Sniff, sniff. Jesień skoczyła nam na plecki zupełnie bez ostrzeżenia. Dzisiaj zapraszam Was na wycieczkę oczodołów, które, mam nadzieję - dostrzegą niżej przedstawioną bohaterkę w innym tekście. Nie powiem w jakim, szukajcie - ha! Taka szalona promocja.
Bez przedłużania.
Serdecznie zapraszam na premierowy pokaz short story pod tytułem - Panna P.
Smacznego!
Panna P.
WWWWieczorem poszła nad staw, który znajdował się w samym środku lasu, nieopodal jej domu. Usiadła, podwinęła sukienkę i skrzyżowała nogi. Rozpuściła włosy, wyjęła książkę(tym razem wypadło na biografie żon dyktatorów), wtem zobaczyła w oddali, na samym środku stawu – malutką wysepkę. Była ona niewiele większa od pięćdziesięciometrowego mieszkania. Na samym środku stała altanka. Biała, czysta, zbudowana może z dziesięć lat temu. W środku, z trudem, dojrzała białe pianino i człowieka ubranego w czarny garnitur. Ów człowiek zasiadł za pianinem i zaczął grać „Sonatę Księżycową” Beethovena.
Ona przysłuchiwała się, zamknęła książkę i odpłynęła myślami tak daleko, jak tylko wszechświat był poznany.
Ona. Panna P. Sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, długie, brązowe włosy były wiecznie rozpuszczone, a ich końcówki bez trudu dosięgały jej chudych nóg. Miała dziewiętnaście lat i umarła już z tysiąc razy.
Gra zupełnie tak samo jak Pan R. Tak samo delikatnie, jednakże z pewną dozą ostrej namiętności. Gładko przesuwa palce po klawiszach, akcentując w odpowiednim momencie niczym zwinny kochanek akcentuje mocniejszymi dotknięciami miejsca intymne kobiet – powiedziała po cichu, delikatnie przygryzła usta. Skończyła czytać kolejny rozdział(aktualnie przyglądała się żywotowi żony Benito Mussoliniego).
Wstała, zamknęła książkę i z gracją, przez las, poszła do domu. Mieszkała w dwupiętrowym domu z czerwonej cegły. Jej pokój znajdował się na ostatnim piętrze, jednak większość czasu spędzała w piwnicy. Jej zimne, czerwone cegły wprawiały ją w niepojętą ekscytację.
Weszła do środka, zdjęła czerwone balerinki i poszła po schodach do swojego pokoju. Było późno, więc jej rodzice już od dawna byli pogrążeni w głębokim śnie. Otworzyła wielkie, czarne, drewniane drzwi i weszła do środka.
Pokój Panny P. był przepełniony mrokiem, nie tylko przez ciemność nocy ale także przez ogólny wystrój. P. zdjęła z siebie sukienkę i stanęła przed lustrem naga. Przez chwilę obserwowała a następnie dotykała blizny na swym ciele.
Usiadła na łóżku. Zastanawiała się - czy warto iść spać, czy lepiej tę piękną, bezchmurną noc poświęcić na rozmyślaniu, trwaniu bo w głowie Panny P. nadal tkwiła melodia „Sonaty…” a także wspomnienia z pewnego wrześniowego poranka, poranka który na zawsze odmienił jej świat…
***
WWWBył rok 1992. Zagranicą wszyscy ubierali się w flanelowe koszule i słuchali grunge’u, natomiast Polacy cieszyli się świeżo odzyskaną wolnością – cieszyła się także mała dziewczynka o jakże długich, brązowych włosach.
Gdy tylko słońce wstało, Panna P., wyszła z domu na spacer. Miała dopiero siedem lat, ale jak na swój wiek, była dojrzalsza niż jej rówieśnicy. Ubrała białą kurtkę i czarne spodnie. Na głowę założyła czapkę z pomponikiem. To była złota jesień. Powiedziała mamie, że idzie zbierać liście. Mama się zgodziła. Była sobota więc P. miała wolne.
Kochała patrzeć na spadające liście, liczyła je, skakała po nich, podnosiła, chowała, wąchała a w końcu dotykała. Czasem zastanawiała się, czy depcząc liście teraz, one nie zdepczą nas później.
Szła aleją, na około otaczały ją wysokie sekwoje, tak się jej przynajmniej wydawało, miała siedem lat i każde drzewo było dla niej wysokie jak sekwoja. Zaciągała się świeżym, jesiennym powietrzem, podziwiała wiewiórki i nawet nie zdawała sobie sprawy, że za dwie minuty jej życie zamieni się w koszmar.
Szedł za nią od dziesięciu minut. To nie był pierwszy raz gdy P. szła na spacer i nie był to pierwszy raz gdy Pan R. szedł za nią.
Wielki, ogromny, ubrany w koszulę flanelową, której lata świetności już dawno minęły. Miał około trzydzieści lat i wiedział, że właśnie znalazł swoją zdobycz, swoją muzę. R. zaszedł P. od tyłu, złapał ją za szyje i przyciągnął do siebie. Zemdlała.
Panna P. ocknęła się dopiero po godzinie. Leżała na łóżku, przykryta bawełnianą kołdrą koloru fioletowego. Była ubrana, po czerwonych cegłach i odorze stęchlizny spostrzegła, że leży w piwnicy.
Nie wiedzieć czemu, nie krzyczała. Wstała z łóżka. Podeszła do okna, brudnego niczym robotnik po ośmiogodzinnej pracy w kopalni, i usłyszała muzykę. Przepiękną, idealną, kojącą ból i cierpienie. To Pan R. grał, dla niej, dla swojej małej muzy.
Przyszedł po kilku godzinach z miską zupy ogórkowej. Położył talerz na stoliku i pokazał ręką Pannie P. że czas jeść. Podeszła do stolika, usiadła i zaczęła spożywać posiłek. Patrzył na nią, rozbierał ją wzrokiem. Gdy skończyła, zapytała:
- Czemu?
- Chce byś była moja muzą. Dzięki Tobie znów mogę grać, mogę tworzyć, a dzięki temu mogę żyć.
- Jak długo tu będę?
- Dopóki nie skończę grać.
W tym miejscu należy wspomnieć o pewnej specyfice Panny P. Krótko mówiąc, była dojrzała. Zachowywała się jak dorosła, co rodzice często jej wypominali. Miała tylko siedem lat a już przeżyła więcej niż przeciętny chłopiec czy dziewczynka z sąsiedztwa.
WWWMijały dni, tygodnie, miesiące a w końcu lata. Każdy dzień był dla niej taki sam. Budziła się około dziesiątej, dostawała śniadanie, później obiad i kolację. Pan R. całymi dniami grał na pianinie. Chopina, Bacha, Beethovena czy Mozarta. Wiedziała, co akurat gra ponieważ codziennie przychodził do piwnicy i chwalił się: „dzisiaj zagrałem wszystkie etiudy Chopina!”
To nie tak, że Panna P. nie chciała się wydostać. Przez pięć lat nienawidziła Pana R. Wyzywała go, krzyczała, chciała go pobić, zabić. Robiła wszystko aby tylko ją wypuścił. W wieku czternastu lat postanowiła uciec. Miała już wszystko przygotowane. Niestety, Pan R. powstrzymał ją i przypalił rozgrzaną rurką. „Tata mi tak robił gdy byłem niegrzeczny” – mawiał zawsze gdy pokazywał jej swoje blizny.
W końcu. 16 października – dzień wolności w całym wewnętrznym świecie Panny P.
R. powiedział, że musi pojechać do miasta na zakupy, chciał zrobić jej na obiad pierogi leniwe.
Ubrał się ciepło, pożegnał Panne P. pocałunkiem w czoło i wyszedł. Nie zamknął drzwi, zapomniał, jeden błąd, tyle wystarczyło.
Po dwóch godzinach P. usłyszała pukane do drzwi. Wybawienie, pomyślała, i podeszła do drzwi od piwnicy. Zaczęła je kopać, krzyczeć, łzy poleciały jej po policzku. W końcu usłyszała otwieranie drzwi.
Wołała o pomoc. Co dziwne, krzyczała bez przekonania. Gdzieś głęboko, w jej duszy, chciała zostać u R. i spędzić z nim resztę życia. Nagle drzwi otworzyły się i zobaczyła starą kobietę, przygarbioną, pewne ledwo mogła dostrzec cień Panny P.
P. wyszła z piwnicy a słońce wlewające się przez okna przestraszyło ją. Nie widziała go od tak dawna. Nie zadzwoniła po policję, po prostu wyszła z tego więzienia i poszła wolnym krokiem do swojego domu. Ledwo pamiętała jak tam dojść, minęło przecież tyle lat. Otworzyła drzwi, weszła do środka, jakby nic zdjęła buty i poszła do swojego pokoju.
***
WWWOd ucieczki minęły dwa lata, a Panna P. czuła się jakby to była jedna sekunda. W głębi duszy nadal była zamknięta w piwnicy, ale nie była z tego powodu zła czy smutna. Cieszyła się myślą, że może niedługo zobaczy się ze swoim dręczycielem myśli doczesnych. Dzięki rodzicom Panny P. - R. został schwytany i wrzucony w otchłań więzienia. Dostał dwa lata, które właśnie minęły i wyszedł na wolność, w końcu złapał świeży haust powietrza.
Panna P. postanowiła odnaleźć swojego oprawcę. Znalazła go po tygodniu. Mieszkał w tym samym domu. Zapukała. Otworzył jej, weszła patrząc mu głęboko w oczy, właściwie to starała się patrzeć w głąb Pana R. Nie w oczy, ale dalej, obserwowała jego wnętrze.
skierowała się do sypialni swojego księżyca, jak mawiała codziennie przed snem. Będziesz oświetlał mi drogę, księżycu mego życia – szeptała a następnie zamykała oczy i pogrążała się w sennych otchłaniach.
Pan R. usiadł obok niej. Czuł, że P. przyjdzie. Na łóżku rozsypał płatki róż. Oboje się na nim położyli. Pan R. patrzył w oczy Panny P. Natomiast Panna P nie patrzyła już przez ciało Pana R. ale skierowała wzrok trochę niżej, w okolice brzucha, gdzie piętnastocentymetrowa stal wbijała się w jej ciało, a w tle leciała „Sonata Księżycowa”, już ostatnia w życiu Panny P. Jaka piękna melodia, pomyślała.