Dwuznaczny pomost

1
Wizyta u dentysty nierozłącznie wiąże się z horrorem. Owszem, kilkukrotnie próbowano ugryźć temat jako makabreskę czy komedię, jednak nie przypominam sobie, by kiedykolwiek udało się zrobić to w sposób przynajmniej dobry. Zawsze wychodziły z tego pozbawione polotu potworki, ni to śmieszne, ni to obrzydliwe pokraki.
Nie gwarantuję, że moja próba przedstawienia tematu będzie szczytem szczytów finezji i wytwornym przykładem znakomitego smaku – wręcz przeciwnie: już teraz wiem, że uda jej się co najwyżej osiągnąć poziom znośności. Tak to już jest z wałkowanymi w nieskończoność motywami. Zresztą, biadolić w ramach wstępu można tysiącami znaków (a czasami, mam wrażenie, że nawet i całymi tomami) – czas przejść do sedna.
Dwa dni temu zadzwoniła do mnie narzeczona. Powiedziała, że właśnie wyszła od dentysty. Zapytałem o felernego zęba, który stał się przyczyną wizyty. Agnieszka oznajmiła, że sprawa jest już załatwiona, ale tylko połowicznie. Zaciekawiło mnie to i nieco zirytowało. Czego jak czego, ale „połowicznego załatwiania spraw” nie znoszę. Można coś albo załatwić, albo tego nie załatwić. Inaczej absolutnie nie wolno! W tym jednym z niewielu przypadków, nie ma drogi środka.
Że co, pomyślałem, że niby wyrwał ci pół zęba? Albo pół zęba zaplombował? A może ząb wypadł sam (byleby tylko cały), a on wstawił ci połówkę?
Ponagliłem do wyjaśnień.
– Przyjechałam tam dwadzieścia minut przed czasem… – zaczęła, a ja wiedziałem już, że nie będzie to krótka opowieść. To będzie epopeja – druga „Iliada”, albo coś pokroju „W poszukiwaniu straconego czasu” Prousta.
Robiła to umyślnie. Prowadziła narracje powoli, dokładnie, dbając o zrelacjonowanie każdego szczegółu. Doskonale zdając sobie sprawę z tego, że zależy mi przede wszystkim na poznaniu finału, rozciągała opowieść, tworząc z jej większości przewkurwiający suspens.
Mówi się trudno, pomyślałem po czym wsiadłem do autobusu linii 152. Podróż do domu zajmie mi jakieś pół godziny, mam czas, westchnąłem w myślach – tylko nerwów jakoś brak. No, ale cóż począć?
Nie pójdę w ślady mojej wybranki i zajmę się wyłącznie aspektami istotnymi. Po długim wstępie powiedziała:
– Kazał mi się położyć. Tak zrobiłam, a tu nagle: ziuuu! Zjechałam w dół. Wiesz, zaskoczyło mnie to. Chciał żebym rozpuściła włosy, bo kucyk będzie mnie uwierał i będę się kręciła – więc i jemu będzie niewygodnie. Zrobiłam to. Niedługo później padło: „niech pani otworzy usta”. W końcu musiało przecież paść. No i się zaczęło…
„Kazał mi się położyć”, „zjechałam w dół”, „chciał żebym rozpuściła włosy”, „niech pani otworzy usta” – ta narracja brzmiała jak pocięty scenariusz pornola o zboczonym dentyście i jego napalonej klientce (scenariusz, w dodatku, pisany na kolanie). Wiem, doskonale wiem, że żartowanie z dwuznacznych wypowiedzi to literacki poziom dna, a jeśli chodzi o dwuznaczności erotyczne, to sprawa jest już w zupełności przegrana. Nie w tym clou. Póki co lećmy dalej.
Albo nie lećmy. Zatrzymajmy się na chwilę i powróćmy do poprzedniego akapitu.
Dentystyczny pornos – brzmi to jak oksymoron, a jednak na stronach dla wieczornych waligruchów, jest tego ogrom. Zawsze zastanawiałem się czy coś takiego ma jakiekolwiek szanse przydarzyć się w rzeczywistości. Nie, nie chodzi o sam seks – w tej kwestii nie mam żadnych wątpliwości (choć gdyby tak zrobić porządny research, pewnie okazałoby się, że się mylę) – myślę raczej o podnieceniu seksualnym samym w sobie: czy pacjentka mogłaby je poczuć w takim miejscu, pomimo bólu, który jest przecież głównym powodem wizyty? Nie wiem jak to wygląda u innych, ale kiedy mnie coś boli, nie w głowie mi igraszki – właściwie jedyne co pojawia się wtedy w mojej głowie to pragnienie, by ból czymś przezwyciężyć. Żeby jakieś, choćby najłagodniejsze świństewka? Raczej nie. No, co najwyżej można sobie popatrzeć w celu złagodzenia cierpień (ta metoda jest akurat naukowo udowodniona) – ale nie żeby od razu rzucać się na panienkę i zrywać z niej bieliznę. Aż tak to nie.
Może i powyższy scenariusz jest dla kogoś realny – dla mnie jednak brzmi to skrajnie nieprawdopodobnie. Zresztą, mniejsza z tym. Powróćmy do wątku przewodniego.
Słuchałem narracji Agnieszki, ale nie mogłem się skupić. Mój umysł przestawił się już z trybu uważnego odbiorcy, na tryb wyławiacza erotycznych dwuznaczności. Może i wydaje się to infantylne, ale – do cholery – myślicie, że lepiej poradzilibyście sobie, gdyby do waszych uszu dochodziły zdania takie jak: „musiał się tak nade mną pochylać, że czułam jakby się do mnie przytulał”, „wiercił maszynką, ale nic nie czułam”, „świdrował mi w buzi, a z wiertła tryskał jakiś płyn. Dobrze, że miałam ssaka, chociaż i tak ciekło mi po brodzie”. Zbzikować można i uznać się za niezrównoważonego psychicznie erotomana.
Z tego wszystkiego zupełnie zapomniałem o tym, o co martwiłem się od początku – mianowicie – ile kosztować będzie taka „przyjemność”. Dopiero kiedy Aga wspomniała, że „jak na leczenie kanałowe, nie wziął aż tak dużo”, przypomniałem sobie o kwestiach finansowych. Oczywiście, musiała pojawić się przy tym dwuznaczność:
– Za pierwszą wizytę trzysta pięćdziesiąt, przy drugiej, podejrzewam, będzie tyle samo. Dzisiaj dopiero przeczyścił mi porządnie kanały (oto i wyczekiwany kwiatek) i zalepił prowizorycznie. Następną wizytę mam za tydzień. Muszę tylko zadzwonić i dopytać o dokładną godzinę, bo…
Dojechałem na miejsce. Wysiadłem z autobusu i poinformowałem o tym narzeczoną.
– Opowiesz mi resztę w domu, za pięć minut będę. Wstaw wodę na kawę. No. Pa pa pa. Widzimy się w domu. Pa.
Szedłem i myślałem sobie nad – dziecinnym, jak już zostało ustalone, ale zawsze – komizmem, wynikłym z relacji Agnieszki. Seks i wizyta u dentysty – coś jednak łączy te pozornie wykluczające się czynności. Jakby dorzucić do tego jeszcze jakieś ukryte znaczenie lub dwuznaczność płacenia za usługę, można by temat rozwinąć. W ogóle rozwiać go można chyba w nieskończoność.
No i co mam sobie o tym myśleć? Nasuwa mi się tylko jedna, następująca konkluzja:
Czy chodzi o seks, czy o wizytę dentystyczną, wszystko sprowadza się do majsterkowania nad uśmiechem. Nic więcej w tym temacie dodawać nie trzeba.
Lepsze jest działanie od bierności. W grze, jaką prowadzimy, nie możemy odnieść zwycięstwa. Ale niektóre przegrane są mimo wszystko lepsze od innych.

George Orwell, Rok 1984

Dwuznaczny pomost

2
Moim zdaniem dość przyjemne i lekkie, chociaż puenta trochę rozczarowuje. Takie pisanie o niczym, typowa wprawka. Widać także co chwila oko puszczane do czytelnika: ja piszę, ty czytasz, ja wiem, że piszę i ty czytasz, co w dłuższym tekście byłoby nieznośne, a tutaj jakoś nie nuży. Ogólnie, moim zdaniem na plus od wielu miniaturek wstawianych przez początkujących. Szczerze mówiąc, widząc liczbę postów, wzdychałem w duchu
"rany, ale znowu będę musiał się powstrzymywać, żeby komuś nie pojechać k* za wstawienie takiego gniota", a tu - proszę, miła niespodzianka.

Drobne usterki:
J.Scott pisze: w sposób przynajmniej dobry
"dobry" to już mało w tym kontekście? Nie wydaje mi się. Jak powiesz komuś "opisałeś to dobrze", to sie ucieszy. "Przynajmniej dobry" się gryzie jako związek frazeologiczny, MBSZ, czy jak to tam się mądrze powinno nazywać.

Przecinki: (sam znajdziesz, gdzei brakuje)
J.Scott pisze: Mówi się trudno, pomyślałem po czym w
J.Scott pisze: Zawsze zastanawiałem się czy coś
Rozwijać:
J.Scott pisze: W ogóle rozwiać go można chyba w nieskończoność.
Przerwanie tekstu i nawrócenie do rozważań, czy dentysta pasuje do pornola uważam za trochę chybione, ale znośne. Na początku trochę było tak sobie z płynnością, ale ogólnie - wrażenie na plus.
http://radomirdarmila.pl

Dwuznaczny pomost

3
szopen, dziękuję – bardzo ucieszył mnie Twój komentarz!
Przecinki (a raczej ich brak) wyłapane i poprawione, chociaż pewnie znalazłoby się tego więcej. Trafiłeś w punkt z ogólną konwencją i "ja piszę, Ty czytasz" – to właśnie takie pisanie o niczym, dla pisania, dla szlifu, na luzie, mimo że trochę nachalne ;) Wreszcie odskocznia od gęstego meritum, po skończonym zbiorze opowiadań fabularnych (ludziska, trzymajcie kciuki, tuzin propozycji wydawniczych już rozesłany :D ).
Względem "przynajmniej dobrego", chciałem dać znać, że oczekuję czegoś "ponad dobrego": świetnego, wspaniałego, albo nawet i mistrzowskiego – ale chyba niezbyt precyzyjnie ująłem to w słowa.
Lepsze jest działanie od bierności. W grze, jaką prowadzimy, nie możemy odnieść zwycięstwa. Ale niektóre przegrane są mimo wszystko lepsze od innych.

George Orwell, Rok 1984
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”

cron