Gnoza

1
Na początku w ciemności oświecenia pogrążony,

tonący w morzu myśli, w ohydnej materii Logosu,

wolny, choć miast do ściany - do siebie przytroczony,

sam byłem sobie kulą u nogi. Pragnąłem chaosu.


Dlatego wreszcie przejrzałem na spieczone oczy,

te oczy, co zabójczym słońcem Prawdy oślepione,

i powłócząc nogami (kula wciąż się za mną toczy),

wróciłem do jaskini. Z niej to kiedyś wyszły one.


Schyliłem głowę pod niskim stropem, syknąłem,

krzywiąc kark oporny, prostowany resztką dumy,

i w końcu przy dawnych współwięźniach stanąłem,

nie dając po sobie poznać, że odczuwam fumy.


Chrząknąłem, żeby wypluć z siebie flegmę pozdrowienia,

a tamci natychmiast dołożyli swoją do spluwaczki,

wiążąc tym na nowo przerwaną nić porozumienia.

I tak wróciłem w szeregi tej znienawidzonej paczki.


Wkrótce jednak przyszedł czas zakończyć ceregiele.

Schyliłem się po stare kajdany, po te żelazne troki

(dystans między nami dłużył się jak msza w kościele)

i zatrzasnąłem na rozumu ciele. Niezdarnie - wciąż mam powidoki.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja rymowana”