Różowe Ogrody: Zapoznanie z Wiolą [miniatura]

1
Poznajmy się.
Na imię mi Żniwiarz, a nazwiska nie posiadam; podobnie jak majątku. Żyję z tego, że zabijam, i idę to tu, tam tam, nigdy bez powodu, niekiedy jednak bez sensu. Nieraz trzeba ściągnąć czyjąś pogubioną duszę w zaświaty, więc cel podróży jest; brakuje za to sensu, bo po co ściągać tę duszę, skoro ona Bogu ducha winna?
Niekiedy się śmieję, tak sobie idąc, a niekiedy czuję, że łzy napływają do moich zmęczonych oczu. W ubiegłym tygodniu odprowadzałem do Raju małą dziewczynkę, która wpadła wprost pod koła rozpędzonego samochodu. Jej dusza dobrze wiedziała, że odwrotu nie będzie, więc poprosiła tylko o jedno - by jej rodzice przestali płakać. I choć lista mojej mocy jest długa, to życzenie było niemożliwe do spełnienia. Możesz zabronić komuś śmiechu, lecz nie rozpaczy.
Przestałem być tak ważny, jak dawniej. Góra coraz częściej zwracała się do Kostuchy zamiast do mnie. Nazywaliśmy tak siłę wyższą, od którj przyjmowaliśmy zlecenia; kogoś, kogo nie było nam dane poznać, a kto stał na czele wszystkiego: dobra i zła, kobiet i mężczyzn, żywych i umarłych.
Być może przestałem być wystarczająco skuteczny. Albo Kostucha lepiej wyglądała.

Wszyscy wyklęci i pojebani spotykali się co wieczór w opuszczonym lokalu na obrzeżach wsi. To miejsce, w którym przeplatały się losy śmiertelników z losami istot nadprzyrodzonych.
Lokal nazywał się Różowe Ogrody i zajmował powierzchnię pięćdziesięciu metrów kwadratowych. Jeśli chciało się wejść, należało zapukać; to był oficjalny, aczkolwiek niepisany zwyczaj.
Zza nadpalonych drzwi wypływał zapach papierosowego dymu.
- Ponury? - zapytano.
- Żniwiarz.
- Zapraszamy! - Drzwi otworzyły się. Odźwiernym był śmiertelnik, Stary Kapitan, ubrany w wygnieciony, marynarski mundur. Ukłonił się i poprosił o płaszcz. Powierzyłem mu swój prochowiec w kolorze kawy, odwzajemniłem uśmiech i pewnym krokiem ruszyłem w stronę sali. W kącie grała kapela grabarzy, na parkiecie tańczyła jakaś para, przy stolikach zaś tłoczyli się wszyscy ci, którzy znałem. Zauważyli, że przybyłem, zaczęli więc zerkać w moim kierunku, posyłając uśmiechy. Kultura lokalu wymagała, aby każdemu się odwdzięczyć, to z kolei wymagało skupienia. Nikogo nie powinieneś przeoczyć. Pod tym względem bywalcy Ogrodów przypominali mi hiszpańskich sklepikarzy, nadąsanych, jeżeli nie odpowiedziałeś jakże uroczego "Hola!".
Do swojego stolika zaprosiła mnie Kostucha. Siedziała w towarzystwie głupiej Wioletty - kobiety, która oszalała po tym, jak opuścił ją mąż: wstał w środku nocy, stwierdził, że pójdzie do monopolowego, bo ma ochotę zapalić; nigdy nie wrócił.
Kostucha miała na sobie gustowny kostium - czarna spódnica kontrastowała ze śnieżnobiałą koszulą. Zaś Wioletta zawsze nosiła to samo - sweter w kratę, który zakładała na nagie ciało, i brudne farmerskie spodnie. Zawsze obdarowywała mnie dziewczęcym spojrzeniem. Lubiłem tę biedną kobietę. Ta sympatia brała się chyba z litości.
- Już myślałyśmy, że nie przyjdziesz - powiedziała Kostucha. - Koleżanka się niecierpliwiła. - Wskazała Wiolę.
- Liczyłem na to, że gdzieś ją spotkam. - Uśmiechnąłem się do tej zaniedbanej pani. Była szczęśliwa. - Długo czekałyście?
- Od piątej. A jest dziesiąta. Dlaczego przyszedłeś tak późno?
- Chciałem w spokoju pomyśleć.
- O czym? - Kostucha zapaliła papierosa. - Chyba nie o tym, jak bardzo próbuję cię wygryźć. W ogóle, co to był za pomysł?
- Wygryźć? - zainteresowała się Wioletta.
- Twierdzi, że wchodzę Górze do dupy bez mydła, że tak brzydko o tym powiem, i dlatego jestem rzekomo faworyzowana.
Wzruszyłem ramionami. Nie chciałem wdawać się w dyskusję, ale swoje wiedziałem - Kostucha manipulowała każdym, kto odpowiadał za jej karierę.
- Ona taka nie jest. - stwierdziła Wioletta rozbrajającym tonem.
- Oczywiście, że nie. - Znowu się do niej uśmiechnąłem.
- Więc o co chodzi? - Kostucha strzepała papierosa.
- Popadam w zapomnienie, znikam w ciemnej toni...
- W ciemnej toni, powiadasz. No cóż, ja nie zawiniłam. Ale obiecuję, że porozmawiam o tym z Górą...
- Chciałabym na chwilę wyjść - powiedziała Wiola. Chwilę wcześniej rzuciła mi wymowne spojrzenie.
- Ja zostanę - odparła Kostucha.
- A ja z tobą pójdę, żebyś nie była sama - zdecydowałem i oboje wstaliśmy. W połowie sali wziąłem ją pod rękę. Wiolę zniszczyło życie, ale i tak była najbliższą mi osobą spośród grona tych, których spotkałem na swej drodze.
Wyszliśmy przed knajpę. Wieczór był chłodny, moja towarzyszka drżała z zimna, dlatego oddałem jej swoją kamizelkę. Wioletta wciąż nieśmiało się uśmiechała.
- Kończę się - powiedziałem.
- Dlaczego? - spytała słodkim głosem.
- Zapomniano o mnie. Ty też mi nie wierzysz?
- Ja ci wierzę. - Wciąż patrzyła prosto w moje oczy. - Ja już dawno się skończyłam.
- Nie martw się, laska. - Chwyciłem ją za ramiona. - Wszystko będzie dobrze.
- Ale nie tak, jak dawniej. - Przytuliła się do mnie. W jednej chwili zrozumiałem, co chciała mi przekazać; nie żyła. - Dzisiaj rano podcięłam sobie żyły. Moi krewni wylewają krokodyle łzy, a dla nas to jest bez znaczenia. Ich fałsz pozostał daleko stąd. Odtąd nie mam już nic do stracenia. Kocham cię. - Jej włosy rozpłynęły się na mojej piersi.
- Co teraz? - zapytałem.
- Nic. Ja się skończyłam, ty dopiero się skończysz... Uciekniemy gdzieś razem. Dwa nieszczęśliwe życiorysy dadzą happy end. - Poczułem na sobie, że jej wargi wygięły się w uśmiech.
- To dopiero paradoks. - Zaśmiałem się lekko. - Jest pewien problem: musimy wrócić do środka, do Kostuchy.
- Musimy? Żal ci tej złośliwej suki? I płaszcza?
Pomyślałem o cienkiej koszuli i podkoszulku bez ramion, które w żadnym stopniu nie chroniły mnie od zimna tamtego wieczoru.
- Stary Kapitan zwróci mi go przy okazji - powiedziałem i odeszliśmy, objęci.
Ostatnio zmieniony ndz 02 mar 2014, 15:53 przez minojek, łącznie zmieniany 1 raz.

2
minojek pisze:Żyję z tego, że zabijam, i idę to tu, 1.tam tam, nigdy bez powodu, niekiedy jednak bez sensu. Nieraz trzeba ściągnąć czyjąś 2.pogubioną duszę w zaświaty, więc cel podróży jest; brakuje za to sensu, bo po co ściągać tę duszę, skoro ona Bogu ducha winna?
1. Nie miało być przypadkiem to tu, to tam?
2. Zagubioną wydaje mi się brzmi lepiej.
Powtórzenia
minojek pisze:małą dziewczynkę, która wpadła wprost pod koła rozpędzonego samochodu
Wydaje mi się zbędne.
minojek pisze:I choć lista mojej mocy
Ta lista mocy brzmi niezręcznie... Może możliwości?
minojek pisze:od którj
Literówka.
minojek pisze:Jeśli chciało się wejść, należało zapukać
Sugeruję: Żeby wejść...
minojek pisze:Drzwi otworzyły się. Odźwiernym był śmiertelnik, Stary Kapitan
Drzwi ktoś otworzył, jak piszesz dalej. Może jakoś zlej to zdanie w jedno?
minojek pisze:Kultura lokalu wymagała, aby każdemu się odwdzięczyć, to z kolei wymagało skupienia.
Powtórzenia.
minojek pisze:Siedziała w towarzystwie głupiej Wioletty
Ta głupia mi tu jakoś nie pasuje...
minojek pisze:Liczyłem na to, że gdzieś ją spotkam.
Można wyrzucić.
minojek pisze:W ogóle, co to był za pomysł?
Też można wyrzucić.
minojek pisze:- A ja z tobą pójdę, żebyś nie była sama - zdecydowałem i oboje wstaliśmy. W połowie sali wziąłem ją pod rękę. Wiolę zniszczyło życie, ale i tak była najbliższą mi osobą spośród grona tych, których spotkałem na swej drodze.
Wyszliśmy przed knajpę. Wieczór był chłodny, moja towarzyszka drżała z zimna, dlatego oddałem jej swoją kamizelkę.
Powtórzenia. Pogrubione można wyrzucić.

Temat jak dla mnie całkiem ciekawy. Ponury Żniwiarz rywaluzujący z Kostuchą, która w Twoim wydaniu jest inna. To na plus.
Przyznam, że początek trochę mi zgrzytał. Dialog w paru momentach zawiał sztucznością, ale nie jest źle ;) No i zakończenie mnie trochę rozczarowało. Po Ponurym Żniwiarzu i "grobowym" towarzystwie spodziewałam się czegoś mrocznego :P.
Drugi człon tytuł brzmi: "... Zapoznanie z Wiolą". Ale z tekstu wynika, że on już ją zna. Aj, czepiam się. Tak czy inaczej, nie jest źle, ale czegoś mi w tej miniaturze zabrakło.
Tyle ode mnie.

Pozdrawiam :)

3
Na imię mi Żniwiarz, a nazwiska nie posiadam; podobnie jak majątku.
Czo ten średnik? Średnik podobnie jak kropka trochę rwie rytm, więc tu lepiej by się sprawdził przecinek.
Góra coraz częściej zwracała się do Kostuchy zamiast do mnie. Nazywaliśmy tak siłę wyższą, od którj przyjmowaliśmy zlecenia; kogoś, kogo nie było nam dane poznać, a kto stał na czele wszystkiego: dobra i zła, kobiet i mężczyzn, żywych i umarłych.
Niby wiem, że drugie zdanie odnosi się do "Góry", ale z budowy tych dwóch zdań wynika bardziej, że do Kostuchy.
nadąsanych, jeżeli nie odpowiedziałeś jakże uroczego "Hola!".
na jakże urocze "Hola!" - nie lepiej?
głupiej Wioletty
"Głupiej" nie powinno być z dużej? Tak jak Ponury Żniwiarz i Stary Kapitan?

Takie... nijakie trochę. Pomysł urzeczywistnienia postaci z ludowych wierzeń odgrzewany. Wątek rywalizacji ciekawy, ale nie został w żaden sposób pogłębiony. Brak wyrazistej pointy.
Jak dla mnie sama koncepcja, również relacja Żniwiarza i Wioletty byłaby dobra, ale na coś dłuższego. Żeby pogłębić postaci i emocje. W formie miniatury historia wydaje się potraktowana po łebkach, a brak tutaj mocniejszego uderzenia, które nadałoby całości charakteru.
jestem zabawna i mam pieski

4
skoro ona Bogu ducha winna?
Za dużo dusz w tym zdaniu. Nie wiem czy to zamierzona gra słów, ale jakby nie patrzeć to one są Bogu ducha winne...

Góra coraz częściej zwracała się do Kostuchy zamiast do mnie. Nazywaliśmy tak siłę wyższą,
Kogo tak nazywaliście? Jako ostatnia jest wymieniona kostucha. A tak w ogóle, to nie musisz tłumaczyć kim jest góra. Masz Żniwiarza, masz Kostuchę, raczej nie pracują w makdonaldzie przy kasie.
od którj przyjmowaliśmy zlecenia; kogoś, kogo nie było nam dane poznać, a kto stał na czele wszystkiego: dobra i zła, kobiet i mężczyzn, żywych i umarłych.
Być może przestałem być wystarczająco skuteczny.
To zdanie o górze jest tak wtrącone, że się kontekst gubi. Ciach, albo gdzie indziej wsadzić.

Wszyscy wyklęci i pojebani spotykali się co wieczór w opuszczonym lokalu na obrzeżach wsi.
Jakiej wsi? Tej, w której mieszkają wszyscy supernaturale?
To miejsce, w którym przeplatały się losy śmiertelników z losami istot nadprzyrodzonych.
To miejsce, w którym przeplatały się losy śmiertelników i istot nadprzyrodzonych.
Lokal nazywał się Różowe Ogrody i zajmował powierzchnię pięćdziesięciu metrów kwadratowych.
Mały jak na szklarnię. Na sklep z butami nawet pasuje. Ale jakbyś napisał, że to opuszczona warzelnia piwa, byłoby już łatwiej. No i czytelnika nie obchodzi metraż.
Jeśli chciało się wejść, należało zapukać; to był oficjalny, aczkolwiek niepisany zwyczaj.
W większości krajów ten zwyczaj nazywa się dobrym wychowaniem lub zamkniętymi drzwiami.
W kącie grała kapela grabarzy, na parkiecie tańczyła jakaś para, przy stolikach zaś tłoczyli się wszyscy ci, którzy znałem. Zauważyli, że przybyłem, zaczęli więc zerkać w moim kierunku, posyłając uśmiechy.
Kilkoro znajomych Żniwiarza stopiło się w jedną masę, dzięki czemu łatwiej teraz ich nazywać Wszystkimi. Wszyscy się odwrócili, Wszyscy zaczęli posyłać uśmiechy. Nikt nie wyglądał charakterystycznie.
Kultura lokalu wymagała, aby każdemu się odwdzięczyć, to z kolei wymagało skupienia.
Zbierał skupienie na danie Wszystkim w pysk? ;)
Also - wymagania razy dwa.
Siedziała w towarzystwie głupiej Wioletty - kobiety, która oszalała po tym, jak opuścił ją mąż: wstał w środku nocy, stwierdził, że pójdzie do monopolowego, bo ma ochotę zapalić; nigdy nie wrócił.
Mógł zostać zamordowany. Nie wiem czemu to robiło z niej głupią, myślę że powinieneś zajrzeć do tematu o zaburzeniach psychicznych i powtórzyć tą opinię.
No i Wioletta to żeńskie imię, ale warto zaznaczyć że jest śmiertelniczką.
Zawsze obdarowywała mnie dziewczęcym spojrzeniem.
Dziewczęce spojrzenie to jakie?
- Od piątej. A jest dziesiąta. Dlaczego przyszedłeś tak późno?
"A jest dziesiąta" mi zgrzyta strasznie. Zagranie niczym z opek ałtoreczek. Lepiej napisać "pięć godzin" (lol, Kostucha, która czeka na kogoś pięć godzin? Co ona, pracy nie ma?)
- O czym? - Kostucha zapaliła papierosa. - Chyba nie o tym, jak bardzo próbuję cię wygryźć. W ogóle, co to był za pomysł?
Kolejne ałtoreczkowe zagranie. Są informacje, których nie powinieneś podawać na talerzu. To, że Kostucha wygryza Żniwiarza było powiedziane wcześniej. Nie widzę też powodu, by ta dwójka miała o tym rozmawiać. I jeśli już, lepiej zacząć rozmowę od oskarżeń Żniwiarza.
- Popadam w zapomnienie, znikam w ciemnej toni...
Stęk, jęk, westchnienie.
- W ciemnej toni, powiadasz. No cóż, ja nie zawiniłam. Ale obiecuję, że porozmawiam o tym z Górą...
"Ej, Góro, której nigdy nie miałam dane poznać! Żniwiarz popada w zapomnienie i znika w ciemnej toni, zrób coś goddamit!"
- Chciałabym na chwilę wyjść - powiedziała Wiola. Chwilę wcześniej rzuciła mi wymowne spojrzenie.
"Cho na bzyka, Żniwiarz"
Niech mu rzuci to spojrzenie podnosząc się z miejsca lub niech muśnie jego rękaw przechodząc obok niego. Albo przestaw to zdanie przed jej wypowiedź, wydaje mi się, że w tym miejscu jest jakby nie po kolei.
- Zapomniano o mnie. Ty też mi nie wierzysz?
Ale co takiego powiedział Żniwiarz, że mu nikt nie wierzy?
W jednej chwili zrozumiałem, co chciała mi przekazać; nie żyła.
Nic dziwnego, że go Kostucha wygryza, nie potrafi odróżnić śmiertelnika od umarlaka.
Kocham cię. - Jej włosy rozpłynęły się na mojej piersi.
Pokonały grawitację, czy to takie duszne właściwości?
- Poczułem na sobie, że jej wargi wygięły się w uśmiech.
Dlaczego je czuł na sobie? Nie miała grymasów na twarzy, czy była tak mocno przyklejona że ruch brwią był jak szuranie po klacie?
- To dopiero paradoks. - Zaśmiałem się lekko. - Jest pewien problem: musimy wrócić do środka, do Kostuchy.
Dlaczego muszą?
- Musimy? Żal ci tej złośliwej suki? I płaszcza?
Wiola! Przed chwilą jej broniłaś! I gdzie złośliwość biednej Kostuchy, bo jej nie zauważyłam?
Pomyślałem o cienkiej koszuli i podkoszulku bez ramion, które w żadnym stopniu nie chroniły mnie od zimna tamtego wieczoru.
Jesteś Żniwiarzem.......
A podkoszulki są zazwyczaj bez ramion.

Cóż powiedzieć. Nie podobało mi się. Koncepcje typu "weź postać z bajki/folkloru/mitologii i wrzuć ją w nasze czasy" mi się przejadły, zwłaszcza że namiętnie oglądam serial Supernatural i czytałam wiadome fabryczne książki. Ale nie zrażaj się, pomysł nie musi być zły - po prostu ja akurat nie lubię tego typu.
Warsztatowo jest tak sobie. Wydaje mi się, że skupiłeś się nie na tym co trzeba. Ciekawa jest relacja między Kostuchą a Żniwiarzem. Ale nic a nic z niej nie wynika, nie jest w ogóle jakoś pogłębiona. Szkoda. Żniwiarz jest płytką postacią. Próba nadania mu głębi przez emowanie jest złem wcielonym. Relacja z Wiolą wyskakuje nagle, nie ma powodu, nie ma historii, nie ma nic. Czytelnik ma po prostu to zjeść. Jest wątek wygryzania przez Kostuchę i też nigdzie nie prowadzi.

Rada: rozłożyć, pociąć, rozwinąć, dopracować. Ale z pewnością nie na miniaturę.

Trzymam kciuki :)

Zatwierdzam jako weryfikację. dorapa ;*
Ostatnio zmieniony ndz 02 mar 2014, 15:53 przez Dorota, łącznie zmieniany 1 raz.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”