Szafki

1
Droga do La Brasse prowadziła przez szereg miejscowości między polami z rzepakiem i zbożami.
Około stu kilometrów od autostrady. Autostrady to zło konieczne w podróżowaniu, niczym się nie różnią w całej Europie, są zwyczajnie nudne. Ciekawie zaczyna się na landówkach, przy nich można zaobserwować jak żyją ludzie i jakie są różnice. Mijane po drodze nie urzekały egzotyką. Popękany łatany asfalt, zapadnięte studzienki, na których można stracić zawieszenie, krzywe krawężniki, brudne domy z odpadającym tynkiem i ludzie tacy zwyczajni, baby w chustach, dziadki w beretach na skrzypiących rowerach i pijaczki pod sklepami o rumianych gębach.
Gdyby nie Francuskie szyldy i reklamy to niewielka różnica z Dzierżoniowem, Świdnicą, Brzegiem, Nysą czy Wałbrzychem.
La Brasse to urokliwa miejscowość położona w kotlinie między górami z każdej strony. Przyjechałem w sobotnie słoneczne południe do ptb Eurogant – małej, wyjątkowo brzydkiej fabryki, zupełnie nie pasującej wyglądem i klimatem do otoczenia. Tak jak się spodziewałem zamknięta na weekend. Rozładunek w poniedziałek. Udało mi się schować za ich budynkami gospodarczymi samochód. Zaplecze Eurogantu to typowa trollownia; Magazyny pustostany z wybitymi szybami, w środku porozbierane stare maszyny, rury, rurki, składowisko tysiąca przydasi i złomu. Późny Gierek. Jedno z pomieszczeń było otwarte, ba, drzwi nie miało. W kącie stał groteskowo powyginany mauzer. Ktoś kiedyś otworzył wieko od góry i tak zostawił, na dnie musiała być resztka kwasu, napadał tam deszcz i doszło do reakcji, po której plastik zaczął się wyginać i kurczyć wraz ze stalowa kratą – integralną częścią tego pojemnika. Ciekawy widok. W środku pośród całego złomiastego bandziejewa, bębny stalowe dwustulitrowe z moimi ulubionymi emblematami materiałów toksycznych, żrących i zakaźnych. Smród smaru, rdzy, kurzu, wszechobecnego tetrochloroetylenu i jeszcze czegoś czego nie umiałem określić, ale daleko temu do bzu czy frezji.
Moją największa uwagę przykuły szafki metalowe, puste dwumetrowe, specjalistyczne z szufladami, na których były nazwiska z imionami pracowników – zapewne chemików. Waterlle Michael, Wattrelot Rene, Lubowsky Bernard, Delobel Thierry, Painez Alexandre, Piraz Dominique… Stałem dłuższą chwilę zastanawiając się czy jeszcze żyją, jak wyglądają i co teraz robią, właśnie teraz gdy odczytuję każdego z nich. Dziwne uczucie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”