Latest post of the previous page:
Khem, tak, może i tak, ale język literacki jest zasadniczo jeden. Ulisses do dziś uważany jest za najwybitniejsze dzieło w historii prozy (to czy słusznie, inna rozmowa) i nie przypominam sobie, żeby ktoś go przetłumaczył z "irlandzkiej wersji angielskiego".Nativ to bardzo ryzykowne posunięcie. Inaczej przetłumaczy Amerykanin, inne Kanadyjczyk, inaczej Irlandczyk, nie mówią o wersji 'australijskiej', której nikt nie zrozumie. Wszyscy będą sobie wytykać błędy.
Michael Kandel tłumaczył Lema, a jeśli wiesz kto to Lem, to pewnie masz pojęcie jak trudno musiało to niekiedy być (pomijam fakt, że polski jest cholernie trudny do tłumaczenia sam w sobie), ba tłumaczył też Dukaja. Więc możliwość jest. A Kanadyjczyk, Irlandczyk, Amerykanin, czy nawet ten nieszczęsny Australijczyk przetłumaczą równie dobrze, o ile są dobrymi tłumaczami. Tłumaczenie ma oddawać klimat i subtelności książki, a nie narodowości tłumacza. To, że na ulicy tych czterech facetów się nie dogada ma znaczenie drugorzędne. Ich narzędziem pracy jest język, więc powinni znać go perfekcyjnie. A błędy będą sobie wytykać nawet dwaj tłumacze angielscy, choćby mieszkali na tej samej ulicy i chodzili do tej samej szkoły, bo taka już jest specyfika tego zawodu. Inna rzecz, że tłumaczenie zawsze wiąże się z utratą czegoś i z tym należy się liczyć.
Jestem tylko małym, zwykłym płotkiem (do tego mam wrażenie, że właśnie kopię szczeniaczka), ale moim zdaniem ewidentnie sobie zaprzeczasz, Kamila.
Naturszczykowi chodzi o to, że umiejętność posługiwania się językiem Polaków jest zbyt słaba, by pisać po angielsku. Tobie chodzi dokładnie o to samo, tylko gdzieś po drodze piszesz, że on nie ma racji i jest staryTo nie te czasy... Nie te czasy. Chciałabym ci wytłumaczyć, że się mylisz, ale nie wydaje mi się, że jestem w stanie. Teraz nie ma granic. Dla mnie czy strona jest angielska czy polska nie ma znaczenia, a mam jedynie 17 lat, angielski jest II (czyli mniej ważnym) językiem w mojej szkole. Angielski jest bardzo prosty, płynny i komunikatywny. Dużo bardziej elastyczny od polskiego, posiada więcej słów użytkowych.
Jestem tylko małą, średnio-zaawansowaną płotką, której jedyną zaletą w tej dziedzinie jest czytanie po angielsku. i twierdzę, że tłumaczenie nie jest problemem. Problemem jest literackość dzieła końcowego. Tu potrzebny byłby tłumacz i angielski pisarz po prostu. Może za twoich czasów były jakieś 'zasady'. Teraz znikają.

Literackość dzieła końcowego - a zatem i jego ewentualne tłumaczenie - to istota dzieła końcowego. W mojej opinii pisanie nie składa się z wyplucia z siebie słów o bliżej określonym sensie. Owszem, takie można by po prostu przetłumaczyć, czy od razu pisać w drugim języku nawet bez specjalnie biegłej jego znajomości. Pisanie polega na odpowiednim składaniu słów - tak, żeby zamieniały się w obrazy albo emocje - przy oszczędnym ich użyciu. Napisanie szkolnego wypracowania to jedno, opowiadania albo książki - co innego. Inaczej mówiąc - choćby i znakomicie czytając po angielsku, nie znaczy, że uda Ci się w tym języku coś chociaż przeciętnego. Wyczucie języka nie jest łatwe i niekoniecznie wiąże się z jego znajomością.
Ale, żeby nie było, że Cię nienawidzę i dlatego wytykam pisanie bzdur - w jednym masz rację. Wszystko jest możliwe. Jedyny pisarz polski, o którym kiedykolwiek słyszeli za granicą był jednocześnie jednym z najwybitniejszych stylistów języka wysp brytyjskich. Tylko, że dla niego ten język był pierwszym niemal przez całe życie. No i do końca tego życia mówił z silnym akcentem, zdradzającym obcokrajowca.
Mowa o Korzeniowskim.
Był też Kosiński, ale raz, że za nim do końca życia biegało paru kolesi, którzy twierdzili, że tłumaczyli jego książki, a dwa, że wartość językowa tych tekstów jest raczej nieduża. One jadą głównie na hardkorowej kontrowersji.