Miał tremę. Im bardziej zbliżały się jego linijki tekstu, tym mocniej czuł uginające się nogi, dla których ciężar pozostałych części ciała stawał się coraz bardziej nie do wytrzymania. Takie momenty słabości nie zdarzały mu się wcześniej, wszak miał już za sobą sporą liczbę publicznych wystąpień, nie tylko teatralnych. Lecz ta rola była zupełnie inna od poprzednich. A wszystko przez to, że Karol postanowił przecierać szlaki. Swoją aparycją prosił się o obsadzanie jako czarny charakter, prawdziwy drapieżnik, który oklaski słyszy jedynie w momencie ostatecznej przegranej, gdy to ten smuklejszy i powabniejszy zgarnia dla siebie blask publicznego uwielbienia. Dlatego też pracował ciężej od innych, aby wyrwać się z tego niesłusznego zaszufladkowania, wkładając całe swoje ogromne serce w tytaniczny wysiłek wcielania się w sporą rzeszę różnorodnych charakterów.
Gdy w szkole średniej gruchnęła wieść, że to właśnie on zagra szekspirowskiego Hamleta w sztuce osadzonej w anturażu pierwszej wojny światowej, wielu rówieśników, a nawet nauczycieli, nie mogło przejść obok tego obojętnie. "Przecież z takim wyglądem powinien grać jakiegoś Gildensterna, a nie królewicza!" grzmiała konserwatywna nauczycielka ojczystego języka, której wizualizacje dramatycznych person oscylowały w okolicach metroseksualnych brunetów, choć skrycie doceniała także brodatych barbarzyńców wywodzących się ze skutych lodem północnych rubieży świata. A Karol nie był żadnym z jej ideałów. "Zupełnie tego nie widzę" powszechnie szanowanego i leciwego nauczyciela historii traktowano jednak z przymrużeniem oka, głównie dlatego, że był niewidomy i podobny komentarz wygłaszał również przy licznych prośbach o wpisanie do dziennika wyższej oceny za mniej udaną odpowiedź przy tablicy. Koledzy czy koleżanki ze szkolnych korytarzy byli bardziej prostolinijni. "Chyba ich pojebało", "Co za porażka", "To będzie masakracja", "LOL" stały się najpowszechniejszymi opiniami wyrażanymi w murach placówki, której absolwenci jeszcze nigdy nie osiągnęli w życiu niczego wartościowego, poza założeniem partii politycznej bezskutecznie starającej się o przekroczenie progu wyborczego. Jednakże on był ponad to wszystko. Bezbłędnie nauczył się roli oraz nadał szekspirowskiej postaci unikalnego tragizmu pierwszowojennego tyglu, co w połączeniu z problemami na tle rodzinnym zaowocowało kilkuminutową owacją na stojąco. Tak oto, mało kto ze szkolnej widowni miał wątpliwości – narodził się aktor, przed którym niejedno tabu zostanie złamane.
Jednak teatr początkowo niechętnie uchylił swe drzwi dla potencjalnego następcy sir Laurenca Oliviera. Przedstawiciele rasy Karola ekstremalnie rzadko pojawiali się w przybytku kultury w roli widza, o scenicznych deskach nawet nie wspominając. Gdzieś w największych metropoliach pierwszego świata może trafił się ktoś zatrudniony jako bileter, lecz wydawało się, że to absolutny Everest możliwości jego ziomków. Tymczasem z każdym sezonem granice wyobrażeń o roli poszczególnych grup w społeczeństwie zaczęły zacierać się, i to w nieodnotowanej do tej pory skali. Mimo że wkład Karola w taki stan rzeczy wydawał się niebanalny to, gwoli sprawiedliwości dziejów, zmieniał się sam świat.
Na początku Karol istotnie grywał skończonych łotrów, nierzadko bezimiennych, będących ledwie mało istotnym tłem dla opowiadanej historii. Z czasem przyszły angaże do roli głównych antagonistów. Aż wreszcie nieoczywiste role pozytywne, z coraz liczniejszym pojawianiem się jego nazwiska drukowanego na afiszach największą czcionką. Wspomagał go w tym coraz silniejszy wiatr przemian. W nowej wersji "Hobbita" jako jednego z niziołków zatrudniono giganta, czarnoskóra kobieta zastąpiła heteroseksualnego, białego mężczyznę w roli Batmana, rekin został nowym ojcem tytułowego błazenka z "Gdzie jest Nemo" w wersji live action, a świat zadrżał w posadach na wieść o powstawaniu biograficznego filmu o Mahomecie, gdzie ekranowym wcieleniem proroka został rosyjski gej.
Waldemar kończył właśnie wypowiadać ostatnią kwestię. Lada moment zmieni się scenografia i trzeba będzie zaprezentować się publice w swojej nad wyraz symbolicznej kreacji. Karol przełknął głośno ślinę, zdając sobie sprawę, że panika ustępuje stanowczo za wolno. Musiał szybko znaleźć oparcie. Przywołał więc w myślach wszystkie te bolesne zdania i opinie, jakie kiedykolwiek o sobie usłyszał. Te najbardziej niesprawiedliwe, stygmatyzujące i przepełnione nieuzasadnioną nienawiścią. Te o sile zadawania ran niczym świeżo naostrzony nóż. Zdarzało mu się w przeszłości wracać do nich, aby przekuć ich wspomnienie w twórczy gniew pchający do doskonałości, by udowodnić wszystkim niedowiarkom, że się mylą. Tym razem wydawało się to nie wystarczać.
Wkroczył na scenę, a jego wejście zdawało się wytłumić z otoczenia jakiekolwiek dźwięki. Nawet oddychanie wydawało się od tej pory zabronione. Nie patrzył w żaden konkretny punkt, nie ujrzał więc pokrzepiającego spojrzenia Stefana, który mimo obsadzenia w głównej roli, doskonale rozumiał doniosłość chwili i ani przez moment nie wątpił, że tego wieczora to właśnie Karol skradnie dla siebie cały splendor. W tydzień przed premierą naciskał nawet ludzi od marketingu, aby to nie jego nazwisko było najbardziej wyeksponowane na plakatach, tylko tego niepospolitego gościa podbijającego na całego świat dramatu. Kryło się za tym jednak coś więcej niż tylko symboliczny gest w stronę wykluczonych. Stefan skrycie kochał Karola. Bardzo długo zajęło mu przyznanie się przed samym sobą, że do tego ambitnego osobnika o wyglądzie mordercy żywi coś więcej niż zawodową sympatię. Coraz częściej zasypiał łapiąc się na tym, że kreuje fantastyczne scenariusze intymnych chwil spędzonych z kolegą ze sceny. Raz pocieszał w smutku, innym razem ratował z absurdalnych opresji, lub dokonywał heroicznego poświęcenia w imię miłości. Zawsze po to, aby wyobrazić sobie nie tyle dotyk jego ciała, czy smak ust, ale uczucia absolutnej bliskości i zrozumienia. Budził się potem nad ranem skołowany i zagubiony, rozważając czy tym razem była to prawda, czy tylko znów kolejna imaginacja pchająca go niebezpiecznie w stronę szaleństwa. Sprawiało to, że czuł się w głębi duszy totalnie nieszczęśliwy i takiego stanu rzeczy w żaden sposób nie odmieniła nawet nagroda dla najlepszego aktora, którą otrzymał za rolę niepełnosprawnego barona narkotykowego szukającego zbawienia w tybetańskim klasztorze.
Natomiast widząc teraz Karola odzianego jedynie w rzymską togę, uświadomił sobie, że już zna wszystkie odpowiedzi oraz jego życie niebawem dobiegnie końca. I nie mylił się. Nie minie nawet rok od premiery, a Stefan zostanie pochowany obok poległych w wojnie domowej braci, otoczony przez zapłakane hordy fanów. I bardzo długo nikt nie dowie się o śmiertelnej dawce leków, którą przyjął podczas oglądania ceremonii rozdania nagród Tony, gdzie Karol wygłosi jedno z najbardziej przejmujących przemówień we współczesnej historii sztuki, składając jednocześnie wianuszek podziękowań dla wielu osób przewijających się w jego życiu. Wśród nich nie będzie Stefana. A już zupełnie nikt nie odnajdzie pożegnalnego listu, w którym przechodzący na drugą stronę aktor wyjawia swój ból serca i rozdartość duszy. Stefan schowa go bowiem między stronicami "Miłości w czasach zarazy", które pozostaną zamknięte po wsze czasy, jako że papier stanie się materiałem przeklętym i wszyscy zaczną go unikać, uciekając całkowicie w świat cyfrowych form zapisu.
Suchość w gardle zwiastowała katastrofę. Karol doskonale wiedział, jakie słowa mają paść, te jednak nie chciały zmaterializować się w żaden sposób. W końcu podniósł wzrok ku widowni w poszukiwaniu ratunku. I znalazł go nieoczekiwanie w oczach starszej kobiety siedzącej w pierwszym rzędzie. W oczach przepełnionych swoistą dumą, której właścicielem może być jedna tylko żyjąca istota na świecie, a mianowicie własna matka. Niczym za dotknięciem bożym palcem wróciła pewność siebie, a zdanie spisane przed wieloma wiekami ponownie rozbrzmiało wśród żywych. Wskazał na Stefana i wrócił do roli:
- Jakąż to skargę wnosicie przeciw temu człowiekowi?
Małgorzaty miało tu dzisiaj nie być. Wychowywała syna na marginesie świata, zmagając się jednocześnie z wszystkimi nieszczęściami z tego wynikającymi, począwszy od niestabilnej sytuacji na rynku pracy dla wszystkich ich pobratymców, po stopniowo osuwającego się w obłęd niespełnionego artystycznie męża. Nie wierzyła, że aktorstwo może doprowadzić do czegokolwiek dobrego, a przynajmniej niczego innego niż chwilowej ułudy szczęścia wynikającej z przysłowiowych pięciu minut sławy. Zbyt dobrze na własnej skórze poczuła cenę chwilowego sukcesu. Zabraniała Karolowi uczęszczać na próby, ćwiczyć role, czy nawet chodzić do teatru. Wszystko na nic. Nie miała pojęcia po kim on odziedziczył tak mocny hart ducha, w jej rodzinie przecież nie brakowało życiowych minimalistów, zadowalających się wyłącznie przeżyciem od zasiłku do zasiłku. Zaś od strony męża...tutaj krewnych policzyć można było na palcach dłoni emerytowanego pracownika tartaku, a i żaden z nich nie przejawiał choćby cienia trzeźwego spojrzenia na świat. Banda czubków. Nie widząc innego wyjścia, zrobiła to, co uznała za słuszne, byle tylko ponownie nie przeżywać goryczy upadku najbliższej osoby i odsunęła się od swojego jedynaka. I tak jak myślała, dało jej to jedynie iluzję spokoju. Nie przestałą jednak torturować się obserwowaniem drogi, jaką Karol przemierzał do dnia, w którym ostatecznie zasiadła tuż u jego stóp w największym teatrze w kraju. Przez te wszystkie lata nie opuszczała jej też wyjątkowo uwierająca myśl – czy Karol osiągnął swój sukces właśnie dzięki braku matczynego wsparcia, by na przekór udowodnić także rodzicielce, że się myli? Czy może z tą pomocą, obecnością i słowami otuchy stanąłby na szczycie szybciej? A może jednak byłaby mu tylko kłodą u nogi? Na niektóre pytania po prostu boimy się uzyskać odpowiedź i lepiej, aby pozostały nigdy niezadane.
Tymczasem na scenie działy się cuda. Mimo że publiczność wielokrotnie była świadkiem niesamowitej zdolności Karola do lawirowania pomiędzy innymi aktorami, czy elementami scenografii, a krytycy układali najbardziej wymyślne metafory, przyrównując jego ruchy nawet do tańca Nuriejewa, to dziś swoim olbrzymim cielskiem zdawał się nie zajmować więcej miejsca, niż pudełko zapałek. Nawet ogon, którego pod togą nie dało się skryć, zdawał się niewidzialny dla oczu wszystkich zgromadzonych. To już nie była gra ciałem, lecz stanie się postacią z krwi i kości. Czując moc nieomylności Karol postanowił nieco zaimprowizować i z kolejnym słowem nie zwrócił się do aktorów na scenie, ale ostentacyjnie krzyknął w stronę zapełnionych po brzegi foteli:
- Czy zatem chcecie, bym uwolnił Barabasza?!
Czuł płynącą z widowni mieszankę szoku, uznania i przerażenia. Stwierdził, że moment ten stał ledwie krok od ideału, przez co pozwolił sobie na bardzo buńczuczną w jego mniemaniu myśl: "Jestem coraz bliżej twojej perfekcji, tato".
Tadeusz Król zagrał tylko w jednym dziele, jednak unieśmiertelniło go ono trwale w umysłach wszystkich mieszkańców globu, tak jak skapująca żywica jest w stanie na tysiąclecia zachować piękno ciała pogrzebanego żywcem motyla. Stało się tak, bo zamiast desek światowych scen wybrał medium srebrnego ekranu, znacznie potężniejsze i o wiele mniej obliczalne w osądzie. I jak przystało na podążanie ścieżką przeznaczenia, wcielił się w bestię, niepohamowane uosobienie siły oraz zagłady. Karol ledwie odrastał od ziemi, gdy po raz pierwszy ujrzał tatę na ekranie podczas swojego premierowego pojawienia się w opowiadanej przez białych ludzi historii. I natychmiast zrozumiał, że niezależnie od dalszych scen, to właśnie ojciec będzie ostatecznym zwycięzcą snutej opowieści. Nie mylił się. Film, w którym pojawił się tata, okazał się gigantycznym sukcesem, stając się jednocześnie jednym z istotnych kamieni milowych w całym, wciąż zresztą młodym, żywocie kinematografii. Jednakże, w im większym blasku sukcesu się pławisz, tym większy rzuca on cień. I tenże cień stanowczo za szybko padł na domostwo Królów.
Tadeusz nie udźwignął niematerialnego balastu sławy, choć fizycznie mało który ciężar sprawiał mu trudność. Otoczony fałszywymi przyjaciółmi utonął w ciemności coraz niebezpieczniejszych używek, oddalając się od swojej miłości ze szkolnej ławki. Uważał, że wreszcie życie pozwoliło mu korzystać ze wszystkich swych dobrodziejstw, czego nie mógł wcześniej doświadczyć – wszak zawsze walczył o przetrwanie, swoje i swojej ukochanej, co szczególnie godziło w jego duszę łowcy. Bo to przecież on powinien być źródłem lęku u innych. To on zasłużył na niezbywalne miano władcy świata, a nie te słabe, pozbawione sierści czy łusek kreatury. Producenci, widząc ten nieuchronnie postępujący upadek, nie odważyli się zaoferować mu angażu w sequelu ich wspólnego hitu. Klakierzy zaczęli znikać z jego życia, zostawiając po sobie tylko niezabliźnione rany nałogu. Awantury w domu przybierały na sile i stawały się ponurą codziennością. Małgorzata pracowała na czarno zarabiając marne grosze, a Tadeusz od premiery filmu nie podjął żadnego sensownego zajęcia. Z czasem przestał też odróżniać życie od snu kina.
W młodzieńczych i niewinnych latach życia Małgorzata uwielbiała zaczytywać się w taniej i niezbyt górnolotnej poezji. Niemniej, jeden fragment autorstwa jakiegoś niespełnionego studenta literatury, którego żywot na zapleczu afrykańskiego burdelu boleśnie zakończyła kiła, szczególnie utkwił w jej pamięci:
"Gdy jesień ułoży dywan ze złotych liści,
Uwierzę, że każde me pragnienie się ziści"
Powtarzała go, ilekroć czuła się źle i przestawała widzieć przyszłość w jakichkolwiek barwach odbiegających od czerni, czy szarości. Do czasu, aż pierwszego dnia listopada, gdy upadłe liście przyozdobiły parki wszystkimi kolorami ostatniego kwartału roku, a Tadeusz odpłynął w narkotykowym uniesieniu po raz ostatni i uwierzył, że w istocie jest bestią. Najpierw dotkliwie ją zranił, by następnie wybiec na pogrążone w jesiennej melancholii ulice, w celu szerzenia śmierci i zniszczenia. W szaleńczym amoku zabił 12 osób, 26 ranił, a ponurym zwieńczeniem tego krwawego wieczoru były 732 kule, jakie policjanci musieli wystrzelić, żeby w końcu raz na zawsze opuścić kurtynę w życiu upadłego aktora.
Widząc obficie skąpane w posoce truchło męża, Małgorzata znienawidziła jesień wszystkimi pozostałymi kawałkami roztrzaskanego serca. Karol zaś złożył najpotężniejszą na świecie obietnicę (bo za taką należy uznać złożoną samemu sobie), że jego ścieżka będzie całkowicie odmienna, natomiast błędy ojca nie staną się nigdy jego własnymi. Nie zdawał sobie jedynie sprawy, że gdyby podzielił się tym przyrzeczeniem z matką, to zaoszczędziłby obojgu dodatkowych lat cierpienia, niezrozumienia oraz rozłąki. Tak więc w swoim życiu kreować zaczął całkowicie własne błędy.
Na scenie zbliżał się moment kulminacyjny, będący w dużej mierze powodem zebrania się w teatrze niemal wszystkich liczących się opiniotwórczych person świata kultury. Zaś te, dla których zabrakło miejsca, mocniej nachyliły się nad odbiornikami, tudzież smartfonami, w oczekiwaniu na nieuniknione (ta druga grupa w duchu modliła się też do wszystkich możliwych bóstw z prośbą o nieprzerwanie nadawanego na żywo streama). A wraz z nimi zamarły miliony zwykłych zjadaczy chleba, gdzie znaczna ich część po prostu była ciekawa, co wyniknie z tego do granic rozbuchanego przez media ambarasu. Ale było też grono osób głęboko wierzących, że symbolika nadchodzącego gestu odmieni świat, dając nadzieję, czy też powód do zmian dla wielu zepchniętych na boczny tor ze względu na swoje pochodzenie. Niezależnie od motywacji, wszyscy wstrzymali oddech.
Miska z wodą śniła się Karolowi niemal każdej nocy, odkąd oficjalnie obsadzono go w roli Poncjusza Piłata. Wydawało mu się, że scenę obmycia rąk ćwiczył niezliczoną ilość tygodni i przez każdą świadomą godzinę dnia oraz nocy. Próbował różnych technik nachylenia się, sprawdzał wszystkie możliwe kąty i pozycje, obliczał idealną wysokość podestu, na którym winno być umieszczone te alegoryczne dla świata naczynie. Strasznie przy tym wyklinał ułomności ciała, w którym się urodził, i w którym przyszło mu żyć. Wiedział jednak jak wielkie znaczenie będzie mieć ten manewr dla wszystkich takich jak on.
Na scenę przesadnie niedbale wszedł przebrany za rzymskiego legionistę Albert, niepewnie niosąc naczynie z wodą. Karol nie przepadał za tym prosiakiem, którego uważał za osobnika zbyt łatwo i szybko wyrabiającego sobie zdanie o innych, nie dbając przy tym o jakiekolwiek korekty swoich osądów w późniejszym czasie. Ponadto tajemnicą poliszynela były jego problemy z alkoholem. Tym razem jednak wiele wskazywało na to, że Albert prawdopodobnie zbyt mocno pofolgował sobie z ilością ulubionej brandy tuż przed występem, nie wydawał się bowiem przesadnie świadomy otoczenia, w jakim się znajdował. Mimo niebezpiecznie majaczącego widma katastrofy potknięcia się o własne nogi, zdołał on jednak umieścić miskę tuż przed tuszującym westchnienie ulgi Karolem. Wiele lat później skruszony alkoholik wspomni w swojej nikogo nieinteresującej autobiografii, wymownie zatytułowanej "Zapijaczona świnia", że tamtego pamiętnego dnia "totalnie nie ogarniał, co odpierdala jego ciało". Dla świata nie miało to jednak żadnego znaczenia, czy sztukę uratowała opatrzność, łut szczęścia, czy też machinalnie zaprogramowane i okresowo pozbawione ośrodka myślowego ciało starego pijaka.
- Nie będę winien krwi tego sprawiedliwego! - wykrzyknął Karol, po czym po prostu obmył w swoje nieproporcjonalnie krótkie łapki w przyjemnie chłodnej wodzie.
Przyozdobiony prawdziwą koroną z cierni Stefan nie został jeszcze w pełni wyprowadzony za kulisy, gdy publiczność brutalnie rozpoczęła swoisty koncert dzikich okrzyków radości i niekontrolowanych oklasków, bardziej przywołujących skojarzenie ze stadionowymi trybunami derbów Buenos Aires, niż przybytkiem kultury wyższej, przywykłym na co dzień do deklamowania monodramów Erica Bogosiana.
Jeszcze tego samego wieczoru wszystkie media wspomną o tym, że Karol Król, jako pierwszy tyranozaur na świecie, odegrał publicznie scenę obmywania łap w multigatunkowej wersji "Pasji", co przedstawiciele wszelkich ras zamieszkujących ziemski glob uznają za niebagatelny gest w dziedzinie zrównywania szans i statusów społecznych. Część stacji, którym leniwi w myśleniu laicy przypną łatkę "prawicowych", nie omieszka wspomnieć o rzezi, jaką przed laty na ulicach urządził jego ojciec, posiłkując się tym wydarzeniem jako ostrzeżenie przed zbyt ufnym wpuszczaniem dinozaurów do szeroko pojętych elit, czy też udostępnianiu miejsc w zawodach im do tej pory niedostępnych, jak np lekarz lub prawnik. Ci sami laicy usłyszą z kolei od mediów ochrzczonych przez nich równie bezrefleksyjnie jako "lewicowe", że Tadeusz Król zasłynął spektakularną kreacją T-Rexa w pierwszej części "Parku Jurajskiego" i przez wieloletnie zaniedbania rządu w dziedzinie psychiatrii gadów nie otrzymał na czas pomocy, która mogła zapobiec ogromnej tragedii trzynastu istnień oraz ich rodzin.
Dla wszystkich jednakże stanie się jasne, że czyn Karola przeistoczy się w iskrę wzniecającą ogień zmian. I nie będą się mylić. Już dwa dni później wiodącymi tematami staną się żądania wilczycy Florentyny o usunięcie bajki o Czerwonym Kapturku z kanonu dziecięcych lektur, jako stygmatyzującego przykładu utożsamiania wilków z ciemną stroną mocy oraz przeprosiny klonu Juliana Tuwima za stworzenie "Murzynka Bambo".
Stojący na scenie Karol nie słyszy wszechogarniającej wrzawy. Nie dostrzega błysku fleszy. Nie czuje stojącego tuż obok niewidzialnego i pękającego z dumy widma ojca. Cały świat ogranicza ledwie do dwóch mokrych od łez oczu matki. W trzewiach czuje powracającą na powierzchnię dawno ukrytą miłość. Jest szczęśliwy.
Łapki (sporadyczne wulgaryzmy)
2Ogólnie, to tak: Pierwsza połowa bardzo mi się podobała. Piszesz ciekawie, masz zaskakujące słownictwo. Doceniam też nawiązania, które umieściłeś w tekście. Stylistycznie, zdania są nieco przydługie, ale nie powiedziałbym, że to jakiś wielki minus, bo czyta się to dobrze.
Od części, kiedy przerzucasz uwagę z głównego bohatera na jego rodziców, mimo, że tutaj nadal posługujesz się typowym dla siebie językiem, zupełnie zmienia się tempo akcji. Dygresje, zdecydowanie rzucają nieco światła na resztę historii, jednakże wytrąciły mnie ze śledzenia narracji. Tak jak wcześniej czytałem z ciekawością i uśmiechem na twarzy, tak w tej części zacząłem już myśleć o tym, czy by nie pójść akurat do kuchni, żeby przygotować kolację. Uważam, że pomysł z Tadeuszem Królem jest zabawny, jednak nie rozumiem, dlaczego nie podałeś tego nazwiska wcześniej? Końcówka wydaje się przez to pisana nieco na szybko. Jak już gdzieś wspominałem, to mój główny grzech podczas pisania. Możliwe więc, że patrząc przez swoje okulary, wcale nie mam racji. Patrząc jednak na to, jak długo budowałeś początkową scenę, koniec odstaje. Po zwrocie akcji czytelnik dostaje jakby w twarz końcowymi napisami zostając z wyrazem niedowierzania na twarzy. Ciekaw jestem, czy to planowałeś.
Tekst jest niezły, rozłożyłbym parę akcentów inaczej, jak umiejscowienie dygresji dotyczących ojca (osobiście uważam, że bardziej pasowały by gdzieś na początku, z podaniem imienia i nazwiska) i matki (tutaj też bym chyba najpierw wolał przeczytać o niej, zanim następuje scena, gdzie Karol widzi ją na widowni), dopisał bym nieco na koniec i zmienił dwa zdania
Poza tym, naprawdę mi się podoba. Gratuluję! Coś czuję w kościach, że może być z Ciebie całkiem niezły pisarz.
Od części, kiedy przerzucasz uwagę z głównego bohatera na jego rodziców, mimo, że tutaj nadal posługujesz się typowym dla siebie językiem, zupełnie zmienia się tempo akcji. Dygresje, zdecydowanie rzucają nieco światła na resztę historii, jednakże wytrąciły mnie ze śledzenia narracji. Tak jak wcześniej czytałem z ciekawością i uśmiechem na twarzy, tak w tej części zacząłem już myśleć o tym, czy by nie pójść akurat do kuchni, żeby przygotować kolację. Uważam, że pomysł z Tadeuszem Królem jest zabawny, jednak nie rozumiem, dlaczego nie podałeś tego nazwiska wcześniej? Końcówka wydaje się przez to pisana nieco na szybko. Jak już gdzieś wspominałem, to mój główny grzech podczas pisania. Możliwe więc, że patrząc przez swoje okulary, wcale nie mam racji. Patrząc jednak na to, jak długo budowałeś początkową scenę, koniec odstaje. Po zwrocie akcji czytelnik dostaje jakby w twarz końcowymi napisami zostając z wyrazem niedowierzania na twarzy. Ciekaw jestem, czy to planowałeś.
Tekst jest niezły, rozłożyłbym parę akcentów inaczej, jak umiejscowienie dygresji dotyczących ojca (osobiście uważam, że bardziej pasowały by gdzieś na początku, z podaniem imienia i nazwiska) i matki (tutaj też bym chyba najpierw wolał przeczytać o niej, zanim następuje scena, gdzie Karol widzi ją na widowni), dopisał bym nieco na koniec i zmienił dwa zdania
. Darowałbym sobie to "natomiast".Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Natomiast widząc teraz Karola odzianego jedynie w rzymską togę, uświadomił sobie, że już zna wszystkie odpowiedzi oraz jego życie niebawem dobiegnie końca
Przez te liczby odczucie jest trochę, jakby czytało się reportaż przedstawiany w dzienniku na Prima Aprilis.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) W szaleńczym amoku zabił 12 osób, 26 ranił, a ponurym zwieńczeniem tego krwawego wieczoru były 732 kule, jakie policjanci musieli wystrzelić, żeby w końcu raz na zawsze opuścić kurtynę w życiu upadłego aktora.
Poza tym, naprawdę mi się podoba. Gratuluję! Coś czuję w kościach, że może być z Ciebie całkiem niezły pisarz.
Łapki (sporadyczne wulgaryzmy)
3Ciekawy pomysł. Plus za to, że jedziesz równo po wszystkich.
Jezykowo całkiem nieźle. Naliczyłam 3 babole (te naczynie, dzięki braku, przysłowiowy), ale poza nimi jest lekko i sprawnie. Momentami nieco sztampowo, ale w takim żarciku odtwórczość jest do przeżycia.
Tym, co przeszkadza mi najbardziej są proporcje. Po lekturze całości rozumiem, dlaczego ten tekst musiał być zlepkiem stereotypów, ale czytając miałam wrażenie, że usiłowałeś je pogłębiać, uczynić z nich coś więcej, niż stereotyp i to nie wyszło. Moim zdaniem tekstowi przydadzą się porządne skróty, żeby obrać go z treści niepotrzebnych dla pointy.
Jezykowo całkiem nieźle. Naliczyłam 3 babole (te naczynie, dzięki braku, przysłowiowy), ale poza nimi jest lekko i sprawnie. Momentami nieco sztampowo, ale w takim żarciku odtwórczość jest do przeżycia.
Tym, co przeszkadza mi najbardziej są proporcje. Po lekturze całości rozumiem, dlaczego ten tekst musiał być zlepkiem stereotypów, ale czytając miałam wrażenie, że usiłowałeś je pogłębiać, uczynić z nich coś więcej, niż stereotyp i to nie wyszło. Moim zdaniem tekstowi przydadzą się porządne skróty, żeby obrać go z treści niepotrzebnych dla pointy.
Łapki (sporadyczne wulgaryzmy)
4Jak linijki tekstu mogą się zbliżać? Rozumiem przenośnię, ale brzmi średnio.
Jakie to są "publiczne wystąpienia teatralne"? Co się kryje pod tą enigmatyczną nazwą?
Jesteś pewien, że to o teatrze?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Swoją aparycją prosił się o obsadzanie jako czarny charakter, prawdziwy drapieżnik, który oklaski słyszy jedynie w momencie ostatecznej przegranej, gdy to ten smuklejszy i powabniejszy zgarnia dla siebie blask publicznego uwielbienia.
Serio? Tzn. że co? Że był taki brzydki? Ale Guildenstern nie był brzydki. Czyli co? Że jest przeciętny? Jego przeciętność jest powodem do komentarza? Jeżeli chcesz brzydala, to porównaj do Ryszarda III, a nie do sidekicka (który swoją drogą ma jedną z 2 głównych ról w dramacie Stopparda).Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) "Przecież z takim wyglądem powinien grać jakiegoś Gildensterna, a nie królewicza!"
Więc tak. Pierwsze moje pytanie, gdzie on tego Hamleta grał? To jest istotne. Jeżeli w liceum i wzbudził zachwyt, to jest to śmieszne. A jeżeli w teatrze profesjonalnym, to napisz w jakim (niekoniecznie konkretna nazwa, ale w każdej miejscowości masz albo jakiś Teatr Współczesny albo inny). W Narodowym gdyby zagrał, to by było coś.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Jednakże on był ponad to wszystko. Bezbłędnie nauczył się roli oraz nadał szekspirowskiej postaci unikalnego tragizmu pierwszowojennego tyglu, co w połączeniu z problemami na tle rodzinnym zaowocowało kilkuminutową owacją na stojąco. Tak oto, mało kto ze szkolnej widowni miał wątpliwości – narodził się aktor, przed którym niejedno tabu zostanie złamane.
Po drugie mówi jak Stanisławski. Więc powinien grać w Moskwie, w Moskiewskim Teatrze Artystycznym (MChT). Poziomem nadęcia bym go gdzieś tam usadziła. Albo w Comedie Francaise w Paryżu. Albo w Piccolo Teatro di Milano.
Co to znaczy? W tym "Hamlecie" się przed nim onanizowali w strojach z międzywojnia? Ćpali dragi w realu? Palili trawę? Czym jest to tabu? Co znaczy to zdanie?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) narodził się aktor, przed którym niejedno tabu zostanie złamane
Ocho, czyli jednak National Theatre w Londynie. To wtedy nie "szkoła średnia", tylko "secondary".Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Jednak teatr początkowo niechętnie uchylił swe drzwi dla potencjalnego następcy sir Laurenca Oliviera.
Piękne zdania, takie okrągłe i dużo określeń. Tylko o czym one są? O niczym.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Tymczasem z każdym sezonem granice wyobrażeń o roli poszczególnych grup w społeczeństwie zaczęły zacierać się, i to w nieodnotowanej do tej pory skali. Mimo że wkład Karola w taki stan rzeczy wydawał się niebanalny to, gwoli sprawiedliwości dziejów, zmieniał się sam świat.
Ale wiesz, że colour-blind casting w UK to już dawno jest? To nie jest żaden "wiatr przemian". To codzienność.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) W nowej wersji "Hobbita" jako jednego z niziołków zatrudniono giganta, czarnoskóra kobieta zastąpiła heteroseksualnego, białego mężczyznę w roli Batmana, rekin został nowym ojcem tytułowego błazenka z "Gdzie jest Nemo" w wersji live action, a świat zadrżał w posadach na wieść o powstawaniu biograficznego filmu o Mahomecie, gdzie ekranowym wcieleniem proroka został rosyjski gej.

(Poza tym... jako następca Laurenca Oliviera to gra w strasznych szmirach... nie wiem, czy taki z niego następca.)
Powiem tak. Jako technika aktorska jest to słaba technika. Chociaż może praktykowana poniekąd w Method Acting. Na takiej technice długo się nie pociągnie. Taka technika to nigdy nie będzie wystarczać. Daje szybkie efekty (np. jak raz na plan filmowy, gdzie trzeba już teraz), ale w budowaniu roli możesz się przejechać. No i to nie świadczy za bardzo o profesjonalizmie Karola, kiedy przywołuje doświadczenia z własnego życia, wcielając się w postać. Po to są monologi wewnętrzne, żeby wcielać się w tę postać, a nie napawać swoimi emocjami z przeszłości i z tym lecieć do ludzi. Kogo to obchodzi?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Przywołał więc w myślach wszystkie te bolesne zdania i opinie, jakie kiedykolwiek o sobie usłyszał. Te najbardziej niesprawiedliwe, stygmatyzujące i przepełnione nieuzasadnioną nienawiścią. Te o sile zadawania ran niczym świeżo naostrzony nóż. Zdarzało mu się w przeszłości wracać do nich, aby przekuć ich wspomnienie w twórczy gniew pchający do doskonałości, by udowodnić wszystkim niedowiarkom, że się mylą. Tym razem wydawało się to nie wystarczać.
To na pewno aktor?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) W tydzień przed premierą naciskał nawet ludzi od marketingu, aby to nie jego nazwisko było najbardziej wyeksponowane na plakatach, tylko tego niepospolitego gościa podbijającego na całego świat dramatu.


Ileż tu egzaltacji...Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Raz pocieszał w smutku, innym razem ratował z absurdalnych opresji, lub dokonywał heroicznego poświęcenia w imię miłości.
Ech... to na pewno o teatrze?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) nagroda dla najlepszego aktora, którą otrzymał za rolę niepełnosprawnego barona narkotykowego szukającego zbawienia w tybetańskim klasztorze
To na pewno nie dzieje się w Polsce.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) ostatecznie zasiadła tuż u jego stóp w największym teatrze w kraju. Przez te wszystkie lata nie opuszczała jej też wyjątkowo uwierająca myśl – czy Karol osiągnął swój sukces

No wow! Geniusz! Umie chodzić między ludźmi i przedmiotami i się nie przewrócić!Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) niesamowitej zdolności Karola do lawirowania pomiędzy innymi aktorami, czy elementami scenografii

Jakie to złe...Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) - Czy zatem chcecie, bym uwolnił Barabasza?!
Czuł płynącą z widowni mieszankę szoku, uznania i przerażenia.

Bardzo złe.

Nie. Ich trzeba zapraszać. Sami nie przyjdą.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Na scenie zbliżał się moment kulminacyjny, będący w dużej mierze powodem zebrania się w teatrze niemal wszystkich liczących się opiniotwórczych person świata kultury.

Totalnie.
Prawdę mówiąc - prawie żadne.Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Wiedział jednak jak wielkie znaczenie będzie mieć ten manewr dla wszystkich takich jak on.
Czyli jednak jesteśmy na prowincji?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) Albert prawdopodobnie zbyt mocno pofolgował sobie z ilością ulubionej brandy tuż przed występem, nie wydawał się bowiem przesadnie świadomy otoczenia, w jakim się znajdował.
Czy na stadionie piłkarskim?Anavrin pisze: (śr 04 lis 2020, 22:51) publiczność brutalnie rozpoczęła swoisty koncert dzikich okrzyków radości i niekontrolowanych oklasków
Spoko zwrot.
Więc tak.
Ciekawa fantazja teatralna. No właśnie. Fantazja. Chyba po prostu nieczęsto chodzisz, nie znasz, nie oglądasz - może coś w liceum, jakieś kółko teatralne czy coś. Rzucasz jakimiś nazwiskami, ale chyba też średnio ogarniasz, o co kaman. Rozumiem, że to tekst prześmiewczy, parodia, ale żeby dobrze wyśmiać, to trzeba wiedzieć co.
Poziom egzaltacji jest męczący. Przełamania egzaltacji są spoko.
Ściana tekstu i opis rodziny i innych postaci - nie chciało mi się tego czytać. Momentami zdarzyło się jakieś fajne określenie czy spostrzeżenie. Ale głównie był to zalew słów i zdań, które nic nie znaczą. Przykłady zdań, które nic nie znaczą, zaznaczyłam wyżej.
Zwrot akcji spoko (tyranozaur). Kontekst polityczny - nudny, nie obchodzi mnie (gdybym chciała słuchać o prawicy, lewicy i głupich stereotypach, to włączyłabym TV).
Proponuję również wybrać się do najbliższego teatru. Nie musi być największy w kraju. Albo chociaż spojrzeć na repertuary. Ale lepiej po prostu pójdź. Może w grudniu się uda. Albo obejrzyj jakiś streaming, jeśli Ci się nie chce.
No i polecam zapoznać się z innymi dramatami Shakespeare'a niż "Hamlet". Ma sporo fajnych.
Pozdro, wpadnij do teatru.
Dzwoń po posiłki!