Witajcie. Co nie odpowiadacie? A co pijecie? Zaproście, opowiem wam krótką historię… Może chcecie? Nie? Nie lubicie piwa?
… Dobrze, tylko dajcie powiedzieć i sobie pójdę… Mogę? Tak?
Szli, tacy jak wy, On i Ona. Ćwierkali, śmiali się, cieszyli…
Co? Gdzie szli? A czy to ważne…
Żadna droga im nie była straszna, czy brudna nocą, czy śmiejąca się dniem. Podążali razem. Nagle zaczął zwalniać….
Dlaczego? Nie wiem, może coś podeszło pod stopę.
Szedł krok za nią, dwa… Splecione palce zaczęły się rozluźniać… Ona ciągle ćwierkała, śmiała się, cieszyła. Ale nie słuchała, ogłuszona swoją pieśnią. Nawet nie próbował przerwać tej muzyki.
Przestał patrzeć na Nią, przestał patrzeć przed siebie. Rozglądał się na boki…
I weszli na most. Przed nimi oświetlona droga, za kolorowe światła, a tuż obok otchłań i nużącą się w granacie rzeka, płynącą gdzieś w dal. Wyciągnął wolną już dłoń i stanął. Oglądał szczęście, nie chciał go przerywać.
Ona szła dalej. Wołała, poganiała, lecz nie zwolniła kroku. Nagle gwałt fal zatrząsł mostem. Upadła. Żwir wbił się w kolana, ręce, zmieszał się z krwią ran.
-Gdzie jesteś? Miałeś mnie wspierać!- wołała gniewnie. Miotała się w przekleństwach, by w ostatnim odruchu zobaczyć męską postać zbliżającą się do krawędzi...
Skoczył.
Uciekła, gubiąc strach, smutek. Palił ją gniew. Darła niezdarnie narysowane serca na liścikach, które kiedyś jej dawał. I…
Nie, to nie koniec… Na jednej stronie napisał nieodczytane nigdy słowa:
„ Wyciągałem rękę, nie widziałaś. Chciałem mówić, nie słuchałaś. Pokazywałem mój mrok, widziałaś swoje światła. Idź więc sama, ja chcę w nim utonąć”.
I co? Milczycie? Mam sobie pójść? Dopiję tylko… Tak, dopiję i idę.
Do widzenia. Może się jeszcze spotkamy...