Ciężka dola chłopa

1
Kto przeleci, przebrnie, dotrwa do końca niech wstawi mi słowo, trafi pointe, zamiast znaku tego (...?) Utworu nie uważam za skończony.

„Ciężka dola chłopa”


Wciskaj łopatę jak w siebie, w głąb do środka końca
Odwracaj glebę i przerzucaj, trącaj
Choć pogoda jest bez słońca
Ta robota to gehenna po ojcach
Pilnuj, by nie spłonęła ochota
Ale i tak nie doczekasz za to złota
Może dotrwasz, rzecz wątpliwa
Prawie całkiem niemożliwa
Widzisz tylko przez czas jakiś
Nim spowiją Cię majaki
Postój chwilę z tym narzędziem
Twym oparciem na dwie ręce
I rozejrzyj się wokoło
Zaraz przyjdzie twoje piekło

Szaro wszędzie - gorzej będzie…

Dym z ogniska zapiera dech, chcesz kucać
Ciemno przed oczami, rzucaj, rzucaj…
Mierzysz siły ze swym odbiciem
Samotnie to jak do księżyca wycie
Czy wytrzymasz? Kto tu Ciebie potrzebuje?
Chociaż refleksja czuje, odbija, naśladuje
Już pot na skroniach, ciało się trzęsie
Przeca szanujesz matkę ziemię
Ona wyciągnie z Ciebie chorobę
Może wyjdziesz na niemowę
Lecz i z serca krwi wyciśnie
Jeśli będziesz ciągle myśleć
Z nosa cieknie, cieknie ślina
Każdy wierzy: „nie moja wina”

Spluwasz na ręce, zacierasz jeszcze…

Jeden rządek przerzucony
Teraz gnoju dodasz zmuszony
Słyszysz? Oto biją pęknięte dzwony
Rodzaj pracy smutny i nawiedzony
Dokąd nawołują, w dół czy w górę?
Ty do dołu ciągniesz nie pod chmurę
Ich dźwięki złamane mylą pojęcia
Tobie trza do księdza, a nie księcia
Zdrowie tracisz biedny kaleko
Jego pole przy dzwonnicy, niedaleko
Chcesz sam się z tym uporać
To czekaj, aż nadejdzie morał
Lecz prędzej przyjdzie trwoga
Nim pewnie stanie twoja noga

Grunt pęknięty jest przeklęty…

Ciemny cień odpocząć przysiadł
Tuż przy boku jak pasożyt cię przejrzał
Mlaska, gwiżdże, oszukuje
Do ciągłego wysiłku dopinguje
A to ty już sam nie możesz
Kiedy on Tobie coś pomoże?
W smrodzie gnoju, dusznym powietrzu
Łzy się cisną w nieukończeniu
Szybciej, mocniej, więcej
Już Cię bolą nogi, ręce
Lecz po tym nawożeniu
Szukasz rozpaczliwego sensu
Wyrośnie nać, pietruszka, pomidory, pory
Lecz Ty będziesz bardziej chory
Zdrowie stracisz do tej pory

Zawsze mniejszy, nigdy lepszy…

Słyszysz? Serce dzwonu bije na dwie strony
Możesz wybrać - zgadnij co? Lub te kajdany
Rzuć to w diabły, wokół same wrony
Czemu wykonujesz rozkazy? Zostałeś zwiedziony
Waga czynów ołowianych
Twój rozsądek jest pojmany
Brat właściciel niepoznany
Morał odszukaj, nie jesteś tylko sługa
Niestety przymuszonego nikt nie słucha
Na twoje potrzeby każdego głowa głucha
Bo ty tak zwana słoma w butach!
Człowiek do pomocy to ktoś nieznany
Dobrym gestem rządzą tylko chamy
Zrób coś dobrego dla siebie samego
Cień nadzorcy oszukaj
Bo inaczej po Ciebie śmierć zapuka
To wykończa tak jak wóda
Gdy uwierzy się w te cuda
O czym myślisz gdy się prężysz?
Czyż nie o tym, by ktoś wyręczył?
Więcej nawet, o tym diable
Dla którego wszystko nic nie warte

Tak to piętno – wszystko jedno…

Ta ziemia w gnoju to wdowa
Uwierz… i Ciebie ktoś w niej pochowa
Za wysoko oceniłeś, sił nie starczy
Wiem, wiem mówią żeś coś warty
Praca nie miała początku, ziemia nie ma końca
Odpuść walkę, módl się do słońca
Zakopuj siebie, wydobywaj ducha
Przypomnij błękit, tego starucha
Nie masz towarzysza, nikt cię nie słucha
Zatem nie wie kiedy skończyć Twoja kostucha
Wzrok ku dołowi wciskasz
Ale kto twą dłoń uściska?
Zobacz: robaki i ropuchy
Nie dodają Ci otuchy
Bo to stworzenie wije, pełza, rechoce
Nie chcesz być z nimi, więc nie kończę…
Jeszcze wody byś chciał spragniony, albo piwa
Wtedy robota byłaby sprawiedliwa
Przecież on nie odda nawet włosa
Nie rozumie zboża w kłosach
Więc czym prędzej spowiedź kładź na łopatę
Prawie jak więzień wyjrzyj za kratę
I nogą ten znój przydepcz, przygnieć
Zmieni się pogoda będziesz inaczej myśleć

Twoja nauka to pogoda ducha…

Przez wysiłek ponad siły nieco nabierzesz skruchy
Tak, tak, tam pod ziemią krety, ropuchy, trupy
Zszedłeś bardzo nisko i przekopujesz w dole
Swe słabe muskuły i niedolę
Gdy nie skończysz – będzie kara
Bo ten przymus Cię ukarał
On nie musi, bo on może
Woli gdy inny za niego orze
I nie czeka cię zapłata
Przecież nerwy nie zabawa
To po prostu jest ofiara
Że przed tobą senna mara
Kiedy przerwiesz - także kiepsko
Niepodołasz znów nielekko
Więc już w grzechu szukaj ulgi
Tam gdzie wszyscy mają długi
Lub co najmniej pewnej stopy
Na tym gruncie postaw kroki
W sobie samym tej opoki
Nie rozglądaj się na boki
Żeś tu przyszedł w pewnej wierze
Choć cię licho groźnie bierze
I nie możesz miarą żadną
Tracić z siebie dla tych co kradną
Raz gdzieś kiedyś pomóc można
Ale, gdy „zawsze” to niewola
Ty dla niego cząstką kapitału
Gdybyś swoje miał szło by pomału

Zdrowiem płacisz - nie wybaczysz…

On rodzony pierwszy z miotu
Sam byś nie miał tu kłopotu
Zamieniony w cień przemocy
Jak w nim szukać krzty pomocy?
Odda twoją słabość, tkliwość
Sprzeda krew na złą możliwość
Obcy powie: przecież on cię widział
Tak, ale gdy szykował sobie przydział!
Nic nie łączy żadnych braci
Chyba tylko oprócz kaźni
Nie podzieli się swą troską
Bo takowej nie ma tu pod wioską
Twa moralność dwóch zamęczy
Sprawiedliwość sprzed pieniędzy
Szklanki wody sam nie odda
Bo umyślił: woda zdrowa!
Nie ma tutaj nic twojego, same poty
Zaraz stracisz nawet lewego buta głupoty

Rwij więc włosy niemy głosie jak pokłosie

Może Kain, stary dłużnik
Który pierwszy był podróżnik
Zdołał pojąć komu służy
Gdy już nie miał swej jałmużny
Przez konflikt tuż pod Bogiem
Krócej Abel był jego wrogiem
Ale lepiej na tej zbrodni wyszedł - niebywałe!
Ziemia mogła go nosić, a on poczuć żale
Twarz już ciągle obojętna
Pozbawiała życia piękna
Co z ofiarą się tam stało?
O tym wiemy ciągle mało
Chcesz nadziei? Już teraz grób swój wykop
Na świecie już nikomu nie bywa przykro
Zrób to wcześniej niż minie ciekawość zaświatów
Są tam takie łąki, he? Dla wariatów

Już o świcie życie w micie

Kiedy Bóg nam zabrał oczy zdrowe
Łzy prawdy zostały zmuszone
Spadać i wsiąkać w ziemię, niezauważone - stracone
Może one nawożą otchłanną ziemię
I z nich wyrastają kwiaty współczucia wiosną niby jak w niebie
Ale nie było raju, więc skąd w Tobie ten zapał?
Kończ to chłopie milczący cale lata
Nie ma większego kata jak brat nad brata
Skonaj, albo zapal sobie, zapal...
I ocal coś ze swego własnego świata

Lecą lata – twoja strata, a jego (…?)

Ciężka dola chłopa

3
major sedes pisze:Kto przeleci, przebrnie, dotrwa do końca
Szukasz komandosów na Weryfikatorium?

major sedes pisze: Utworu nie uważam za skończony.
Zdecydowanie. Dorób refren i jedziesz agro hip hopem. Mogę do tego zrobić bit paszczęką

major sedes pisze:I rozejrzyj się wokoło
Zaraz przyjdzie twoje piekło
Tutaj przyszło i zapiekło po oczach. Dalej - oszczędzę i siebie i Ciebie.


sedes, wrzuć to na PP (Poezję Polską) i uważnie przeczytaj ze zrozumieniem, co napiszą Ci poeci.

Powodzenia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja rymowana”