krainę, zwaną Beskidami (właśnie tak zwali ją ludzie, ale teraz to było bez znaczenia, bo ci ostatni dawno już wyginęli). To właśnie tam, za siedmioma rzekami i siedmioma górami, znajdowała się wąska dróżka, niby zwyczajna, a jednak w pewien sposób magiczna, której miano zdradzał szyld wyżarty przez rdzę. Była to uliczka Brzozowa, co pod utartą nazwą istniała tylko na pożółkłych ze starości mapach. Ewa chciała zbierać tego dnia borówki w okolicach Błatniej, a Adam pragnął uganiać się za zwierzyną łowną. Pory na polowanie nie mógł zresztą wybrać lepszej: lipcowe słoneczko pięknie przyświecało, dokładnie tak, jak lubił. „Genesis” – stary poczciwy lądownik, jeszcze całkiem sprawny – przemierzył spory kawałek aż z Pamukkale do samej Wisły i przycumował bezpiecznie, prowadzony przez utalentowanego adepta sztuki pilotażu (bądź co bądź syna zdolnego komandora, który zginął w wypadku; jak to mówią, krew z krwi, kość z kości; Adam żeglowanie między– i okołoplanetarne miał po prostu w genach). Poranna rosa zdążyła już całkiem wyparować albo spłynąć i wsiąknąć w glebę. Tak więc czas płynął, a para spokojnie wędrowała, posuwając się wciąż wyżej i wyżej. Z każdą chwilą robiło się też coraz upalniej, a uliczka ukazywała stromiznę – swe prawdziwe oblicze.
Po drodze para natknęła się na sześć czarnych orłów, sześć czarnych węży oraz sześć czarnych wilków. Drapieżniki o dziwo nie zaatakowały nastolatków, a jedynie zdawały się ich przed czymś ostrzegać. Szli więc dalej ku krasnym szczytom, spokojnie, jako się powiedziało.
Wieś Brenna, a raczej to, co z niej zostało – widmowe ruiny budynków zatopione w wszechoceanie zieleni i niebie modrości – stopniowo przechodziły teraz w mały zagajnik, a następnie w niewielką śródleśną łąkę, na której rosło stare drzewo. Była to ogromna jabłoń, która wyrosła przed nastolatkami niczym katedra przed strudzonymi przedłużającą się wciąż wędrówką pielgrzymami. A światłość niezwykła biła spomiędzy jej gałęzi i konarów, tworząc efektowne i pulsujące skrytym życiem słoje, snopy i aureole. W blasku tonął zresztą cały upłaz, przywodząc na myśl rozwichrzone włosy roześmianej starogreckiej boginki. Nie były to jednak ani włosy, ani zdobne welonki, lecz zwykłe pajęczyny, które zdawały się ze sobą konkurować o względy wyższych i najwyższych części łopuchów i innych chwastów.
Śliczną łączkę dzielił strumyk na mniej więcej dwie równe działki, z których jedna wyglądała na zdziczały sad albo raczej stary ogród, druga zaś – na teren prywatny, taki z własnym miejscem na ognisko pod gołym niebem i część nadającą się pod wypas owiec. 
Zastanawiający był brak przydrożnych kapliczek w okolicy, tak przecież popularnych na karpackich drogach i bezdrożach. W szerszym ujęciu, biła spod tej ziemi moc prastarego pogaństwa, niedająca się bliżej ani zbadać, ani też słowem wyrazić. Gdzieś na środku polany, Brzozowa przecinała lśniący złotą wstęgą ruczaj, a następnie stawała się wąską, już prawie niewidoczną ścieżką, którą zapewne od dawien dawna nikt się nie wałęsał. To skarłowaciałe przedłużenie alejki, pozbawionej uprzedniego dekorum asfaltówki, wiodło wędrowców wzdłuż potoczku i ogrodzenia, wznosiło się nieznacznie, a potem wchodziło w okalający część górną polany las czarny, gdzie następnie nikło w niewypowiedzianym mroku.
A tam w oddali było już widać drewnianą i też po części kamienną rozwalichę, wcześniej zaś w stosownym interwale znajdował się drewniany opłotek, na którym zawisły pordzewiałe bańki i prymitywne gliniaki, denkiem ku niebu wywrócone, jakże typowy karpacki obrazek.
– Ach, ta przecudna, cicha łąka, gdzie myśl się moja we snach błąka! – Adaś się ożywił nieznacznie. – Któż potrafiłby żyć na tym zapadłym pustkowiu, i to w tak prymitywnych warunkach? Chyba to nie człowiek jest?
Młodzieniec dokładnie nie wiedział, kim ani czym jest człowiek, ani kim była Ewa… czy nawet – on sam. Mimo, że dzieci chowały się w zasadzie bez rodziców i rodzeństwa, czyli samopas, to jednak pamiętały mowę ziemian i starały się ją za wszelką cenę kultywować, tworząc nawet własne zwroty i wyrażenia. Jego wątpliwości nie pozostały bez echa.
– Ja tu mieszkam. Ja samiuśka, ta joj!
– A dlaczego masz takie wielkie oczy, babciu? A dlaczego masz takie wielkie i ostre zęby, moherku? – Ewie pomyliła się bajka, lecz na moment tylko.
Tymczasem wiedźma o kiju (wiedźma, czyli kobieta wiedząca), w chuście na głowie, o wyłupiastych i bystrych oczach, z garnuszkiem na sznurze u pasa, która wyraźnie zaskoczyła wędrowców, zstąpiła na polanę wprost z jagodowych, poskręcanych w chmurne kłębowisko krzewów. Ukazała się równie nieoczekiwanie, co lśniąca w cudownym blasku jabłoń na beskidzkim skraju bajkowej wszechrzeczy. Jej głos ochryple zapraszał przybyłych do siebie na ciepłą strawę z żętycą oraz pyszny jabłecznik, obiecując, że wszystko im o sobie opowie i że kurtyna niewiedzy, która spowiła mroki przerwanego w tragiczny sposób pacholęctwa, zniknie w okamgnieniu. Adam i Ewa chętnie skorzystali z inwitacji, wiedząc, że dawno nikt nie odwiedzał sędziwej kobiety, a i oni sami też w końcu od lat nie widzieli nikogo, ni żywej duszy, coby na dodatek była w stanie się z nimi komunikować. No więc poszli. A oto, co ujrzeli.
W niezbadanych czeluściach chałupy, zioła wszelakiej maści gubiły swą woń czarowną. Tu panował chłód niby w cmentarnej krypcie, choć nie było może jakoś specjalnie straszno (widać kamienny mur, stanowiący fundament i część budynku wraz z elewacją, nie zdążył jeszcze ciepłem dnia się nasycić, choć mroku ni ułomka cienia złamanego znać już nie było). Tu kot miąższy i kruczoczarny wylegiwał się w kącie, tam na ścianach stare zegary z kukułką odmierzały czas, jaki pozostał żywym do wieczności, a tak ogólnie, generalnie, tak po prostu – próżno by szukać wokoło jakichś krzyżyków czy innych ołtarzyków, z podobizną Maryi Panny na czele. Wnętrze było raczej z tych skromnych i funkcjonalnych, aniżeli wystawnie urządzonych.
Na środku pokaźnej izby stała drewniana ława. Przybyli rozparli się wygodnie przy suto zastawionym stole w ciszy, którą przerywał sporadyczny brzdęk talerzy, a raczej glinianych miseczek ze strawą, którą się zajadali. Milczący poczęstunek u starszej pani wypadł wspaniale. A choć wszystkie potrawy okazały się wyborne, to jednak najbardziej smakował im jabłecznik, zrobiony na bazie owoców ze szczególnej bądź co bądź jabłoni. Nic więc dziwnego, że i syci, i szczęśliwi zapadli wkrótce w poobiednią drzemkę.
W koszmarze ukazały im się srogie i przerośnięte stwory – plugawe czarne wilki, które ich atakowały, okropne czarne żmije, co ich kąsały, a także paskudne czarne kruki, które starały się porozrywać ich kruche członki. W kolejnej odsłonie koszmaru, te zmutowane zwierzęta walczyły między sobą, pożerając się wzajem. Najpierw kruki piły juchę węży. A gdy skończyły, wtenczas to one same pokarmem dla wilczego stadła się stały.
Wkrótce śniący ocknęli się w bólu palącym pośród dymu i siarkowego smrodu. Ich nagie ciała – zmyślnie poprzywiązywane za ręce, część tułowia i nogi do obrotowego rusztu i odpowiednio unieruchomione – były opiekane z różnych stron nad paleniskiem. Potworkowaty kot – wygłodniała bestia – mruczał i miauczał przeraźliwie, a baba tylko stała obok i cynicznie się uśmiechała. Krew sierotek miała ją wkrótce zaczarować i na powrót młodą uczynić. Na samiuśki koniec wreszcie, opowiedziała starucha parę ciekawostek, o których obiecywała gadać, o Adamie i Ewie, niedoszłych rodu protoplastach, o ich ojcach, którzy zginęli w wypadku, o nowych Hitlerach i Stalinach, Teslach i Einsteinach, którzy się nigdy nie pojawią („usuńcie ludzi, a nie będzie więcej problemów”) i o sobie samej wreszcie. A prawiła tak:
„Piersi miała cudne, ta joj! Jego fallus baciara gotował się na wielki bój, kreśląc na gwałt miecza kształt pod materiałem sukna. A tam, gdzieś w oddali fest, het, het za Brennicą rzeką, znajdowała się ta właśnie przecudnie cicha łąka, gdzie myśl się babia we snach błąka, gdzie marzeń płynie zdrój. Ditki i anieli po niej chodzą rano ścieżyną w perły usypaną, cały ich chodzi rój”.
A kiedy się wreszcie posiliła i tęgo młodej krwi opiła, przed rozwalichę swą wypełzła niczym rajski wąż, rozsiadła się wygodnie na murawie w cieniu renety złotej i tam, w towarzystwie kruczej, miauczącej paskudy, po bożemu zajarała babią fajkę. Teraz to ona była Ewą. Tyle że bez Adama i tych miliardów dzieci oraz wnucząt. I podobnie jak przed wiekami, mogła cieszyć się ciałkiem pierwsza klasa, a jej obwisłe piersi stały się na powrót młode, nabrzmiałe i pełne życia.

Alternatywne zakończenie: Baba w chuście na głowie, o wyłupiastych i bystrych oczach, z garnuszkiem na sznurze u pasa, i tak dalej, i tak dalej, Adama do życia przywróciła, żebro swe mu ofiarowując. Potem się z nim zabawiała, jak dorosła z dorosłym i jak kobieta z mężczyzną. A jeszcze potem śmierć ponowną na nieboraka sprowadziła. Z frywolnych igraszek narodziły się dziatwy i prawnuki, cały ich rój, co do paru miliardów wkrótce miał urosnąć, nową ziemi apokalipsę gotując. Ale to już inna bajka. 

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

3
Przyjemny tekst, nieźle napisany, z dostrzegalną nutą poetyki i swoistej stylizacji. Dobrze się czyta, wciąga. Czytelne biblijne paralele.
Jego fallus gotował się na wielki bój o względy niewieście, rysując się pod spodenkami, które nosił.
Dwa „się” w jednym zdaniu. Trochę razi.
(nie zawsze tak jednak było, ale to są stare dzieje i o nich na razie wspominać nie potrzeba)
Usunąłbym „są”.
widmowe ruiny budynków zatopione w wszechoceanie zieleni i niebie modrości
„we wszechoceanie”
W szerszym ujęciu, biła spod tej ziemi
Zbędny przecinek.
Ach, ta przecudna, cicha łąka, gdzie myśl się moja we snach błąka!
Teoretycznie powinno byś „w snach”, choć może jest to świadoma stylizacja.
Mimo, że dzieci chowały się w zasadzie bez rodziców i rodzeństwa,
Mimo że dzieci chowały się w zasadzie bez rodziców i rodzeństwa, (spójnik złożony)
Ja tu mieszkam. Ja samiuśka, ta joj!
– A dlaczego masz takie wielkie oczy, babciu? A dlaczego masz takie wielkie i ostre zęby, moherku? – Ewie pomyliła się bajka, lecz na moment tylko.
Tymczasem wiedźma o kiju
Wiedźma pojawia się znikąd; dwie pierwsze wypowiedzi zawisają w próżni. Nie wiadomo kto mówi „Ja tu mieszkam...” i komu odpowiada Ewa (dlaczego akurat babcia?). Później jest to wprawdzie wyjaśnione, ale początkowo można się pogubić.
A oto, co ujrzeli.
A oto co ujrzeli.
W kolejnej odsłonie koszmaru, te zmutowane zwierzęta walczyły między sobą, pożerając się wzajem.
W kolejnej odsłonie koszmaru te zmutowane zwierzęta walczyły między sobą, pożerając się wzajem.
A kiedy się wreszcie posiliła i tęgo młodej krwi opiła, przed rozwalichę swą wypełzła niczym rajski wąż, rozsiadła się wygodnie na murawie w cieniu renety złotej i tam, w towarzystwie kruczej, miauczącej paskudy, po bożemu zajarała babią fajkę.
Dwa razy „się”.
mogła cieszyć się ciałkiem pierwsza klasa, a jej obwisłe piersi stały się na powrót młode, nabrzmiałe i pełne życia.
Dwa razy „się”.

Preferowałbym drugie zakończenie. Cieszyć się własnym ciałem, gdy nie ma szansy na partnera?

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

5
Myślę, że w utworze wykorzystano nie tylko fragment Konopnickiej ;)

Przepraszam, ale jak ma mnie zachwycać, skoro nie zachwyca. Może się nie znam, może nie jestem wystarczająco uświęcony łaską — nie wiem, ale dla mnie to groch z kapustą — stylistycznie, językowo, krajobrazowo, nawiązaniowo…

Z rzeczy, które mi się nie podobają — kontrasty: z jednej strony „fallus” czyli jakiś antyk, „względy niewieście”, czyli jakieś czasy sienkiewiczowskiego potopu, „międzyplanetarny wehikuł”, czyli jakiś Lem, potem apokalipsa… Nie współgra to. Może nie chodzi o realizm, ale w takim razie o co? Przecież nawet najbardziej metaforyczne przypowieści są osadzone w jakichś realiach.
Ewa chciała zbierać tego dnia borówki w okolicach Błatniej, a Adam pragnął uganiać się za zwierzyną łowną. Pory na polowanie nie mógł zresztą wybrać lepszej: lipcowe słoneczko pięknie przyświecało, dokładnie tak, jak lubił.
Bardzo delikatna apokalipsa, brakuje mi jednak wspólnej kolacji i zmysłowego kieliszka Chardonnay — oczywiście z zakurzonej butelki w przeżartej rdzą i pleśnią winnicy.
To skarłowaciałe przedłużenie alejki, pozbawionej uprzedniego dekorum asfaltówki
Znaczy się, przed Apokalipsą ludzie zacierali ślady swojej obecności na Ziemi? :) Po drugie,
decorum [wym. dekorum], dekorum
1. «starożytna zasada właściwego zharmonizowania poszczególnych elementów dzieła literackiego»
2. «stosowność zachowania lub wyglądu w danych okolicznościach»
Młodzieniec dokładnie nie wiedział, kim ani czym jest człowiek, ani kim była Ewa… czy nawet – on sam.
Właściwie czemu?
– A dlaczego masz takie wielkie oczy, babciu? A dlaczego masz takie wielkie i ostre zęby, moherku? – Ewie pomyliła się bajka, lecz na moment tylko.
A moherowe berety przetrwały apokalipsę?
Milczący poczęstunek u starszej pani wypadł wspaniale. A choć wszystkie potrawy okazały się wyborne, to jednak najbardziej smakował im jabłecznik, zrobiony na bazie owoców ze szczególnej bądź co bądź jabłoni. Nic więc dziwnego, że i syci, i szczęśliwi zapadli wkrótce w poobiednią drzemkę.
Sekundę. To babcie przetrwały z jabłecznikami? A może tam za rogiem gdzieś Żabka jeszcze była otwarta, wszak dzionek raczył ich swemi promieniami, a nocy nieśpieszno było do nadejścia. Aliści to nie otwartymi w godzinach takich dziennych nasze Żabki lechickie są?

Poza tym interpunkcja, np. „i rośliny, i zwierzęta”. Więc powiedzmy, że no nie wiem :)
Blog Wroubelka

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

6
Dzięki, bezcenne są Wasze uwagi. Im konkretniejsze, tym lepsze (ukłon w stronę Gorgiasza). :) Zatem zabieram się za babole i usterki.
@ Miło mi, że doczytałeś do końca, Tomaszu. Poczytuję to za duży komplement.
@ Wroubelku, dzięki za słowa krytyki. Zastosowałem technikę patchworku, pozlepiałem w jedną całość różne bajki, baśnie, przekazy biblijne, różne stylistyki. Że w całość, to wiadomo, ale czy w spójną? Tego nie wiem. Mam podobne do Twoich odczucia i wątpliwości. Myślisz, że odpowiedni dobór słownictwa załatwiłby sprawę? Czy też przeszkadza coś jeszcze - ów dysonans sensoryczny, czy jak to nazwać, związany z niedopasowaniem klimatu (letnia sielanka) do gatunku (horror, czarna baśń)? Co do Baby Jagi, która przetrwała Apokalipsę: no cóż, była istotą nadnaturalną. Myślę, że to wiele wyjaśnia. ;-)

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

7
maciekzolnowski, ja myślę, że jak chcesz pisać coś suuuper-duuper zakręconego, to musisz do tego wymyślić równie zakręcony język. Zakręcony ale zrozumiały.

Możesz wziąć coś w stylu mickiewiczowskich „Ksiąg pielgrzymstwa” i z tej perspektywy opisywać te wehikuły międzyplanetarne, choć czy one rzeczywiście są potrzebne? Polemizowałbym. W każdym razie nie możesz „wyskakiwać z roli”, czy raczej wyskakiwać z rejestru językowego. Np. „mroczna kraina” to już jest jakiś świat elfów dla mnie. Inna bajka. A jeszcze „zwana Beskidami” — to już znów jakaś Młoda Polska i tematy góralsko-ludowe.

Nie możesz też rozdrabniać się na jakieś nazwy uliczek czy pokrycie asfaltem. To zbija z pantałyku i wytrąca z transu :)
Blog Wroubelka

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

8
maciekzolnowski pisze: Że w całość, to wiadomo, ale czy w spójną?
Fabularnie tak, stylistycznie nie.
maciekzolnowski pisze: Myślisz, że odpowiedni dobór słownictwa załatwiłby sprawę?
Słownictwa i wszystkiego tego, co nazywamy stylem. Np. opis obiadku u Baby Jagi jest wzięty z książki dla dzieci w wieku do sześciu lat. Reszta niekoniecznie.
maciekzolnowski pisze: związany z niedopasowaniem klimatu (letnia sielanka) do gatunku (horror, czarna baśń)?
Nie, to akurat nie przeszkadza. :)
Blog Wroubelka

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

10
Niekoniecznie zaorać, ale mi np. największą część czasu zajmuje planowanie i uspójnianie tego, co chcę napisać. Po to żeby słowa wpasowały się w pomysł, a nie go zaciemniły; jak się ma już gotowy odlew z brązu, to trochę trudno w nim coś poprawiać.

Przednia to byłaby zabawa i ćwiczenie, jakbyś napisał plan tego opowiadania, napisał jednym zdaniem, jakie jest jego przesłanie, a potem wrócił do tych zapisków np. za tydzień i napisał opowiadanie od początku. Ciekawe, na ile byłoby podobne :) Ciekawe, czy uznałbyś za konieczny np. wtręt o Czerwonym Kapturku.
Blog Wroubelka

Ta przecudna cicha łąka [baśń, fantasy, fiction, czarny humor]

11
Dzięki. A wiesz, że tak zrobię. To może być bardzo dobre ćwiczenie. Pamiętam, że pierwotna intencja była taka oto, ażeby scalić dwie bajki, dwa przekazy w jedną całość, wyraźnie podzieloną na część fiction (Adam i Ewy w nowej odsłonie) oraz część baśniową (Baba Jaga). Czerwony Kapturek, Konopnicka, gadająca gwarą kresową baba, seksy, mohery, latające krowy - to wszystko zbędne elementy. Na początku i na końcu tego opowiadania była li tylko beskidzka łąka. To o niej chciałem pisać tak naprawdę. Pozdrawiam serdecznie! M :-)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”