– To mamy tak – wyliczał – telewizory, komputery, tablety, smartfony i nasze najnowsze osiągnięcie, filtry mentalne. Nieźle. – Z satysfakcją poklepał ogonem wystający brzuch, przysuwając fotel bliżej żelaznego biurka. Gabinet tonął w półmroku, zanurzony w cichym szmerze klimatyzatorów. Było chłodno, zaledwie sześćset stopni.
– Przepraszam Szefie – zaczął nieśmiało Asmodeusz, wstydząc się swojej ignorancji – co to są te mentalne?
– Też ekrany, tylko wprowadzane bezpośrednio do ludzkiego mózgu. Nie wyświetlamy jednak na nich obrazów. Służą modyfikacji, a właściwie blokowaniu umiejętności oceny znaczenia, wartości oraz celu zachodzenia postrzeganych wydarzeń, zjawisk, faktów. Bardzo pożyteczne narzędzie.
– Nie chwytam...
– Oni też nie. I tak ma być. – Belzebub uśmiechnął się wyrozumiale. – Podam ci przykłady. Nasi inspirują ściągnięcie hord najeźdźców, mających zniszczyć kulturę i cywilizację, a im się wydaje, że biednym, skrzywdzonym ofiarom udzielają pomocy. Trochę zerżnięte od Achajów, ale Koń Trojański blado przy tym wypada. Banki jawnie kradną ich pieniądze, wmawiając, że to konieczne i prawnie uzasadnione, a oni pokornie się na to godzą i sami je im przynoszą. Jeszcze wpychają ludziom takie plastikowe karty, aby wiedzieć dokładnie co, kiedy, za ile i gdzie kupili. Pełna kontrola. Albo tego, kto działa przeciwko własnemu krajowi, chcą wybierać na prezydenta, czy cieszą się, gdy pisarz określający ich mianem morderców, dostaje znaczącą nagrodę i nawet nie pomyślą, za co i kto ją mu dał.
– Niemożliwe! – Asmodeusz pozwolił sobie na wyrażenie wątpliwości, co w innym okolicznościach mogło się dlań przykro skończyć.
– Możliwe, możliwe. – Naczelny jakby nie zauważył tej śmiałości. – Podobne sytuacje bywają. Pewien naiwniak też kiedyś wynalazł dynamit i sądził, iż będzie użyty dla dobra człowieka. Nawet nie musieliśmy ingerować. A z tą całą informatyką i elektroniką jest podobnie. Tylko tam było to dobrze widoczne, a tu już nie. Na tym polega postęp.
– Cudownie!
– No, nie do końca. – Władca Ciemności zasępił się nagle. Ogień w kominku przygasł, wyczuwając nastrój swego pana. – Powiem ci w tajemnicy, że nie całe zło od nas pochodzi. I to jest niespodziewane i niepokojące. Bardzo niepokojące.
– Od kogóż więc?
– No właśnie, tu jest problem. – Poczochrał kudłaty łeb, beknął, splunął. – Bo nie nasze zło jest złe. Podpytywałem u konkurencji, może zmienili profil, priorytety czy coś. Gorąco zaprzeczają i na początku nawet nie wierzyli, że ja tak na poważnie.
– Zatem skąd się wzięło?
– Podejrzewam – ściszył głos, oglądając się niespokojnie wokół, jakby ktoś śmiał podsłuchiwać – że wszystko, co najgorsze pochodzi bezpośrednio od samych ludzi, w nich kiełkuje, wzrasta, wydaje owoce. I to jakie! Pozazdrościć.
– A kto je zasiał? – Asmodeusz błysnął inteligencją; nieczęsto mu się trafiało.
– Otóż to! Skoro nie my i nie oni tam na górze, któż więc? Hm... zostaje ewolucja, której jak dotąd nikt z nas nie traktował poważnie. Prawa Natury, Przyroda i takie tam bzdety. No i proszę, pokazały, co mogą. Niedobrze. Ale wniosek wynika smutny, tragiczny wręcz. Ten wszechświat wymyka się spod kontroli. Katastrofa.
– A tamci co na to?
– Też się wystraszyli. Oczywiście z satysfakcją zarzuciłem, że przy stwarzaniu ich szef sknocił robotę, partactwo, niedoróbki, amatorszczyzna, nie przestrzegał procedur, w sześć dni chciał miesięczną normę wyrobić i prysnąć na urlop. Tłumaczyli, że nie, że skąd, że to było nie do przewidzenia, jeszcze ta nieszczęsna wolna wola i jakaś wartość emergentna. Nie bardzo wiem, o co chodzi, ale mówią, że to kluczowe. Chyba kręcą, chociaż widać, też ich ruszyło. Twierdzą, że tego, co się dzieje z ludźmi, nigdy by nie wymyślili. Nie przyznałem, że my również nie. Wstyd trochę, bo znaleźli się gorsi od nas.
– Do wszystkich dia... aniołów, narobiło się! – zaklął podwładny. – I co teraz?
– Nie wiem jeszcze. – Takie wyznanie nie trafiało się często. – Może nawet trzeba będzie porzucić ten świat. Skoro nie będziemy mogli panować, a na to się zanosi, to po co w nim siedzieć? Jednak jeśli my, także i oni tam wyżej, nie możemy przecież istnieć bez siebie. I ludzie zostaną sami... – zakończył Władca Piekieł, wpadając w mroczną zadumę.
Ogień przygasł jeszcze bardziej, podzielając smutek Naczelnego. Kilka nietoperzy czuwających pod sufitem zamachało niespokojnie skrzydłami, bazyliszek drzemiący pod biurkiem zakwilił żałośnie. Przytłaczająca cisza wylazła z kąta, obejmując wszystko swym ponurym jestestwem.
– Sami?! To dopiero będzie prawdziwe piekło! – krzyknął nagle podniecony Asmodeusz jakby tknięty jakąś wizją czy proroczym natchnieniem.
– Ty wiesz... – ożywił się Belzebub. – Możesz mieć rację!
Aleksander Litto Strumieński