Róża

1
Nie pomyślałabym nigdy, że zakwitnie. Nagle wybuchła czerwienią, rozwinęła się, napęczniała szkarłatem strzępiastych płatków – jedyna róża, którą on kiedykolwiek przyniósł...
-Gdzie byłaś, suko?!
Jak zawsze wita mnie wrzask i szarpnięcie za ramię, jeszcze nie cios, ale już zapowiedź tego, co wydarzy się za chwilę. Odpycha mnie tak, że uderzam ramieniem o ścianę, ale nawet nie umiem się tym przejąć, siniaki i ból to moja codzienność.
-Musiałam... - próbuję się tłumaczyć, ale to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Znów szarpnięcie, palce wbijające się w moje ciało tak mocno, że łzy mimowolnie napływają mi do oczu.
-Co musiałaś, co musiałaś? - krzyczy, potrząsając mną jak szmacianą lalką, i wlecze mnie do kuchni. - Tyle musisz, tu jest twoje miejsce!
-Zostaw! - W nagłym przypływie odwagi próbuję się wyrwać, ale on, rozwścieczony, chwyta mnie za kark i raz za razem uderza głową o krawędź szafki; na ułamek chwili tracę świadomość, kiedy wraca, czuję, że po twarzy płynie mi krew. Nie mogę złapać oddechu, lepka ciecz zatyka pulsujący bólem nos, w ustach rozlewa się mdlący, słodkawy smak.
Chcę uciec, wyszarpnąć z jego rąk, raz, drugi – ale nie daję rady.
To, że zaczynam się bronić, rozjusza go jeszcze bardziej. Łapie mnie za szyję, zaciskając ręce na mojej krtani; momentalnie zaczynam się dusić – i sama już nie wiem, czy silniej ściska mnie za gardło strach, czy te żylaste, ciężkie dłonie. Szamoczemy się, usiłuję uciec, jakoś się wyrwać, macam na oślep za sobą, ale tchu z sekundy na sekundę brak mi coraz bardziej.
I nagle – uchwyt jego palców się rozluźnia, nie wiem, co się dzieje, on osuwa się na podłogę, ciężko, z jękiem – a ja, nie dowierzając, patrzę na trzymany w reku nóż. Ogarnia mnie przerażenie, podobne do wbijających się w całe ciało setek lodowatych, ostrych igiełek.
Na kremowej koszuli, rosnąc z każdą sekundą, rozkwita krwistoczerwona róża...
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Róża

2
Jakieś to takie. Białoczerwone, że tak powiem. ;)

I znów nie czuję napięcia - słowa idą jakby obok emocji. A szkoda, bo historia ma Potencjał i to przez duże "P".
Może się czepiam, więc pardon. :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Róża

3
Pomysł nie jest zły, wkrętka z różą ma swój urok :)
Może tylko ten lead jest przesadzony, bo sugeruje jakąś celowość, jakieś myśli wcześniejsze, a przecież to przypadek, że w szarpaninie go zabiła.
I drugie "może", nic w opisie szarpaniny nie wskazuje, że miała w ogóle nóż w zasięgu - wiem, że afekt, adrenalina i brak kontroli, bo się wszystko wymyka, ale i tak bym przy zdaniu z macanką zasugerował trafienie palcami na schnące naczynia albo coś, co sprawi nie nie będzie z finalnym nożem myśli: non sequitur.
W każdym razie na plus Ci się to pisze, także za zmianę klimatu.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Róża

4
Sam temat jest mocno ograny, ale ratuje go wybór zaskakującego elementu tego znanego obrazu. Gra podobieństwem plamy krwi do róży to bardzo dobry pomysł.

Językowo, jak na mój gust, jest nieźle, chociaż cały tekst dobrze byłoby oczyścić z niepotrzebnych wtrąceń i przymiotników, które go rozcieńczają i odbierają mu siłę wyrazu.

Kilka konkretniejszych uwag:
Isabel pisze: Nagle wybuchła czerwienią
Nie dość, że pleonazm, to jeszcze wyjątkowo mało szczęśliwy. Jeśli piszesz, że coś pełznie powoli, to też masz pleonazm, ale przynajmniej można mu przypisać jakąś funkcję: spowalniania tekstu, potęgowania tego wrażenia powolności. Jeśli coś dzieje się nagle, to nie chcesz czytelnika uprzedzać, nie chcesz tego wybuchu opóźniać ani odwlekać, a tu proszę: masz zupełnie niepotrzebne słówko, które wybuchowi odbiera całą nagłość i gwałtowność.
Isabel pisze: łzy mimowolnie napływają
Podmiotem są łzy. Łzy nie mają woli. Mimowolnie można płakać, bo płacze osoba.
Isabel pisze: raz za razem uderza głową o krawędź szafki; na ułamek chwili tracę świadomość
Tego zupełnie nie rozumiem. Bohaterka przydzwoniła w szafkę wiele razy, a straciła świadomość od jednego z kilku uderzeń w to samo miejsce i o takiej samej sile?
Isabel pisze: Nie mogę złapać oddechu, lepka ciecz zatyka pulsujący bólem nos, w ustach rozlewa się mdlący, słodkawy smak.
Krawędź szafki to prosta, nie powierzchnia. Kilkoma punktami twarzy na raz można przywalić w powierzchnię, ale jeśli uderzamy o krawędź, to w grę wchodzi tylko jeden punkt na raz.
Czym ona uderzyła w tę szafkę? Rozumiem, że czołem/brwią/skronią (bo utrata świadomości i krew płynąca po twarzy), a w takim razie skąd krew w nosie i ustach? Facet obracał jej głowę, żeby za każdym razem uderzać inną jej częścią o krawędź szafki? Coś takiego jest możliwe, ale nie wygląda to na zachowanie wściekłego człowieka. Spróbuj sobie to wyobrazić.
Isabel pisze: ostrych igiełek
Pleonazm.
Isabel pisze: rosnąc z każdą sekundą,
Wyrzuciłabym to całkiem.
Isabel pisze: pulsujący bólem
Wyrzuciłabym.
Isabel pisze: Szamoczemy się - usiłuję uciec - jakoś się wyrwać
Wybrałabym jedną z tych opcji. Wszystkie trzy określenia znaczą w tym kontekście z grubsza to samo.
Isabel pisze: macam na oślep za sobą
Jeśli za sobą, to wiadomo, że na oślep. Macanie w tym momencie też raczej już tę "naoślepność" ze sobą niesie. Rozumiem, że samo "macam" to trochę za mało, ale w takim razie warto zacząć od czegoś mniej konkretnego i to dookreślić (np. wyciągam rękę za siebie), żeby nie musieć ograniczać się do jednego mało eleganckiego wyrazu, a jednocześnie uniknąć sekwencji określeń znaczących to samo.
Isabel pisze: uciec, wyszarpnąć z jego rąk,
Znów do wyboru jedno z dwóch.
Isabel pisze: ale tchu z sekundy na sekundę brak mi coraz bardziej
To "brakuje tchu coraz bardziej" nie do końca mnie przekonuje, chociaż nie będę się upierać, że to błąd. Brak tchu kojarzy mi się z czymś zerojedynkowym. Albo tchu brakuje, albo nie. Jeśli zjawisko się nasila, to nie może być zerojedynkowe. Oddychanie przychodzi z coraz większym trudem?

Dużym atutem moim zdaniem jest zwrócenie uwagi na coś, na co zazwyczaj w takich tekstach uwagi się nie zwraca: estetykę. Przy okazji kreatywnie przypominasz, że we wspomnieniach dramatycznych chwil bardzo żywe mogą być zaskakująco mało ważne szczegóły.

Bardzo dobry początek i koniec, ale może warto byłoby tym samym chwytem pobawić się jeszcze w środkowym fragmencie tekstu, bo na razie cały opis szamotaniny jest mało zaskakujący, uciekasz się raczej do oklepanych chwytów, jest mocno "wypracowaniowy". Taki opis obroniłby się w dłuższym tekście, w którym ważna jest treść, bo czasami wydarzenie trzeba po prostu opisać zrozumiale i nie każdy akapit musi być językową perełką. Jak na miniaturę to trochę za mało.

Róża

5
Isabel pisze:
-Gdzie byłaś, suko?!
Jak zawsze wita mnie wrzask i szarpnięcie za ramię, jeszcze nie cios, ale już zapowiedź tego, co wydarzy się za chwilę. Odpycha mnie tak, że uderzam ramieniem o ścianę, ale nawet nie umiem się tym przejąć, siniaki i ból to moja codzienność.
-Musiałam... - próbuję się tłumaczyć, ale to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Znów szarpnięcie, palce wbijające się w moje ciało tak mocno, że łzy mimowolnie napływają mi do oczu.
-Co musiałaś, co musiałaś? - krzyczy, potrząsając mną jak szmacianą lalką, i wlecze mnie do kuchni. - Tyle musisz, tu jest twoje miejsce!
-Zostaw! - W nagłym przypływie odwagi próbuję się wyrwać, ale on, rozwścieczony, chwyta mnie za kark i raz za razem uderza głową o krawędź szafki; na ułamek chwili tracę świadomość, kiedy wraca, czuję, że po twarzy płynie mi krew. Nie mogę złapać oddechu, lepka ciecz zatyka pulsujący bólem nos, w ustach rozlewa się mdlący, słodkawy smak.
Chcę uciec, wyszarpnąć z jego rąk, raz, drugi – ale nie daję rady.
To, że zaczynam się bronić, rozjusza go jeszcze bardziej. Łapie mnie za szyję, zaciskając ręce na mojej krtani; momentalnie zaczynam się dusić – i sama już nie wiem, czy silniej ściska mnie za gardło strach, czy te żylaste, ciężkie dłonie. Szamoczemy się, usiłuję uciec, jakoś się wyrwać, macam na oślep za sobą, ale tchu z sekundy na sekundę brak mi coraz bardziej.
I nagle – uchwyt jego palców się rozluźnia, nie wiem, co się dzieje, on osuwa się na podłogę, ciężko, z jękiem – a ja, nie dowierzając, patrzę na trzymany w reku nóż. Ogarnia mnie przerażenie, podobne do wbijających się w całe ciało setek lodowatych, ostrych igiełek.
Na kremowej koszuli, rosnąc z każdą sekundą, rozkwita krwistoczerwona róża...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”