Wklejam drabble, anonimowe (za zgadywanie się jeszcze nie zabieram

):
1)
Leżała naga, nieruchoma, wsłuchana w symfonię chrapnięć swojego towarzysza. Kołdra muskała jej skórę jak przedtem jego nachalne dłonie.
Myślała o odmianie. O wbiciu ostrza nowoczesnych remixów w klasycyzm łagodnych smyczków i klawiszowe fortissimo kobiety, dzielącej posłanie z mężczyzną. Pragnęła aktu buzującego erotyzmem i drapieżnością, lecz brakowało jej najważniejszego – natchnienia.
Szlag by to! Klasyka jest jednak tym, co zawsze i wszędzie zasługuje na uwagę. Jak się ma ostry, wulgarny rock do oper Mozarta? Odpowiedź: Jak wymysły do tradycyjnych relacji międzypłciowych!
– Co ty robisz? – wymruczał sennie, gdy usiadła.
– Układam sobie wygodniej poduszkę – odrzekła.
I ułożyła mu ją na twarzy, bardzo starannie dociskając.
2)
Naga kobieta zabija
według Kazimierza Władysława Wóycickiego
Każdy etnograf wie, po czym poznać rusałkę – białolica, czarnobrewa, czarnooka. Ale warkocze jej w blasku ognia mienią się zielono, choć niby krucze. Czekałem w lesie cierpliwie, aż wreszcie przyszła. Oczarować mnie chciała, szatki zrzucając, a potem oszołomionego gilgać i łaskotać, aż skonam ze śmiechu. Ale się przeliczyła, bo ja łaskotek nie mam, za to zdjęcie jej cyknę, opiszę. Taka okazja! Magisterkę zrobię. Doktorat!
Stoi teraz przed mną, naga całkiem, po brzuchu mi zwinnymi paluszkami przebiera. Nic z tego, panienko! Ależ długo się ta lampa błyskowa ładuje... Hej, zabierz warkocze z mojej szyi! Tchu mi brak, zabierz! To nie jest śmieszne...
3)
"Zemsta"
Striptizerka wyciągnęła pistolet i przeładowała, umieszczając pocisk w komorze. Tłumik miał zapewnić wymaganą dyskrecję.
- Czas wymierzyć sprawiedliwość – pomyślała. - Pomścić dawną zbrodnię.
Zamierzała strzelić, gdy znajdą się w sypialni, gdzie jak zawsze zatańczy dla niego. Odurzony alkoholem nie zauważy niewielkiej broni, schowanej pod sukienką.
Wysiadła z samochodu. Na ostatnim piętrze hotelu trwała impreza. Ruszyła ku wejściu, gdy nagle coś kazało jej spojrzeć w górę. Zobaczyła spadającą, nagą kobietę. Nie zdążyła nawet krzyknąć, nim obie wyzionęły ducha.
Mężczyzna, który miał dzisiaj zginąć, wychylił się przez barierkę.
- Naćpała się i wypadła przez balkon – pomyślał rozbawiony. - Będą kłopoty.
4)
Zsuwająca się po śliskiej stali szpady kropelka krwi zakryła kotarą karminu szlifowany do połysku paznokieć. W kręgu błękitnej sypialni mogła pozwolić sobie na tę szczyptę miłości rozpływającej się po języku, ale kropla zdążyła ścieknąć po dłoni aż do łokcia, którego polizać nie umiała. Utoczyła kolejną, opierając sztych na obojczyku zachwyconego młodzieńca, wzdychającego z rozkoszy dostarczania miałkich zadowoleń swojej kochanicy. Ale tym razem za mocno drgnęła jej rozpalona rytmem serca dłoń i krwi było za dużo, dużo za dużo; zalała powieki i roztrzęsione od intymnego trzepotu rzęsy. Zalała dławiące się gardło głębokim obrzydzeniem do sekundy, w której rozpoczęło spektakl, szepcząc "Chodź".
5)
Rozterki Wenus
- Nie mam się w co ubrać! – jęknęła roznegliżowana piękność, zerkając w głąb szafy. Jej towarzysz czekał cierpliwie, a ona przeglądała stroje. – To niemodne, nie pokażę się w tym tej wydrze Baśce. Tu odpruła się falbanka. Do tego nie mam butów. – Wyliczanka trwała, mijały godziny, dni, a kobieta nadal się szykowała, nie zauważywszy nawet, że jej małżonek siedział w fotelu tak cicho, bo umarł z nudów. Gdy wreszcie, ubrana, zorientowała się, że została wdową, z żalem zmieniła czerwoną kieckę na stosowną małą czarną i wybiegła na imprezę u znienawidzonej Baśki, by zadać szyku, niepomna, że impreza skończyła się tydzień temu.
6)
Nitka
- Mój mąż mnie wkurza! – mówi Nitka. Siedzimy na schodach przed biurem i palimy papierosy. Ona nie wie, że ją kocham. – Gdybym mogła zamienić się w samochód, rozjechałabym go ze złości!
- Chcesz być samochodem?
- Tak, a co?
- Nic. Zawieszenie masz niezłe.
- I zadbany lakier.
- Zderzaki też w porządku... - mówię rozmarzonym głosem.
Śmiejemy się. Nitka pochyla głowę w moją stronę. Jezu, jak ona pachnie!
- Gdybym się go pozbyła, to chciałbyś takie auto?
- Nie wiem. - Ze złością gaszę papierosa. - Auto może i fajne, ale już puknięte.
7)
Zrozumiała, że teraz nie będzie już przed nim naga, że tajemnica okryje ją jak szorstki worek pokutny, zadławi w gardle szlochem za każdym razem, kiedy przypomni sobie ten półmrok w łazience, szum wody wypuszczanej z wanny, rdzawe smugi krwi wokół odpływu. Krwi, która jeszcze pół godziny temu była w niej bezpieczna, wraz z bijącym sercem i jej upartym przekonaniem, że nie może tego nazwać ich dzieckiem. Opierając dłonie o chłodną biel umywalki, zbliżyła oczy do lustra. Napotkała pustkę i żal, nadal gwałtowny i palący jak tamte skurcze. Ze wstydem zakryła dłońmi gołe piersi.
Nabrała powietrza, ale i krzyk też zabiła.
8 )
Powrót wiosny po niezwykle długiej zimie
Nosił zieloną kurtkę. Zwrócone do wewnątrz spojrzenie Majki pozwoliło jej zarejestrować z wyglądu mężczyzny ledwie tyle: barwę.
Drasnęła palcem porcelanę filiżanki, wytrzymałą niczym ściany słoika, w którym utkwiła jak okaz nieprzemijającej traumy.
- Zabija się pani – mruknął. Jego wzrok tchnął rezygnacją. – Zaprosiłbym na kawę, ale…
Milczała, więc odszedł, zieleń zaczęła odpływać jak las pożerany przez wirujące płatki śniegu, rozmywać się, znikać.
Nagle wstrząsnęła się. Nikt tak bezpośrednio do niej od dawna nie mówił.
- Nie chcę być mordercą – szepnęła w jego stronę.
Czy to możliwe, że jego plecy drgnęły, a wiosenna zieleń odzyskała skrawek oddanego, zdawałoby się, bezpowrotnie utraconego pola?
9)
Arpeggio
– Jestem…
To wtedy odwrócił jej uwagę od lustra.
– Cii – szepnęła, wyciągając rękę.
Powiodła paznokciem na granicy czerwieni jego warg, w skupieniu wyrysowała ich kształt. Niecierpliwym ruchem języka sięgnął ku kropelce śliny w kąciku ust.
– Cii… – Zabroniła ruchem głowy.
Teraz palce niby w skrzypcowym pasażu przebiegały nieśpiesznym dotykiem wzdłuż jego piersi aż po wibrujące podbrzusze, by wrócić w nagłym arpeggio do serca. Na tę jedną sekundę zabrzmiała w nim. W sobie.
I uderzenie.
Tak powinno się dziać – ćwiczyła wiele nocy z fantomem – wtedy ciało nie ma czasu na zdumienie. Ciosem w serce. Precyzyjnie. Sztyletem.
– Mogłeś być. Mogliśmy.
Ubierała się powoli. Koniec.
10)
Ania obciągała Łukaszowi. Cóż za kunszt w tym był, jakaż wspaniałość!
Zaiste, chłopaczyna winien w niebie być, tylko że jakoś nie był.
- Ale Jolka obrabiała mi wczoraj lepiej... - wymamrotał.
I to był jego koniec. Ani łzy cisnęły się w oczy; wszakże gdy własny mąż
częstuje cię takim tekstem, to znak, że coś się dzieje!
Rzuciła się z nóg łóżka do twarzy swego lubego.
- Zdradzasz mnie!
- Nie, Aniu, to nie... - Ale ona już nie słuchała.
Przycisnęła swój biust - obfity, a jakże - do twarzy niewiernego męża.
Widok nie był w stanie osłodzić mu przykrego umierania.