Najpierw jest błysk, a później westchnienie. Im ktoś jest dalej, tym więcej ma czasu. Dwa uderzenia serca, może...
Jest jeszcze kwestia tak zwanego szczęścia – kto szedł, kto właśnie usiadł z pajdą chleba w dłoni.
W tej kromce chleba są okruchy życia – zapach piekarni, kobieca sumienność, słowo na wieczorne pożegnanie. Kilka godzin wcześniej dotykała stołu, bądź drewnianej deski, ściemniałej przez lata. Takiej wyżłobionej od cięć starym nożem, wiernie służącym swym wąskim jak źdźbło ostrzem. Albo takiej nowej, z pierwszymi szramami. W zaułkach, niszach, między legarami, każdy szuka miejsca na chwilę samotności. W złapanej krótkiej przerwie górniczego trudu jest ten czas na myśl o bliskich – córka śpi, syn się uczy, żona pewnie czyta książkę. Zwykła jasna kromka na tle czarnej ściany - magiczne połączenie czasu i przestrzeni.
Ten, co przysiadł na chwilę z pajdą chleba w dłoni, ma mniej szczęścia od innych. Mniej.
Pierwsza fala ścina z nóg, rzuca jak zabawką - o kombajn, ścianę węgla, wagon czy filary. Kto stał na jej drodze, już nie ma żadnych zmartwień. Zaraz za nią mknie ogień kradnąc cały tlen, przeszukując bezlitośnie każdy zakamarek. Wszystko wokół płonie i jest ten moment prawdy - przerażenie ścina krew, żar wypala płuca. Ostatnia chwila, by myśli pomknęły ku górze. Kilkadziesiąt sekund rozpaczy.
na próżno szykowałaś mi chleb, śliczna żono
dziś magia nie działa, jest czerń i koniec drogi
modlitwy utknęły w skałach i pokładach
i nie ma dziś mocy żadne święte słowo
któż nie chciałby być bogiem, marnym czarodziejem
i móc wstrzymać krótkim gestem śmiertelną pożogę
mknącą bezlitośnie przez górniczy chodnik
na próżno
Pamięci górników, którzy zginęli w ostatnich latach z powodu wybuchu metanu - z KWK Wesoła, z Wujka, Boryni, Halemby, Jas-Mosa.