tłuszcz nie jest mną
to wszystko wokoło
serca narosła warstwa
niepotrzebnych przeżyć
jestem talią 50
tak szczupłą by ją objął
najlżejszy promień słońca
najwstydliwsze ramię
3
Każdy może interpretować wiersz inaczej; czy chodzi Ci rzeczywiście o analizę? Że liryka pierwszoosobowa, dwie równej długości strofy, zbliżona długość wersów, biały itd?
Jeśli chodzi o to, co miałem na myśli, to wszystko już w nim zapisałem: ) nie chcę mówić tego, jak ja go rozumiem, bo przez to odebrałbym czytelnikom możliwość własnej interpretacji - w końcu inaczej podchodzi się do tego, co napiszą o wierszu inni czytelnicy, a inaczej do tego, co napisze sam autor. Jeśli jednak chcesz, napiszę Ci własną interpretację na pm (;
Jeśli chodzi o to, co miałem na myśli, to wszystko już w nim zapisałem: ) nie chcę mówić tego, jak ja go rozumiem, bo przez to odebrałbym czytelnikom możliwość własnej interpretacji - w końcu inaczej podchodzi się do tego, co napiszą o wierszu inni czytelnicy, a inaczej do tego, co napisze sam autor. Jeśli jednak chcesz, napiszę Ci własną interpretację na pm (;
4
Nie chcę na PW. Chciałem podyskutować, poruszyć problem trudności zrozumienia współczesnej poezji. Smuci mnie to, że teraz wiersze mają sens w zasadzie tylko dla autora, a czytelnik musi sobie wymyślać, co chce. Nie wiem, czy się wyraziłem dostatecznie jasno.
Bo załóżmy, że napiszę tak:
W niedołężnym spojrzeniu
co widzieć chce, widzieć prawdziwie
zgiełku codzienności dostąpić majestatu
ukryłem najczarniejszy dreszcz
moknący las rąk.
Pisałem to 40 sekund, bezsensowne zdania przyszły mi do głowy. Jakby ktoś krzyknął "Sprawdzam!" to mój blef by wyszedł na jaw, bo nie ma w tym żadnego sensu. Ale z drugiej strony, mógłbym to wrzucić jako wiersz biały i czekać na komentarze i interpretacje - może by się ktoś pokusił.
Słowem:
Sensu tak brak
w poezji
współczesnej

Bo załóżmy, że napiszę tak:
W niedołężnym spojrzeniu
co widzieć chce, widzieć prawdziwie
zgiełku codzienności dostąpić majestatu
ukryłem najczarniejszy dreszcz
moknący las rąk.
Pisałem to 40 sekund, bezsensowne zdania przyszły mi do głowy. Jakby ktoś krzyknął "Sprawdzam!" to mój blef by wyszedł na jaw, bo nie ma w tym żadnego sensu. Ale z drugiej strony, mógłbym to wrzucić jako wiersz biały i czekać na komentarze i interpretacje - może by się ktoś pokusił.
Słowem:
Sensu tak brak
w poezji
współczesnej

6
A po co pisać, jeśli się nie ma niczego na myśli? Oczywiście, że robi mi różnicę, czy czytam coś z sensem czy bzdury.ale co dla Ciebie za różnica, czy autor miał coś, czy nie miał czegokolwiek na myśli?
Nie, w Twoim akurat jest sens - to znaczy wiadomo, o czym piszesz. I podoba mi się ten wiersz. Chciałem tylko zacząć dyskusję na ten temat, może powinienem założyć osobny wątek.a odchodząc od abstrakcji - na prawdę uważasz, że w moim wierszu brak jest sensu?
9
Ok, to może na przykładzie. Źródła: Pierwszy wiersz - Juliusz Słowacki "Rozłączeni"
Drugi wiersz - Joanna Figiel "--- (ratujcie nasze dusze)"
Ten wiersz ma sens - nie mówię, że mi się podoba, ale ma sens:
Rozłączeni - lecz jedno o drugim pamięta;
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta;
Wiem, o jakiej godzinie wraca bolu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska.
Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje, i skrą siną błyska.
A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom - i drzewa ogrodu, i kwiaty
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakimi drzewy szukać białej szaty.
Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,
Osrebrzać je księżycem i promienić świtem:
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć
Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.
Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,
W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;
Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę,
Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.
Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,
Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę-stróża?
Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,
Za jeziorem - dojrzałem dwa z okien światełka.
Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,
Zawsze mi świecą - smutno i blado - lecz zawsze...
A ty - wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.
Ten zaś wiersz (wiersz?) nie ma sensu:
sąsiad z naprzeciwka ma nadzieję
że kosmici znają alfabet morsa
zostawił żonę kiedy urodziła dziecko
całkiem podobne do niego
nie mógł patrzeć jak historia się powtarza
kiedyś sam chciał ostrzec ludzkość
zaczął pisać książkę o rudym Janku
o tym samym który w łódzkim getcie
zastrzelił z ułańską fantazją
i niemiecką precyzją
dwudziestu czterech Żydów
nie mniej nie więcej
tylu należało
by pomścić
dwanaście kur
przestał pisać
po alei snajperów
teraz gasi
i zapala światło
Zastanawiam się, dokąd zmierza poezja i czy tak naprawdę można napisać co tylko się chce, bo licentia poetica pozwala? Gdzie jest granica jakiejś metafory, a co jest bełkotem. Ale w trakcie dyskusji zdałem sobie sprawę, że nie rozstrzygniemy tego tutaj, więc bez sensu zacząłem ten temat.
Drugi wiersz - Joanna Figiel "--- (ratujcie nasze dusze)"
Ten wiersz ma sens - nie mówię, że mi się podoba, ale ma sens:
Rozłączeni - lecz jedno o drugim pamięta;
Pomiędzy nami lata biały gołąb smutku
I nosi ciągłe wieści. Wiem, kiedy w ogródku,
Wiem, kiedy płaczesz w cichej komnacie zamknięta;
Wiem, o jakiej godzinie wraca bolu fala,
Wiem, jaka ci rozmowa ludzi łzę wyciska.
Tyś mi widna jak gwiazda, co się tam zapala
I łzę różową leje, i skrą siną błyska.
A choć mi teraz ciebie oczyma nie dostać,
Znając twój dom - i drzewa ogrodu, i kwiaty
Wiem, gdzie malować myślą twe oczy i postać,
Między jakimi drzewy szukać białej szaty.
Ale ty próżno będziesz krajobrazy tworzyć,
Osrebrzać je księżycem i promienić świtem:
Nie wiesz, że trzeba niebo zwalić i położyć
Pod oknami, i nazwać jeziora błękitem.
Potem jezioro z niebem dzielić na połowę,
W dzień zasłoną gór jasnych, w nocy skał szafirem;
Nie wiesz, jak włosem deszczu skałom wieńczyć głowę,
Jak je widzieć w księżycu odkreślone kirem.
Nie wiesz, nad jaką górą wschodzi ta perełka,
Którąm wybrał dla ciebie za gwiazdeczkę-stróża?
Nie wiesz, że gdzieś daleko, aż u gór podnóża,
Za jeziorem - dojrzałem dwa z okien światełka.
Przywykłem do nich, kocham te gwiazdy jeziora,
Ciemne mgłą oddalenia, od gwiazd nieba krwawsze,
Dziś je widzę, widziałem zapalone wczora,
Zawsze mi świecą - smutno i blado - lecz zawsze...
A ty - wiecznie zagasłaś nad biednym tułaczem;
Lecz choć się nigdy, nigdzie połączyć nie mamy,
Zamilkniemy na chwilę i znów się wołamy
Jak dwa smutne słowiki, co się wabią płaczem.
Ten zaś wiersz (wiersz?) nie ma sensu:
sąsiad z naprzeciwka ma nadzieję
że kosmici znają alfabet morsa
zostawił żonę kiedy urodziła dziecko
całkiem podobne do niego
nie mógł patrzeć jak historia się powtarza
kiedyś sam chciał ostrzec ludzkość
zaczął pisać książkę o rudym Janku
o tym samym który w łódzkim getcie
zastrzelił z ułańską fantazją
i niemiecką precyzją
dwudziestu czterech Żydów
nie mniej nie więcej
tylu należało
by pomścić
dwanaście kur
przestał pisać
po alei snajperów
teraz gasi
i zapala światło
Zastanawiam się, dokąd zmierza poezja i czy tak naprawdę można napisać co tylko się chce, bo licentia poetica pozwala? Gdzie jest granica jakiejś metafory, a co jest bełkotem. Ale w trakcie dyskusji zdałem sobie sprawę, że nie rozstrzygniemy tego tutaj, więc bez sensu zacząłem ten temat.
Ostatnio zmieniony czw 22 mar 2012, 01:07 przez Wilczek, łącznie zmieniany 1 raz.