Cierpienia młodego Radosława [urban fantasy]

1
Radek pracował w jednym z warszawskich parków rozrywki. Rodzina miała mu za złe, że pojechał robić karierę do „krawaciarzy”. Kto to wymyślił, żeby krakus w trzecim pokoleniu jechał za chlebem do Warszawy? Dla nich stolica była mocno przereklamowana. Bo jeżeli byłoby inaczej, to zostałaby u nich, i nie przenosiliby jej nie wiadomo gdzie. Żal, tym bardziej że Radek miał po co zostawać w Krakowie. Jego Ojciec prowadził intratny interes, a on, jako jedynak, miał w przyszłości go przejąć. Ojciec Radka rozkręcił biznes w wyniku rodzinnego nieszczęścia, wykazując się niezwykłą żyłką negocjacyjną. Było to mniej więcej tak:

WWWDziadzio miał 1400 lat, kiedy zginął śmiercią tragiczną. Tatkowi dopiero co stuknęło milenium na karku. Można powiedzieć, że jest w kwiecie wieku. A Radek? Co się przez ten czas wydarzyło w jego życiu? Niewiele jak na 350 lat smoczego życia. Trzeba bowiem wiedzieć, że był on wnukiem samego Smoka Wawelskiego. I jako jego potomek, powinien w przyszłości zarządzać Smoczą Jamą. Tak uważał ojciec. Ale ile można czekać?

WWWJego Dziadzio wpisał się w historię Krakowa trochę wbrew sobie. Z opowiadań Ojca Radek znał go, jako porywczego smoka z nadmierną skłonnością do pirokinezy. I to go właśnie zgubiło. A nie owca wypchana siarką i smołą, jak powszechnie się uważa. Podpalił zachodnią basztę zamku wawelskiego, w wyniku czego spłonęła królewska kolekcja madziarskiego wina. Król Krak porządnie się wkurzył, bo nie znosił miejscowych sikaczy. A lubił wypić jak każdy chłop. Wyznaczył więc, w nagrodę za jego łeb, pół królestwa i rękę księżniczki… I zaczęło się. Tak męczyli Dziadziusia, tak go męczyli, że aż zamęczyli. Padł na zawał. Innym typem był Ojciec Radka. Ten miał głowę do interesów. Wyczuwając koniunkturę, schował swoją godność w kąt pieczary i podpisał z królem umowę o prawach autorskich do legendy o Dziadku. Oczywiście odpowiednio zmodyfikowanej. Wytargował też w użytkowanie wieczyste Smoczą Jamę. I jakby tego było mało, dostawał jeszcze trzy dziewice rocznie. Również Król zarabiał na tym układzie niezły grosz, więc nie marudził. Od tego momentu, tylko smoki z linii Dziadka miały wyłączność na zarządzanie interesem. A kolejnym smokiem z linii Dziadka, zaraz po Ojcu, był właśnie Radek. Już, jako jajku wbijano mu do głowy słowa: „Jako Radosław Wawelski masz moralny obowiązek dbać o dostatek swojej rodziny. Rodzina zaniechała zemsty na ludziach w imię interesów. A ty, te interesy będziesz kiedyś prowadził”. Ale kiedy? Nie chciał więcej gnić w jaskini na stosach złota. Zresztą było mu tam niewygodnie. Karkankuły wbijały się w tyłek, a monety wchodziły za paznokcie. Nie miał tak jak Ojciec albo jego kuzyni, ciągotek biznesowych. Na przykład jego wujek w Anglii. Został zabity przez jakiegoś Jerzego. A rodzina wujka, również w imię interesów, zaniechała zemsty, zarabiając do dzisiaj całkiem nieźle w brytyjskich funtach. Lecz takie życie nie było dla Radka. On chciał poznawać świat i przede wszystkim poznawać smoczyce! Jedyną, jaką do tej pory znał, była jego Matka. A Kumple? Smokami, z jakimi się kolegował było rodzeństwo sierot - Zenek i Romek z Łyśca . Chłopaki wyemigrowali do Stanów pracować w Parku Jurajskim. Podobno powodziło im się całkiem nieźle. To właśnie oni zainspirowali Radka do pracy w parku rozrywki. Lecz gdzie Polska a gdzie Ameryka! Tam robili poważne kariery, a on był maskotką przed wejściem do tekturowej wieży.

WWWTaki to już los smoków w dzisiejszych czasach. Dziewic coraz mniej a podatki od złota zgromadzonego w skarbcach bardziej niż złodziejskie. Chciałoby się, aż zapytać kogoś – jak żyć? Trzeba dobrze się nakombinować, żeby wyjść na swoje. I jeszcze ten brak smoczyc. W wyniku globalnego ocieplenia, z jaj wykluwają się sami faceci. Wszak wiadomo, że jajo, z którego ma wykluć się samica, potrzebuje niższej temperatury.

WWWRadek siedział przed wieżą i zastanawiał się nad swoim życiem. Warszawa go męczyła. Kiedy przyjechał tutaj pierwszy raz, dowiedział się, że jest wakat na posadę bazyliszka w kanałach pod Starówką. Smok czy bazyliszek – niewielka różnica. Tak wtedy uważał i srodze się pomylił. Miejsce pracy było zbyt ciasne, a robotę na okres próbny dostał warunkowo. Musiał nauczyć się spojrzenia obracającego w kamień. Nie udało się i go wylali. Pracy nie żałował, tym bardziej, że po jakimś czasie z Niemiec przyjechali spadkobiercy bazyliszka i przejęli geszeft, włączając go do sieci ogólnoeuropejskich legend. A teraz stał pod wieżą nie widząc żadnych szans na rozwój. Postanowił więc jechać na zachód! W Polsce było trudno o prace dla młodego smoka, a akurat obiło mu się o uszy, że dyrekcja parku rozrywki Excalibur City na granicy czesko-austriackiej postanowiła zatrudnić żywego smoka. Odwiedził jeszcze po drodze rodziców i powiedział im o swoich troskach. Jeżeli tam mi się nie uda, to wracam na Wawel – dodał na koniec. I pojechał na saksy.

WWWNa castingu spotkał kilka innych smoków. Nawet z dalekich Chin. Ojca zawsze wkurzało, kiedy chińskie smoki określały się mianem „smoka”. Dla niego to były jakieś powykręcane jaszczurki, u których nie do końca było wiadomo, gdzie mają głowę a gdzie zad. Ale to było tylko zdanie Ojca. Smoczy lud oddawał im rację, wiedząc, że to właśnie oni, jako pierwsi spostrzegli w ludziach partnera do interesów, a nie kilku dziesięciokilogramową połać mięsa, niewiele różniącą się w smaku od barana. A częściej gorzej cuchnącą. Ludzie z racji swoich małych móżdżków przez wieki padali ofiarą smoków. Po przymierzu zawartym z gadami, również z powodu niewielkiej wielkości tego organu, byli robieni na szaro, tyle że w strefie finansowej. Nikt tak jak smok nie pożąda wszak złota i innych błyskotek. Wracając jednak do castingu... Chińczycy nie trzymali się mocno, bo zgubiła ich nieznajomość niemieckiego. Niewiele lepiej z językiem poradził sobie Radek. Niemiecki miał w szkole tylko przez 20 lat. Więc kiedy miał się nauczyć? Wyszprechał ile umiał i czekał na wyniki pierwszej rozmowy kwalifikacyjnej. Jakimś cudem przedostał się dalej. A drugi etap... Ten niestety zawalił po całości. Miał za zadanie ryknąć, a stojący obok człowiek, przy pomocy sonometru miał określić czy jego ryk nie przekracza unijnych norm. Radek może i nie przekroczyłby norm, ale w tym momencie odbiło mu się i beknął w stronę jury chmurą trującego dymu, osmalając przy okazji przewodniczącego. Podtrute jury zostało zabrane do szpitala na oddział toksykologiczny. Po trosze z winy Radka, bo wiedział, żeby nie żywić się w McSmaugu, ale tak bardzo lubił kebaba z podwójną posypką z siarki, że nie mógł sobie odmówić. Choć jego kiszki trawiły go wyjątkowo gwałtownie. Na szczęście Radkowi – jakkolwiek to zabrzmi – upiekło się tym razem. Jury złamało unijne zarządzenie o przesłuchaniach smoków w celu poszukiwania atrakcji dla obiektów rozrywkowych wyższego szczebla, nie zakładając przewidzianych przez dyrektywę masek przeciwgazowych i kombinezonów ochronnych. Więc Radek zwyczajnie został zdyskwalifikowany bez ponoszenia większych konsekwencji.

WWW Leciał zrezygnowany z powrotem do domu i kiedy przekroczył granicę Polski dostał sms-a od Ojca (bez tego głupiego roamingu), że jest do wzięcia robota we Wrocławiu. Rada Miejska tego miasta ogłosiła przetarg na posadę Smoka Strachoty we wrocławskim parku. Coś w ramach stawania się Wrocławia europejską stolicą kultury. Postanowił spróbować, bo lepsze to niż siedzenie na kupie - złota, ale zawsze kupie - u rodziców. Ledwie zdążył na rozmowę kwalifikacyjną. Radni wypytali go dokładnie o wcześniejsze doświadczenia. I tutaj przydała się jego wiedza z parku rozrywki w Warszawie. Na tyle zaimponował radnym, że zaproponowali mu nawet posadę kierownika miejskiej sekcji stworów. Przyjął ją. I tak siedział na posadzie we Wrocławiu, a Ojciec był zadowolony, że rodzinne imperium się rozrasta. Zaś Radek cieszył się, że zapoznał pewną miłą smoczycę, którą zobaczył na rozmowie kwalifikacyjnej. Czas leciał mu szybko i przyjemnie. Po roku zamieszkali razem i ogłosili zaręczyny. Po dwóch, doczekali się pierwszego jajka, a po trzech... Ojciec wyzionął ducha. Wszystko się rypło. Chodziły słuchy, że wpakował się w jakąś piramidę finansową, ta okazała się oczywiście przekrętem (za którym stały gnomy) i nie wytrzymał tego nerwowo. Padł na zawał. Był w końcu rodzinnie obciążony. Syn rzucił więc robotę we Wrocławiu i przejął rodzinny interes. Niestety nie był tak dobrym biznesmenem, jak jego staruszek. Własny biznes to jednak co innego niż budżetówka. Popadł w długi i Smocza Jama trafiła pod zastaw. Na domiar złego zostawiła go kobieta, uciekając z dzieckiem do jakiegoś Żmija zza wschodniej granicy. Radkowi doszły więc alimenty. Matka z kolei wylądowała w domu wariatów, nie mogąc otrząsnąć się ciągle po śmierci męża. Z pomocą przyszła mu Wanda, ta, która nie chciała Niemca. Powiedziała, że sprzedała ogólnoeuropejskiej sieci legend swoją legendę. I to z całkiem niezłym zyskiem. Radziła Radkowi zrobić to samo. I chcąc nie chcąc, tak zrobił. Ledwie starczyło na spłatę zobowiązań i jakiś drobiazg dla dziecka. Na alimenty już nie. Smok przetracił rodzinny interes. Pozostał sam na świecie. Kobieta do niego nie wróci. To pewne. Matka nie wyjdzie z wariatkowa. To jeszcze bardziej pewne. Co robić? Radek był już tak zdesperowany, że zaczął powoli rozglądać się za samotnym drzewem na jakimś odludziu i odsmoczu. Aby położyć kres swoim cierpieniom. A nie było to łatwe - znaleźć odpowiednio duże drzewo – bo jak wiadomo, smok swoją wagę ma.

WWWNa szczęście, w tej czarnej dla niego godzinie, przyszło do niego zaproszenie z Ameryki. Od chłopaków z Łyśca. Kumple czytając na Smoczej Klasie, jak Radkowi pomieszało się w życiu, dogadali się ze swoim szefem, aby ten wysłał zaproszenie do Polski. Szef dał się namówić i tak Radek trafił do USA. Postanowił wszystko zacząć od nowa. Został oddelegowany do parku rozrywki, również będącego w rękach tego samego faceta, który zatrudniał jego kumpli w tym jurajskim. Dostał posadę smoka strzegącego wieży…

WWWTyle, że wieża była tym razem z plastyku i żelbetonu. I tak oto Radosławowi życie zatoczyło koło. Skończył tak, jak zaczął, dając kłam stwierdzeniu, że chłopa poznaje się po tym, jak kończy, a nie zaczyna. Bo psu na budę takie przysłowie, jeżeli początek niczym nie różni się od końca. No, może budulcem sztucznej wieży. Bo na pewno nie dziewicą zamkniętą w wieży, bo te już prawie wyginęły, a panie siedzące w wieżach są tak tytułowane tylko grzecznościowo. I w Polsce i w Ameryce.
Ostatnio zmieniony pt 13 cze 2014, 23:09 przez slowbrw, łącznie zmieniany 2 razy.

2
Sympatyczne toto. Usiadłam tylko zerknąć "co mnie kiedyś tam czeka", ale jakoś wsiąkłam. Może nie czytałam z zapartym tchem, pewnie nie zostanie w głowie na długo, ale to całkiem przyjemny tekst.

Nawet nie wiem, dlaczego mi się spodobał. Na początek to chyba dlatego, że nie spodziewałam się smoków. Tylko jakiegoś jęczenia o jakimś współczesnym typie, któremu się życie sypie. Poza tym dodanie tego "biznesowego" pierwiastka do myślenia o smokach, wymieszanie różnych legend, pomysłów (park rozrywki, Park Jurajski) i tak dalej wyszło, według mnie, całkiem sprawnie.

Nie podobała mi się forma samego zakończenia - przegadane toto.
slowbrw pisze:WTyle, że wieża była tym razem z plastyku i żelbetonu. I tak oto Radosławowi życie zatoczyło koło. Skończył tak, jak zaczął, dając kłam stwierdzeniu, że chłopa poznaje się po tym, jak kończy, a nie zaczyna. Bo psu na budę takie przysłowie, jeżeli początek niczym nie różni się od końca. No, może budulcem sztucznej wieży. Bo na pewno nie dziewicą zamkniętą w wieży, bo te już prawie wyginęły, a panie siedzące w wieżach są tak tytułowane tylko grzecznościowo. I w Polsce i w Ameryce.
Jak dla mnie cała ta część wyszczególniona kursywą mogłaby wylecieć. Tekst nie jest na tyle długi, bym zapomniała, że zaczynaliśmy od wieży... z kartonu. Więc ostatnie zdanie o wieży z żelbetu dawałoby samo w sobie efekt klamry. A tak to znowu zaczynamy mamrotać o dziewicach, plus jakieś rozwalanie tego stwierdzenia o tym jak się kończy, a nie zaczyna... Jak dla mnie czytelnik sobie spokojnie sam to dopowie.

W kwestiach językowych to interpunkcja przede wszystkim... Przecinki wstawiasz dość dziwnie. Przydałoby się usiąść z regułami i przejrzeć spokojnie te wszystkie zdania. Liczby lepiej zapisać słownie.
Parę drobniejszych błędów.
slowbrw pisze:Co się przez ten czas wydarzyło w jego życiu? Niewiele jak na 350 lat smoczego życia.
powtórzenie
slowbrw pisze:kilku dziesięciokilogramową
kilkudziesięciokilogramową
slowbrw pisze:że zapoznał pewną miłą smoczycę
Albo "poznał pewną miłą smoczycę" albo "zapoznał się z pewną miłą smoczycą". Przynajmniej tak mi się wydaje, że być powinno.
slowbrw pisze: Został oddelegowany do parku rozrywki, również będącego w rękach tego samego faceta, który zatrudniał jego kumpli w tym jurajskim.
Jakoś mi to zdanie nie brzmi. za dużo wskazań, ale takich enigmatycznych w gruncie rzeczy. "w tym jurajskim", "tego samego faceta" - jak i i o jednym i o drugim mało co wiemy.

Ogólnie przyznam, że na tyle dobrze mi się ten tekścik czytało, że nie robiłam dokładnej łapanki.

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”