
PS przepraszam za zapis (brak wyjustowania i akapitów), ale wstawiam tekst w trudnych warunkach.
Agatka leżała już w łóżku, w piżamie i z czystą buzią. Nie przyszło jej do głowy, żeby zastanowić się, dlaczego Babcia ma na sobie spódnicę i sweter, a na nim obowiązkowy fartuch, a więc wciąż jest "w stroju służbowym" i w dodatku nadal na nogach. Dziś już wie, że kiedy dzieci kładą się do łóżka, dla dorosłych rozpoczyna się druga część dnia. No więc Agata była już gotowa do spania, umyta i po paciorku, światło lampki nocnej barwiło pokój odcieniami sepii. Widziała nad sobą twarz Babci z trochę za dużym nosem, bo podobno rośnie przez całe życie, a prawie każdy w ich rodzinie ma wydatny nos chyba od urodzenia, więc co dopiero na starość. Babcia nachylała się nad dziewczynką, czasem patrzyła w jakiś kąt, może na okropną fototapetę, może w ciemność i zaczynała opowiadać. Mała najbardziej lubiła bajkę, która zaczynała się od słów:
"Był sobie dziad i baba,
bardzo starzy oboje,
ona kaszląca i słaba,
on skulony we dwoje."
Mieli chatkę z jednym oknem i jednym do niej "wchodem". Żyli sobie szczęśliwie, dopóki nie zaczęli się kłócić, kto z nich umrze pierwszy. Sprzeczka niezwykle bawiła Agatkę, to przecież śmieszne ścigać się w maratonie do śmierci. Szczególnie, że w tej sytuacji wyjątkowo wygrywa przegrany. W końcu staruszkowie byli bliscy porzucenia domu, ale na szczęście z kłopotu wybawiła ich sama kostucha, która pewnego dnia po prostu zapukała do drzwi. Stała i stała, pukała i pukała, czekała i czekała, a oni próbowali się ukryć i za nic w świecie nie zamierzali otwierać. W końcu zmuszona była wejść kominem. I na tym bajka się kończyła.
Być może dlatego, że autor nie zrelacjonował, jak śmierć wypełniła swoje obowiązki, a może dlatego, że wydawała się ona taka sprytna - mała słuchaczka bardzo jej kibicowała. Każdego wieczoru, gdy Babcia się nad nią nachylała, ona prosiła o tę właśnie bajkę. Słuchała o zmaganiach staruszków i trzymała kciuki za łebską bohaterkę. Od nowa i od nowa. Bo treść w bajce ma mniejsze znaczenie niż samo opowiadanie. Chciała, żeby Babcia po prostu mówiła.
Kilka lat temu po raz pierwszy w życiu Agaty śmierć weszła kominem do jej domu, a dorosła już kobieta w końcu poznała dalszy ciąg opowieści. To jasne, że śmierć długo omijała ich rodzinę, ale może właśnie dlatego jej przyjście było takie spektakularne. Nie wiadomo, czy Babcia ścigała się ze swoim mężem, ale wygrała z nim o 30 lat. Po jej odejściu Agata zrozumiała, że te 30 lat wdowieństwa to takie zwycięstwo, którego nigdy nie chciałoby się zdobywać. Bo właściwie co jest lepsze: przegrać, wygrać, czy w ogóle nie podejmować rękawicy? A jeśli to ostatnie, to niech ktoś jej powie, jak tego dokonać.
Dziś, kiedy siąpi deszcz, a Agata przygląda się zimnej, błyszczącej płycie, po raz niewiadomo który odczytując datę swojego zwycięstwa i jednocześnie porażki Babci, nie ma do powiedzenia niczego mądrego. Czuję się pusta i obojętna, bo bezsilność też w końcu mija, a wtedy nie zostaje już nic. Agata jest pewna jednego: że nie będzie opowiadać tej bajki swoim dzieciom, bo historia musiałaby mieć dalszy ciąg. Musiałaby mówić o tym, co czuje Pan Cogito, obserwując zmarłego przyjaciela. Co myśli, kiedy zamiast przyjaciela, widzi pustą, kruchą skorupę. Kiedy zaczyna rozumieć, że w niej ukrywał się błysk oka, ciepło dłoni i uśmiech. Co gorsza, ta opowieść musiałaby wywołać pytanie, dokąd odeszły błysk, ciepło i uśmiech oraz słowo i myśl.
To nie byłaby odpowiednia bajka na dobrą noc.