16

Latest post of the previous page:

Nativ to bardzo ryzykowne posunięcie. Inaczej przetłumaczy Amerykanin, inne Kanadyjczyk, inaczej Irlandczyk, nie mówią o wersji 'australijskiej', której nikt nie zrozumie. Wszyscy będą sobie wytykać błędy.
Khem, tak, może i tak, ale język literacki jest zasadniczo jeden. Ulisses do dziś uważany jest za najwybitniejsze dzieło w historii prozy (to czy słusznie, inna rozmowa) i nie przypominam sobie, żeby ktoś go przetłumaczył z "irlandzkiej wersji angielskiego".
Michael Kandel tłumaczył Lema, a jeśli wiesz kto to Lem, to pewnie masz pojęcie jak trudno musiało to niekiedy być (pomijam fakt, że polski jest cholernie trudny do tłumaczenia sam w sobie), ba tłumaczył też Dukaja. Więc możliwość jest. A Kanadyjczyk, Irlandczyk, Amerykanin, czy nawet ten nieszczęsny Australijczyk przetłumaczą równie dobrze, o ile są dobrymi tłumaczami. Tłumaczenie ma oddawać klimat i subtelności książki, a nie narodowości tłumacza. To, że na ulicy tych czterech facetów się nie dogada ma znaczenie drugorzędne. Ich narzędziem pracy jest język, więc powinni znać go perfekcyjnie. A błędy będą sobie wytykać nawet dwaj tłumacze angielscy, choćby mieszkali na tej samej ulicy i chodzili do tej samej szkoły, bo taka już jest specyfika tego zawodu. Inna rzecz, że tłumaczenie zawsze wiąże się z utratą czegoś i z tym należy się liczyć.

Jestem tylko małym, zwykłym płotkiem (do tego mam wrażenie, że właśnie kopię szczeniaczka), ale moim zdaniem ewidentnie sobie zaprzeczasz, Kamila.
To nie te czasy... Nie te czasy. Chciałabym ci wytłumaczyć, że się mylisz, ale nie wydaje mi się, że jestem w stanie. Teraz nie ma granic. Dla mnie czy strona jest angielska czy polska nie ma znaczenia, a mam jedynie 17 lat, angielski jest II (czyli mniej ważnym) językiem w mojej szkole. Angielski jest bardzo prosty, płynny i komunikatywny. Dużo bardziej elastyczny od polskiego, posiada więcej słów użytkowych.
Jestem tylko małą, średnio-zaawansowaną płotką, której jedyną zaletą w tej dziedzinie jest czytanie po angielsku. i twierdzę, że tłumaczenie nie jest problemem. Problemem jest literackość dzieła końcowego. Tu potrzebny byłby tłumacz i angielski pisarz po prostu. Może za twoich czasów były jakieś 'zasady'. Teraz znikają.
Naturszczykowi chodzi o to, że umiejętność posługiwania się językiem Polaków jest zbyt słaba, by pisać po angielsku. Tobie chodzi dokładnie o to samo, tylko gdzieś po drodze piszesz, że on nie ma racji i jest stary ;)

Literackość dzieła końcowego - a zatem i jego ewentualne tłumaczenie - to istota dzieła końcowego. W mojej opinii pisanie nie składa się z wyplucia z siebie słów o bliżej określonym sensie. Owszem, takie można by po prostu przetłumaczyć, czy od razu pisać w drugim języku nawet bez specjalnie biegłej jego znajomości. Pisanie polega na odpowiednim składaniu słów - tak, żeby zamieniały się w obrazy albo emocje - przy oszczędnym ich użyciu. Napisanie szkolnego wypracowania to jedno, opowiadania albo książki - co innego. Inaczej mówiąc - choćby i znakomicie czytając po angielsku, nie znaczy, że uda Ci się w tym języku coś chociaż przeciętnego. Wyczucie języka nie jest łatwe i niekoniecznie wiąże się z jego znajomością.

Ale, żeby nie było, że Cię nienawidzę i dlatego wytykam pisanie bzdur - w jednym masz rację. Wszystko jest możliwe. Jedyny pisarz polski, o którym kiedykolwiek słyszeli za granicą był jednocześnie jednym z najwybitniejszych stylistów języka wysp brytyjskich. Tylko, że dla niego ten język był pierwszym niemal przez całe życie. No i do końca tego życia mówił z silnym akcentem, zdradzającym obcokrajowca.
Mowa o Korzeniowskim.

Był też Kosiński, ale raz, że za nim do końca życia biegało paru kolesi, którzy twierdzili, że tłumaczyli jego książki, a dwa, że wartość językowa tych tekstów jest raczej nieduża. One jadą głównie na hardkorowej kontrowersji.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

17
okoego pisze:Nie o Panie Władysławie pisałem, że pyskówki...
To było o mnie :) wiadomo, tylko człek pisze bajędy dla dzieci i jakąś tam fantastykę :)

Ale poważnie, Okoego, Panie, Panie Okoego, per "ty" - wybierz formę, w jakiej chcesz, żebym się do Ciebie zwracał, a się dostosuję, bo nie w tym problem.

Dobrze, że założyłeś wątek w pewnym sensie autorski, bo to pozwoli rozdzielić moje wątpliwości i zastrzeżenia względem wydawcy od autora.

Ciekawa jest ta agencja, ale
Agencja nie szuka na rynku amerykańskim, szuka wydawców na całym świecie i co ważne!, autor otrzymuje honorarium za każdy nowy język, na który znajdą wydawcę.
Zasadniczo nie rozumiem. Bo mnie się wydaje, że skoro znajdą wydawcę w Hiszpanii, to on płaci, a jeśli jeszcze we Francji, też płaci. Zatem w normalnej agencji i tak jest różnica, nieprawdaż? Tyle, że płacą znalezione wydawnictwa. Czy zacytowany fragment należy rozumieć jako premię ze strony agencji?

Inna sprawa, rozdzielałbym starannie non fiction od beletrystyki. Inne warunki, inne targety.

Liczy się skuteczność. No i warunki. Jeśli mamy serio rozmawiać, to może powiedz, jakie proponują warunki. Chodzi mi np. o kwestię rezerwacji tekstu, procent od wpływów etc.

Edit: może Ci się wydawać, że jestem kłótliwy i żem frustrat, ale nie. Gdyby nie to, że piszę pod nazwiskiem, mógłbym podać z dziesięć wydawnictw, które oszukują autorów na potęgę, nie płacąc, zamiast redakcji robiąc przecinkarstwo albo upadając w chwili, gdy trzeba by wydać książkę za wzięte pieniądze. Wbrew obietnicom nie wprowadzając książek do księgarń... i tak dalej. Może nie wyraziłem się wtedy jasno, ale to nie było nic osobistego, natomiast autorzy powinni się bronić przed kantującymi ich wydawcami.
Ostatnio zmieniony ndz 04 lip 2010, 14:46 przez Romecki, łącznie zmieniany 1 raz.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

18
Khem, tak, może i tak, ale język literacki jest zasadniczo jeden. Ulisses do dziś uważany jest za najwybitniejsze dzieło w historii prozy (to czy słusznie, inna rozmowa) i nie przypominam sobie, żeby ktoś go przetłumaczył z "irlandzkiej wersji angielskiego".
Chodziło mi o to, że nigdy nie będzie perfekcyjnie. Najbardziej pożądaną zawsze jest wersja brytyjska, a jak mówiłam ciężko to załatwić.
Michael Kandel tłumaczył Lema, a jeśli wiesz kto to Lem, to pewnie masz pojęcie jak trudno musiało to niekiedy być (pomijam fakt, że polski jest cholernie trudny do tłumaczenia sam w sobie), ba tłumaczył też Dukaja. Więc możliwość jest.
Też mogę zacząć tłumaczyć Lema ;) Tylko czy ktoś chciałby to przeczytać? Nie widziałam dzieła końcowego, więc nic nie mówię.
A Kanadyjczyk, Irlandczyk, Amerykanin, czy nawet ten nieszczęsny Australijczyk przetłumaczą równie dobrze, o ile są dobrymi tłumaczami.
Dobry tłumacz to ciężkie pojęcie, wiesz?
Tłumaczenie ma oddawać klimat i subtelności książki, a nie narodowości tłumacza
W tym problem, że zawsze będzie. To właśnie chciałam powiedzieć. Oddawać narodowość, wychowanie, zasób słownictwa oraz osobiste preferencje.
Ich narzędziem pracy jest język, więc powinni znać go perfekcyjnie.
Ile krajów tyle wersji ideału.
Naturszczykowi chodzi o to, że umiejętność posługiwania się językiem Polaków jest zbyt słaba, by pisać po angielsku.
Trochę namieszałam, ale wyjaśniam. Mea culpa. Nie zgadzam się z powyższym stwierdzeniem. Może jakiś margines tak ma, ale teraz cała wykształcona młodzież mówi po angielsku. Musi.

Dalej odniosłam się do poglądu w którym to musi być nativ. Nie musi, nativ może sprawdzić wersję końcową - dla pewności.
Tobie chodzi dokładnie o to samo, tylko gdzieś po drodze piszesz, że on nie ma racji i jest stary ;)
Chyba jednak nie. Nie wiem gdzie napisałam, że jest stary, ale musisz mi to pokazać. To, że sądzę, że ogranicza się sam to prawda. Oczywiście wszystko wymaga zaangażowania, ale może warto.
Wyczucie języka nie jest łatwe i niekoniecznie wiąże się z jego znajomością.
Więc trzeba poszukać kogoś kto ma taką znajomość ;)
Ale, żeby nie było, że Cię nienawidzę i dlatego wytykam pisanie bzdur - w jednym masz rację.
Wy wszyscy jesteście tacy wrażliwi. Serio. Prowadzimy kulturalne dyskusje, wymieniamy poglądy, nikt nikogo tu nie obraża... I jest super. Dlatego to forum istnieje. Pozdrawiam

Gdybym potrafiła pisać, sama poszukałabym wydawnictwa. Agenta miałabym gdzieś.

19
Kamila, gwoli wyjaśnienia. Ponieważ jak sama piszesz masz jakieś 17 lat, to ja rzeczywiście jestem stary - choć wcale się taki nie czuję i mam pewną wyższość nad tobą. Ty swoje wyobrażenia opierasz na tzw. chciejstwie i wyobrażeniu, ja już na doświadczeniu. Być może dlatego staram się niczego nie stawiać na ostrzu noża, bo są różne różności i lepiej nie wychodzić na naiwniaka. Notabene, wcale się nie obrażam za starca - choć bezpośrednio tego nie napisałaś, ale dałaś tak odczuć swoimi słowami.
Wracając do sedna. Mówisz - a właściwie piszesz coś następującego: "Może jakiś margines tak ma, ale teraz cała wykształcona młodzież mówi po angielsku. Musi. "
Sorry, ale skąd w twojej wypowiedzi ta pewność, co do swojej nieomylności? Ja wiem, że na ścianie wschodniej cały czas funkcjonuje język rosyjski, na zachodniej niemiecki, a na niektórych obszarach także francuski, a język angielski - wbrew temu co twierdzisz - jest tylko językiem dopełniającym. Poza tym zapraszam cię na wyjazd poza obszary wielkomiejskie i wyjście spoza murów szkół prywatnych lub z inspiracjami. Uczy się tam języków obcych na zasadzie aby zaliczyć kolejny rok i raczej wątpię aby taka nauka spowodowała że każdy młody człowiek dogada się z obcokrajowcem. Jeśli trafi na kumatego i takiego który wie, że język obcy jest przepustką w świat, to się dogada, ale jeśli trafi na takiego, który z założenia wie, że zostanie na ojcowiźnie, lub nie będzie łamał sobie języka obcą mową, bo i do rodzimej nie ma cierpliwości, to odejdzie z niczym.
Mnie osobiście, języka niemieckiego uczył osobiście dyrektor szkoły więc w trakcie czterech lat nauki mieliśmy jakieś 1- 15 lekcji, ale czwórkę na świadectwie maturalnym mam, więc podobno jestem kumaty. Moje dzieci, nie mają już takich problemów jak ja, bo nauczony doświadczeniem, podsuwałem im w pewnym wieku Tolkiena i innych autorów w oryginale i dzisiaj mogą rozmawiać na większość tematów, ale na pewno nie podjęliby się żadnego tłumaczenia książki na język angielski.
Piszesz o piramidzie tłumaczy, najpierw nasz, potem jakiś inny kumaty, następnie nativ, itd... Pomysł odpowiedni do twojego wieku, bo bez obrazy, ale po co trzy kolejne osoby mają robić to samo, co od razu najlepiej może zrobić ostatni? A co będzie jeśli jakiemuś pośredniemu zdarzy się użyć słowa, które zupełnie zmieni wymowę książki. Każdy z nich musiałby najpierw przeczytać w oryginale tłumaczony tekst, aby później mógł się odnieść do tłumaczenia. Szkoda czasu i pieniędzy, bo przecież każdemu trzeba zapłacić... Sorry, ale to nie jest dobry pomysł.
Co do swoich ograniczeń... Nie wiem, co masz na myśli, bo na pewno nie jest prawdą, że siedzę na tyłku i czekam aż manna sama mi spadnie z nieba. Mam swoje pomysły i sposoby aby spróbować dotrzeć do tłumaczy literatury polskiej i wiem, że wszystko wymaga czasu. Sposób Okoego, nie wydaje mi się logiczny - bo kto będzie tak naprawdę promował jego książki, skoro nie jest w stanie ich przeczytać i ocenić. Gdyby rzeczywiście patrzono tylko na ilość sprzedanych książek, to Andrzej, Chmielewska, Kalicińska, itd, itd... nie mieliby czasu pisać nowych.
Ja jestem od tego aby pisać i sprzedać swoje pomysły, więc staram się to robić, tak jak uważam i jak umiem.
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

20
Trochę namieszałam, ale wyjaśniam. Mea culpa. Nie zgadzam się z powyższym stwierdzeniem. Może jakiś margines tak ma, ale teraz cała wykształcona młodzież mówi po angielsku. Musi.
A ja staram Ci się wyjaśnić, że między mówieniem, a pisaniem literatury w obcym języku jest różnica jak między prowadzeniem samochodu, a pilotowaniem boeinga. I tu wychodzi Twoja naiwność. Cała Polska mówi po polsku, a na tym forum masz setki, jeśli nie tysiące przykładów ludzi, którzy w języku ojczystym nie potrafią napisać nic wartego wydania. Często nie przez brak pomysłów, ale właśnie dlatego, że operują nim zbyt słabo.
Wy wszyscy jesteście tacy wrażliwi. Serio. Prowadzimy kulturalne dyskusje, wymieniamy poglądy, nikt nikogo tu nie obraża... I jest super. Dlatego to forum istnieje.
My nie jesteśmy wrażliwi. My sobie delikatnie szydzimy.

A tłumacz, to inne kalosze. Ale jego narodowość ma znaczenie drugorzędne - to starałem się Tobie uświadomić.
Też mogę zacząć tłumaczyć Lema ;) Tylko czy ktoś chciałby to przeczytać? Nie widziałam dzieła końcowego, więc nic nie mówię.
No, to biorę za żart i prowokację ;) Wypowiedzieli się już na temat tych tłumaczeń ludzie o odrobinę mocniejszej pozycji literackiej.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

21
No, to biorę za żart i prowokację ;)
To był żart.
A ja staram Ci się wyjaśnić, że między mówieniem, a pisaniem literatury w obcym języku jest różnica jak między prowadzeniem samochodu, a pilotowaniem boeinga. I tu wychodzi Twoja naiwność. Cała Polska mówi po polsku, a na tym forum masz setki, jeśli nie tysiące przykładów ludzi, którzy w języku ojczystym nie potrafią napisać nic wartego wydania. Często nie przez brak pomysłów, ale właśnie dlatego, że operują nim zbyt słabo.
a) Czyli gdy mówimy o odbiorcach: Żeby czytać, nie trzeba umieć pisać. Dlatego warto by wydawać w języku angielskim. Odbiorcy w Polsce nie byliby problemem.
b) pisanie po angielsku nie jest problemem języka, ale tego czy umiesz pisać. Kiedyś po kilku dniach czytania non-stop in english (jakieś wolne było) myślałam po angielsku i odpowiadałam. ba! Po 2h z nativem przychodzisz to do domu i mówisz "hey, mum!"
c) tłumaczenie jest możliwe, ale - jak już ustaliliśmy - trudne.
Kamila, gwoli wyjaśnienia. Ponieważ jak sama piszesz masz jakieś 17 lat, to ja rzeczywiście jestem stary - choć wcale się taki nie czuję i mam pewną wyższość nad tobą.
Wiek to sprawa tak trudna i posuwająca za sobą wiele czynników, że nie warto się spierać, ani dyskutować. A jeśli już, to w innym temacie.
Być może dlatego staram się niczego nie stawiać na ostrzu noża, bo są różne różności i lepiej nie wychodzić na naiwniaka.
Pytanie: co się stanie jeśli wyjdziesz na naiwniaka? Nic. Absolutnie nic.
Pytanie: co się stanie jak staniesz na ostrzu noża? Albo się potniesz albo nie. Nie ma rany, której nie dałoby się zszyć.
Notabene, wcale się nie obrażam za starca - choć bezpośrednio tego nie napisałaś, ale dałaś tak odczuć swoimi słowami.
Przepraszam. Ale ja lubię starszych ludzi! I to bardzo!
Poza tym zapraszam cię na wyjazd poza obszary wielkomiejskie i wyjście spoza murów szkół prywatnych lub z inspiracjami.
To znaczy, że mamy nie pisać hard SF, bo nikt się nie uczy chemii, biologii i fizyki? Powiedzmy sobie szczerze - poziom wiedzy jest niski. Wybacz ironię, ale... Piszmy o smerfach, wtedy zrozumieją nawet pięciolatki!
Ja wiem, że na ścianie wschodniej cały czas funkcjonuje język rosyjski, na zachodniej niemiecki, a na niektórych obszarach także francuski, a język angielski - wbrew temu co twierdzisz - jest tylko językiem dopełniającym.
W mojej szkole jest niemiecki lub rosyjski do wyboru obowiązkowy, angielski obowiązkowy oraz włoski/hiszpański dla chętnych. Co więcej ponad połowa chodzi do szkół językowych, finansowanych przez UE. Ja akurat prywatnie się uczę, ale możliwości ma każdy.
Jeśli trafi na kumatego i takiego który wie, że język obcy jest przepustką w świat, to się dogada, ale jeśli trafi na takiego, który z założenia wie, że zostanie na ojcowiźnie, lub nie będzie łamał sobie języka obcą mową, bo i do rodzimej nie ma cierpliwości, to odejdzie z niczym.
Pytanie: dla których chcesz pisać?
ale na pewno nie podjęliby się żadnego tłumaczenia książki na język angielski.
W kwestii tłumaczenia mówiłam o filologach raczej. Sama nie lubię amatorszczyzny.
po co trzy kolejne osoby mają robić to samo, co od razu najlepiej może zrobić ostatni?
a) bo ostatniego nie ma/jest zajęty/jest drogi. A jak jest - to i tak się pomyli. Chociaż jeśli by był, to oddawaj swoje dzieła i podbijaj rynek zachodni ;) Będziemy kibicować.
b) tu ciekawa historia o tłumaczach. Tłumacz Pottera dostał list z poprawkami tłumaczenia do pierwszej, wydanej już wtedy, części. Tłumacząc drugą, dawał dziewczynie tłumaczenia do korekty, chociaż była smarkulą (dla niego, nie wiem ile ma lat, ale na młodego nie wyglądał). Nie ma ideałów, a mówimy o dążeniu do perfekcji. Pasjonaci są najlepsi.

Mnie chodzi o promocję polski. Za długo jesteśmy w tyle.
A zrobisz, co będziesz chciał.

23
Miło mi Romek:)

Nie piłem do mojego poprzedniego postu i do Ciebie (bezpośrednio:)), nie jestem pamiętliwy, a na pewno nie lubię roztrząsać. Pierwszy post Pani Kamili tutaj wydał mi się sarkastyczny. Owszem, był, ale chyba nieświadomie…, nie zwróciłem uwagi na wiek.

Nie wiem, czy do końca Cię rozumiem. Oczywiście, to znalezione przez agencję wydawnictwa płacą autorowi - jak podejrzewam, agencja płaci gdzieś tylko autorom, których już wydała, w przypadku gdy mają prace niedokończone. Na prace niedokończone również szukają wydawców. I może jeszcze coś, w jednym z postów napisali mi: "znajdziemy tylu wydawców ilu się da na każdy język, Ty dostaniesz informacje o nich wszystkich i będziesz sobie mógł wybrać najlepszego, zależnie od warunków i pewnie za to znalezienie (kilkadziesiąt maili) biorą ze 30% honorarium, ale ja się nie obrażę jak zadebiutuję za granicą nawet na kiepskich warunkach.

Sam teraz nie rozumiem, czy oni również wydają, czy też szukają autorów. Chwalą się nimi, ale robią to wszyscy agenci, wymieniając swoich autorów i liczby sprzedanych egzemplarzy. Poza mailami firma ta działa jednak na międzynarodowych targach książki w kilku krajach świata i podejrzewam, że tam również szukają wydawców w taki sposób (są również zawsze we Frankfurcie, Londynie, Chinach etc.).

Nie mogę podać dokładnych warunków, bo one są zależne od propozycji wydawców, których znajdą, ale też pozostawiają wybór autorowi, dla znalezionych - bierz to co jest, dobrze że jest.

Wspomniałeś o wydawnictwach Romek, ja też nie chcę ciągnąć tamtego tematu, ale napiszę, że wczoraj w nocy byłem zaskoczony. Znalazłem bowiem również w tym dziale post poety, który chętnie dopłaciłby do wydania, żeby wydać wiersze i wręcz sfrustrowany był tym, że wydawcy nie czynią takich propozycji, a wyglądał mi na osobę w pełni świadomą.
Okazuje się, że nie tylko ktoś, kto chce wydać pracę mgr. może być potencjalnie zainteresowany taką drogą. więc chyba jest to jakaś luka w demokratycznych metodach promowani asiebie, ale to koniec tematu.
Dodam tylko, że jak wydam coś za granicą, to dam tutaj kolejną propozycję debiutantom, już z dobrym honorarium, bo w tym roku planuję wydać 5 swoich książek i tylko na nie mnie stać.

A księgarnie to dla mnie podstawa nawet kosztem utraty ponad połowy zysku. Matras np. bierze 55% za "dystrybucję”, a przecież nie dystrybuuje, lecz wsadza do swoich księgarń - to rzeczywiście złodzieje.

A teraz coś zabawnego. Jak byłem niedoświadczonym pisarzem, po pierwszej książce, napisałem "Diagnozę ryzyka samobójstwa" i zwróciłem się do GWP z propozycją wydania i konkretnym honorarium 25 000 zł:)…, śmiało, proszę się śmiać:)
No to Pani prezes uprzejmie mnie poinformowała, że skoro samodzielnie wydałem już jedną książkę, to może powinienem to samo zrobić z tą nową. Podsumowując, nawet tacy wydawcy jak GWP nie mają wyczucia ani tytułu, ani treści książki, bo za samą sprzedaż dla firmy farmaceutycznej, która się dokonała, zwróciłby im się koszt druku około 10000 sztuk, nie mówiąc już o znacznie większej sumie, którą książka zarobiła w księgarniach i jej sprzedaż utrzymuje się na stałym poziomie. A dodatkowo, jest najważniejszym podręcznikiem suicydologii na uczelniach – czyli książka wpisywała się w profil GWP.

Debiutanci nie powinni się zniechęcać, choć wśród nich niestety zawsze dużą większość stanowić będą autorzy, którym wydaje się, żę ich teksty są czytelne.

Władek, a czemu myślisz, że ktoś nie będzie oceniał książki? – wydawcy do których agencja wyśle ją, przynajmniej niektórzy, będą sprawdzać – dlatego liczę na takie kraje, w których mieszka dużo Polaków i wydawcy albo ich zatrudniają, albo współpracują, np. Niemcy, ale też nawet miasta, jak Chicago.

Poniżej jest tłumacz polskiej poezji mieszkający w USA, uczy tam angielskiego:)
Piotr Florczyk.
http://www.marickpress.com/index.php?/been-and-gone

24
Jako, że ja również mam 17 lat to pozostawmy sprawę wieku na boku.
Kamilo, nie wiem do jakiej chodzisz szkoły i czego się tam uczysz, ale zapewniam cię, że w
żadnej
szkole publicznej nie można nauczyć się języka na poziomie wystarczającym do napisania czegoś umiarkowanie strawnego w owym języku. Ba, powiem ci, że ja mam w szkole średniej 16h języka angielskiego (oprócz tego rosyjski i łacina w mniejszych dawkach) na tydzień (no, może nie teraz :P), uczyłem się w szkołach prywatnych, mam stały kontakt z owymi 'native speakerami'(w internecie wręcz codzienny) i co? I to, że po napisaniu krótkiego opowiadania rodowity Kanadyjczyk z anglojęzycznej części tego kraju po paru chwilach powiedział, że owszem, poprawnie, ale nikt mówiący od kołyski po angielsku tak by tego nie napisał.
Dodam, że nie uważam się za szczególnie tępego w nauce języka, pisanie w języku ojczystym też idzie mi przyzwoicie - może jeszcze nie dobrze, ale przyzwoicie.
To znaczy, że mamy nie pisać hard SF, bo nikt się nie uczy chemii, biologii i fizyki?
Załóżmy, że lektura ma sprawiać przyjemność - czytając Lema, nie zawsze domyślając się słownictwa i tego co miał na myśli lektura sprawiała mi przyjemność, dlatego, że intuicyjnie wyczuwałem o czym pisze. W przypadku różnych książek (naprawdę - bardzo różnych) w języku angielskim zdarzało mi się nie rozumieć "literackości" czy "poetyckości" fragmentu - mimo, że powierzchownie był jasny(szczególnie kiedy czytałem najpierw wersję angielską, a następnie polskie tłumaczenie) . Powodowało to pewien dyskomfort i irytację właśnie ze względu na to, że znam język, ale czegoś brakuje - rozumiem, że z czasem takie braki się wypełnia, ale... ale to przy tłumaczeniu z obcego na nasz. A w drugą stronę?
Pasjonaci są najlepsi.
Pasjonaci nadają się, jak sama wskazałaś, do poszczególnych przypadków.

25
Zamierzam wybrać się na filologię angielską i wybrać specjalność tłumacza literackiego. Po prostu piszcie po polsku, a ja wam to za 10 lat przetłumaczę i podzielimy się fifty-fifty. : )

26
Vialix - nie znasz realiów rynku :lol: :lol: Fifty-fifty to chce polski wydawca jak jakimś cudem uda mu się sprzedać twoją książkę dla obcojęzycznego wydawcy. Tłumacz jest zadowolony jak uzyska 10% tego co autor (na systemie prowizji) lub ma ściśle określoną kwotę za przetłumaczenie - którą płaci mu wydawca dla którego wykonuje tłumaczenie - takie są realia. Jak widzisz twoja propozycja nie jest dla nas konkurencyjna.
Okoego - twoja dola jaką chcesz płacić dla swego agenta (przypomina - 30%) jest do przyjęcia tylko w takiej sytuacji gdy ty jesteś 100% właścicielem praw do utworu. Gdy dochodzi do tego wydawca, to już przestaje być to do akceptacji.
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

27
Naturszczyk pisze:Vialix - nie znasz realiów rynku :lol: :lol: Fifty-fifty to chce polski wydawca jak jakimś cudem uda mu się sprzedać twoją książkę dla obcojęzycznego wydawcy. Tłumacz jest zadowolony jak uzyska 10% tego co autor (na systemie prowizji) lub ma ściśle określoną kwotę za przetłumaczenie - którą płaci mu wydawca dla którego wykonuje tłumaczenie - takie są realia. Jak widzisz twoja propozycja nie jest dla nas konkurencyjna.
Okoego - twoja dola jaką chcesz płacić dla swego agenta (przypomina - 30%) jest do przyjęcia tylko w takiej sytuacji gdy ty jesteś 100% właścicielem praw do utworu. Gdy dochodzi do tego wydawca, to już przestaje być to do akceptacji.
Wiem o tym. Ale że jestem Polakiem kombinowanie leży w mojej naturze, nic na to nie poradzę!

Co powiecie na 25% dla mnie.

28
Ci co mają pełne prawa mogę się zgodzić na 15% - OK, max 20% ale wtedy gdy już ją przetłumaczysz i znajdziesz wydawcę. Żadnych zaliczek i płacone dopiero wtedy gdy wydawca zacznie przelewać EURO na nasze konto.
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

29
Jestem Jarek
Władek, dlatego trzeba dbać o dobre umowy z wydawcą, ale mnie to nie dotyczy, bo mam prawa autorskie do wszystkich swoich książek.
Uważam, że powinno się podpisywać oddanie praw na dwa lata, bo jak wydawca zauważy, że praca jest intratna, to i tak może ją wydać w ciągu roku w 50 000 egz. i zalać rynek, nawet na miesiąc przed upływem umowy - jakieś chore 8 czy 5 lat jest dla mnie dzwine, bo raczej świadczy o niezdolności wydawcy do oceny pracy jaką bierze do wydania i też tego o czym piszę - ryzyka wydania większej ilości sztuk przed wygaśnięciem umowy.

Inna sprawa mnie tu interesuje. Jak to jest, że często pojawiają się w Polsce równorzędne wydania tego samego tytułu zza granicy - skąd się bierze możliwość wydawanie tej samej książki, przez kilku wydawców, w tym samym czasie? Kompletnie tego nie rozumiem. Rozumiem jednak, że ktoś zalał rynek przed wygaśnięciem praw, a potem wydał książkę ktoiś inny. Ale rzeczywiście, obserwuję wydania jednoiczesne tego samego tytułu i tego nie rozumiem...

A tłumacz nie może przyjść do wydawcy z tłumaczeniem, bo jak mi się wydaje, najpierw musi nawiązać kontakt z zagranicznym wydawcą, a potem przyjść do mnie z propozycją. Jest tak czy inaczej? - miałem wydawać pewien bestseller ale mi autor zaczął krzyczeć, że chce honorarium, a to ktoś w rodzaju Davida Steina "Dwa Picassy przed śniadaniem", więc to zlekceważyłem, a dwawłem 5 zł tantiemów od sztuki....

I jeszcze jedno, bo czytałem o tym na forum i Andrzej Pilipiak wypowiadał się o cenach wydania książki, a nie ma o tym żadnego pojęcia. Wydawca nigdy nie płaci od kosztów wydania, lecz od ceny detalicznej, a jak się wydaje 30 000 sztuk, to jedna kosztuje 1 zł albo mniej. W takim wypadku proponowanie autorowi 70 gr, 1 zł lub mniej niż 2 zł, jest bezczelnością wydawcy, bo to jest kpina względem kosztów wydania i zysku wydawcy. Niektórzy autorzy porzez całe lata dają się rżnąć, bo nie zdają sobie sprawy z tego, ile są warci względem kosztów produkcji i sprzedaży, a cieszą się, że kupili mieszkanie.

[ Dodano: Pon 05 Lip, 2010 ]
Jeszcze coś, za debiuit za granicą dla agencji literackiej, która znajdzie mi wydawcę, chętnie zapłacę nawet 70%, ale tantiemów nie oddam, bo wiem, że każdą kolejną książke będę mógł negocjować i że będą ją chcieli.

30
okoego pisze:jak się wydaje 30 000 sztuk, to jedna kosztuje 1 zł albo mniej.
Masz na to jakieś dowody, czy tylko tak sobie piszesz, bo "Internet wszystko przyjmie"? Pokaż mi, proszę, wydawcę, który wyda 30.000 egzemplarzy książki (mówimy, jak rozumiem, o powieściach około trzystustronicowych, wydanych na czymś lepszym, niż papier toaletowy) za trzydzieści tysięcy złotych...

I proszę o precyzyjną odpowiedź, łącznie z namiarem na wydawcę, do którego można będzie zadzwonić i sprawdzić Twoją informację.
Strona autorska: www.stefandarda.pl
Strona na portalu Facebook: http://www.facebook.com/pages/Stefan-Da ... 1627153398

31
Mogę poprosić swoją drukarnię o kosztorys, bo zawsze jim większy nakład, tym mniejsza cena.
Zropbią ki symulację wiedząc, że się bawię...

Dla przykładu na moich doświadczeniach.
Ost. drukowałem książkę 112 str.
cena za 1000 szt była chyba 3000, cena za 1500, 2200zł, za 2000zł 1800 od sztuki. Im większy nakład tym cena maleje - znacznie...
Więc jakbym wydawał 30 000 tej książki, to podejrzewam, że cena druku szt. zatrzymałaby się na 50 gr.

Ale proszę o podanie formatu (A5?) o liczby stron oraz proponowanego nakładu, a podam rzetelne ceny mojej drukarni 0 najlepszej w Polsce w A5 - Opolgraf S.A.

[ Dodano: Pon 05 Lip, 2010 ]
Dowodem jest to, że jestem wydawcą i pisarzem
ODPOWIEDZ

Wróć do „...za granicą?”