To był naprawdę chłodny wieczór. W dodatku deszczowy; sople zwisały z aut, a szyby pokrywał mróz. Silny wiatr porywał suchy śnieg, na ulicach tworzyły się zaspy wysokości samochodów. Powalone drzewo przerwało druty wysokiego napięcia i wieś dosłownie ociemniała.
Najdłuższą ulicę nazwano Wspólną, dlatego że oddzielała cmentarz od osiedla jednorodzinnych domów. Cmentarz był stary, jeszcze poniemiecki; jednakże po jego bogatej historii nie zachował się żaden ślad, bowiem stare nagrobki dawno wywieziono, a pośród mieszkańców przeważali przyjezdni, opuszczający zatłoczone miasta, niezaznajomieni z przeszłością.
Na jednym ze starych nagrobków akurat siedzieliśmy - przetrwał jako jeden z nielicznych, najprawdopodobniej spadł z przyczepy. Obserwując wirujący w powietrzu śnieg, myślałem o tym, że ubrałem się niewłaściwie, przyznaję - mróz dawał po dupie, a miałem na sobie tylko jesienny płaszcz. Mój kuzyn z kolei postąpił nie lepiej, założył tylko bluzę z kapturem; no, szyję obwiązał szalikiem. Twierdził, że nie spodziewał się aż tak zajebiście paskudnej pogody. Przynajmniej człowiek czuł, że żyje.
- Po co czekamy? - zapytał, trąc ręce.
- Chcę zapalić.
- Wyszliśmy, żebyś zapalił?!
- Masz chrypkę, nie gadaj tyle. - Wyciągnąłem paczkę papierosów. Wyjąłem jednego, włożyłem do ust i przez chwilę nie robiłem nic. Potem wziąłem tego papierosa między palce, poobracałem, znowu włożyłem do ust i znowu wyjąłem. - Chociaż... przecież mogę ci już powiedzieć. Umówiłem się na... jak by to ująć? to będzie coś w rodzaju ustawki.
- Ale o co poszło? - Patrzył na mnie, żywo zainteresowany.
- O kobietę. - Roześmiałem się, odpalając zapalniczkę. Zaciągnąłem się. - Jedynie o kobietę.
- Chcesz go zabić? Przyjdzie sam?
- Powinien. Takie były warunki, na które przystał.
- Nie uważasz, że mógł zmienić zdanie? Albo, że kłamał?
- Pomyślałem, ale... - nie dokończyłem. Paliłem dalej w spokoju.
- Ale pierdoli cię to. - Uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Dokładnie tak, jak powiedziałeś.
Mocniejszy podmuch zatrząsł pobliskim drzewem i zsypała się na nas chmura śnieżnego pyłu. Jakoś to wtedy pod nosem skwitowałem.
- Na pięści? - zapytał nagle kuzyn.
- Nie. Choć, prawdę mówiąc, sam nie wiem. Zacznie się od wyścigu.
- Od jakiego wyścigu? - Wyjął mi z kieszeni paczkę papierosów.
- O przeżycie. Mam komuś udowodnić, kto tu jest najszybszy.
- Najszybszy... - Zapalił. - No okej. A jeśli przegrasz?
- Nie ma takiej opcji. Prędzej zbiję go z drogi.
- A potem będziecie się napierdalać?
Wzruszyłem ramionami.
Być może.
Samochód leżał na dachu. Kierowca miał pociętą twarz. Pluł krwią, wymiotował krwią; coś mamrotał. Podobał mi się ten widok, przyznaję - ale czy jestem sadystą?
- Ty... - mówiłem do niego. - Koniec mojego związku z twoją obecną był przesądzony, ale ty to wszystko przyspieszyłeś. Więc?... - Zapaliłem. - Mam być ci wdzięczny, bo przestałem się męczyć, zamiast pozostawać z nią w chorej relacji, czy cię nienawidzić?
- A co, co, co zrobiłeś? - Próbował rozpiąć pasy.
- Nie rób tego. Spierdolisz się i co wtedy?
- Dlaczego? Dlaczego, kurwa?
- Bo przestałem być pacyfistą, mój drogi. - Uśmiechnąłem się. - Jesteśmy facetami na dzikim, mroźnym zachodzie. Co ty na to?
- Weź mi pomóż, proszę. No, błagam cię.
- Daj spokój. Chuju, zasłużyłeś sobie na to. Wpierdoliłeś się pomiędzy przysłowiowe mięso i zakąskę. - Wstałem. - Stary, gdybyś ty wiedział, jak mnie bolą kolana. Cierpię. Ale co to za ból, stary?... Co to za ból? Cierpiałem, kiedy wszystko kojarzyło mi się właśnie z nią. Co dzień zmuszony byłem ją oglądać. A od święta spotykałem was razem. Meczyłem się nad nią półtora roku. Ty zdobyłeś ją po pijanemu. Sam widzisz: niektóre kobiety właśnie tyle są warte.
- I-ile?
- Gówno, bracie. Gówno warte. Przestało wiać. Ty nie możesz tego poczuć... Ale możesz poczuć to. - Spod maski wyciekała benzyna. Przykucnąłem, pokazując mojej ofierze niedopalonego papierosa.
- Nie, no co ty... Ona nie jest tego warta.
- Ona jest niewiele warta, w ogóle. I ty także. - Strzepałem popiół nad plamą benzyny.
- Ej, kurwa, błagam cię! Czego żądasz?
- Co? "żądasz"? - Wybuchnąłem śmiechem. - Och, ty głupi idioto. Ty tępawy fiucie. - Przyłożyłem mu rozżarzonego peta do oka. Zdążył opuścić powiekę, ale i tak wrzeszczał.
- ... jak zarzynany świniak. - Nie uśmiechałem się. Później już tylko milczałem.
Mroźny, dziki zachód [miniatura, wulg.]
1
Ostatnio zmieniony wt 24 gru 2013, 16:24 przez gabim, łącznie zmieniany 1 raz.