4
autor: Erythrocebus
Umysł pisarza
WWWLśniące posadzki, dziesiątki wyjątkowych eksponatów, tłumy oglądających, gwar rozmów. Wszechogarniająca aura wystawy. W tej aurze kilkuosobowa grupka spacerowała niespiesznie, zwiedzając wystawę w klubie „Fabryka” w Krakowie.
WWW– Imponujące eksponaty, panie von Hagens – powiedział po angielsku idący obok autora ekspozycji elegancko odziany, starszy pan z laseczką, dzięki której kuśtykał niczym Gregory House. – Pozwolę sobie spytać: jakie jest pochodzenie ekhm... – Zawahał się, chcąc użyć właściwego słowa – materiałów użytych do plastynacji?
WWW– Oh – westchnął teatralnie wynalazca nowatorskiej metody konserwowania zwłok o twarzy przywodzącej na myśl obozowego kapo, poprawiając rondo kapelusza – przecież to tajemnica lekarska, doktorze Świątkowski – rzekł z nutą ironii, po czym roześmiał się. Starszy pan poszedł w jego ślady. – Naturalnie pozyskuję „eksponaty” z dobrowolnych darowizn ludzi gotowych poświęcić się dla nauki. A raczej poświęcić swoje bezwładne, pozbawione życia ciała w imię tejże. Ja jedynie przyjmuję ich dar. Jeszcze żaden darczyńca nie składał zażaleń na moją działalność – powiedział z powagą i spojrzał na towarzysza kamiennym wzrokiem. Chwilę potem ponownie zaniósł się śmiechem. Polski lekarz najwidoczniej lubił czarny humor w wydaniu Niemca, gdyż i tym razem dał się rozbawić.
WWW– Niemniej jednak trzeba zauważyć, że pańskie wystawy wzbudzają nie lada kontrowersje – zauważyła kobieta w średnim wieku ubrana w czarny, dwuczęściowy kostium. Wokół szyi miała owiniętą apaszkę w ptaki, którą się nonszalancko bawiła. Widok plastynowanych zwłok nie robił na niej wrażenia, jakby całe życie przeprowadzała sekcje zwłok. Mocno rosyjski akcent zdradzał jej pochodzenie.
WWW– Ostatnio popularne jest hasło: „Haters gonna hate”, pani Nataszo. Zawsze znajdą się ludzie, których zżerać będzie zawiść i dla których cudzy sukces będzie drzazgą pod paznokciem. Odkryłem nieznaną dotąd metodę wykorzystywania martwych ciał dla celów naukowych, zrewolucjonizowałem sposób wykładania anatomii na niektórych uczelniach, wielu ludzie pieje z zachwytu nad moim pomysłem. I słusznie. Nauka jest jak ocean, wielka, niezbadana, niespokojna, dynamiczna. Co chwilę odkrywamy kolejne jej aspekty, lecz nadal jesteśmy dalecy od poznania jej w całości. Zawsze pozostanie pole do popisu dla innych, którzy mają dość odwagi, by pójść dalej. Ja poszedłem, zrobiłem krok do przodu, wykraczając poza pewne schematy, obalając tabu. Przyszłe pokolenia będą mi za to wdzięczne i to są powody, dla których pojawiają się kontrowersje! Owe kontrowersje to nic innego, jak próba zdyskretydowania dzieła mojego życia, bojkot ciemnej masy, która zwykła tkwić w marazmie codzienności i żyć z dnia na dzień od pierwszego do pierwszego. Coś osiągnąłem. To wystarczy, by znienawidzić człowieka za jego dokonania. Ale ja drwię sobie z ludzi, którzy cokolwiek mi zarzucają. Nie łamię prawa. Nikomu nie wchodzę z moimi eksponatami do domu. Nikogo nie zmuszam, żeby je oglądał.
WWW– Jest pan pewny siebie, panie doktorze – mruknęła niemal zalotnie Natasza.
WWW– Mam do tego pełne prawo – odpowiedział jej podobnym tonem von Hagens.
WWWSzli dalej. W pewnym momencie do doktora zbliżyła się dziennikarka. Zdawałoby się, że przyszła znikąd. Miała na sobie brązowy sweter i powyciągane dżinsy. Na piersi przypięła niedbale identyfikator. Wyglądała na oko na nieco ponad dwadzieścia lat. Uśmiech nie schodził jej z twarzy, jakby cieszyła się każdą sekundą życia i chciała tę radość przekazać innym.
WWW– Panie doktorze! – zapiszczała, jak uczennica gimnazjum. – Nazywam się Judyta Mijak, pracuję w gazetce studenckiej „SMS – Stylowy Magazyn Studencki”. Czy mogłabym przeprowadzić z panem krótki wywiad?
WWW– Ależ oczywiście. – Rozpromienił się na ten przejaw zainteresowania jego osobą. Zwrócił się do oprowadzanej grupki: – Pozwolą państwo, że was opuszczę na chwilę – powiedział uprzejmie, puszczając delikatnie oko w stronę Rosjanki. W następnej chwili oddalał się pogrążony w rozmowie z młodą dziennikarką.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWWStudentka zabrała się do roboty profesjonalnie. Posiadała wiadomości na temat prezentowanych treści, zapoznała się pobieżnie z biografią autora wystawy, publikacjami naukowymi i opiniami na temat poprzednich ekspozycji. Słuchała bardzo uważnie, szybko notowała i nie marnowała ani chwili, skutkiem czego wywiad trwał raptem dziesięć minut.
WWWPo ich upływie doktor von Hagens z szerokim uśmiechem na twarzy dołączył do oprowadzanej wcześniej grupki zwiedzających, przepraszając za chwilową absencję. W głowie miał jednak tylko odsłonięte przez spódnicę łydki Nataszy i woń jej perfum. Przeczuwał, że ten wieczór będzie należał do nich.
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWWOtworzył oczy. Było to dla niego o tyle zaskakujące, o ile bolesne. Nie tego się spodziewał. Wewnątrz czaszki ćmił jakiś nieopisany ból, niby niezbyt mocny, a jednak irytujący, jak kac po trzech drinkach i ciężkim dniu pracy. O tak, tamten dzień z pewnością był męczący, jak każdy inny podczas wystawy. Ale kiedy stracił przytomność? Pamiętał oprowadzaną grupkę, zalotne spojrzenia rosyjskiej piękności, wywiad i spacer do pokoju hotelowego, gdzie z Nataszą miał zamiar napisać nowy tajny aneks do paktu Ribbentrop–Mołotow. Zamiast pieczętowania niemiecko–rosyjskiej przyjaźni czekała nań pustka. Ciemność. Niemoc.
WWWSpróbował wstać, o zgrozo! nie czuł nóg. W ogóle nie czuł ciała. Wydawało mu się, że jedynym odczuciem jest ten cholery ból głowy. Chciał spojrzeć w dół na swoje ciało, ale nie mógł zgiąć szyi. Wyczuwał ucisk jakby metalowych prętów na twarzy. Konstrukcja uniemożliwiała mu kręcenie głową.
WWW– Scheiße – zaklął. – Co się dzieje?
WWWZastanawiał się, czemu nie ma czucia w ciele. Podano mu jakiś środek? A może uraz kręgosłupa? „Jakie to ma znaczenie, kiedy nie mogę się ruszać?” – pomyślał z goryczą.
WWWRozejrzał się po pomieszczeniu na tyle, na ile mu pozwalał ruch gałek ocznych. Było ciemno, mrok rozganiała jedynie dyndająca na kablu żarówka. Pod niepomalowanymi ścianami stało trochę sprzętów, zdawało mu się, że malarskich. Przypominało to ateliér utworzone w bunkrze.
WWWUsłyszał kroki. Buty na obcasie, najprawdopodobniej kobieta, choć też nie wiadomo na pewno. Co tu robiła? To jej pracownia? Całą siłą umysłu chciał się wyrwać z oków bezwładności. Na próżno.
WWW– Phomocy – zdołał wychrypieć.
WWWCisza. Serce łomotało mu w piersi, oddech przyspieszył. „Czemu mnie nie widzi?” – pomyślał.
WWWWtem tajemnicza postać wyskoczyła przed niego. Gdyby nie paraliż, podskoczyłby z zaskoczenia.
WWW– Cześć, doktorku – powiedziała tonem, który można byłoby uznać za zalotny, gdyby nie okoliczności. – Czemu chcesz pomocy? Źle ci tu? – spytała, jakby nie był sparaliżowany.
WWWPrzez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Patrzył w groźną twarz przesłoniętą częściowo maseczką chirurgiczną. Iskrzące oczy zdawały się wyrażać jednocześnie złość i spokój. Ta mieszanka nadawała spojrzeniu znamiona szaleństwa. Walczył sam ze sobą, jakby jego wysiłek miał odblokować sparaliżowane mięśnie. Bezradność wlewała rozpacz do jego jaźni.
WWW– Co... Co... – usiłował sformułować pytanie.
WWW– Co tu się dzieje? Co tu robisz? – spytała z niemalże wiarygodnym zaciekawieniem w głosie, jakby naprawdę przejmowała się jego losem. – Siedzisz. A jak ci się zdawało, doktorku? – Odeszła kawałek, lecz po chwili odwróciła się na pięcie, zamiatając białym kitlem i mówiła dalej: – Masz na myśli głębszy sens twojego położenia? No tak, jak mogłam być tak nieczuła. Wybacz. Wybaczysz mi? – Żal w jego oczach chyba ją usatysfakcjonował. – Otóż tutaj teraz oboje wnosimy coś do nauki. Twój wkład, doktorku, to życie i ciało. Ja wnoszę nieco więcej, bo czeka mnie mnóstwo pracy, ale...
WWW– Nie chszuje nóh – wydukał z trudem, wpadając jej w słowo.
WWW– Ależ to zupełnie naturalne – usłyszał w odpowiedzi – dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że uszkodziłam panu rdzeń kręgowy. Jest pan sparaliżowany od szyi w dół. Drugi powód zmartwi pana nie mniej niż pierwszy. – Uniosła lustro, które chyba było specjalnie na to przygotowane, tak, że mógł się w nim przejrzeć. – Nie ma pan nóg.
WWWChciał krzyknąć. To, co zobaczył, napełniło go grozą, jakiej nie odczułby podczas apokalipsy. W odbiciu nie widział niczego ze swojej dawnej aparycji, a przypominało mu ono bardziej jeden z eksponatów Body Exhibition. Ujrzał, że siedzi na drewnianym stołku w groteskowej pozie. Jego ciało odarto ze skóry i kończyło się w okolicach bioder. Podtrzymywały je dziwne, metalowe konstrukcje podobne do gorsetu Milwaukee.
WWW– Doktorek coś niezbyt zadowolony – bąknęła nieznajoma jakby z urazą. – A taką piękną mowę pan strzelił o poświęceniu dla nauki i gdzie to się wszystko podziało?
WWWZrozumiał, że słyszała, jak mówił o zawistnikach, hejterach, którzy szkalują jego działalność i uznają za zbrodnię. Musiała tam być tego dnia w tym konkretnym momencie. Oprowadzał kilka kobiet. Miał to w zwyczaju, bowiem zawsze po wystawie jedna z nich wyrażała chęć pójścia do łóżka z ambitnym obcokrajowcem. Jak mógł nie skorzystać? „Ale która to?” – pomyślał. „Natasza? To nie jej głos, miała rosyjski akcent. A co jeśli to zmyłka? Zasłona dymna? Dywersja? Mógł ją nasłać każdy i kazać udawać Rosjankę, w razie czego podejrzenia padłyby na Kreml lub tamtejszych terrorystów”.
WWWRozwiązanie wydawało się rozsądne, tylko jakoś nie mógł się do niego przekonać. „Ale czy to nie nazbyt oczywiste?” – myślał dalej. „Kto tam jeszcze był? Jakaś milcząca kwoka, pewnie pani businesswoman, z tych co płodzą piątkę dzieciaków, bo je na to stać, ale w zapracowaniu nie mają czasu, by je wychowywać. Wyglądała na oburzoną? Nie sądzę. Gdyby jej się coś nie podobało, to raczej dałaby mi w pysk, zamiast za mną chodzić. Ale... pozory mylą. Czyżby spokojna biurowa zdzira mnie tak urządziła? Możliwe, choć wątpliwe”.
WWWGubił się w rozważaniach. Czuł coś w rodzaju maligny. Analizował możliwość popełnienia zbrodni przez każdą kobietę, jaką napotkał podczas wystawy. Potem zaczął też podejrzewać mężczyzn, którzy przecież mogli udawać kobiety. Tyleż zboczeń w tych czasach. „A może to kobieta udaje mężczyznę?”. Do głowy przychodziły mu coraz bardziej idiotyczne rozwiązania.
WWWPo chwili roił sobie w umyśle międzynarodowy spisek mocarstw angażujący pracowników największych agencji wywiadowczych mający na celu upodlenie go i zakończenie działalności. „Może Żydzi w odwecie za holocaust? Może Polacy za zabory i wojny światowe? Może ruscy za plan Barbarossa? Albo Francuzi za wojny o Alzację i Lotaryngię”.
WWWPoczuł, że coś go trąca tuż pod prawym uchem. jego głowa mimowolnie zaczęła się kołysać. Do świadomości przebijały się zalążki bólu.
WWW– Doktorku – powiedziała tajemnicza kobieta – czas na zastrzyk. Środki przeciwbólowe pewnie przestają działać, a przecież nie chcemy być dla siebie okrutni, prawda?
WWWUkłucia nawet nie poczuł. Jedynym efektem zastrzyku był odpływający ból.
WWW– Hlaszeho?
WWW– Dlaczego co? To robię?
WWWChciał pokiwać głową, ale nie musiał. Odpowiedź na pytanie nie była potrzebna, bo dziewczyna zaczęła mówić:
WWW– Robię, to bo, jak wielu ludzi, uważam pańskie działania za zbrodnicze. Może gdy pan to zobaczy, że tak powiem, od kuchni, to pan zrozumie. Nauka z powodzeniem obeszłaby się bez bezczeszczenia zwłok. Już mniejsza o ludzi, którzy za życia zgodzili się na takie praktyki, żeby po ich śmierci zrobić z nich, jak niektórzy to zwą, „dzieła sztuki”, ale trupy chińskich więźniów? Na to nie możemy się zgodzić.
WWW– Zabij... mnie...
WWWWzruszyła beztrosko ramionami.
WWW– Już niedługo. – Policzki nieznajomej wykonały ruch, który sugerował, że pod maseczką pojawił się uśmiech. – Szkoda. Mógłby się pan zaplastynować i pokazywać ludziom, jakkolwiek dziwnie to brzmi – roześmiała się, jak z dobrze opowiedzianego żartu. – W służbie nauce – rechotała dalej – „Moje dokonania. Zaplastynowałem się. Bijcie mi pokłony, jam wielki Gunther vn Hagens, co sam z siebie zrobił mumię” – przedrzeźniała go.
WWWCzuł, jak w kąciku oka gromadzi mu się wilgoć, jak łza opuszcza oczodół i mknie po policzku. Gdyby wiedział, jak to wszystko się skończy...
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWWW***
WWW– Mamo – zawołał mniej więcej dziesięcioletni chłopiec – a toto rusza oczami! – Wskazał jeden z eksponatów z rozdziawioną buzią.
WWW– Synku – odpowiedziała stateczna kobieta, pochylając się nad dzieckiem – pewien miły pan zrobił je z prawdziwych ludzi, więc są realistyczne.
WWW– Re... alistyczne? – dziecko powtórzyło trudny wyraz.
WWW– Tak. Jak prawdziwe. Chodźmy, jeszcze dużo przed nami.
WWWDo tego samego eksponatu zbliżyła się młoda dziennikarka w brązowym swetrze. Szepnęła:
WWW– I jak ci się podoba służba nauce, doktorku? – i uśmiechnęła się złowrogo.
www.huble.pl - planszówki w klimacie zen!