Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
! | Wiadomość z: Faraon |
Oceny użytkowników zarejestrowanych po 31.12.2017r. lub niepodporządkowane wzorowi nowego systemu oceniania bitew są jak najbardziej mile widziane - autorzy liczą na jak największy odzew z Waszej strony! - ale nie będą mieć wpływu na ostateczny wynik starcia (sumę punktów).
Ocena wszystkich dwudziestu zaplanowanych pojedynków zagwarantuje wzięcie udziału w losowaniu wyjątkowej nagrody specjalnej. |
W Firefoxie fragmenty tekstu mogą nie wyświetlać się poprawnie - na szczęście bitwy są widoczne bez zalogowania i wystarczy przekopiować link do dowolnej innej przeglądarki internetowej.
#############################################
Tekst L
Teoria lotu pióra
„Prawidłowa gra wymaga ćwiczeń. Bardzo wielu ćwiczeń i skupienia.” –– Powtarzała sobie w myślach Paulina, wchodząc do gabinetu profesora Daniełowicza. Spotkanie z wykładowcą, a nade wszystko rozmowa z nim w cztery oczy zawsze wzbudzały w kobiecie poczucie osaczenia i strachu.
–– Proszę! – Usłyszała chwilę po zapukaniu do masywnych, intarsjowanych drzwi z ciemnego dębu. Głos Dniłowicza nie włóczył niczego dobrego: zapowiadało się na poważną rozmowę. Z trudem przemógłszy strach, Paulina weszła do pomieszczenia.
Gabinet profesora był cały, oprócz sufitu, pomalowany zieloną,, jeszcze gdzieniegdzie świeżą farbą. Na Wydziale niedawno zarządzono re mant w trybie przyspieszonym, toteż najbliższe tygodnie zajęć miały minąć pod znakiem uważania na wszystko, aby się nie ubrudzić. Jedyną nieprzemalowaną rzeczą w pomieszczeniu było stare, wysłużone pianino, stojące w nieznacznej odległości od ogromnego biurka, za którym siedział profesor – pochylony nad stertą partytur, przez chwilę nie zwracał uwagi na gościa.
– Usiądź, Paulino – powiedział po przejrzeniu kilku kartek. – Mam do ciebie pytanie.
Dziewczynie serce zeszło do pięt, zaczęła się pocić. Czyżby chodziło od zeszłotygodniowe ściąganie na egzaminie? Miała nadzieję, że nikt tego nie zauważył, tymczasem po prostu poczekali z wymierzeniem kary, aż winowajczyni zapomni o swej winie.
– Paulino. – Daniłowicz chrząknął, poprawił zsuwające się z nosa okulary w rogowej oprawie. – Czy słyszałaś o teorii lotu pióra?
– Nie…
Profesor uśmiechnął się.
– No i już widać, kto na moje wykłady nie chodzi… Ale to zostawmy. Chcę ci pokazać, jak ta teoria działa, ponieważ, o ile mnie pamięć nie myli, za tydzień masz swój pierwszy koncert.
”No nie! Tydzień przed występem obudził się, żeby dać mi praktyczne porady odnośnie techniki! Pięknie,no kurwa, pięknie!” – oburzyła się w duchu Paulina.
–? Usiądź do pianina – poprosił profesor, a kiedy wykonała prośbę, dodał: – Zagraj mi gamę od C1.
Drobne dłonie studentki przebiegły klawiaturę pewnie i lekko. Zagrała bezbłędnie, mimo to Daniłowicz skrzywił się.
– Brak ci lekkości. Technicznie nie wygląda to źle, ale nie tak to sobie wyobrażałem. – Cmoknął z rozczarowaniem. – Nie tak. Spróbuj uwolnić nadgarstek. Puść go luźno…. I zamknij oczy.
Paulina posłusznie przymknęowieki i poczuła palce profesora na swoich dłoniach.
– Wyobraź sobie, że to są dwa pióra, które muskają białą od słońca powierzchnię krystalicznie czystej wody – mówił Daniłowicz cichym, kojącym głosem. – Zobacz te pióra, zobacz je! – Ucisk palców zelżał, po czym znów stał się mocny, zdecydowany. Profesor zaczął prowadzić ręce uczennicy po śnieżnobiałych klawiszach. – Luźniej, luźniej….
Paulina zacisnęła powieki jeszcze mocniej, ze wszystkich sił wyobraziła sobie, że jest ptakiem, który leci nad taflą wody i, zniżając lot, muska ją końcami skrzydeł.
– Zaczynasz rozumieć. Luźniej, luźniej…
Obraz ptaka nad wodą wyostrzył się, dziewczyna poczuła lekki witr. Wizja stawała się coraz bardziej realna – napór profesorskich dłoni zniknął, gdzieś z tyłu głowy rozległ się lekki szum fal. Palce niemal nie dotykały klawiatury, a mimo to Paulina wyraźnie słyszała każdy dźwięk nigdy dotąd niegranej, pięknej melodii z głębi serca.
– Świetnie, świetnie – Szpetal Daniłowicz.
Nagle klawisze zniknęły, pod palcami pojawił się kojący, wilgotny chłód. Nie otwierając oczu, Paulina poddała się temu wrażeniu – melodia nie ustawała, wzbierając na sile. Woda przesuwała się pod dłońmi w to jedną, to drugą stronę, jej przyjemny chłodek orzeźwiał i wydobywał z duszy nowe, nieznane dźwięki, które natychmiast przelewał w powietrze posłuszny, wierny instrument. Ptak zataczał coraz to większe koła, lot stawał się pewniejszy, lżejszy, wraz z nim wzrastało słodkie uczucie upojenia muzyką i własnym geniuszem. Paulina wspięła się na wyżyny szalonego allegro – palce bezbłędnie, miękko wydobywały spod siebie kolejne tony wirującej w dusznych powietrzu muzyki.
– A teraz, otwórz oczy, Paulino –polecił cicho profesor.
Studentka przestała grać, rozwarł powieki.. Daniłowicz wybuchnął śmiechem.
– A teraz spójrz na swoje dłonie.
Paulina spojrzała na ręce i nie ujrzała pod nimi klawiszy, tylko długie, wypełnioną wodą po brzegi naczynie z wodą. Pianino stało obok, zaś profesor trzymał dłonie na klawiaturze i śmiał się diabolicznie.
– Profesorze, to żart? – Dławiąc się łzami, spytała dziewczyna.
– To nie żart, to nauczka. Abyś nigdy więcej nie ufała nikomu bezgraniczni i żeby krytycznie słuchała tego, co się do ciebie mówi. – Daniłowicz podał jej paczkę chusteczek . – Wiem, że to bolesne, ale musisz się nauczyć myśleć. W końcu za tydzień ostatni raz wystąpisz jako studentka naszego Wydziału. Potem czeka cię tylko kariera albo zmiana kwalifikacji. – Uśmiechnął się gorzko, odprowadził Paulinę do drzwi.
– Idź już. I pamiętaj: ufaj tylko sobie.
Wyszła, płacząc w niebogłosy. Nienawidziła teorii lotu pióra.
#############################################
Tekst S
Droga do podboju świata
Niegdysiejszy gabinet prezesa wyglądał jak zwykle. Osmalone deski podłogi. Odrapane, gubiące tynk ściany pokryte graffiti. Ślady po wyprutych kablach. Od rozwalonego okna wiało. Standard w każdym opuszczonym biurowcu.
Usiadłam na stole zbitym z europalet. Patrzyłam wyczekująco w Grubego, ten jednak wciąż bujał w obłokach. Stał w oknie, nie pomny chłodu owiewającego mu twarz, i gapił się na torus miejskiego stadionu. Mój kumpel, prywatnie fan Cracovii, wciąż nie mógł przeboleć, że w tym oto przybytku jego ukochana drużyna dwukrotnie dostała łomot. Arka Gdynia i Lechia Gdańsk prezentowały ostatnio wysoką formę.
Oba rzeczone zespoły dopiero co zakończyły Derby Trójmiasta. Potoki kibolstwa wylewały się właśnie ze stadionu. Gruby chętnie poobserwowałby z okna zamieszki, zwłaszcza że miejscówka na drugim piętrze wybitnie sprzyjała owemu celowi. Nie przyszliśmy tu jednak dla widoków.
Mieliśmy ćwiczyć zapomnianą sztukę magii. I to ostro.
– Piotrek – powiedziałam. – Zaklęcia trajektorii same się nie przetentegują. Miałeś przynieść pióra. Wyjmiesz je w końcu z plecaka?
– To nie czekamy na Chudego? – bas Grubego idealnie współgrał z jego pseudonimem.
– Połączenie strasznie rwało, kiedy z nim gadałam, ale to „u-ę-ę” najwyraźniej znaczyło „spóźnię się”. Dawaj te pió... No nie! Serio?!
– Ale co? – Mój kumpel, wyciągający właśnie zawartość plecaka, zamarł w pół ruchu.
– Pióra! Pióra miały być!
– Przecież są.
– Ale nie od, kurwa, wycieraczek!
Obrócił w pulchnych dłoniach dwa kawałki gumy na drucie. Ja tymczasem jęknęłam głucho. Humanista się znalazł, cholera jasna! Operator synonimów z wyższym niepełnym! Przecież magia znaczeniowa nigdy nie da równie silnego efektu, co magia esencji!
Nie wrzasnęłam jednak o oczywistościach zawartych w księdze, którą odziedziczyłam po babce. W tej samej chwili bowiem deski korytarza zaskrzypiały i z futryny po drzwiach pomachał nam Chudy.
– Dagna, Piotrek – przywitał się, ostrożnie kładąc swój plecak na podłogę. – Sorki za spóźnienie, ale na ulicach już tłok. Cegły latają i takie tam.
– Nieważne – warknęłam. – Dawaj, co masz, bo Piotrek...
Chudy przerwał mi łagodnym gestem. Ostrożnym, płynnym ruchem sięgnął do plecaka i wyciągnął zeń...
Nie wytrzymałam.
– Andrzej! – wrzasnęłam na niego. – Magię piór obrabiamy, a ty mi piórnik przynosisz?!
– Tak trzeszczało na linii, że cię ledwo zrozumiałem! – skontrował z irytacją. – Ciesz się chociaż, że na „P”!
Rozłożyłam ręce w geście bezradności. Całe życie z wariatami! Miałam ochotę tupnąć nogą, stanąć w oknie i kontemplować zamieszki, ale miejscówkę wciąż zajmował Gruby. Sądząc po gwizdach, huku petard i wyciu radiowozów i okazyjnych odgłosach wystrzałów, działo się.
– Może zaklęcie konwertera? – spytał raptownie. – Napchamy gruzu do tego piórnika, pyk i masz pióra.
Zmarszczyłam brwi. On mówił o czystej magii znaczeniowej. W czasie konwersji wystarczyło tylko myśleć o piórach ptasich, a nie takich ze stalówką. Pokręciłam jednak głową.
– No nie wiem. U mnie w ogródku, pamiętasz? Converto na dziurawcu? Ja chciałam dołek pod drzewko, a nie makietę Sosnowca.
– Nie ma co kombinować – odezwał się Chudy. – Pióra też mam. Przypadkowo, ale mam – dodał i błyskawicznym ruchem wyszarpnął z plecaka trzy sztuki.
A plecak nie omieszkał zareagować. Odpowiedział nienawistnym „Gru!”.
– Tylko tyle – podjął Andrzej – ale, no, szarpał się i trochę pogubił... – Urwał raptownie, widząc nasze miny.
Wymieniłam spojrzenia z Grubym. W mig zrozumieliśmy, czemu w rejonie stancji Chudego nagle wymarły wszystkie gołębie. Chyba mu odmówię, kiedy następnym razem będzie częstować rosołem. Chociaż z drugiej strony lepsza taka kuchnia, niż wynalazki tego całego Hoa z wymiany zagranicznej.
Lodówka Andrzeja przynajmniej nie szczeka.
– Dzięki, stary, uratowałeś sytuację – pochwaliłam, przechwytując pióro. – Dobra, przechodzimy do zajęć. Teoria i od razu praktyka. Gdybyście zapomnieli, co wczoraj mówiłam, powtarzam. Żeby pobudzić pióro do lotu, trzeba zsynchronizować myśli z jego esencją. Pomyślcie o czymś wzniosłym, lekkim, uskrzydlającym. Możecie sobie pomóc zaklęciem autotransu. Patrzcie na mnie, wyczujcie moje wibracje. Właśnie... tak.
Mój umysł opanowała myśl o końcu sesji egzaminacyjnej. O trzech miesiącach wakacji, na które zasłużyłam jak nikt. O piwie nad rzeką i grillu w ogródku. Pióro w mig zareagowało, wznosząc się aż pod sufit. Tak! Teraz miałam je w mojej władzy! Kreśliło w powietrzu łamane, parabole i figury geometryczne, dokładnie według mentalnych poleceń kontrolnych.
To początek naszej drogi do dominacji nad światem. Zaczynamy od piór. Skończymy na samolotach i ciałach niebieskich!
Nagle moją uwagę przykuł karminowy błysk – to pióro Grubego rozpłomieniło się jak miecz świetlny i wyleciało oknem. Nie było go przez dłuższą chwilę, zaś gdy wróciło, po prostu zgasło i rozsypało się w proch. Zaklęcie musiało je obciążyć do granic istnienia. Właściwie dwa zaklęcia, bo Piotrek dorzucił Wypalacz. On naprawdę miał talent do magii.
– Brawo! – krzyknęłam.
Ale chyba w złą godzinę.
Ryk tłumu wlewający się przez okno. Kanonada petard. Wstrząs, który wzruszył biurowcem jak uderzenie buldożera. Poczułam dreszcz. Cokolwiek zrobił Gruby, zaskutkowało chyba przywołaniem Wielkich Przedwiecznych.
Chudy już weryfikował sytuację, wychylając się przez okno. Gdy do nas wrócił, był blady. Bardzo, bardzo blady.
– Dagna – powiedział drżącym głosem. – On wypalił na fasadzie napis. Napisy. Dwa. Świecą się jak neony w Las Vegas.
Przełknęłam ślinę.
– Jaka treść? – spytałam.
– „Arka Gdynia kurwa świnia”. „Lechia Gdańsk kurwa szajs”.
Nogi się pode mną ugięły.
Niech diabli wezmą kibiców Cracovii!
Z klatki schodowej dobiegł łomot kroków. Salwy wyzwisk. Huk uderzeń bronią obuchową o barierki i ściany.
Chudy rwał właśnie deskę z podłogi. Gruby poderwał w powietrze oba gołębie pióra i te pochodzące z wycieraczek, jednocześnie nakładając na nie Wypalacz. Moi kumple szykowali się do bitwy. A ja?
Jak uśmiechnęłam się szeroko, gdy pod sklepieniem czaszki rozkwitł mi Pomysł. Oczyma wyobraźni już widziałam całą scenę: te zdalnie sterowane pióra z plazmy, spopielające głupców, którzy staną mi na drodze. Potrzebowałam tylko garści pierza.
Sięgnęłam do plecaka Chudego, zacisnęłam palce na gołębiu. Dziad był oskubany, tak jak mówił Andrzej. Ale to nic. Zgarnęłam z podłogi piórnik. Wcisnęłam ptaka do środka, po czym zasunęłam suwak i wrzasnęłam:
– Converto!
Moi kumple wymienili spojrzenia.
Piórnik się poruszył.
A do gabinetu wpadło trzech drabów z maczetami. Wszyscy barczyści i łysi, o twarzach nieskalanych inteligencją. Dwaj mieli swastyki wytatuowane na bicepsach. Trzeci – logo BMW.
– Komu wpierdol?! – ryknął ten ostatni.
Pomyślałam, że na pomysł z zaklęciem wpadłam za późno i jednak mogłam wybrać deskę. Ale w tej samej chwili piórnik podskoczył. Od środka rozcięła go nawała miniaturowych ostrzy. Światu ukazał się gołąb w nowej odsłonie. Jego widok sprawił, że straciłam resztki ochoty na skubanie i stworzenie Tarczy Plazmowego Pierza. Obcięłoby mi palce przy pierwszej próbie.
Gołąb nie miał piór – tylko stalówki. Istny pancerz ze srebrnej drobnicy, która wyglądała na diabelnie ostrą. Magia znaczeń znów dała dupy.
A może nie?
– Gru! – warknął gołąb.
A potem zerwał się do ataku. Błysnął w powietrzu, rozwścieczona kula z pierzem jak skalpele. Kibole nie zdążyli nawet krzyknąć. Na ściany pokoju bryznęła krew.
Teraz. Teraz, albo nigdy!
– Chodu! – ryknęłam patrząc, jak Stalówkowa Bestia wzlatuje nad trupy i wypada na klatkę schodową. – Wytnie nam drogę ucieczki!
I zerwaliśmy się niczym wicher. Na dół! Po śladach krwi! We mnie zaś kiełkował już nowy Pomysł. Kolejny krok w stronę podboju świata.
Oprócz magii użyjemy broni biologicznej!
#############################################
Zwycięzca awansuje do ćwierćfinału. Oceniamy!
.