
Jak zwykle krótkie i naszpikowane błędami...
Ból, nieodwzajemniona miłość, samotność- są niczym. Niczym w obliczu bezradności. Kiedy ktoś, kogo kochasz, cierpi, a ty nie możesz mu pomóc.
Płacz dziecka. Słone łzy bólu mieszają się z twoimi gorzkimi. Łzami bezradności. Śliczna, naiwna buźka wykrzywiona w grymasie cierpienia, zmęczona nieustaną walką. Rumiane policzki napuchnięte i mokre. Nikt nie już ma siły, żeby je osuszyć.
Powolny oddech. Dziecko śpi. Chwila wytchnienia. I strach. Niepewność. Czy się obudzi, czy może już nigdy nie uniesie powiek. Nie spojrzy tymi pięknymi, pełnymi podziwu dla świata, oczyma.
Spocone, jeszcze rzadkie, blond włosy przylepione do gładkiego czółka rozpalonego do czerwoności. Mała rączka bezwładnie zwisająca poza krawędź łóżka. Delikatne paluszki sprawiają wrażenie, jakby najdrobniejszy podmuch wiatru mógł je złamać. Jak gałązki. Dłonie jeszcze nie wyrobione, nie przepracowały ani sekundy. Nigdy nie używane. Ale spokojnie- ich czas jeszcze nadejdzie. Zdążą się namęczyć.
Miłość wszystko zwycięży. Nawet najgorszą chorobę da się nią wyleczyć. Karmione tym pięknym uczuciem roślinki lepiej rosną, ciasta wychodzą większe, smaczniejsze. Tak samo ludzie, pod wpływem pochodzącego prosto z serca czaru, rozkwitają. Są w stanie przejść tysiące kilometrów, przebiec maraton, uczynić niemożliwe. Wyzdrowieć.
Lub uleczyć.
Powtarzane jak mantra zaklęcie „zdrowiej, zdrowiej, zdrowiej…” zdaje się nie działać. Ale to tylko złudzenie. Pod ludzką powłoką- skórą- serce promienieje. Lśni mocnym płomieniem, ogniem. Wiara też jest ważna.
Nadzieja to jedyne, co zostało w puszce. Elpis- przekleństwo czy dar?
Kruszynka. Mały człowieczek. Taki prawdziwy. Oddycha, porusza się, patrzy, uśmiecha. Jeszcze nie mówi, ale to przyjdzie z czasem. Najpierw musi nadziwić się wszystkiemu. Może z wrażenia odebrało mu mowę? Kto wie…
Obudził się. Westchnienie ulgi. Z nutką zmęczenia. Krzyk i rozdzierający serce płacz. Temperaturka skoczyła. Na chwilkę się uspokaja, próbuje złapać oddech. Ogromne oczy mądrze przyglądają się białemu fartuchowi. Nieprzyjemny smak chłodnego metalu na języku: ostatnia porcja lekarstwa. Kolejny wybuch płaczu. Kochająca ręka ociera łzy. Ciepły, dodający otuchy oddech na policzku. Wszystko będzie dobrze. Na pewno.
To ciekawe, że z takiego maluszka wyrastają duzi ludzie. Prawnicy, lekarze, księża, politycy. Każdy z nich był kiedyś brzdącem. Żebracy, pijacy, narkomani. Jeszcze niedawno chodzili w pieluszkach. Zdani na łaskę dorosłych. Byli tacy sami, startowali z tego samego miejsca. I wszyscy dobiegną do mety. Może w innym czasie, ale do tej samej. Życie kończy się tylko w jeden sposób.
Płacz ustał. Ciche pochlipywanie przerywa raz po raz ciężką ciszę. Czuła ręka masuje plecki. Pełne szczerej miłości ramiona obejmują kruche, zmęczone chorobą ciałko. Przytulają, podziwiają, promieniują szczęściem. Ktoś krzyczy głośno. „Wyzdrowiał!” Nagle dookoła łóżka ustawia się mnóstwo białych. Wszyscy wzruszeni i wykończeni. Usatysfakcjonowani, że ich ciężka praca nie poszła na marne.
Maluszek widzi to. Uśmiecha się nieśmiało i spogląda po kolei na czuwające przy nim, od miesięcy, osoby. Wtula się w dygoczące ze wzruszenia ramiona matki. Ciepłe łzy kapią na jego łysą główkę. Teraz już będzie dobrze. Obiecują. Nauczymy cię wszystkiego. Zdobędziesz świat. Zdmuchniesz setki świeczek na torcie. Zobaczysz.
Samotny płomień migocze pośród ciemności. Oświetla małą kapliczkę z marmurowym aniołkiem trzymającym tabliczkę. Na niej wyryte złotym drukiem literki. „Gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać, żyłbyś Synku wśród nas...".