Nie zakochała się w nim od razu. Istniał na obrzeżach jej świadomości, od początku niedostępny, żonaty, z dwójką dzieci. Poza tym był niewysoki, siłownię omijał szerokim łukiem, ciągle gubił kolejne grzebienie, przez co jego gęste włosy sterczały na wszystkie możliwe strony. Ubierał się też zwyczajnie, łapiąc rano najbliżej leżące spodnie, koszulkę nie pierwszej świeżości, wytarte trampki spomiędzy kilku identycznych par. Odpalał silnik forda i jakąś ciężką muzykę, pruł na uczelnię z pierwszym papierosem w ustach. Prowadził zajęcia dla specjalizacji, uczył pasjonatów, więc siłą rzeczy zawsze na sali siedziało kilku maruderów, którzy nie załapali się nigdzie indziej. Jak ona.
Zdała pierwszą sesję i rzuciła się w wir nieustających imprez, aż któregoś dnia odkryła na ciężkim kacu, że przegapiła termin składania zgłoszeń na specjalizacje. Oznaczało to losowy przydział do grupy z wolnymi miejscami.
– Szlag! – syknęła i oparła czoło o blat przed laptopem.
Spod pościeli w drugim końcu pokoju wynurzyła się głowa jej współlokatorki.
– Anka, na litość boską, nie dramatyzuj. Przecież nie może być aż tak źle. – Spuściła z tonu, gdy napotkała ciężkie spojrzenie koleżanki. – Chyba?
– Historia wojskowości.
– Może przynajmniej jacyś przystojni wykładowcy?
– Doceniam twoją chęć ratowania beznadziejnej sytuacji, ale nie. Dawno wszystkich obejrzałam. Wysmarowane olejem silnikowym świry od czołgów albo mistrzowie fechtunku we frakach.
– Nie mam więcej pytań. – Majka zakryła głowę kołdrą.
Ania spojrzała za okno na skute lodem miasto i obiecała sobie, że już więcej nie doprowadzi się do takiego stanu jak wczoraj. Zwłaszcza gdy w grę będzie wchodziło podejmowanie ważnych życiowych decyzji. Poczłapała do łazienki. Bez uśmiechu spojrzała na zmęczoną twarz w lustrze i zaczęła ochlapywać się wodą. Powoli odzyskiwała jasność umysłu. Może to wszystko da się jeszcze jakoś odkręcić?
Kilkanaście innych osób miało ten sam pomysł i problem. Zostawiła w dziekanacie podanie o zmianę grupy bez nadziei na sukces.
Zaczęła chodzić na zajęcia, między innymi te z Mateuszem Jagodzińskim, wysokiej klasy specjalistą (z kategorii świrów od czołgów). Pierwsze dwa miesiące spędziła w ostatniej ławce, rysując smoki w zeszycie. Przed świętami wielkanocnymi przyszło ich tylko kilkoro, więc młody doktor zabrał grupę na wystawę sprzętu wojskowego na Cytadeli. Anka słuchała, z niedowierzaniem obserwując, jak z każdą kolejną opowiedzianą ciekawostką i anegdotą mężczyzna przed nią przystojnieje, jak pasja i charyzma dodają mu męskości, uroku, nawet wzrostu. On pierwszy raz widział ją z bliska, jakoś tak odruchowo skomplementował sukienkę. Spojrzeli sobie w oczy. I oszaleli.
Wypełniła jego dwugodzinne dyżury dyskusjami, śmiechem z dołeczkami w policzkach, kobiecym ciepłem, uwagą, fascynacją. Przykrywał książką ich splecione dłonie i ukradkiem całował złote włosy. Ciepłymi wieczorami chodzili nad Wartę oglądać gwiazdy, pili whisky, tańcząc na mokrej od rosy trawie, podziwiali rześki świt, który zawsze wstawał zbyt wcześnie. Mateusz zaczął więcej palić, sypiać w swoim gabinecie, tłumacząc się rodzinie nawałem roboty przy habilitacji. Na żonę patrzył jak na obcą, odpowiadał warknięciami albo wcale. Męczyła go miłość w jej oczach, ten szacunek, próby ułatwienia mu trudnego okresu w pracy. Drażniły dzieci, szukające jego uwagi. Szarpał się sam ze sobą, aż na jesieni synek trafił do szpitala z podejrzeniem białaczki. Coś w nim pękło, pierwszy raz płakał w złote włosy.
Ania rzuciła dla niego imprezy i częste wizyty u rodziców, ale w końcu zrozumiała, że nie dadzą rady dłużej tak tego ciągnąć. Widziała, jak jej mężczyzna się miota. Żar między nimi ogrzewał ją całą, tulił do snu i sprawiał, że uwielbiała wstawać następnego ranka. Chciała zatrzymać go na zawsze, porwać na koniec świata, choćby i co roku zaczynać gdzieś od nowa. A jego jedyną prawdziwą wadą, jak zdążyła się zorientować, był brak odwagi.
Wróciła zima, ulice miasta rozświetliły świąteczne iluminacje, dachy przykryła cienka warstewka świeżego śniegu. Anka cierpliwie czekała, aż doktor Jagodziński skończy ostatnie w tym roku zajęcia. Trzasnęły drzwi, dotknęła jego ramienia, którym od razu ją objął, pochwyciła spojrzenie błyszczące już radością z niespodziewanego spotkania.
– Dostałam się na Erasmusa last minute – wyrzuciła.
– Co? Gdzie, kiedy…
– Francja, Université Michel de Montaigne w Bordeaux, od połowy lutego.
Pytał jeszcze o wiele rzeczy, ale nie „dlaczego?”. Łudziła się do końca, że ta decyzja nim wstrząśnie, skłoni do postawienia wszystkiego na jedną kartę, ich szczęśliwą kartę. Nie umiała się żegnać, zresztą czuła już łzy w oczach i rosnącą gulę w gardle. Zatrzymał ją przy wyjściu.
– Anuś, powiedz mi tylko jedno. Czy tak jak my…
– Tak. Tak jak my kocha się tylko raz.
Uśmiechnął się smutno. Puścił jej ramię, pozwolił odejść.
2
Tekst jest starannie, poprawnie napisany.
I straszliwie łzawo-nieprawdziwy. Przepraszam. Nie gra mi na wielu płaszczyznach. Przy pierwszym czytaniu nie byłam pewna, czy osoba z pierwszego akapitu to doktor z romansu. Dziewczyna idąca na - jak rozumiem - historię nie ma zielonego pojęcia, czym się interesuje - ale potem prowadzi na dyżurach wielogodzinne dyskusje (chyba, że to taka przenośnia
). Jak dać w nos niezdecydowanemu kochankowi? Jechać na Erasmusa - do Francji! W domyśle: tam będą kolejne romanse i panowie o wiele lepsi. W tle synek z białaczką.
Zupełnie nie kupuję zamysłu, chyba, że to satyra na miłość, która się zdarza "tylko raz".
Ale to tylko moje zdanie, a wiadomo, że czytelnicy są różni.
I straszliwie łzawo-nieprawdziwy. Przepraszam. Nie gra mi na wielu płaszczyznach. Przy pierwszym czytaniu nie byłam pewna, czy osoba z pierwszego akapitu to doktor z romansu. Dziewczyna idąca na - jak rozumiem - historię nie ma zielonego pojęcia, czym się interesuje - ale potem prowadzi na dyżurach wielogodzinne dyskusje (chyba, że to taka przenośnia

Zupełnie nie kupuję zamysłu, chyba, że to satyra na miłość, która się zdarza "tylko raz".
Ale to tylko moje zdanie, a wiadomo, że czytelnicy są różni.
3
Galla, dziękuję Ci za opinię
Tekstu bronić specjalnie nie zamierzam (skoro nie robi tego sam), ale miałam pomysł oddać dużo emocji na (chyba zbyt) małej przestrzeni. Nie wyszło.
Twoja uwaga jest cenna, będę "prawdziwość" na pewno jeszcze wałkować w przyszłości, a "łzawość" starać się odsączać

W gruncie rzeczy ja się na miłości dość słabo znam. Pytałam moje bety-kobiety czy historia ma ręce i nogi i zapewniały, że absolutnie tak, że to pięknie i bardzo prawdziwe.Galla pisze:I straszliwie łzawo-nieprawdziwy. Przepraszam. Nie gra mi na wielu płaszczyznach.
Tekstu bronić specjalnie nie zamierzam (skoro nie robi tego sam), ale miałam pomysł oddać dużo emocji na (chyba zbyt) małej przestrzeni. Nie wyszło.
Twoja uwaga jest cenna, będę "prawdziwość" na pewno jeszcze wałkować w przyszłości, a "łzawość" starać się odsączać

To akurat z życia. Bywały przedmioty, że szłam na pierwsze zajęcia jak na ścięcie, a potem uczyłam się jak szalona, bo wykładowca zarażał pasją do tematu. W przypadku relacji Anki z Mateuszem dodatkowo działa też kwestia zauroczenia, chciała być jego najlepszą uczennicą, nie przynieść mu zawodu (nie pisałam tego wprost, bo wydawało mi się dość naturalne) itd.Dziewczyna idąca na - jak rozumiem - historię nie ma zielonego pojęcia, czym się interesuje - ale potem prowadzi na dyżurach wielogodzinne dyskusje (chyba, że to taka przenośnia).
4
Czy autorka przepracowała choć dzień na uczelni na stanowisku dydaktycznym? Dyżur nauczyciela akademickiego to wpisy do indeksów, dopytywanie sierot, które nie zdążyły zaliczyć przedmiotu w terminie, konsultacje z dyplomantami/magistrantami, w przerwach dopisywanie paru zdań do kolejnego artykułu, bo szef w każdej chwili może się zainteresować postępami pracy naukowej, z której wykładowcy są rozliczani w pierwszej kolejności. Na perliste śmiechy i kobiece ciepła nie ma kwadransa, a co dopiero dwóch godzin. Chyba że mowa o wyższej szkole lansu, dansu i romansu w Kaczkowicach Dolnych. Ale i tam (a nawet zwłaszcza tam) permanentna obecność studentki w gabinecie wykładowcy (w dodatku zazwyczaj dzielonym z jedną-dwiema innymi osobami) szybko zwróciłaby uwagę i stała się cudowną pożywką dla plot, a prędzej czy później również służbowych i prywatnych (żona!) problemów pana przystojnego. Więc sorry, ale ja tej historii nie kupuję. Tak samo zresztą jak harlekinów w ogóle. A to jest harlekin ristretto.Galla pisze:potem prowadzi na dyżurach wielogodzinne dyskusje
Andare avanti senza voltarsi mai.
5
Czyli nie można pisać o żadnym zawodzie, jeśli się go w życiu nie imało? Większej bzdury dawno nie słyszałam.aria_pura pisze:Czy autorka przepracowała choć dzień na uczelni na stanowisku dydaktycznym?
Na dużych uczelniach jest USOS, wykładowca sobie wpisuje oceny nawet w zaciszu własnej alkowy. Kontakt ze studentem niepotrzebny. Gdyby już nawet - wpis zajmuje góra 3 minuty.Dyżur nauczyciela akademickiego to wpisy do indeksów
Tylko w okresie okołosesyjnym. A oni się zaczęli spotykać dopiero w Wielkanoc, więc - kiedykolwiek by w danym roku nie wypadała - jeśli ktoś nadal miałby problem z zaliczeniem to już dawno przełożyłby je na wrzesień.dopytywanie sierot, które nie zdążyły zaliczyć przedmiotu w terminie
Doktorzy rzadko kiedy dostają licencjaty do prowadzenia, już częściej po habilitacji. Magistrami zajmują się wyłącznie profesorzy. Nawet gdyby dostawał seminarium to też przecież nie każdego roku.konsultacje z dyplomantami/magistrantami
Mowa o UaMie, to moja alma mater i stamtąd pochodzą obserwacje życia wykładowców (ale Twoje najwyraźniej ze wspomnianej uczelni). W okresach listopad-grudzień, a potem kwiecień-maj ogromnie dużo doktorów siedziało na dyżurach i zbijało bąki. Jak wchodziłam to czytali gazetę albo siedzieli na fejsie (nawet się z tym specjalnie nie kryjąc). Skoro z niejednym przegadałam godzinę albo więcej i przeszkadzano nam maksymalnie 1-2 razy, to znaczy, że się da.Chyba że mowa o wyższej szkole lansu, dansu i romansu w Kaczkowicach Dolnych
Tu pełna zgoda.permanentna obecność studentki w gabinecie wykładowcy (w dodatku zazwyczaj dzielonym z jedną-dwiema innymi osobami) szybko zwróciłaby uwagę i stała się cudowną pożywką dla plot
I teraz się zastanawiam, czy Ty w ogóle przeczytałaś ten tekst.problemów pana przystojnego
Nie przypominam sobie, żeby harlekiny kończyły się inaczej niż happy endem.A to jest harlekin ristretto.
Mimo wszystko dziękuję za opinię, chociaż te Twoje złośliwości nie były ani adekwatne, ani potrzebne.
6
Tu akurat ty pojechałaś. Licencjaty może prowadzić nawet magister a dla doktora to jest norma. Magisterium prowadzą częściej dr hab. i w górę, ale i doktorzy mogą.Doktorzy rzadko kiedy dostają licencjaty do prowadzenia, już częściej po habilitacji. Magistrami zajmują się wyłącznie profesorzy. Nawet gdyby dostawał seminarium to też przecież nie każdego roku.
Doktor prowadzący seminarium licencjackie to norma.
[ Dodano: Pią 04 Gru, 2015 ]
Dlatego też najczęstsze romanse są pod przykrywką właśnie pracy dyplomowej. Wtedy spędzanie wspólnego czasu nie jest tak podejrzane.
8
Ok, z tym się akurat po prostu nie spotkałam (nawet licencjat pisałam u pani profesor, inne seminaria głównie prowadzili doktorzy hab.), ale dobrze wiedzieć.Grimzon pisze:Licencjaty może prowadzić nawet magister
Dobre rozwiązanie, zapamiętam ;DDlatego też najczęstsze romanse są pod przykrywką właśnie pracy dyplomowej. Wtedy spędzanie wspólnego czasu nie jest tak podejrzane.
9
https://pl.wikipedia.org/wiki/Argumentum_ad_personamaria_pura pisze:Czy autorka przepracowała choć dzień na uczelni na stanowisku dydaktycznym?
Ale poważnie, w wypadku tak nie rażących koncepcji jest to naprawdę kiepska argumentacja, moim skromnym zdaniem nie mniej szkodliwa niż jej siostra-przeciwieństwo: "skoro się nie podoba, zrób to samemu lepiej". Lem nie był astronautą, Sienkiewicz nie był Krzyżakiem, Prus nie był faraonem.
Żaden twórca horroru nie jest (mam nadzieję) psychopatycznym mordercą zabijającym ludzi durszlakiem, żaden pisarz s-f (jak mniemam) nie był konstruktorem myślących robotów, żaden autor fantasy (na pewno) nie widział smoka na żywo.
Co innego, gdy mamy do czynienia z rażącymi błędami (typu s-f o bieganiu w bokserkach po "powierzchni" Jowisza). Jednak historia panny przesiadującej z wykładowcą na długich "konsultacjach" nie jest rażącym błędem - moja alma mater, UŚ, też miała takie historie, kończące się zresztą ciążami, bez dalszych konsekwencji, przynajmniej dla członka (żart niezamierzony) uczelnianej ekipy. A skoro o tym mowa:
Kategoria: Miniatura literacka. Ciężko w miniaturze przecież zarysować pełny kontekst kulturowy i socjologiczny :wink:aria_pura pisze: (...) permanentna obecność studentki w gabinecie wykładowcy (...) szybko zwróciłaby uwagę i stała się cudowną pożywką dla plot, a prędzej czy później również służbowych i prywatnych (żona!) problemów pana przystojnego.
Zresztą ogólnie, choć lubię się czepiać, ciężko mi się przyczepić do przeoczeń, zaniechań czy pominiętych aspektów w tak krótkiej formie, choć pewnie większa objętość tekstowi by nie zaszkodziła - w romansach, jak mniemam, przydaje się trochę oddechu i stopniowego budowania relacji, że o większej liczbie wzlotów i upadków nie wspomnę. No ale miał to być szort, prawda?
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
10
Można wszystko, tylko najpierw wypada się zorientować, o czym właściwie piszemy.Szczepko pisze:Czyli nie można pisać o żadnym zawodzie, jeśli się go w życiu nie imało? Większej bzdury dawno nie słyszałam.
Grimzon już ci odpowiedział, a ja mu zawtóruję: gdyby wyłącznie profesorzy zajmowali się magistrami, to malutko magistrów by w Polsce było. Nie żebym miała coś przeciw redukcji ich pogłowia, może wtedy pójdzie w jakość...Szczepko pisze:Doktorzy rzadko kiedy dostają licencjaty do prowadzenia, już częściej po habilitacji. Magistrami zajmują się wyłącznie profesorzy. Nawet gdyby dostawał seminarium to też przecież nie każdego roku.
Ach, obserwacje. Alles klar. A z jakiej pozycji te obserwacje? Studenta pierwszego roku?Szczepko pisze:Mowa o UaMie, to moja alma mater i stamtąd pochodzą obserwacje życia wykładowców
Na której wykładowcy w czasie dyżurów jeśli nie spotykali się akurat ze studentami w sprawach związanych ściśle z tokiem studiów, to przynajmniej zajmowali się własną pracą, a nie uprawiali miłość na lewo.Szczepko pisze:(ale Twoje najwyraźniej ze wspomnianej uczelni).
Rzeczywiście masz powody do dumy ze swojej almy. Poza tym ta para z twojego tekstu spotyka się dłużej niż kwiecień-maj.Szczepko pisze:W okresach listopad-grudzień, a potem kwiecień-maj ogromnie dużo doktorów siedziało na dyżurach i zbijało bąki. Jak wchodziłam to czytali gazetę albo siedzieli na fejsie (nawet się z tym specjalnie nie kryjąc).
Więc jednak ktoś do gabinetu właził, co oznacza, że romanse na takim dyżurze są co najmniej ryzykowne.Szczepko pisze:Skoro z niejednym przegadałam godzinę albo więcej i przeszkadzano nam maksymalnie 1-2 razy, to znaczy, że się da.
A ty? Bo ja znalazłam w nim stwierdzenie, że "mężczyzna przystojnieje". Chyba że ktoś ci je złośliwie dopisał bez twojej wiedzy.Szczepko pisze:I teraz się zastanawiam, czy Ty w ogóle przeczytałaś ten tekst.
Ja natomiast przypominam sobie, że wszystkie (te, które miałam w rękach) a) opowiadały z odwłoka wyjęte historyjki o ach, jakiej wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia, b) od pierwszej do ostatniej ociekającej egzaltacją strony posługiwały się niestrawnym, histerycznym językiem, c) prezentowały infantylne wyobrażenie o życiu i relacjach międzyludzkich, jakie może mieć piętnastka, bo dwudziestolatkę już dyskwalifikują. Sorry - twój tekst tym kryteriom odpowiada. Na "Spojrzeli sobie w oczy. I oszaleli" zareagowałam facepalmem, a przy "Żar między nimi ogrzewał ją całą, tulił do snu i sprawiał, że uwielbiała wstawać następnego ranka" rozbiłam sobie czoło o blat biurka. Skąd ty bierzesz takie teksty, dziewczyno? Toż to Mniszkówna skrzyżowana z Barbarą Cartland. Po tym nawet błędy interpunkcyjne, na które mam alergię, spłynęły po mnie jak woda po gęsi. A happy end to kwestia umowna. Gdyby za moich czasów istniał ten cały Erasmus, wypad do Francji, nawet tylko na semestr czy dwa, zdecydowanie byłby dla mnie hepi. Ale à chacun son goût (skoro już mowa o wspomnianym kraju).Szczepko pisze:Nie przypominam sobie, żeby harlekiny kończyły się inaczej niż happy endem.
Wierz mi, kochana, że złośliwości z mojej strony jeszcze nie odczułaś. A co do "potrzebne czy niepotrzebne", zareagowałabyś na komunikat: "gramatycznie poprawnie, ale zrób coś z tym koszmarnym stylem, a przede wszystkim pisz o rzeczach, o których masz pojęcie. A jeżeli już upierasz się opisywać romanse panienek z żonatymi, to najpierw przeżyj ich kilka, bo "Klan' i "Kolory nieszczęścia" to nie jest dobre źródło wiedzy na ten temat"?Szczepko pisze:Mimo wszystko dziękuję za opinię, chociaż te Twoje złośliwości nie były ani adekwatne, ani potrzebne.
Ale dwaj ostatni przed rozpoczęciem pracy nad powieścią zgromadzili jakąś wiedzę o epoce, którą opisywali, a nie przelewali na papier swoje wyobrażenia na jej temat. Lem miał większą swobodę z racji uprawianego gatunku, ale i on, jak mniemam, zanim napisał pierwsze zdanie, musiał się skądś dowiedzieć, jakie warunki panują na statku kosmicznym i jak przebiega wyprawa.Immo pisze:Lem nie był astronautą, Sienkiewicz nie był Krzyżakiem, Prus nie był faraonem.
Ale muszą mieć pojęcie o funkcjonowaniu psychopaty w społeczeństwie i procesach zachodzących w jego umyśle, o prawach fizyki wykorzystywanych przy konstrukcji robotów, o podstawach biologii (bo nawet jeżeli smoki nie istnieją, to muszą być zdolne do funkcjonowania w ziemskiej rzeczywistości, skoro już wprowadzamy je do akcji). Krótko mówiąc, pisarz potrzebuje solidnej wiedzy z różnych dziedzin, bo jego praca nie polega na przelewaniu na dysk tego, co mu akurat w duszy gra.Immo pisze:Żaden twórca horroru nie jest (mam nadzieję) psychopatycznym mordercą zabijającym ludzi durszlakiem, żaden pisarz s-f (jak mniemam) nie był konstruktorem myślących robotów, żaden autor fantasy (na pewno) nie widział smoka na żywo.
Natasza: aria_pura!. Proponuję, by ironię zawiesić na kołku. Jakoś to brzydkie jest, że nie stać Cię na szacunek do osoby. Podejrzewam, że nie zauważyłaś, że idziesz pod bandzie. Pohamuj, proszę, złośliwość
Ostatnio zmieniony pt 04 gru 2015, 23:10 przez aria_pura, łącznie zmieniany 5 razy.
Andare avanti senza voltarsi mai.
11
aria_pura, jeśli sądzisz, że możesz coś wartościowego osiągnąć na forum literackim (czy jakimkolwiek innym), używając takiego tekstu, to jesteś w poważnym błędzie.aria_pura pisze:Wierz mi, kochana, że złośliwości z mojej strony jeszcze nie odczułaś.
"Właściwie było to jedno z tych miejsc, które istnieją wyłącznie po to, żeby ktoś mógł z nich pochodzić." - T. Pratchett
Double-Edged (S)words
Double-Edged (S)words
12
To jeszcze jeden cytacik z Wikipedii:aria_pura pisze:(...)Ach, obserwacje. Alles klar. A z jakiej pozycji te obserwacje? Studenta pierwszego roku?(...) A jeżeli już upierasz się opisywać romanse panienek z żonatymi, to najpierw przeżyj ich kilka, bo "Klan' i "Kolory nieszczęścia" to nie jest dobre źródło wiedzy na ten temat"?
https://pl.wikipedia.org/wiki/Argumentum_ad_personam
Szanujmy się, ja Cię proszę. Argumenty (wyciągnięte zresztą "z odwłoka", jak to raczyłaś ująć) na poziomie "a bo ty jesteś głupia, bo robisz coś, co w moich oczach sprawia, że jesteś głupia" to nie jest rozmowa na poziomie.
I o tym "researchu" właśnie piszę poniżej, ale, na litość boską, jeśli pisarz ma unikać "wyobrażeń", to po co nam ten pisarz? Fakty są w encyklopediach i kronikach.aria_pura pisze:Ale dwaj ostatni przed rozpoczęciem pracy nad powieścią zgromadzili jakąś wiedzę <i tak do końca cytatu>Immo pisze:Lem nie był astronautą, Sienkiewicz nie był Krzyżakiem, Prus nie był faraonem.
I raz jeszcze - to jest szort. Szort nie może zawierać wyjaśnień czy spekulacji, bo jego objętość wymaga maksymalnej kompaktowości. Warto zawiesić niewiarę.
"Och, jak zawiłą sieć ci tkają, którzy nowe słowo stworzyć się starają!"
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
J.R.R Tolkien
-
"Gdy stałem się mężczyzną, porzuciłem rzeczy dziecinne, takie jak strach przed dziecinnością i chęć bycia bardzo dorosłym."
C.S. Lewis
13
Dobra, dobra, bo tu o Lemie, doktorach i klanie, a przez to umyka (szczęśliwie dla Autorki) właściwa ocena tekstu. Z początku myślałem, że to jakiś wyrafinowany eksperyment, ale okazało się, że to zwykły paździerz - to jeden z gorszych tekstów tego działu, w zasadzie wystarczyłoby jedno słowo...
i jeszcze ta białaczka - zwykle w takich produkcjach jest wózek inwalidzki (choć w klanie był hiv), poszłaś jednak nieprzetartym szlakiem
ogólnie: ckliwość na 100%, sztampa, wtórność i porażka na całej linii, przykro mi
Prawie widzę Sochę i Muchę.Szczepko pisze:Spod pościeli w drugim końcu pokoju wynurzyła się głowa jej współlokatorki.
– Anka, na litość boską, nie dramatyzuj. Przecież nie może być aż tak źle. – Spuściła z tonu, gdy napotkała ciężkie spojrzenie koleżanki. – Chyba?
– Historia wojskowości.
– Może przynajmniej jacyś przystojni wykładowcy?
– Doceniam twoją chęć ratowania beznadziejnej sytuacji, ale nie. Dawno wszystkich obejrzałam. Wysmarowane olejem silnikowym świry od czołgów albo mistrzowie fechtunku we frakach.
– Nie mam więcej pytań. – Majka zakryła głowę kołdrą.
Teraz widzę Mroczka i Cichopek.Szczepko pisze:On pierwszy raz widział ją z bliska, jakoś tak odruchowo skomplementował sukienkę. Spojrzeli sobie w oczy. I oszaleli.
i jeszcze ta białaczka - zwykle w takich produkcjach jest wózek inwalidzki (choć w klanie był hiv), poszłaś jednak nieprzetartym szlakiem

ogólnie: ckliwość na 100%, sztampa, wtórność i porażka na całej linii, przykro mi

14
Ale o co chodzi, już zauważyłam swój główny błąd przecieżSmoke pisze:a przez to umyka (szczęśliwie dla Autorki) właściwa ocena tekstu

Smoke, ale to nie jest pisane dla Ciebie, tylko dla bab. Otwórz pierwszą lepszą książkę z gatunku "literatury kobiecej" i będziesz miał to samo, ewentualnie zapisane zdaniami pojedynczymi. Nie aspirowałam do opowiadania o miłości w stylu Marqueza, chciałam sobie przećwiczyć sprzedającą się konwencję (przyznaję się bez bicia). Niekoniecznie osiągnąć taką ckliwość i łzawość, ale reszta - sztampa, wtórność - to na tym polu nie zarzut, a norma, więc mi akurat z tego powodu przykro nie jestogólnie: ckliwość na 100%, sztampa, wtórność i porażka na całej linii, przykro mi

15
a_p ostatnio zabrałaś mnie ze sobą 'czynnościami kretyńskimi' ale tutaj widzę pewną niezgodność. Skoro robisz facepalma to nie powinnaś sobie rozbijać czoła o blat bo dłoń je chroni:) przesadziłaś.aria_pura pisze: Na "Spojrzeli sobie w oczy. I oszaleli" zareagowałam facepalmem, a przy "Żar między nimi ogrzewał ją całą, tulił do snu i sprawiał, że uwielbiała wstawać następnego ranka" rozbiłam sobie czoło o blat biurka.
Edit Rubia: uprzejmie proszę, żeby takie rozmowy prowadzić sobie na PW. To jest miejsce na komentarze do tekstu.
Ostatnio zmieniony sob 05 gru 2015, 09:09 przez brat_ruina, łącznie zmieniany 1 raz.